[PATRONAT] Rozdział trzeci Brigid Kemmerer "A heart so fierce and broken"

 


ROZDZIAŁ TRZECI

LIA MARA

 

Już od kilku mil wyglądam przez okno powozu. Po tej stronie gór wiatr wydaje się cięższy, a przez unoszącą się w powietrzu wilgoć zaczynam żałować, że nie wzięłam ze sobą getrów i kurtki, którymi mogłabym zastąpić grube warstwy jedwabnych szat. Jednak ten zapierający dech widok jest warty tej udręki. Podczas gdy leżące za łańcuchem górskim Syhl Shallow składa się głównie z równin przeznaczonych na pola uprawne, których monotonię przerywają jedynie nieliczne miasta oraz wąska rzeka, Emberfall jest pełne dolin, lasów i innego rodzaju scenerii.

            Nie wspominając o kilku miastach, które nasi żołnierze zrównali z ziemią, działając z rozkazu mojej matki.

            Ta myśl zawsze sprawia, że mam ochotę odwrócić wzrok od tych pięknych widoków. Nie mam ochoty patrzeć na okropieństwa, jakich dopuścili się moi ludzie.

            Do niedawna miałam nadzieję powstrzymać tę tragedię, lecz pewnego dnia matka ogłosiła, że to moja młodsza siostra zastąpi ją na tronie.

            Nolla Verin siedzi w mroku po przeciwnej stronie powozu i sprawia wrażenie niewzruszonej pięknem krajobrazu i pogody Emberfall. Właśnie wyszywa kawałek materiału, używając do tego czerwonej i srebrnej nici – pewnie dla jednego z jej koni.

            Widok spalonych miast nie zrobiłby na niej wrażenia. Na Nolli Verin nic nie robi wrażenia.

            Właśnie dlatego to ona została dziedziczką tronu.

            Siostra wykrzywia usta z rozbawieniem.

            – Lio Maro. Chyba zdajesz sobie sprawę, że przebywamy teraz na terytorium wroga? – pyta w naszym ojczystym języku, Syssalah.

            Nie odrywam wzroku od bujnej zieleni.

            – Nasza matka próbowała zniszczyć ten kraj. Niby dlaczego ci ludzie mieliby nas uznać za przyjaciół?

            – Za to ty wystawiasz się na strzał, gdy tak siedzisz i podziwiasz widoki z otwartą buzią.

            Zamykam usta, puszczając zasłonę i w efekcie zakrywając okno.

            Nolla Verin uśmiecha się jeszcze szerzej.

            – A powiadają, że to ty jesteś mądrzejsza.

            – Już lepsze to niż krzepka.

            Śmieje się delikatnie.

            – Możesz zrobić listę. Jeśli chcesz, to jak już zostanę królową, mogę im wszystkim pościnać głowy.

            Jak już zostanę królową.

            Uśmiecham się, mając nadzieję, że nie zauważy kryjącego się w moich oczach smutku.

            Nie jest on wywołany zazdrością. Dawno temu obiecałyśmy sobie, że będziemy się wspierać bez względu na to, która z nas zostanie dziedziczką tronu. I choć Nolla Verin jest dwa lata młodsza ode mnie oraz ma tylko szesnaście lat, stanowi idealną kandydatkę na to stanowisko. Moja siostra praktycznie urodziła się z łukiem i strzałą w ręku, już nie wspominając o mieczu przy pasie – i podobnie jak nasza matka, nie waha się ich użyć. Potrafi okiełznać najbardziej agresywnego konia w stajni, przez co wiele Królewskich Izb zaczęło wysyłać do nas własne rumaki tylko po to, by później chwalić się, że ich wierzchowce oswoiła sama córka królowej.

            Skłonność do podejmowania szybkich, brutalnych decyzji to kolejna rzecz, jaką Nolla Verin odziedziczyła po naszej matce.

            I właśnie to wywołuje mój smutek – fakt, że moja siostra śmieje się na myśl o masowej egzekucji poddanych.

            Ponieważ wiem, że wcale nie żartuje.

            To nie koniec podobieństw. Nolla Verin i nasza matka mają tę samą budowę ciała – obie są dość niskie, gibkie i umięśnione. Mają sylwetkę w sam raz na pole bitwy. Ja odziedziczyłam po matce tylko płomienny kolor włosów; różnica jest taka, że moje sięgają do talii, a królowa stara się utrzymywać krótszą długość swoich. Włosy Nolli Verin są w kolorze głębokiej czerni. Nie jestem mała ani zwinna, a wielu dworzan uważa mnie za bystrą lub „krzepką” – zależy, czy próbują być uprzejmi, czy wręcz przeciwnie.

            Moja siostra wraca do haftowania, sprawnie przebiegając palcami po materiale. Jeżeli denerwuje się nadchodzącym spotkaniem, to nie daje tego po sobie poznać.

            Nasza eskorta jest dość skromna. Sorra i Parrish – moi osobiści strażnicy – jadą z tyłu. Tik i Dyhl – strażnicy Nolli Verin – trzymają się pośrodku. Czterech strażników królowej pilnuje przedniej części powozu.

            – Co, jeśli książę odrzuci propozycję matki? – pytam.

            Podnosi na mnie wzrok.

            – Byłby głupcem. Nasza armia mogłaby z łatwością obrócić to żałosne państewko w pył.

            Zerkam na okno. Osobiście nigdy nie uważałam Emberfall za żałosne. Poza tym książę Rhen już raz zdołał wypchnąć nasze siły za łańcuch górski, więc tym razem powinniśmy raczej zachować większą ostrożność.

            – Mhmm – odmrukuję. – I twoim zdaniem to sprawi, że mieszkańcy będą chcieli pomóc nam wybudować kanał, którego tak bardzo teraz potrzebujemy?

            – Nasi poddani mogą się nauczyć, jak to robić.

            – Pewnie nauczyliby się tego szybciej, mając za przykład kogoś, kto już się na tym zna.

            Wzdycha ze zrezygnowaniem.

            – Ty to zawsze wychodzisz do ludzi z sercem na dłoni.

            Uciekam od niej wzrokiem i patrzę przez okno. To prawda, że wolę grzecznie prosić innych o pomoc niż grozić im śmiercią, ale to kolejny powód, dla którego to właśnie Nolla Verin została następczynią tronu.

            – Kilku możemy oszczędzić – kontynuuje. – Wtedy na pewno nie odmówią nam pomocy.

            – Możliwe, że będziemy mogły oszczędzić wszystkich, jeśli tylko matce uda się zawiązać sojusz.

            – Uda się jej. Po potworze księcia Rhena nie ma śladu – oświadcza Nolla Verin. – Nasi szpiedzy donoszą, że mieszkańcy Emberfall zaczynają wątpić w jego prawo do tronu. Jeżeli chce się na nim utrzymać, to przyjmie naszą ofertę.

            Ma tak praktyczny sposób myślenia. Uśmiecham się nieznacznie.

            – A co, jeśli książę nie przypadnie ci do gustu?

            Przewraca oczami.

            – Tak jakby miało to jakieś znaczenie. Mogę zaciągnąć do łóżka każdego. Nieważne, czy ta osoba mi się podoba.

            Rumienię się, słysząc tę prostolinijność.

            – Nollo Verin, czy ty… Już to kiedyś robiłaś?

            – Tak po prawdzie to nie. – Podnosi na mnie wzrok, a jej palce zamierają na kawałku materiału, który wciąż trzyma w dłoniach. – A ty?

            Czerwienię się jeszcze bardziej.

            – Oczywiście, że nie.

            Nolla Verin wytrzeszcza oczy.

            – W takim razie powinnaś zrobić to pierwsza i powiedzieć mi, czego mogę się spodziewać. Nudzi ci się? Jak chcesz, to zawołam Parrisha. A może wolałabyś przystojnego Dyhla? Możecie zająć powóz…

            Wybucham śmiechem i rzucam w nią obitą brokatem poduszką.

            – Ani mi się waż.

            Zwinnie robi unik, nie przerywając haftowania.

            – Ja tylko proszę swoją kochaną siostrę o przysługę.

            – A co z narzeczoną księcia Rhena?

            – Z księżniczką Harper? – Nolla Verin zaciska mocno nić. – Nie obchodzi mnie, kto grzeje mu łóżko.

            – Skąd ta niepewność, siostrzyczko?

            Wzdycha.

            – Akurat w tej kwestii nie mam powodu do zmartwień. Od zawiązania wyimaginowanego sojuszu między Emberfall i tajemniczą krainą Disi minęły już trzy miesiące, a jeszcze nikt nie widział ich armii. Matka twierdzi, że książę coś ukrywa przed swoimi poddanymi, a ja muszę przyznać jej rację.

            Ja również. Podczas gdy Nolla Verin lubi spędzać wolny czas na arenie treningowej, ja wolę cieszyć się towarzystwem najwyższej doradczyni naszej matki, Clanny Sun, i rozmawiać z nią o strategiach militarnych oraz skomplikowanych więzach, jakie łączą Izby Królewskie. Kilka miesięcy temu książę Rhen wydawał się budować ogromną, groźną armię… Która nigdy nie pojawiła się w królestwie. Co ciekawe, pomimo rozpadającego się sojuszu młody następca tronu wciąż zabiegał o względy księżniczki Disi. Emberfall jest słabe, a żeby je wzmocnić, książę musi nawiązać współpracę z krajem, który zaoferuje mu coś w zamian.

            Syhl Shallow idealnie nadaje się do tej roli.

            Zasłona delikatnie faluje, ukazując skrawek kolejnego, spalonego do szczętu miasta. Czuję ucisk w gardle na ten widok. A zatem żołnierze matki dotarli również i tutaj.

            Przenoszę wzrok na siostrę.

            – Skąd myśl, że książę zgodzi się udzielić nam audiencji?

            – Stąd, że matka posiada ważne dla niego informacje. – Przebiega palcami po kawałku materiału. – Pamiętasz tamtą czarodziejkę, która kilka miesięcy temu zjawiła się w Kryształowym Pałacu?

            Pamiętam. Kobieta o pięknej, alabastrowej skórze i kruczoczarnych włosach, ubrana w granatową suknię. Kiedy przedstawiła się jako magiczka, matka niemal ją wyśmiała, lecz w odpowiedzi tajemnicza nieznajoma sprawiła, że jeden ze strażników padł na posadzkę u jej stóp. Po tej drobnej demonstracji królowa zgodziła się wysłuchać, co ma do powiedzenia i wspólnie zniknęły za wrotami prowadzącymi do sali tronowej.

            Ja i Nolla Verin zostałyśmy z tyłu i tylko dociekałyśmy, o czym mogą rozmawiać. Każdy, kto choć trochę interesuje się historią, wie doskonale, że kilkadziesiąt lat temu wszyscy magicy zostali wygnani z lodowych lasów Ishellasa. Przekroczyli Zamrożoną Rzekę przy pomocy magii, a potem poprosili o azyl w Syhl Shallow, lecz moja babka nie wyraziła na to zgody. Następnie skierowali się do Emberfall – gdzie zapewniono im schronienie, jednak ostatecznie zostali poddani egzekucji z powodu jakiegoś podstępu, którego dopuścili się na ówczesnym królu.

            Zginęli wszyscy… Z wyjątkiem tajemniczej wiedźmy.

            – Oczywiście – odpowiadam. – Ostatnia żyjąca magiczka.

            Moja siostra potrząsa głową.

            – Podobno ktoś jeszcze przeżył tamtą masakrę. Matka powiedziała mi o tym wczoraj przed podróżą.

            Oczywiście, że tylko jej o tym powiedziała. W końcu to Nolla Verin jest dziedziczką tronu.

            Nie jestem zazdrosna. Moja siostra będzie wspaniałą królową.

            Przełykam ślinę.

            – Ktoś jeszcze przeżył?

            – Tak. Szukała tego mężczyzny.

            – Dlaczego?

            – Ponieważ chodzi tu o coś więcej niż magię. – Wbija igłę w śnieżnobiałą tkaninę, wszywając w nią karminową nitkę, której wygląd przywodzi na myśl cienką strużkę krwi. – Ten drugi mag jest prawowitym dziedzicem tronu Emberfall.

            Głośno wciągam powietrze.

            – Naprawdę?

            – Tak. – W jej oczach pojawia się błysk. Nolla Verin wręcz uwielbia plotki. – Ale książę nie zna jego tożsamości.

            Cóż za skandal. Emberfall i Syhl Shallow gardzą magią równie mocno. Zastanawiam się, czy poddani Rhena słyszeli te pogłoski. I jak na nie zareagują.

            Ciekawe, czy do końca życia właśnie w ten sposób będę dowiadywać się o wydarzeniach mających miejsce w pozostałych królestwach – jak kundel, który desperacko szuka ochłapów za domem rzeźnika.

            Ponownie przełykam ślinę.

            – Matka wie, kto jest tym dziedzicem?

            – Nie. Przed odejściem magiczka powiedziała, że tylko jedna osoba zna jego tożsamość.

            – Kto?

            – Dowódca straży księcia. – Zaciska nić i ucina ją zębami. – Mężczyzna o imieniu Grey.

 

Gdy zapada zmrok, a od ostatniego miasta dzieli nas kilka mil, moja matka każe strażnikom rozbić obóz. W Syhl Shallow czekałyby na nas gotowe namioty, lecz teraz jesteśmy w Emberfall. Musimy zachować ostrożność.

            Razem z Nollą Verin zajmujemy wąski namiot. Sorra i Parrish, moi strażnicy, położyli na ziemi kilka koców i poduszek, tworząc coś w rodzaju prowizorycznego posłania. Od dziecka nie spałyśmy w jednym łóżku i cieszę się, że znów mamy okazję być ze sobą tak blisko.

            Moja siostra zdążyła już rozłożyć się na poduszkach i teraz patrzy na mnie spod przymrużonych powiek.

            – Te koce są dość wygodne. Jesteś pewna, że nie chcesz dziś spać z Parrishem?

            Ciepło uderza mnie w policzki. Żartowanie na takie tematy w zaciszu powozu to jedno – ale w tej chwili wspomniany mężczyzna stoi po drugiej stronie cienkiej płachty namiotu. Najwyraźniej odziedziczenie przez nią tronu Syhl Shallow dodało jej śmiałości – z kolei mnie pozbawiło pewności siebie.

            – Ciszej – szepczę.

            Uśmiecha się szerzej.

            – Tak tylko mówię. Przynajmniej byłoby ciekawie.

            Zerkam na odznaczający się na płachcie cień Parrisha, a następnie przysuwam się bliżej siostry.

            – Myślę, że on podkochuje się w Sorze.

            Unosi brwi.

            – Tak?

            Poprawiam koce i silę się na znudzony ton głosu, ponieważ nie chcę, żeby dokuczała moim strażnikom.

            – Już od dłuższego czasu mam takie przeczucie.

            To mało powiedziane. Rok temu, podczas jednej z zimowych uroczystości, przyłapałam ich na tym, jak całowali się w zacienionym lesie porastającym tereny za naszym pałacem. Kiedy zdali sobie sprawę z mojej obecności, pośpiesznie od siebie odskoczyli, jednak w ich oczach wciąż tańczył ten radosny błysk, a na bladych policzkach Sorry płonął rumieniec.

            – Nie przeszkadzajcie sobie – powiedziałam wtedy, a następnie odwróciłam się na pięcie i wróciłam na uroczystość.

Jeszcze nigdy żaden mężczyzna nie patrzył na mnie tak, jak Parrish patrzył wtedy na Sorrę. Długo nie mogłam wyrzucić tego pocałunku z głowy.

            Sorra emanuje zimnym, stoickim spokojem, który cechuje również pozostałych strażników. Zaplecione w ciasny warkocz włosy zawsze chowa pod zbroją. Nie nosi biżuterii i nie zawraca sobie głowy makijażem, lecz mimo to bije od niej swojego rodzaju subtelne piękno. Parrish również jest dość szczupłej budowy w porównaniu z resztą członków straży, co jednocześnie nie ujmuje jego efektywności. Ludzie uważają go za milczka, lecz ja wiem, że po prostu stara się nie rzucać w oczy. W obecności pozostałych strażników jest duszą towarzystwa, a jego widok często wywołuje uśmiech na twarzy Sorry.

            Siostra patrzy na mnie uważnie i zniża głos do szeptu:

            – Lio Maro, a czy tobie podoba się Parrish?

            – Co? Nie! Oczywiście, że nie.

            Obrzuca mnie badawczym spojrzeniem.

            – A Sorra?

            – Nie. – Patrzę jej w oczy. – Podoba mi się… – Nagle urywam i wzdycham głośno.

            – Kto? – Chichocze i przysuwa się bliżej. – Teraz już musisz mi powiedzieć.

            – Podoba mi się myśl, że ktoś może się we mnie podkochiwać. – Czerwienię się jeszcze bardziej. – Podoba mi się możliwość spędzenia wolnego czasu w miłym towarzystwie.

            – Ech. – Przewraca się na plecy ze zrezygnowaniem. – Jesteś księżniczką, Lio Maro. Wszyscy się w tobie podkochują.

            Bzdura. Żaden mężczyzna nie zwiąże się z kobietą, która woli dyskutować o strategii i starożytnych mitach, niż popisywać się swoimi umiejętnościami na arenie – albo na parkiecie sali balowej.

            – Nie chcę, żeby mężczyźni chcieli się ze mną wiązać tylko dlatego, że jestem córką Karis Luran. Nie chcę, żeby o mnie zabiegali w nadziei, że w zamian otrzymają jakieś polityczne przywileje.

            – Cóż, akurat wartość naszego rodu mierzy się wyłącznie w tym zakresie.

            Jej słowa są kompletnie pozbawione emocji – tak jakby ten fakt nie robił na niej żadnego wrażenia. Być może wcześniejsze żarty na temat mojego życia łóżkowego wcale nimi nie były… Może w oczach mojej siostry te sprawy są niczym innym jak czystym obowiązkiem spoczywającym na barkach członków rodziny królewskiej. Coś, w czym powinna być lepsza od innych.

            Padam na koce obok niej, wpatrując się w ciemniejącą płachtę namiotu.

            – Właśnie dlatego bardziej przemawiają do mnie mężczyźni z moich książek.

            – Och, wyobrażam sobie, jak bardzo objęcia suchych kartek papieru potrafią umilić kobiecie noc.

            – Jesteś taka sprośna – mówię ze śmiechem, odwracając głowę w jej stronę.

            Wykonuje palcami wulgarny gest i wyszczerza zęby, po czym wybucha głośnym śmiechem, kiedy klepię ją po dłoniach.

            Moja siostra będzie doskonałą królową, ale chciałabym zapamiętać ją właśnie w takiej wersji: z uśmiechem na twarzy i spojrzeniem pozbawionym tej zimnej determinacji, którą często widzę w oczach naszej matki.

            Nagle przez obóz przetaczają się krzyki, a chwilę później powietrze przecina kobiecy wrzask. W oddali jakiś mężczyzna mówi coś w języku mieszkańców Emberfall z akcentem jeszcze wyrazistszym niż u naszego nauczyciela. Z trudem udaje mi się odróżnić słowa.

            – Proszę – woła. – Nie mamy złych zamiarów. Proszę, pozwólcie nam przejść.

            Nolla Verin już wychodzi z namiotu, a ja pośpiesznie idę w jej ślady.

            Nasi strażnicy zbudowali wcześniej ognisko, nad którym teraz piecze się kilka zajęcy, jednak na tę chwilę nikt nie zwraca uwagi na skwierczące mięso. Tik i Dyhl stoją z kuszami wycelowanymi w mężczyznę w średnim wieku, który klęczy nad młodą dziewczyną, zasłaniając ją własnym ciałem. Większą część jego twarzy przesłania gęsta broda. Obok niego, na ziemi leży stos zwierzęcych skór.

            Moja matka stoi w blasku rzucanym przez płomienie ogniska, które podkreślają jej szczupłą sylwetkę, surowe spojrzenie i ogniste włosy sięgające jej ramion.

            – Co was tu sprowadza? – pyta królowa.

            – Jestem myśliwym – odpowiada. – Zobaczyłem wasze ognisko i myślałem… – Gwałtownie wciąga powietrze, gdy Dyhl podchodzi bliżej i przytyka czubek bełtu do jego pleców. Z tej odległości byłby w stanie za jednym zamachem przebić ich oboje; wystarczy, że pociągnie za spust.

            – Ja nie… Nie mam przy sobie broni – wykrztusza mężczyzna.

            – Przy pasie nosisz nóż – mówi moja matka. Wspomniane ostrze lśni w płomieniach ognia. Ta kobieta nie znosi głupców.

            Jego dłoń drga nieznacznie, jakby chciał chwycić za rękojeść, lecz stojący przed nim Tik lekko unosi kuszę. Mężczyzna podnosi ręce w poddańczym geście.

            – Jest tępy! – krzyczy. – Możecie go zabrać. Oddam wam wszystko, co mam!

            Serce bije mi tak mocno, że czuję zawroty głowy. Po drodze minęłyśmy kilka miast, które nasi żołnierze obrócili w proch. Właśnie z tego powodu staramy się trzymać z dala od głównych dróg i unikać ludzi. Jeżeli teraz zostawimy tego mężczyznę przy życiu, a on wyjawi innym mieszkańcom nasze miejsce pobytu, to prawdopodobnie nie przeżyjemy tej podróży. Jak ujęła to moja siostra, przebywamy teraz na terytorium wroga.

            Wroga, który ma prawo się na nas mścić, myślę sobie w duchu.

            Jeżeli nie jestem w stanie znieść widoku spalonych miast, to tym bardziej nie chcę teraz patrzeć, jak ten mężczyzna żegna się z życiem.

            Stojąca obok mnie Nolla Verin wygląda, jakby obecna sytuacja nie robiła na niej żadnego wrażenia. Wręcz przeciwnie – na jej twarzy maluje się ciekawość. Tak jakby zachodziła w głowę, jak matka zakończy ten konflikt.

            O dziwo, królowa przenosi wzrok na Nollę Verin.

            – Moja córka zadecyduje o twoim losie, łowco.

            Wspomniana dziewczyna prostuje się z dumą. To nie pierwszy raz, kiedy matka każe którejś z nas podjąć ostateczną decyzję w jakiejś sprawie, ale jeszcze nigdy nie wiązała się ona z potencjalną egzekucją.

            Mężczyzna wbija wzrok w moją siostrę, a leżąca na ziemi dziewczyna wychyla się zza jego ramienia. Po jej policzkach spływają łzy.

            – Proszę – mówi ochryple nieznajomy. – Nie mamy nic wspólnego z waśnią pomiędzy naszymi krajami.

            Z tego miejsca nie widzę wyrazu twarzy swojej siostry, ale nagle w oczach mężczyzny pojawia się smutek. Odwraca głowę, żeby powiedzieć coś dziewczynie na ucho. Z jej gardła wyrywa się szloch.

            Łapię siostrę za rękę.

            – Nollo Verin – szepczę. – Przyjechałyśmy tu, by zawrzeć pokój pomiędzy dwoma królestwami.

            Ściska moją dłoń i przenosi na mnie wzrok. Chciałabym zobaczyć w jej oczach chociażby cień wahania lub rozpaczy wywołanej ciężarem decyzji, jaką musi podjąć.

            Jednak nic takiego nie widzę. Wraca spojrzeniem do Dyhla.

            – Zabij ich.

            Nieznajoma zaczyna krzyczeć. Rozlega się trzask kuszy. Mężczyzna pada na ziemię. Dziewczyny nie widać. Bełt musiał przebić ich oboje.

            W lesie zapada głucha cisza.

            Ale nie trwa ona długo. Nolla Verin przenosi wzrok na strażników.

            – Podwójcie dziś straż. Nie chcę, żeby do naszego obozu zawitał kolejny myśliwy.

            Odwraca się na pięcie i udaje do naszego namiotu.

            Za to ja wciąż nie jestem w stanie ruszyć się z miejsca. Mam wrażenie, że każdy ze strażników czuje mój dyskomfort.

            Łącznie z matką.

            Odwracam się od ciał. Nie mogę jeszcze wrócić do namiotu, więc pozostaje mi tylko wybrać się na krótki spacer. Sorra i Parrish pójdą za mną, mimo że prawdopodobnie nie zasługuję na ich ochronę. Nie w tej chwili. Dlatego bez słowa wchodzę w otaczającą obóz ciemność.

            Nagle pomiędzy drzewami pojawia się złoty błysk podkreślany przez światło ogniska. Zamieram, mrużąc oczy.

            Nie, nie złoty. Blond. To włosy. Należą do dziewczyny wyższej niż ta, którą przytrzymywał mężczyzna. Zakrywa dłońmi twarz i cała drży. Na ramieniu zawieszony ma długi strzęp skór.

            Płacze.

            Napotyka mój wzrok i gwałtownie wciąga powietrze. Zamiera, a na jej twarzy odmalowuje się panika.

            Kręcę delikatnie głową. Niemal niezauważalnie. Nie. Nie podchodź.

            Uciekaj.

            – Lio Maro – woła moja matka.

            Życie tego mężczyzny i jego córki nie powinno mieć dla mnie żadnego znaczenia. Córek, poprawiam się w duchu, przełykając ślinę.

            To nie moje zmartwienie.

            Matka nie będzie mnie wołała drugi raz. Odwracam się w jej stronę, czekając na reprymendę.

            Parrish stoi blisko mnie. Ruszył za mną między drzewa, jak przystało na osobistego strażnika, lecz sądząc po jego wyrazie twarzy, on również zauważył chowającą się w mroku postać. W dłoni wciąż ściska kuszę, a ja czuję w piersi iskrę strachu.

            Kręci nieznacznie głową.

            – Nie powinnaś wchodzić teraz do lasu – mówi. – Kto wie, co jeszcze czai się między tymi drzewami.

            Muszę wykorzystać całą siłę woli, żeby nie westchnąć z ulgą. Czyli nie będzie próbował złapać dziewczyny.

            Przenoszę wzrok na miejsce, w którym nieznajoma stała jeszcze chwilę temu, lecz teraz widzę tylko ciemność.

            Jeśli znowu spojrzę na Parrisha, matka domyśli się, że coś jest nie tak. Ściągam łopatki, prostując się nieco.

            – Tak, matko.

            – Chodź, spocznij.

            Siedzi przy ognisku. Tuż obok ciał.

            Próbuje mnie ukarać. Za to, że chciałam okazać dobre serce. Łaskę.

            I właśnie dlatego to Nolla Verin będzie królową.

 


Komentarze

Popularne posty