[PATRONAT] Rozdział trzeci A. Zavarelli "Crow"
Mackenzie
Boston jest
tyglem kulturowym o bogatej historii pełnej korupcji, prześladowań oraz rozlewu
krwi. To miasto zostało wzniesione przez imigrantów takich jak mój dziadek.
Gdy
on i jego bracia opuszczali Irlandię, aby uciec spod jarzma Brytyjczyków, śnili
o lepszym życiu. Niczego nieświadomi przybyli tu, żeby dołączyć do społeczności
mającej ich za szumowiny od chwili, w której zeszli z pokładu statku.
Jednak
wszyscy wiedzą, że Irlandczycy słyną z ducha walki i nie poddają się tak łatwo.
W tamtych czasach każdy walczył o swój kawałek tortu. Zawierano przeróżne
sojusze i prowadzono wojny o wpływy. Wychodzi na to, że mimo upływu lat
niewiele się zmieniło. Korupcja lepiej się ukrywa, a sojusze jeszcze zipią.
Jasne, gangsterzy mieli swoje wzloty i upadki: Włosi, Irlandczycy, Rosjanie…
wszystkich wybito do nogi, a oni i tak powstali z martwych więcej razy, niż
jestem w stanie zliczyć. Na tym właśnie polega problem z przestępczością
zorganizowaną – ona nigdy nie znika na dobre. A po upadku jednej potęgi
pozostali zawsze będą gotowi, by wkroczyć do akcji i przejąć władzę, ponieważ
każdy z nich chce rządzić tym miastem.
Układ
sił jest precyzyjnie zrównoważony. Każda z tych grup ma sojuszników i swoje
terytoria. Funkcjonuje tu zasada: „nie będziesz mi wchodzić w paradę, to ja
będę trzymać się z daleka od ciebie”. We współczesnym Bostonie w grze wciąż
pozostaje wielu graczy. To zarówno grube ryby jak i byle płotki, lecz teraz
największymi potęgami są Rosjanie i Irlandczycy. Musicie wiedzieć, że
Irlandczycy nauczyli się kilku rzeczy z własnej przeszłości. Owszem, kiedyś
bycie samotnym wilkiem było fajne, ale jednocześnie nierozważne. Włosi nie bez
powodu opracowali całą hierarchię. Ty ochraniasz mnie, a ja ochraniam ciebie. La familia nie jest czymś na pokaz.
Jeśli zadzierasz z jednym z nas, to zadzierasz z całą cholerną rodziną.
I
właśnie w ten sposób działa Syndykat MacKenna. Bezpośredni potomkowie Bedford
Row Bandits opuszczają łono matek z żądzą krwi zapisaną w genach. Z tą różnicą,
że oni ewoluowali w przeciwieństwie do swoich poprzedników. Tak jak każdy
nowoczesny syndykat przestępczości zorganizowanej mają swoich szefów, zastępców
oraz kapitanów. Na ich liście płac są również gliniarze, senatorzy, sędziowie
oraz wiele innych osób. Och, no i jeszcze jedna istotna kwestia. Mają
zagwarantowany układ z jedną z największych frakcji rosyjskiej bratvy w całym
mieście.
Co
ja myślę o tym wszystkim? Nie chcecie zadrzeć z taką ekipą.
A
jednak dokładnie na tym polega mój plan. Mam zamiar wniknąć prosto w paskudne
trzewia jednej z największych organizacji przestępczych w mieście i wtykać nos
tam, gdzie nie trzeba.
Gdyby
chodziło o kogoś innego, może mogłabym siedzieć na tyłku i udawać, że ktoś inny
się tym zajmie. Jednak nie chodzi o kogoś innego, tylko o Talię. Była przy mnie,
odkąd dziewięć lat temu poznałam ją w rodzinie zastępczej. Między sierotami
tworzy się więź, której nic nie może zastąpić. To dzielenie się doświadczeniem
nieposiadania na tym świecie nikogo innego, na kim można polegać. Talia i ja
mogłyśmy na sobie polegać. Było tak, dopóki rząd nas nie rozdzielił i nie
wysłano jej w inne miejsce.
Kiedy
powiedziała mi, że jej nowy przybrany ojciec ją molestuje, natychmiast się tam
udałam i obiłam mu jaja kijem baseballowym. Potem sprawy zaczęły się robić
jeszcze dziwniejsze. Dwójce dzieciaków nie było łatwo na ulicach South Boston,
ale tak jak mój dziadunio po przybyciu tutaj znalazłyśmy ludzi podobnych do nas
i stworzyłyśmy grupę. My przeciwko światu.
Jednak
rząd nas w końcu wytropił i obie wylądowałyśmy w domu dziecka, co prawda było
tam kiepsko, lecz spędziłyśmy tam kilka lat. Dzięki Scarlett i kilku innym
dobrym duszom nigdy nie musiałam sprzedawać swojego ciała. Jestem jednak
świetną włamywaczką i sporo „zarobiłam” podczas bójek w ciemnych alejkach.
Talia natomiast… nie była tak wytrzymała jak ja. Była miękka, wrażliwa i nadal
wierzyła, że świat jest dobrym miejscem. Przez to ochranianie jej stało się dla
mnie czymś jeszcze ważniejszym.
I
robiłam to przez te wszystkie lata, które spędziłyśmy na ulicy. Wszystko się
zmieniło, gdy dorosłyśmy i przeprowadziłyśmy się do naszego pierwszego
wspólnego mieszkania. Jak się okazuje, dziewczyny jak my nie mają zbyt wielu
możliwości. Talia chciała dokładać się do czynszu, a to wiązało się ze
znalezieniem pracy. W jej przypadku była to robota w podziemnych klubach. Potem
zaczęła zadawać się z nieodpowiednimi facetami, pozwalając, aby ci ją
wykorzystywali.
Nie
miałam pojęcia, jak powstrzymać tę podróż po równi pochyłej w dół. Nie byłyśmy
już dziećmi, Talia natomiast miała mnóstwo problemów, których nie potrafiłam
rozwiązać. Zniknęła, zanim zdążyłam spróbować. Tuż po tym, jak dostała pracę u
Irlandczyków.
Zbieg
okoliczności? Nie wierzę w takie rzeczy.
Może
Irlandczycy odpowiadają za to, co ją spotkało, a może nie. Wiem, że Rosjanie
siedzą w swoim klubie. Wiem również, że jeden z nich bardzo się nią
interesował.
Nie
zdołałam wyciągnąć od niej, jak się nazywa. Myślała, że jestem zbyt cyniczna i
będę próbowała zasypać ją ostrzeżeniami. Nie chciałam mieć racji. Bóg mi
świadkiem, że nigdy nie chciałam mieć racji.
Teraz
jedynym, co mogę uczynić, jest odkrycie tożsamości tego mężczyzny. Powtarzam
sobie te słowa, patrząc w lustro i biorąc głęboki wdech. Przesuwam palcami po
zawieszonym na szyi wisiorku w kształcie serca, a potem zdejmuję go i trzymam
na otwartej dłoni.
–
Zrobię to dla ciebie, Tal – szepczę. – Cokolwiek będzie trzeba.
Teraz
uścisk w mojej klatce piersiowej jest nie do wytrzymania. Nigdy wcześniej nie
kierowałam się jaśniejszymi pobudkami i nie potrzebuję wisiorka, aby o nich
pamiętać. Chowam go wraz z pozostałymi rzeczami i całą koncentrację skupiam na
uziemieniu się.
Mój
tata był mistrzem boksu. Najbardziej nieugiętym, najtwardszym i najgroźniejszym
typem, jaki kiedykolwiek zaszczycił ulice Bostonu swoją osobą. A jego ojciec?
Był taki sam. Teraz to ja muszę kontynuować dziedzictwo, które zapoczątkowali.
Może i jestem dziewczyną, ale w mojej rodzinie to gówno znaczy. Jesteśmy
Irlandczykami. Mamy to w genach. Uwielbiamy walczyć. Uwielbiamy się
awanturować. I uwielbiamy to robić przy otaczającej nas widowni. Wiem, że
jestem cholernie dobrą wojowniczką, niemniej skłamałabym, mówiąc, że się nie
denerwuję.
A
tamci faceci? Każdy z nich to jebane zwierzę. Nie będzie taryfy ulgowej z racji
tego, że jestem kobietą. Nie było mi łatwo przekonać Johnny’ego, aby pozwolił
mi to zrobić. Nie ugiąłby się, gdyby nie wierzył, że dam sobie radę. Lecz
Johnny znał mojego ojca i widział, że jego krew płynie w moich żyłach. W ciągu
minionych sześciu miesięcy wielokrotnie udowodniłam na jego siłowni, że się
nadaję. To wszystko doprowadziło mnie do tej chwili.
Nikt
nie poradziłby sobie w pozbawionej zasad walce z największymi i
najgroźniejszymi zawodnikami bostońskiego podziemia. To pierwszy i
najważniejszy punkt mojego planu. Nie było walki, w której nie walczyliby Irlandczycy
i której wyniku Rosjanie by nie obstawiali. Miłość do tego sportu mają we krwi.
Na
moje nieszczęście nie mogę po prostu iść do Slainte
i prosić o pracę. W ich świecie to tak nie wygląda. Zatrudniają zaufanych
ludzi. Jedynym sposobem, w jaki można się dostać na listę zaufanych, jest
zbratanie się z nimi. A jak najszybciej zwrócę na siebie ich uwagę?
Dokładnie,
zgadliście. Zamierzam pokonać jednego z tych skurwysynów.
To,
który z nich złapie haczyk, nie ma dla mnie najmniejszego znaczenia. Jeden z
nich musi się mną zainteresować. Irlandczycy niczego tak bardzo nie szanują jak
cholernie dobrej walki.
Patrzę
na swoje odbicie w lustrze i biorę głęboki wdech, próbując zachować spokój,
wyłamuję palce, strzelając kostkami, i wymachuję ramionami. Nigdy w życiu nie
byłam w lepszej formie – już bardziej gotowa nie będę. Moje długie,
kruczoczarne włosy są splecione w przerzucony przez ramię warkocz. Cienka
warstewka potu pokrywa moją bladą skórę, gdy przestępuję z nogi na nogę. Spojrzenie
moich niebieskich oczu jest elektryzujące, mimo że nie mam na sobie ani grama
makijażu. Dosłownie czuję szum przepływającej przeze mnie energii, która
napełnia mnie życiem, kiedy w myślach powtarzam kredo swojego ojca.
–
Powalisz ich wszystkich na kolana. – Stojąca obok Scarlett się uśmiecha.
Odwracam
się do niej i krzyżuję ręce na piersi, jednocześnie posyłając jej najpodlejsze
spojrzenie, na jakie mnie stać.
–
Co jest, do cholery, Scarlett? Mówiłam ci, żebyś tu nie przychodziła, to
niebezpieczne.
Ona
oczywiście jedynie wzrusza ramionami.
–
Uważasz, że ci faceci są gorsi niż ci, z którymi mam do czynienia wieczorami?
Przyszłam, żeby zobaczyć, jak walczysz. Za nic w świecie bym tego nie
przegapiła.
Dumy
rozbrzmiewającej w jej głosie nie da się z niczym pomylić, a ja uśmiecham się
wbrew sobie. Nie powinnam tego robić, bo to ją tylko zachęca, a ja chcę, żeby
Scarlett trzymała się od tego z dala tak bardzo, jak to tylko możliwe.
–
Wynoś się stąd, jak tylko walka się skończy – mówię. – Idź prosto do domu i
upewnij się, że nikt za tobą nie idzie. Gdy ja będę na ringu, ty będziesz tylko
jednym z widzów.
Kiwa
głową, próbując mnie uspokoić, choć wiem, że w ogóle nie słuchała tego, co do
niej mówiłam. Zanim udaje mi się jej wszystko powtórzyć, pojawia się Johnny.
–
Jesteś gotowa, Mack?
Kiwam
głową i zakładam szlafrok, po czym wsuwam na głowę kaptur, chcąc zakryć twarz.
–
Nom.
Johnny
uśmiecha się i kręci głową, a z głośników zaczyna lecieć muzyka. Sama wybrałam
ten kawałek. Mama Said Knock You Out
LL Cool J’a.
Urocze,
co?
Johnny
klepie mnie w ramię i gdybym go nie znała, powiedziałabym, że jego oczy nieco się
zaszkliły.
–
Twój tata byłby z ciebie naprawdę dumny, Mack – wyznaje. – A teraz idź i pokaż
im, jak Wilderowie załatwiają swoje sprawy.
Kiwam
głową i w rytm muzyki wychodzę z pokoju za Johnnym. W tym sporcie chodzi głównie
o pozerstwo, mimo że mnie jeszcze nie widzieli, zamierzam dać im to, po co tu
przyszli. Z każdym krokiem nakręcam się jeszcze bardziej, aż w końcu zajmuję
miejsce na prowizorycznym ringu.
Mój
przeciwnik stoi naprzeciwko mnie w gotowości i widzę, że jest większy ode mnie.
Mogę nieco uspokoić nerwy, bo już wcześniej zaobserwowałam, jak walczy. Jest
dobry, jednak posługuje się bardziej ulicznym stylem i nie został przeszkolony
pod kątem techniki. Poza tym pozwala, aby arogancja i gniew brały nad nim górę;
widzę, że te uczucia ma już wymalowane na twarzy. Pewnie sądzi, że staje do
walki z jakimś małym człowieczkiem i że to będą najłatwiej zarobione pieniądze
w jego życiu.
Czekam,
aż muzyka ucichnie i Johnny rozpocznie swoją przemowę.
–
Panie i panowie, czy jesteście gotowi?
Tłum
wybucha kanonadą okrzyków oraz oklasków, atmosfera przepełnia się dziką energią
towarzyszącą tylko tego typu krwawym sportom. Powietrze w starym, zakurzonym
magazynie wypełnia zapach stęchłego potu oraz ciepło bijące od zbyt wielu
stłoczonych ciał. To jest to. Uwielbiam tę chwilę, dla niej żyję. Skaczę na
piętach w przód i w tył, gdy Johnny wygłasza mowę:
–
Reprezentujący Dorchester, mający sto osiemdziesiąt centymetrów wzrostu i
ważący osiemdziesiąt pięć kilogramów… Donovan „Hook” O’Connor.
Głupol
uderza o siebie zaciśniętymi pięściami i chodzi w kółko, podsycając tłum, który
krzyczy i wiwatuje na jego cześć. Mówią o tym zbyt pewnym siebie kutasie, a mi
jedynie zależy na zwróceniu na siebie uwagi publiczności. Rzucam okiem w stronę
Rosjan i odnotowuję w pamięci, kto dziś przyszedł.
Żaden
z nich nie wygląda znajomo. Mój tata pozwalał mi przebywać jedynie z członkami
swojej ekipy i kazał mi zmykać za każdym razem, kiedy przychodzili tamci. Teraz
ich oczy są zwrócone w moją stronę. To dobrze. Przenoszę wzrok na Irlandczyków.
Jedyne znajome mi twarze, jakie widzę, należą do tych, na których udało mi się
wygrzebać jakieś brudy. Nie ma z nimi bossa, są za to jego kapitanowie. W
szczególności jeden z nich gapi się na mnie z mroczną ciekawością. Lachlan
Crow. Jest trzeci w kolejności do objęcia tronu irlandzkiego półświatka, a jego
reputacja go wyprzedza.
Typ
z piekła rodem. Zabije cię z uśmiechem na ustach, a przynajmniej tak mi
powiedziano. Nie mam pewności, czym się zajmuje poza prowadzeniem Slainte, lecz krążące o nim plotki
bardzo się od siebie różnią. Zastanawiałam się, czy połowa z nich nie jest
zwykłymi historyjkami, których zadaniem jest pokazanie go jako bardziej
niebezpiecznego, niż jest w rzeczywistości. Jednak wystarcza jeden rzut okna na
jego niewyrażającą żadnych emocji twarz, żebym wiedziała, że te opowieści są
prawdziwe.
Widać,
że jego ludzie go szanują, trwają bowiem przy nim niczym strażnicy. Oczywiście
nie stoją tuż obok niego, lecz kilkanaście centymetrów za jego plecami. Nie
uważają się za równych Lachlanowi. Wiodący takie życie człowiek nie zdobywa
takiego szacunku bez robienia ohydnych rzeczy i bez wzbudzania lęku w
otaczających go ludziach.
Oczywiście
przeprowadziłam własne śledztwo na temat tych typów, niestety nie było ono tak
dokładne, jakbym tego chciała. Nie mogłam pogrzebać w ich przeszłości, więc
moje informacje ograniczają się do tego, co ludzie gadali na mieście. To jedna
z zalet bycia z Southie.
Oczywiście
imię Lachlana wyryło mi się w pamięci. Prowadzi Slainte. Jest strażnikiem miejsca, do którego muszę się udać, aby
zdobyć informacje. Miałam nadzieję, że zwrócę na siebie jego uwagę, lecz nie
spodziewałam się, że będzie mi się tak intensywnie przyglądać. Myślałam, że
pośle mi przelotne spojrzenie, a potem będę mogła wykorzystać któregoś z jego
żołnierzy, by zaprowadził mnie do niego na audiencję. A jednak on patrzy prosto
na mnie. Nie ma mowy, żeby zobaczył moją twarz skrytą pod kapturem, lecz przez
moment wydaje mi się, że mu się udało. Jego spojrzenie jest tak ostre, tak
przenikliwe, że aż trochę rozbrajające. Odwracam wzrok i skupiam się na
przeciwniku. Później będę się martwiła o Lachlana. Najpierw skopię dupsko Donovanowi.
–
Reprezentująca Southie – ciągnie Johnny. – Mierząca sto pięćdziesiąt siedem
centymetrów wzrostu i ważąca pięćdziesiąt cztery kilogramy… Mack „Butterfly”
Wilder.
I
tak, jak oczekiwałam, słychać zdezorientowane pomruki. Gdy tylko zdejmę z
siebie ten szlafrok, wszyscy w tym budynku będą wiedzieli, kim jestem. Potem
nie będzie już odwrotu.
Zdejmuję
szlafrok i odrzucam go na bok, a cała widownia wraz z moim zarozumiałym
przeciwnikiem zamiera. Może to jakaś moja paranoja, ale przez krótką chwilę
Donovan patrzy na mnie, jakby mnie rozpoznał, choć to przecież niemożliwe.
Przychodząc oglądać walki, zawsze się pilnowałam, by nie zwracać na siebie
uwagi.
Gdy
mówił do tłumu, nie słyszałam irlandzkiego akcentu, więc wiem, że pochodzi z
Bostonu. Jestem pewna, że tylko tu go widziałam. Jest ode mnie prawdopodobnie o
jakieś pięć lat starszy, więc nie wydaje mi się, żebyśmy mieli wspólnych
znajomych.
Przechyla
głowę na bok, wtedy zauważam, że na policzku ma długą bliznę. Bez wątpienia to
pamiątka po jakiejś walce. Jego przypominające czarne paciorki oczy przesuwają
się po moim ciele. Oddycham z ulgą, zdając sobie sprawę, że tylko bada mnie
wzrokiem.
–
Chyba sobie ze mnie jaja robisz, Johnny – mówi.
Rozgląda
się po pomieszczeniu z nerwowym wyrazem twarzy, szukając Lachlana. Nie mam
wątpliwości, że Donovan nie boi się uderzyć dziewczyny. Jednak potrzebuje
pozwolenia swojego przełożonego, aby odstawić takie przedstawienie.
Zaciekawiona również zerkam na Crowa i widzę, że patrzy na mnie groźnie. Nie
czuje się komfortowo, to przeze mnie znalazł się w cholernie niezręcznej
sytuacji. Wszyscy jego ludzie patrzą na niego z zapartym tchem, zastanawiając
się, czy pozwoli sobie na okazanie słabości. Na rozczarowanie wszystkich fanów,
którzy tu dziś przyszli. Uśmiecham się do niego wyzywająco. No i jak to będzie, panie Crow?
Lachlan
niezauważalnie kiwa głową, a Johnny wzrusza ramionami i puszcza mi oczko.
–
Zasłużyła na to, Donny. Poradzi sobie.
Z
powrotem kieruję wzrok na przeciwnika, wyczuwając jego narowistość, po czym strzelam
karkiem i uderzam pięścią o pięść.
–
O co chodzi, księżniczko, przestraszyłeś się małej dziewczynki?
Zaciska zęby, a biceps zaczyna mu drżeć, kiedy
napina całe ciało. Boks postrzegany jest jako sport dla dżentelmenów. Wrzućcie
do tego kotła kobietę i nikt nie będzie miał zielonego pojęcia, jak sobie z tym
poradzić. Na moje szczęście to nie boks.
Mimo
że byłam szkolona przede wszystkim na bokserkę, chciałam zostać kimś więcej.
Chciałam móc obronić się w każdych okolicznościach.
Wiele
osób uważa, że MMA to głupoty dla jaskiniowców, lecz ja postrzegam to jako
sztukę. Nie liczy się tu brutalna siła, tylko wytrzymałość, kontrola,
koordynacja oraz zaufanie własnym instynktom. Ważne są płynne i pewne ruchy, a
także to, żeby nigdy w siebie nie wątpić i nie pozwolić przeciwnikowi na
dostrzeżenie twoich słabości. Jeśli o mnie chodzi, to ludzie zawsze nie
doceniali mnie z powodu mojego wyglądu.
–
Jesteś tego pewna, maleńka? – pyta arogancko Donovan. – Nie będzie taryfy
ulgowej.
–
Tak, tak. – Przewracam oczami. – Jesteś taki wielki, twardy i silny.
Mam
dość chodzenia wte i wewte, więc ruszam w jego stronę i czekam, aż Johnny da
znak na rozpoczęcie walki. Gdy to w końcu robi, uderzam Donovana szybkim i
silnym prawym sierpowym, a potem odskakuję, odbijając się obiema nogami. Kiedy
odwraca głowę, zauważam, że jest cholernie oszołomiony, natomiast tłum śmieje
się aż do rozpuku.
–
Dajesz – dogryzam mu. – Skończ z tym pieprzeniem. Dajmy ludziom to, po co tu
przyszli.
–
Będziesz tego żałowała, dzieciaku – warczy pod nosem.
Posyłam
mu słodki uśmiech i balansując ciężarem ciała, poprawiam pozycję, w jakiej stoję.
Mam lekko ugięte kolana oraz łokcie, jestem gotowa do wyprowadzenia ciosu.
Dwukrotnie zataczam kręgi ramionami, po czym biorę głęboki wdech.
Tutaj
słowo Johnny’ego jest prawem, a on przecież rozpoczął pojedynek. Tu nie ma
żadnych ustalonych rund. Walczymy, dopóki ktoś nie zostanie znokautowany albo
nie odklepie. Jak brzmi jedyna zasada? Żadnego bicia po jajach. Co za banda
cip.
Donovan
bez wahania rusza prosto na mnie i wyprowadza serię szybkich ciosów. Robię
uniki i blokuję każdy jego prosty, czym tylko wkurzam go jeszcze bardziej.
To
było jedną z pierwszych rzeczy, jakich się nauczyłam: najpierw praca nóg,
dopiero potem cała reszta. Żeby zostać dobrym wojownikiem, trzeba być
skoncentrowanym i opanowanym. Donovan niezdarnie pracuje nogami. Za bardzo
polega na swoich pięściach, ja z kolei używam całego ciała.
Jednak
to mnie nie ocali. Jeśli chodzi o ilość stoczonych walk, ma nade mną przewagę.
W sumie wszyscy ją mają. Z kolei moja przewaga polega na tym, że myślę mózgiem,
a nie kutasem. To oczywiste, że moje szorty i sportowy stanik go rozpraszają.
Pomijając fakt, że właśnie strzeliłam go w twarz, on i tak cały czas widzi we
mnie tylko cycki i tyłek. Nic wielkiego.
Wykorzystuję
okazję, by przywalić mu lewym sierpowym i poprawić niskim kopnięciem prawą
nogą. Powietrze ze świstem ulatuje z jego płuc, a na jego twarzy pojawia się
morderczy szał, kiedy uderzam go piętą w goleń. Otaczający nas tłum ryczy,
wrzeszczy i dopinguje. Wśród tego zgiełku słyszę głos Scarlett:
–
Prosto w podbródek! – krzyczy, gdy celuję. – Świetnie, Mack!
No i to by było na tyle w kwestii niezwracania
na siebie uwagi. Próbuję jej nie słuchać i skoncentrować się na swoim zadaniu.
Nie dorównuję Donovanowi wzrostem, więc nie będę miała zbyt wielu okazji, żeby
go znokautować. Walka z większymi przeciwnikami najlepiej wychodziła mi na macie
treningowej. Właśnie w takich sytuacjach najbardziej lubię korzystać z
brazylijskiego jiu-jitsu[1] oraz judo.
Gdy walczyłam w ciemnych alejkach, moi przeciwnicy często byli ode mnie więksi.
Jeśli człowiek nie wie, jak sobie z nimi poradzić, to może się przerazić.
Jednak wydaje mi się, że zakładanie nelsona[2] jest jedną
z moich specjalności. Jestem szybka, dzięki czemu łatwiej niż inni poruszam się
po macie. Muszę pozwolić Donovanowi na sprowadzenie mnie do parteru, wtedy będę
mogła się do niego dobrać.
Próbuję
zrobić unik, a on wyprowadza lewy sierpowy i uderza mnie w ramię. Boli jak
cholera, co Donovan widzi po mojej minie. Uśmiecha się. Napieram na niego,
wyprowadzając szybką kombinację ciosów, chcę wytrącić go z równowagi i
przygotować się na mocniejsze uderzenie. Podbródkowy cios łokciem trafia go
prosto w szczękę.
I
to go naprawdę wkurwia. Zgodnie z przewidywaniami Donovan rusza prosto na mnie
i używając dzikiej siły, powala mnie na ziemię. Od uderzenia aż zapiera mi dech
w piersiach i zębem rozcinam sobie wargę. Wyraz mojej twarzy diametralnie się
zmienia i z trudem łapię oddech. Ale ubaw.
Donovan
myśli, że już wygrał, przez co na krótką chwilę się uspokaja, a arogancja
bierze nad nim górę. Takie zachowanie jest typowe dla większości mężczyzn –
zakładają, że udowodnili swoją dominację, skoro leżę już na plecach. Prawdziwy
wojownik wiedziałby, że nigdy tak nie jest.
Wypycham
biodro, zanim udaje mu się cofnąć rękę. W mgnieniu oka układam nogę w idealnej
pozycji i blokuję jego przedramię. Mam dosłownie chwilkę na rozkoszowanie się
niedowierzaniem wymalowanym na jego twarzy, a potem wykonuję duszenie
trójkątne. Zaciskam uda na jego szyi, z kolei on próbuje szaleńczo uderzyć mnie
drugą ręką.
Udaje
mu się trafić mnie w twarz, lecz od nacisku na szyję zaczyna tracić siły. Unosi
lewą stronę mojego ciała, próbując uderzyć mną o podłogę, by uwolnić rękę.
Wyginam plecy i używając ramienia, usiłuję go zablokować najlepiej, jak tylko
mogę. Trzymam go mocno. To prawdziwy test mojej wytrzymałości. Energia, którą
zużywam na ten manewr, sprawia, że każdy mięsień mojego ciała płonie.
Ruchy
Donovana stają się coraz słabsze i bardziej niemrawe, gdy odcinam mu dopływ
krwi oraz powietrza. Ignoruję wszystko, co mnie otacza, odliczając sekundy w
głowie. Trzy… Cztery… Pięć… Sześć…
I
w końcu – kiedy myślę, że już dłużej nie wytrzymam – Donovan bezwładnie na mnie
opada, a Johnny podchodzi do nas, aby to sprawdzić. Ogłasza wynik pojedynku.
Ledwie się ruszam, próbując wyczołgać się spod przeciwnika, jednak gdy omiatam
wzrokiem otaczający mnie tłum, dostaję adrenalinowego kopa. Odnajduję ekipę
rywala i posyłam im arogancki uśmieszek. Macie, wy dranie.
Kiedy
tłum widzów opuszcza budynek, kilku z ludzi Lachlana rusza z miejsca, żeby
zabrać z ringu pokonanego kumpla. Czekając, ocieram krew z wargi i patrzę na
nich z zaciekawieniem. Tylko jeden z nich musi połknąć haczyk. I nie mógł to
być któryś z Rosjan. Cała ich organizacja składa się ze zbyt wielu frakcji i
mają zbyt wielu członków, by móc ich zliczyć. Jedynym sposobem na zawężenie
grupy podejrzanych jest udanie się wprost do źródła. Do klubu, w którym to
wszystko się zaczęło.
Każdy
rzuca mi powierzchowne spojrzenia, jednak to właśnie Lachlan nie odrywa ode
mnie wzroku. Z jego wyrazu twarzy nie potrafię odczytać, czy jest wkurwiony,
czy raczej wywarłam na nim wrażenie. To oczywiste, że będzie w stosunku do mnie
podejrzliwy. Co tydzień przychodzą oglądać te walki i nigdy wcześniej mnie tu
nie widział. Nie ma pojęcia, kim jestem, natomiast ja wiem co nieco na jego
temat.
Na
mieście mówią, że ma dwadzieścia dziewięć lat. Urodził się i wychował w
Belfaście, a jako nastolatek wyemigrował do Stanów. Jest wnukiem Carricka Crowa
oraz podwładnym Nialla MacKenny. Dla syndykatu kieruje Slainte i Bóg jeden wie, co jeszcze robi. Reszta to tajemnica,
którą sama muszę rozgryźć.
Patrząc
na niego, pochłaniam wzrokiem każdy szczegół jego wyglądu. Ma zaokrągloną linię
szczęki pokrytą prawdopodobnie tygodniowym zarostem, będącym mieszanką
miedzianego brązu i kilku odcieni jaśniejszych od niesfornych włosów na głowie.
W jego oczach, które jednocześnie przyciągają do siebie i są prawdopodobnie
najbardziej fascynującą cechą jego wyglądu, widać ostrożność. Gdyby nie te oczy,
jego twarz wyglądałaby łagodnie i niemal chłopięco. Jest w nich coś znajomego,
lecz nie potrafię powiedzieć, co to takiego. Może smutek?
Wydaje
się to niemożliwe, ale ciężko stwierdzić. W tym momencie jego wzrok wędruje po
moim ciele. Jednak w tym spojrzeniu nie ma żadnego seksualnego podtekstu.
Prawdę mówiąc, nie jestem w stanie odczytać jego myśli, co jest dla mnie czymś
niespotykanym. Ten człowiek z każdą chwilą staje się coraz bardziej tajemniczy.
Po
jego postawie rozpoznaję w nim wojownika. Mogę to stwierdzić po tym, jak się
porusza, chociaż nigdy nie widziałam, żeby tu walczył. Ma umięśnione ciało, jest
szczupły, silny i twardy. Skóra na jego dłonie stwardniała w taki sposób,
jakiego można się dorobić, jedynie trenując boks.
Chrząka,
a ja natychmiast patrzę mu prosto w oczy.
Między
nami zaczyna trzeszczeć jakaś mroczna energia, gdy wpatruję się w jego pełne
dzikości tęczówki, przez co nie potrafię oderwać od nich wzroku. Mogłabym
przysiąc, że były szare, a w następnej chwili zmieniły kolor na niebieski, by
potem znowu stać się szare. Są pięknymi oknami osadzonymi w zimnej fasadzie
jego twarzy.
Nabieram
powietrza i próbuję przekonać samą siebie, że serce łomocze mi w piersi przez
odbytą przed chwilą walkę. Że to dreszcz emocji wywołany świadomością tego, jak
jestem blisko wkroczenia w ich szeregi. Tak sądzę.
On
nadal milczy, ale mam nadzieję, że w końcu się odezwie. Nie mam wątpliwości, że
będzie mówić z akcentem, kiedy otworzy usta.
Nie
zachęcam go. Zamiast tego rozpuszczam włosy i przeczesuję je drżącymi palcami.
Nie spodziewałam się takiego pojedynku na siłę woli. Założę się, że taki facet
jak on jest przyzwyczajony do tego, że kobiety się na niego rzucają. Kilka z
obecnych tu dziewczyn rzeczywiście czeka w pełnej gotowości z nadzieją, że je
zauważy. Jednak żadna z nich nie ma odwagi, aby do niego podejść. Chyba nie
tylko ja słyszałam o jego reputacji.
Gdy
się nad tym zastanawiam, kątem oka zauważam szarżującego na mnie Donovana.
Warcząc, rzuca się na mnie, a w jego krwiobiegu krąży potrzeba siania
zniszczenia.
Robię
unik i przygotowuję się do obrony, choć to nie jest konieczne, bo Lachlan
wkracza do akcji. Napiera na Donovana, po czym obraca go i wykręca mu rękę za
plecami. To tylko utwierdza mnie w przekonaniu, że jest wojownikiem. I sądząc
po szybkości oraz zręczności, z jakimi się porusza, jest urodzonym wojownikiem.
Pochyla
się i szepcze coś do ucha Donovanowi, który nie odrywa ode mnie morderczego
spojrzenia. Cokolwiek Crow mu powiedział, sprowadziło go na ziemię. Mamrocząc
coś pod nosem, ustępuje, a potem odchodzi. Wydaje mi się, że to już koniec,
lecz gdzieś z tyłu głowy pojawia się myśl, że jeszcze będę miała z nim
styczność. Nie wygląda na typa, który z łatwością zaakceptuje porażkę w walce z
kobietą.
Po
krótkiej – odbywającej się poza zasięgiem moich uszu – rozmowie ze swoimi
ludźmi Lachlan podchodzi do mnie, a na jego twarzy maluje się ten sam mroczny
wyraz. Niechętnie to przyznaję, ale muszę powiedzieć, że jest przystojny. Jest
również bardziej powściągliwy, niż się spodziewałam; spokojnej fasadzie
towarzyszy ciche zamyślenie. To całkowita sprzeczność z faktem, że jest
mordercą, za jakiego go miałam.
Zatrzymuje
się naprzeciw mnie przy betonowym filarze, utrzymując zarówno dystans, jak i
neutralny wyraz twarzy.
–
Przepraszam za Donny’ego – oznajmia. – Czasami zachowuje się jak przygłup.
I
tak jak się spodziewałam, wciąż mówi z akcentem. W ogóle nie brałam pod uwagę
kwestii uroku. Nie mogę znaleźć odpowiednich słów, a nie zdarza mi się to zbyt
często. Zmuszam się do zapanowania nad mimiką twarzy i próbuję wyglądać na
opanowaną. Upominam się, że muszę skupić się na Rosjaninie.
–
Drobnostka.
–
Przypadkiem nie ma pewnej niepisanej zasady o udziale kobiet w walkach? – pyta.
–
No cóż… – Posyłam mu cwaniacki uśmieszek. – Na moje szczęście nie przestrzegam
zasad.
Spodziewam
się, że wyciągnie w moją stronę dłoń, uśmiechnie się, że warga mu lekko zadrży,
stanie się cokolwiek, ale nic takiego się nie dzieje.
–
Pokonałaś jednego z moich najlepszych ludzi.
Nie
potrafię stwierdzić, czy jego słowa miały być komplementem, czy też nie, ale postanawiam
je tak potraktować.
–
Dziękuję.
Lachlan
pozostaje obojętny, a ja tak naprawdę nie wiem, jak nim potrząsnąć. Muszę
ostrożnie to rozegrać.
–
Nie przypominam sobie, żebym cię tu wcześniej widział, motylku.
Sposób,
w jaki podkreśla moją ksywę, brzmi niczym groźba. Niechętnie to przyznaję, ale
ten facet jest nieco bardziej przerażający, niż sądziłam.
Mrugam,
patrząc na niego, i w głowie opracowuję już plan. Zamierzam odegrać rolę
delikatnej kobietki, mającej nadzieję, że zmięknie, gdy mnie tu później
zobaczy. Wątpię, żeby miał jakieś emocje, na których można by zagrać, ale
przecież spróbować nie zaszkodzi.
–
Walczę tylko wtedy, kiedy potrzebuję pieniędzy.
Lachlan
mruży oczy, przez co wiem, że wcale tego nie kupił. Bębni palcami o swoje udo i
przez krótką chwilę prawie się zastanawiam, czy on się przypadkiem nie
denerwuje. A potem zauważam, że przygląda się mężczyznom stojącym po drugiej
stronie pomieszczenia. Odwracam się tylko po to, by się skrzywić, widząc, na
kogo patrzy. Cholerni Rosjanie. Obserwują mnie, a jeden z nich patrzy
bezpośrednio na Crowa.
Macham
do nich, posyłając im słodki uśmiech. Nienawidzę ich. Nienawidzę ich
wszystkich.
Gdy
odwracam się do Lachlana, ten wygląda na zdenerwowanego, lecz szybko się
otrząsa.
–
Muszę iść – mówi. – Trzymaj się, motylku.
Zaciskam
zęby, żeby szczęka nie opadła mi na podłogę. Miałam nadzieję, że zaprosi mnie
przynajmniej na drinka albo poprosi o numer telefonu. Zrobi cokolwiek. A to jego
rażące odrzucenie boli bardziej, niż jestem w stanie to przyznać.
Wiedziałam,
że powinnam była flirtować z jednym z jego żołnierzy, jednak on zupełnie
uniemożliwił mi realizację tego planu.
–
Tak – mamroczę. – W takim razie do zobaczenia.
[1] Jiu-jitsu – brazylijski sport
walki wywodzący się z ju-jitsu, zapasów i judo, który wyróżnia się naciskiem na
walkę w parterze (przyp. red.).
[2] Nelson – chwyt w walce zapaśniczej polegający na tym, że zawodnik, stojąc za przeciwnikiem, wsuwa ramię pod ramię przeciwnika, chwytając go za kark (przyp. red.).
Komentarze
Prześlij komentarz