[PATRONAT] Rozdział trzeci Lily White "Jej stalker"

 


Rozdział 3

Ari

 

No cóż, nieszczególnie to wyszło.

            Już sam fakt, że niosę półnagą i półprzytomną dziewczynę wygląda kiepsko, a do tego jeszcze śledziłem ją przez parę ostatnich lat.

            Co prawda nikt nie zna naszej historii, ale i tak wolałbym, żeby mojej twarzy nie kojarzono z Adeline Kane. A jednak oto tulę ją do piersi, tak że wszyscy mogą to zobaczyć. Każdy przechodzień będzie mógł dokładnie mnie opisać i stworzyć na komisariacie śliczny portret pamięciowy.

            Powinienem siedzieć dziś w domu. Do cholery, w noc zabójstwa jej ojca powinienem po prostu odejść i nie oglądać się za siebie. Tymczasem wynoszę jego tragiczną córkę z klubu, do którego nie powinna nawet zostać wpuszczona.

            Mogłem, nie mogłem, powinienem, nie powinienem, prawda?

            By to chuj…

            Wyrwaliśmy się z tłumu i zbliżamy się do drzwi wyjściowych, gdy bramkarz spogląda w moją stronę i unosi brwi w niemym pytaniu. Tylko Adeline potrafi zakląć mojego ducha i sprawić, by stał się widoczny dla świata.

            W mojej branży to, delikatnie mówiąc, niedopuszczalne.

            Obracam się na pięcie i pokazuję bramkarzowi plecy, zanim zdąży zapamiętać mój wygląd. Na szczęście płacą mu za mało, więc nie jest szczególnie gorliwy w robocie. Chowamy się między ludźmi; pochylam głowę i szukam sali imprezowej na wynajem, która ma osobne wyjście.

            Adeline jest zbyt sztywna. Zbyt cicha. To zasługa alkoholu, wiem o tym. Ale niepokoi mnie to bardziej, niż chciałbym przyznać.

            Nawet we śnie nie mieści się we własnej skórze. Nawet nieprzytomna rozprzestrzenia się niczym pożar lasu i otacza sobą całą przestrzeń. Może zrzucić krępujące ją w świadomości ograniczenia.

            Adeline płacze we śnie. Mówi. Krzyczy. Walczy. Nigdy nie odpoczywa.

            Powinienem o tym wiedzieć. Przecież ją obserwuję.

            Lecz nigdy nie pozwoliłem sobie podejść zbyt blisko. Nigdy nie wchodzę do jej pokoju, gdy jest w domu.

            „Pachniesz tak znajomo”…

            Wracają do mnie jej słowa, ale wiem, że to niemożliwe.

            Dziś pierwszy raz jej dotknąłem.

            Pierwszy raz się do niej zbliżyłem.

            Tyle że to nie do końca prawda.

            Już kiedyś znalazłem się bardzo blisko, choć wtedy oddzielała nas szyba. Tamtej nocy dowiedziałem się, że lunatykuje.

            Miała wtedy szesnaście lat, a zwłoki jej ojca dopiero stygły w ziemi. Czuwałem pod jej sypialnią, wciśnięty w zaciemniony kąt, z którego gapiłem się przez jej okno jak jakiś zboczeniec, którym zresztą jestem.

            Strasznie się wtedy rzucała. Płakała. Szarpała prześcieradło, wyginała się na materacu. Wtem otworzyła oczy, uznałem więc, że wybudziła się z koszmaru.

            Jej wzrok był pozbawiony normalnego ognia, spojrzenie było całkiem nieobecne.

            Nie wiem, czy widzieliście kiedyś lunatykującego człowieka, ale to niepokojący widok. Jakby obserwować zupełnie nieświadomego otoczenia ducha załatwiającego ostatnie, przyziemne sprawy za życia.

            Lecz ta dziwność dziwnie pasowała do Adeline.

            Wyszła z łóżka, opuściła sypialnię, a ja obszedłem dom i znalazłem ją w kuchni. Podeszła do francuskich drzwi ze zwiewnymi, rozsuniętymi zasłonami – jej oczy były otwarte, choć niewidzące. Delikatnie przyłożyła czoło do szyby.

            Wiedziałem, że jest nieprzytomna, więc zaryzykowałem i podszedłem.

            Przykleiła do szkła rozcapierzoną dłoń i zginała palce, jakby próbowała coś złapać. Przysunąłem moją rękę w rękawiczce; gdyby nie szyba, dotknęlibyśmy się. Patrzyłem w jej twarz, a ona w moją. Roiłem sobie, że moglibyśmy się poznać. Dzieląca nas bariera zaszła mgłą naszych oddechów.

            Dokładnie przyjrzałem się jej rysom. Krystalicznej głębi błękitnych oczu przypominających odludne, ledwie muśnięte słońcem oazy. Delikatnej krzywiźnie szczęki. Ostrym kościom policzkowym. Krwistoczerwonej linii ust, nieco opuchniętych, jakby je ssała.

            Robi to w zamyśleniu, żuje własne wargi. I czemu, do kurwy nędzy, musiałem poznać takie szczegóły? Wcale nie chcę ich znać.

            To właśnie tamtej nocy zaciekawienie przeistoczyło się w obsesję. Gdy zdałem sobie z tego sprawę, zmusiłem się, by się od niej oderwać i wróciłem w cień.

            Kiedy tylko odszedłem od okna, Adeline osunęła się ciężko na podłogę, a jej twarz wykrzywił tak pierwotny, szczery smutek, że aż odebrało mi oddech i zacisnąłem dłonie w pięści.

            Nie lubię, gdy Adeline się nie rusza.

            Dlatego chcę jak najszybciej wynieść ją z tego klubu, dlatego biegnę przez pogrążoną w mroku salę, otwieram z kopa tylne drzwi i wypadam w ciemny zaułek za budynkiem. Dlatego niosę ją do mojego samochodu – przecież nie mogę wsadzić jej w tym stanie na tylną kanapę auta kogoś obcego. Ktoś mógłby ją bez trudu wykorzystać. Nie jestem nawet pewien, czy potrafiłaby podać kierowcy swój adres. Mógłbym to zrobić za nią, ale byłoby to bez sensu.

            Jest tak nawalona, że i tak nic nie zapamięta. Problem, kurwa, w tym, że nigdy nie wjeżdżałem swoim autem na jej podjazd. Zawsze zachowywałem ostrożność, parkowałem przecznicę dalej i szedłem piechotą.

            Przesadzam z ryzykiem.

            Ale i tak to robię.

            Na szczęście Adeline śpi całą drogę; jej drobne ciało leży zwinięte na fotelu pasażera. Jeżeli nas rozbiję, to pas bezpieczeństwa, którym ją przypiąłem, będzie kompletnie bezużyteczny. Ale nie zamierzam spowodować wypadku. Jestem doskonałym kierowcą. Jeżeli chcesz uciec ze sceny zabójstwa niezauważony, musisz być.

            Nic jej nie grozi.

            Przynajmniej ze strony świata.

            Przynajmniej dziś.

            Nie jestem pewien, czy o mnie można powiedzieć to samo.

            Staję na jej podjeździe i wtedy zaczyna się wiercić w dotychczas tak irytująco nieruchomym śnie. Niepewnie otwiera zamglone pijackim zgonem oczy. Wyłączam silnik, odpinam swój pas i pochylam się, że odpiąć jej. Czuję na przedramieniu jej ciepły oddech. Adeline ponownie otwiera oczy.

            – Gdzie jestem?

            Zaciskam zęby. Przechodzi mi przez myśl, żeby otworzyć drzwi, wypchnąć ją na zewnątrz i odjechać. Tak powinienem zrobić. Jednak zamiast tego odpowiadam:

            – W domu.

            Jej usta wykrzywiają się w nieporadnym uśmiechu. Przesuwa biodra, żeby zmienić pozycję, po czym przekręca głowę i na mnie patrzy.

            – Kim jesteś?

            – Czy to ważne? – Unoszę brew. Chcę sprawdzić, czy będzie jej zależało na odpowiedzi.

            Śmieje się; ten dźwięk jest niczym muzyka, nieskrępowany, wolny.

            – Nie, chyba nie.

            Wpatrujemy się w siebie przez kilka cichych sekund, a nasze oddechy maszerują w równym rytmie. Jej oczy są szkliste, nadal rozbiegane, a jej twarz tak błoga, że i ja się rozluźniam.

            – Jesteś ładny – stwierdza na wydechu.

            Ładny?

            Kwiatki są ładne. Niebo jest ładne. Kobiety są ładne.

            Nie jestem ani kwiatkiem, ani niebem, ani kobietą.

            – Jesteś pijana, a ja nie jestem ładny.

            Adeline się podnosi. Udaje jej się klęknąć na fotelu, po czym nachyla się nad deską rozdzielczą. Kładzie mi dłoń na policzku jak czuła kochanka.

            – Jesteś. Ale masz skazy. Widzę wszystkie błędy. Dzięki nim jesteś boski.

            Wytrzeszczam oczy, a serce zaczyna mi walić. Musi już iść. Zapędziłem się. Za bardzo zbliżyłem. Ja pierdolę, skąd ona to wie? Żyje w niej tragiczny artysta. Adeline wypatruje we wszystkim, co widzi, pęknięć, szczelin i niedoskonałości.

            Jej nieporadny uśmiech się poszerza, przez co spomiędzy warg ukazują się połyskujące, śnieżnobiałe zęby.

            – To nic złego. Też mam skazy. Chciałbyś zobaczyć?

            Co za durne pytanie. Nie muszę ich oglądać. Wszystkie już znam. Mógłbym napisać o nich, kurwa, książkę.

            Adeline nie czeka na odpowiedź, zamiast tego przełazi nad deską rozdzielczą i siada na mnie okrakiem. I choć powinienem otworzyć drzwi i uciec, zapiera mi dech w piersiach, a moje ciało tężeje.

            Nachyla się i przysuwa usta do mojego ucha.

            – Nawet nie wiem, jak masz na imię, ale chcę natychmiast cię pocałować. Pojebane, nie?

            Skrajnie. To jedna z cech, które doprowadzają mnie w niej do szału. Nie zrozumcie mnie źle, kocham to. A równocześnie nienawidzę.

            – Nie powinniśmy tego robić – mruczę.

            – Lubię robić rzeczy, których nie powinnam.

            Oj tak, lubi. Naprawdę jest małym potworem.

            – Dlaczego?

            Jej usta muskają małżowinę mojego ucha. Ignoruję nerwowe drgnięcie mojego kutasa.

            – Bo gdy świat czegoś mi odmawia, tym bardziej tego chcę. Czemu mam przestrzegać zasad? To moje życie. I chcę je przeżyć. Chcę je smakować. Chcę zagłębiać się we wszystko, co zakazane i nieznane. Ty nie?

            Jej biodra ześlizgują się z moich kolan, więc przytrzymuję ją dłońmi. Śmieje się z lekką chrypką.

            – Proszę.

            Zamykam oczy i znowu je otwieram, widząc jej rozbiegane spojrzenie błądzące po mojej twarzy. Jej górne zęby ocierają się o dolną wargę.

            I wtedy przywiera ustami do moich, a jednocześnie jej biodra znów się ze mnie ześlizgują. W moim gardle narasta westchnienie, bo Adeline smakuje jak ogień i lód, życie i śmierć, jak suchy żar pustyni i naturalna gwałtowność letniej burzy.

            Czubek jej małego, różowego języka omiata szczelinę moich warg, drażni mnie, sprawdza, prosi o zgodę na wejście.

            Adeline próbuje prowadzić w tym tańcu. W przeszłości wielu facetów jej na to pozwalało. Ale ja nie jestem jednym z nich. Wiem, że potrzebuje czegoś więcej. Nie kręci jej uprzejme, przyzwoite ruchanie. Nie lubi też niezdarnego, dusznego dymania. Kiedy facet kręci się pomiędzy jej nogami przez kilka sekund, po czym traci cierpliwość i wchodzi, zbiera się jej na mdłości. Nieraz widziałem, jak w takich momentach rozczarowana odcinała się od otoczenia, a potem uśmiechała się i kłamała, że doszła.

            Mnie się to nie przydarzy. W ogóle nic nie powinno się przydarzyć, ale powiedzcie to mojemu fiutowi… albo moim zębom.

            A zanim zaczniecie biadolić i zrzędzić, że wykorzystuję pijaną, otumanioną kobietę, łaskawie się odpierdolcie. Nigdy nie obiecywałem, że nasza historia będzie miła i poprawna.

            Otwieram usta, żeby jej język mógł się wślizgnąć, jednak potem zaciskam zęby: chwytam jej gładki język w potrzask, na co z jej gardła wybywa się pisk bólu. Chwytam jej nadgarstki i przytrzymuję je jedną dłonią za jej plecami, a drugą wracam do przodu.

            Rozluźniam szczękę i lekko ją odpycham; słyszę ciche „biiip”, gdy uderza plecami o klakson. Patrzy na mnie ze strachem. I wtedy uśmiecham się od ucha do ucha.

            – Tak to już jest z ruchaniem nieznajomych mężczyzn. Nigdy nie wiesz, czy nie trafiłaś na potwora.

            Inna kobieta zaczęłaby się szamotać albo wrzeszczeć, ale kiedy moja dłoń zanurza się pod jej koszulkę i łapie za cycek, tę drobną psychopatkę przechodzi dreszcz. Ściskam jej twardy sutek pomiędzy kciukiem i palcem wskazującym, a następnie przekręcam, dopóki jej usta nie otwierają się szeroko, a jej biodra nie zaczynają zataczać kręgów na moich kolanach.

            I wtedy znowu ją gryzę. Jej pełną, dolną wargę, która drwiła ze mnie całymi latami. Tę, którą przeżuwa całymi jebanymi godzinami. Karzę jej usta za to, że drażniły się ze mną przy każdej okazji. Że mnie rozpraszały. Że mnie zniewoliły.

            Biodra Adeline poruszają się szybciej; mój fiut się napręża, chce w nią wejść. Nie jestem jednak na to gotowy. Nie, dopóki nie będzie wyła, błagała, chlastała się po żyłach i oferowała własną krew, bylebym tylko jej ulżył.

            Przy następnym oddechu moje usta pochłaniają jej, nasze języki ocierają się o siebie, a samochód co chwilę trąbi, ponieważ Adeline nie potrafi już utrzymać swego ciała na wodzy. Ssę ten mały, różowy mięsień – żałuję, że to nie inny, mniejszy, pomiędzy jej nogami. Tamtym będą musiały zająć się moje palce.

            Wsadzam dłoń pomiędzy jej nogi; wzdycham, bo jest już mokra, wręcz cieknie. Pragnie zostać wypełniona. Odsuwam na bok jej majtki, po czym zatracam się w tej gorącej wilgoci, a mój kciuk naciska na jej łechtaczkę z karcącą siłą. Adeline zasłużyła na karę za to, co ze mną robi.

            To wszystko nie powinno mieć miejsca.

            Przesuwam kciukiem wzdłuż płatków, a następnie wpycham go w jej ciasną dziurę i masuję okrężnymi ruchami. Chwilę później wysuwam go i wracam do zabawy z łechtaczką.

            Adeline dyszy, kwili, ociera się o mnie jak opętana.

            Oswobadzam jej usta i sunę zębami po krągłości jej szczęki, tymczasem moje usta atakują jej szyję, a później spadają na obojczyk. Nabiera odrobinę powietrza, akurat tyle, by wydyszeć:

            – Zaraz…

            I znowu dyszy, nie jest w stanie wykrztusić słowa, całe jej ciało się wije.

            – Zaraz…

            Nie. Nie pozwolę jej jeszcze dojść.

            Wyjmuję rękę i wbijam wzrok w jej twarz. Jej policzki całkiem pobladły, jej oczy są rozbiegane i zamglone.

            – Zaraz zwymiotuję.

            Gdy docierają do mnie jej słowa, wytrzeszczam oczy. W ostatniej chwili otwieram drzwi, a Adeline zgina się i rzyga na asfalt.

            Pierdolony koszmar…

            Głowa opada mi na zagłówek. Biorę głęboki oddech i odzyskuję panowanie nad sobą. Jestem cholernie rozdrażniony faktem, że nie będę mógł dziś popracować nad jej ciałem, a równocześnie wdzięczny za ingerencję alkoholu, która pozwoliła uniknąć kolosalnego błędu.

            Trzęsie się przez chwilę, po czym prostuje i na mnie patrzy. Ociera usta wierzchem dłoni, a po kilku sekundach jej oczy mętnieją i znowu mdleje.

            Jej czoło ląduje na moim ramieniu. Zamykam oczy i zachodzę w głowę, jak to się stało, że skończyłem w takim położeniu. Powoli uspokajam oddech i nieomal wybucham śmiechem. Jest najbardziej wkurzającą kobietą, jaką znam i wprost nie potrafię się nią nacieszyć.

            Trudno mi wyleźć zza kółka, biorąc pod uwagę, że mnie przygniotła i stężała. Jakoś udaje mi się jednak zanieść ją do domu i położyć w łóżku. Potem przykrywam ją po szyję, lecz ona nagle wyciąga ręce i łapie mnie za koszulę. Gapię się na nią, czekając na to, co zrobi.

            Jej usta łagodnieją pod wpływem uśmiechu, mimo to nie otwiera oczu. Szepcze za to coś, co zbija mnie z tropu:

            – Stoisz nade mną nocą. Widzę cię przy łóżku. To nic złego. Lubię, gdy tu jesteś.

            I znowu odpływa, twardo zasypiając.

            Uwalniam koszulę z jej uścisku i się prostuję. O czym ona mówi? Jestem cholernie pewien, że nigdy nie wszedłem do jej pokoju, kiedy w nim spała. Wiem też, że nikt inny jej nie śledzi.

            To drugie byłoby kurewsko niezręczne. Gdybym na niego wpadł, wymienilibyśmy się rozkładem zmian, podzielili tydzień na jego nocki i moje, a potem bym go zabił za to, że ośmielił się choć pomyśleć o wtargnięciu na mój teren.

            Nie ma, kurwa, szans.

            Więc o co jej chodziło?

            Wychodzi na to, że Adeline jest nieokiełznanym potworem, dodatkowo nie do końca zdrowym na umyśle. I, kurwa, podziwiam ją za to jeszcze bardziej.

            Tak czy siak to, co dziś między nami zaszło, nie miało prawa mieć miejsca. Nie powinno się wydarzyć.

            Patrzę na nią jeszcze kilka minut, po czym nieśpiesznie wychodzę z pokoju. Zerkam na nią ostatni raz i przysięgam, że to już nigdy się nie powtórzy.


Komentarze

Popularne posty