[PATRONAT] Rozdział trzeci Sarah Brianne "Lucca"
Istota zza drzwi
Teraźniejszość
Zimno metalowego stołu pod jej plecami
kontrastowało z ciepłem twarzy rozpalonej od płynących daremnie łez.
– Przestań! Proszę! –
Choćby nie wiadomo, ile miotała się i wierzgała nogami, nie mogła się mierzyć z
siłą milionów rąk, które zdawały się przypierać ją do blatu.
Drwiący śmiech złego
człowieka trzymającego nóż dźwięczał jej w uszach.
– Nie ruszaj się,
dziewczynko. – Przysunął ostrze bliżej jej twarzy. – Albo będzie bolało jeszcze
bardziej.
Patrząc w jego
nienaturalnie wielkie, czarne oczy, była pewna, że spogląda w oczy diabła.
Srebrne ostrze coraz
bardziej zbliżało się do jej prawego oka, aż zawisło ledwie parę centymetrów od
źrenicy.
– Nie mrugaj.
Łza napłynęła jej do
oka, przez co jeszcze trudniej było jej go nie zamykać. Zaczęła drżeć na całym
ciele. Zaraz mrugnie.
– Nie mrugaj,
dziewczynko – ostrzegł znów oprawca.
Łza spłynęła, a jej oko
zaczęło się zamykać…
– Chloe! – zagrzmiał głos Amo.
Do jej umysłu przedarł
się błysk światła.
– Tędy, Chloe! –
błagał Amo.
Jeszcze jeden błysk i otworzyła
szeroko oczy. Usiadła tak gwałtownie, że zakręciło jej się w głowie. Nie
poznawała łóżka ani obszernego pokoju, w którym się znajdowała; jej serce
przyspieszyło, a jego bicie brzmiało w jej uszach jak dudnienie bębnów.
Nie! Dopadł mnie, a
nikt nawet nie wie, że tu jestem.
Chwiejnie wstała z
łóżka i podeszła do szafki nocnej. Wyciągnęła rękę…
Tym razem diabeł mnie
zabije. Obiecał mi to.
Kiedy otwarła drogą,
złotą pozytywkę, popłynęła z niej znajoma kołysanka. Wtedy zdała sobie sprawę,
że to nie może być jej pozytywka. Podeszła do wielkiego okna, oddychając
nierówno. Powoli wyciągnęła rękę i odsunęła zasłonę.
Tym razem nikt mnie nie
uratuje.
Wstrzymała oddech, gdy
jej oczom ukazał się piękny ogród i biała altana, w której kiedyś spotkała…
Drzwi otworzyły się ze
skrzypnięciem i Chloe odwróciła się na spotkanie stojącej za nimi istoty.
– Hej,
skarbie.
Mroczny głos sprawił,
że zabrakło jej tchu. Zastygła w bezruchu, czując, jak krew w jej żyłach powoli
zmienia się w lód. Jedno spojrzenie niebiesko-zielonych oczu wystarczyło, aby
przyprawić ją o gęsią skórkę. Próbowała sformułować jakąś myśl, rozchyliła
nawet usta, usiłując wymówić słowa, których nie zdołała jeszcze ułożyć, ale nie
wydobył się z nich żaden dźwięk. Była w stanie tylko patrzeć, jak Lucca wchodzi
do pokoju i zamyka za sobą drzwi.
Widziała, jak podchodzi
do szafki nocnej i wyciąga palec w stronę ozdobnej pozytywki, wciąż grającej
kołysankę, którą do tej pory mogła słyszeć tylko we wspomnieniach. Powoli
zamknął wieczko i w pokoju zapadła cisza.
Podszedł do stojącego w
rogu fotela i usiadł. Chloe wciąż z trudem łapała powietrze.
Sekundy mijały, a on
ani na moment nie oderwał od niej wzroku. Nie odezwał się ani słowem, jakby do
szczęścia wystarczało mu tylko siedzenie i patrzenie na nią.
Znów spróbowała znaleźć
słowa, przytłoczona ogłuszającą ciszą.
– S-skąd j-ja…? – Urwała
onieśmielona, widząc, jak obiega wzrokiem jej ciało od góry do dołu.
– Skąd się tu
wzięłaś? – zapytał, unosząc brew.
Powoli skinęła głową.
– Przyniosłem cię
tutaj.
Gdyby nie powiedział
tego tak rzeczowym tonem, sądziłaby, że się przesłyszała.
– Dla-dlaczego?
Tym razem nie padła
rzeczowa odpowiedź. Widać było, że ostrożnie dobiera słowa. Jego oczy zdawały
się niemal zielone, a głos niemal ciepły, kiedy powiedział:
– Przyniosłem cię
tutaj… Żeby cię uratować.
Chloe odruchowo objęła
się ramionami, próbując zatrzymać ciepło jego głosu, i zrobiła krok w jego
stronę.
– U-uratować mnie
przed czy-czym?
W jednej chwili oczy Lukki
na powrót przyjęły swój dziwny, niebiesko-zielony odcień. Ta zieleń musiała jej
się chyba tylko przywidzieć. Ciepło w jego głosie też zdawało się jedynie
wytworem jej wyobraźni.
– Żeby uratować
cię przed popełnieniem błędu i odejściem.
Co takiego!
– Dlaczego to
zrobiłeś? Co cię to obchodzi? – Ogarnęła ją złość. Ledwie zakosztowała smaku
wolności od tego miasta, a już jej ją odebrano.
Jego usta wygięły się w
delikatnym uśmiechu.
– Chyba będziesz
musiała trochę poczekać i sama się przekonać, skarbie.
Otworzyła szeroko oczy,
słysząc jego cyniczny ton. Szybko straciła całą pewność siebie, jaką dał jej
gniew.
Przez chwilę zdawało
się jej, że dostrzega w nim coś innego, ale teraz widziała tylko ciemność. Uśmiech
na jego twarzy przywołał wspomnienie nocy, kiedy ujawnił swoje prawdziwe ja…
Trzask.
Odgłos łamanych kości
zaatakował jej uszy, gdy kij bejsbolowy uderzył w bezwładne ciało.
Trach.
Jeszcze jeden przebłysk
kija trafiającego w nogę mężczyzny leżącego na podłodze praktycznie bez życia.
Ponownie uniósł kij,
zatrzymując się na moment tylko po to, żeby spojrzeć jej w oczy. Zło biło z
jego niebiesko-zielonych tęczówek, mrożąc jej krew w żyłach. Patrzyła, jak
ściska kij w dłoni w taką siłą, że była pewna, że drewno pęknie w jego uścisku,
zanim broń opadnie po raz ostatni.
Chrup.
Widziała, jak mężczyzna
z kijem łapie oddech. Był rozczochrany i wyglądał jak wariat. Po chwili
przygładził z powrotem zmierzwione włosy, a na usta wypłynął mu lekki uśmiech.
Cofnęła się z powrotem
o krok, uświadamiając sobie prawdziwe niebezpieczeństwo, w jakim się znalazła.
– Zro-zrobisz mi
k-krzywdę?
Zobaczyła jakąś emocję
rozbłyskującą na moment w jego oczach. Uśmiech zniknął mu z twarzy.
Kiedy wstał z fotela,
Chloe znów wstrzymała oddech, a gdy ruszył w jej stronę, odsunęła się najdalej,
jak tylko mogła, cofając się o krok z każdym jego krokiem, dopóki nie dotknęła
plecami ściany.
Lucca zatrzymał się
zaledwie parę centymetrów od niej i pochylił odrobinę, aby zmniejszyć dzielący
ich dystans.
– Czy kiedykolwiek
zrobiłem ci krzywdę, Chloe? – Zniżył głos o oktawę, przez co brzmiał mroczniej
niż kiedykolwiek do tej pory.
Powoli pokręciła głową,
bojąc się nie odpowiedzieć demonowi, który trzymał ją w garści.
Przejechał wzrokiem
wzdłuż jej blizny ciągnącej się od brwi do policzka i mogłaby przysiąc, że
niemal poczuła jego lekki dotyk.
– P-proszę, czy
mo-mogę już stąd iść? – zapytała błagalnie, obawiając się tego, co ją czeka od
tej chwili.
Lucca spuścił na nią
wzrok, unosząc dłoń do jej twarzy.
– Ty chyba nie
rozumiesz.
Oddech uwiązł Chloe w
gardle. Rozpaczliwie chciała zacisnąć powieki, ale jego oczy nie pozwalały jej
na to, zmuszając ją, aby odwzajemniała ich spojrzenie.
– Nigdzie stąd nie
pójdziesz – ciągnął, uważając, żeby jej nie dotknąć, chociaż owinął sobie wokół
palca kosmyk jej jedwabistych, czarnych włosów. – Teraz należysz do mnie, Chloe.
– Wypuścił kosmyk, a ten opadł na jej pierś, unoszącą się i opadającą wraz z
gwałtownymi oddechami.
Patrząc, jak ten demon
podchodzi z powrotem do szafki nocnej, uświadomiła sobie, że to nie diabeł był
jej najgorszym koszmarem.
Lucca znów otworzył pozytywkę,
pozwalając, aby dźwięki kołysanki wypełniły pokój, po czym wyszedł, zamykając
ją w jej nowym więzieniu.
To on. Boogieman.
Nogi ugięły się pod nią
i powoli opadła na podłogę. Przycisnęła sobie kolana do piersi, podczas gdy
piękna melodia zaczęła cichnąć, zbliżając się do końca.
Teraz należysz do mnie, Chloe.
Komentarze
Prześlij komentarz