[PATRONAT] Rozdział trzeci J.J. McAvoy "American Savages"
Próby, smutki i zmartwienia
rozwijają nas.
~Orison Swett Marden
LIAM
–
Rozumie pan, panie Callahan? – zapytał mój prawnik, Dillon DiMarco.
Na chwilę odwróciłem wzrok od syna.
Żuł piąstkę, nie dbając o cały świat, kiedy siedział na kolanach Coraline.
Niestety Olivia trzymała go za drugą rączkę. Starałem się nie ujawniać
bezwzględnej niechęci wobec tego faktu. Rodzina wiedziała, co o niej myślałem,
ale teraz nie był czas na to, żeby zaznaczać swoje preferencje. Miałem go w
zasięgu wzroku i tylko to się liczyło. Był jak magnes na moje oczy, nie mogłem
oderwać ich od niego na dłużej niż kilka sekund. Wyglądał jak miniaturowy Mr
Clean w garniturze, nawet na łysej główce miał połysk.
– Panie Callahan? – DiMarco zapytał
ponownie, a armia prawników przerwała przekładanie dokumentów, żeby na mnie
spojrzeć. – Wiem, że to może wydawać się trochę onieśmielające, ale zrobię
wszystko, co w mojej mocy, żeby pana stąd wyciągnąć.
Wszystko,
co w jego mocy. Gdyby tylko wiedział, jak bezwartościowa była dla mnie jego
moc.
– Nie śmiać się i nie uśmiechać, bo
sąd uzna, że nie traktuję sytuacji dość serio. Nie być ani zbyt poważnym, ani
zbyt chłodnym, bo wtedy pomyślą, że jestem bez serca. Znaleźć balans i taką
minę utrzymywać. Tak, zrozumiałem. – Nie wiem, jak to w ogóle było możliwe, ale
zrozumiałem.
Odwróciłem się do Ethana, Coraline
wzięła jedną z jego pulchnych rączek i pomachała nią do mnie. Spojrzał
zielonymi oczkami wprost na mnie i uśmiechnął się tak szeroko, że nie mogłem
się powstrzymać i odpowiedziałem uśmiechem. Nie byłem pewien, czy wiedział, kim
jestem, czy po prostu był szczęśliwym dzieckiem, ale tak czy inaczej,
zobaczenie go sprawiło, że życie znowu nabrało sensu. Coraline również się
uśmiechnęła i odwróciła w moją stronę, a ja pokręciłem głową, widząc, że miała
na sobie czarną koszulkę z moim wizerunkiem. Declanowi na pewno się to
spodobało. Wyglądała zdrowiej niż ostatnio, kiedy ją widziałem, ale nadal miała
chustę na głowie.
Declan wywrócił oczami, po czym
rozpiął kurtkę i pokazał, że ma taką samą. O Boże. Na szczęście ojciec i Neal
mieli dość rozsądku, żeby założyć garnitury.
Ale kiedy przyjrzałem się uważniej,
zauważyłem plakietki przypięte do klap ich marynarek. Wyglądało na to, że
jedyną osobą, która nie nosiła akcesoriów z napisem „Uwolnić Liama”, była
Olivia. W zasadzie nawet nie wyglądała, jakby chciała tutaj być. Blond włosy
spięła z tyłu i wyglądała na jeszcze zimniejszą niż zwykle. Pokiwała na mnie
głową i zwróciła uwagę na mojego syna. Chciałem skręcić jej ten brzydki kark,
ale ponownie stwierdziłem, że to nie czas ani miejsce.
Matka wskazała na moją szyję, żebym
poprawił krawat. Ona i Coraline podrzuciły mi nowy garnitur i ciemnozielony
krawat, który najpewniej miał podkreślić kolor moich oczu. Dziwne było to, że
mimo wszystkich ubrań, bez obrączki wciąż czułem się nagi. Zabrano ją, kiedy
zostałem aresztowany i nie dostanę swoich rzeczy z powrotem, dopóki nie skończy
się całe to procesowe bagno. Poprawiłem krawat, jak zaleciła matka, a ona
uśmiechnęła się i uniosła kciuk w moją stronę. Czasem zachowywali się tak
bardzo jak Brady Bunch, że aż robiło
mi się niedobrze.
Była tu cała rodzina… poza jedną
osobą. Spojrzałem w stronę drzwi i po raz pierwszy dostrzegłem wszystkie kamery
skierowane na mnie. Musiało przyjechać przynajmniej dwanaście największych
serwisów informacyjnych. Wszyscy chcieli zdobyć najświeższe informacje w
sprawie „Liama Callahana, miliardera mordercy”.
– Przedstawienie czas zacząć –
powiedział DiMarco i zapiął guziki marynarki.
Spojrzałem na niego, unosząc brew.
Dla
ciebie to przedstawienie?
– Proszę wstać, rozprawę poprowadzi
sędzia Kelly Weston! – zawołał strażnik i wszyscy wykonaliśmy polecenie.
Kurwa.
Sędzina była niską kobietą o
prostych rysach i strąkowatych, ciemnych włosach. Niscy ludzie zazwyczaj
rekompensowali sobie wzrost czymś innym. To najpewniej twarda sztuka.
– Dzień dobry, proszę usiąść –
powiedziała, głos miała znudzony. – Dobrze, wszystko jest nagrywane, sprawa
numer 67F82C5, stan Illinois przeciwko Liamowi Callahanowi. Wszystkie strony są
obecne, czy musimy jeszcze kogoś wezwać, zanim poprosimy ławę przysięgłych?
DiMarco, który nadal stał, pokręcił
głową.
– Nie w tej chwili, wysoki sądzie.
– My też jesteśmy gotowi –
stwierdził oskarżyciel.
Wyglądał jak wazeliniarz, z
ulizanymi do tyłu włosami i butami z aligatora. Wiedziałem, że moja matka i
Coraline robiły w jego kierunku jakieś miny i bardzo chciałem móc na nie
spojrzeć.
– Dobrze, wprowadźcie ławę –
powiedziała sędzia Weston.
Nie mam pojęcia, kto uważał, że ci
ludzie byli przysięgłymi na moim poziomie. Wyglądali, jakby ktoś wyciągnął ich
z jakiegoś baru w ostatniej chwili… albo z Wal-Martu o trzeciej nad ranem.
– Dzień dobry, panie i panowie, mam
nadzieję, że nie macie problemu z przebywaniem tutaj. Muszę tylko zadać wam
jedno pytanie. Czy ktokolwiek z was czytał, oglądał albo słyszał coś związanego
z tą sprawą?
– Nie. – Wszyscy pokręcili głowami i
wszyscy jak jeden mąż skłamali… A może jednak byli do mnie podobni.
– No dobrze. – Kiwnęła na
oskarżyciela, a DiMarco wraz ze swoimi prawnikami usiadł.
– Jeszcze raz, dzień dobry, panie i
panowie. – Nacisnął przycisk na swoim laptopie, a na ekranie z projektora
wyświetliło się zdjęcie Mel w sukni ślubnej, uśmiechała się promiennie i
wyglądała na szczęśliwą. Chciało mi się śmiać, bo na tym etapie naszego związku
miała ochotę mnie zabić. Jednak na zdjęciu wyszła naprawdę pięknie. – Chcę,
żebyście dobrze przyjrzeli się panu Callahanowi, mężczyźnie siedzącemu tam,
jednemu z synów niesławnych miliarderów, rodziny Callahanów, i zapamiętali, że
nie jest on jednym z was. Widzicie, w swoim życiu pan Callahan nie przepracował
ani jednego dnia. Nigdy nie musiał martwić się rachunkami, jedzeniem, a nawet
bezpieczeństwem. Wszystko zawsze dostawał… Nie, rzucano mu do stóp. Zwłaszcza kobiety. Cofnijmy się zaledwie dwa i
pół roku wstecz, do jego życia bez żony, Melody Giovanni. Impreza za imprezą,
dziewczyna za dziewczyną, wszechmogąca wolność. Liam Callahan robił, co chciał,
komukolwiek chciał. Żadna kobieta nie
utrzymała się u jego boku dłużej niż miesiąc, zanim wyrzucał ją jak śmieć. I
nagle buch, żeni się z piękną panną
Melody Giovanni i można by pomyśleć, że to wystarczy mu do szczęścia. Ale
mężczyzna taki jak on nie może zostać uwiązany bez konsekwencji. Jego byłe
dziewczyny wylądowały albo martwe, albo ich życie tak się odmieniło, że nie
mogą już funkcjonować normalnie. Złamał je i wyrzucił.
Na
miłość boską, ktoś musi wpakować mu kulkę między oczy.
– Czy to wam brzmi jak mężczyzna
gotowy wziąć ślub? Gotowy założyć rodzinę? Nie. Liam Callahan zrobił to, co
robią wszyscy mężczyźni Callahanów: żenią się, póki są młodzi, taka tradycja.
Dzisiejsze dowody pokażą, że pan Callahan chciał wrócić do wcześniejszego
życia. Chciał imprez, dziewczyn, zabawy i zrobiłby wszystko, żeby to mieć. Nie
mógł wieść niemoralnego życia, którego pragnął przy wielce religijnej i
pobożnej Melody. Kiedy zaszła w ciążę z pierwszym dzieckiem, Liam spanikował i
próbował się go pozbyć, bo czuł się uwięziony. Melody trafiła do szpitala z
raną kłutą brzucha i twierdziła, że spadła ze schodów, kiedy trzymała nóż.
PIERDOL
SIĘ. Jak on śmie?!, darłem się w myślach.
Ból po utracie naszego pierwszego
dziecka nadal był żywy. Straciliśmy nasze
dziecko…
Kątem oka zauważyłem, że Olivia
wstała, zabrała Ethana z rąk Coraline i ruszyła do wyjścia.
– Niestety dla pana Callahana Melody
nie umarła. Dziecko zginęło, ale ona nie umarła. Jednak to nie był ostatni raz,
kiedy Melody trafiła do szpitala. Miała ranę postrzałową ramienia. Brała udział
w wypadku samochodowym. Nie było żadnego wyjaśnienia. Co ma wspólnego wypadek
samochodowy z raną postrzałową? Zbiegiem
okoliczności było to, że Melody znowu nosiła pod sercem dziecko. Tym razem
pan Callahan wiedział, co robić. Sposobem na odzyskanie wolności było pozbycie
się jej. Zaledwie kilka chwil po urodzeniu dziecka Melody zniknęła. W szpitalu
w tym czasie mogli przebywać jedynie jej lekarze i sam pan Callahan.
Zapłacisz
za to. Dopilnuję, żebyś resztę życia spędził, żałując tej jednej długiej,
pierdolonej wypowiedzi.
– Panie i panowie, jej krew
znaleziono na jego ubraniach i butach. Świadkowie opowiedzą o jego gniewie,
rejestry szpitalne pokażą jej cierpienie. Nie pozwólcie, by ten mężczyzna w
eleganckim garniturze zwiódł was. Liam Callahan zamordował własną żonę. Nie
mamy ciała; żałujemy tego, bo jej synowi chociaż tyle by zostało po matce.
Jednak pieniądze mogą na tym świecie kupić wiele pokręconych rzeczy. Liam
Callahan chciał pozbyć się Melody z powierzchni ziemi i sądził, że ujdzie mu to
na sucho. Nie pozwólcie na to. Melody Nicci Giovanni-Callahan potrzebuje
sprawiedliwości. Mały Ethan Callahan potrzebuje sprawiedliwości. – Odwrócił się
i poszedł na swoje miejsce obok dumnych współpracowników.
Wykorzystuje
mojego cholernego syna?
Czułem się tak, jakby krew w moich
żyłach zaraz miała zacząć wrzeć. Jeszcze gorsze było to, że przysięgli
wyglądali, jakby wierzyli w te bzdury. Wszyscy spojrzeli na ekran i wpatrywali
się ze smutkiem w jej zdjęcie. DiMarco pozwolił, żeby wyświetlało się jeszcze
przez kilka sekund, zanim je wyłączył.
W końcu wstał, wyszedł do przodu;
łysina mu lśniła, kiedy ocierał usta i kręcił głową.
– Mowa wstępna, którą właśnie
usłyszeliście, stanowi esencję tej sprawy. Żadnych faktów, same przypuszczenia
ułożone przeciwko mojemu klientowi, Liamowi Callahanowi, z dwóch powodów: jest
bogaty i ma przeszłość. Właśnie dlatego stan Illinois chce wykluczyć go z życia
za coś, czego nie zrobił. Pan Callahan nigdy nie ukrywał swojej przeszłości. On
i jego żona otwarcie żartowali na ten temat w prasie. Różnica z Mel była taka,
że ją kochał. Pan Callahan powiedział, żebym nie nazywał jej Melody, bo tego
nie znosi. Oskarżenie o tym nie wie. Gdyby było inaczej, wiedzieliby, że Mel
była dumną posiadaczką broni i często polowała. Lubiła operę, chociaż za grosz
nie potrafiła śpiewać, ale i tak to robiła, bo Liam Callahan powiedział, że
kocha jej głos. Każda z bliskich Mel osób stoi za moim klientem, wierząc, że
jest niewinny. Wszystkie dowody, które spróbuje przedstawić oskarżenie, są co
najwyżej przypadkowe. Nie ma broni. Nie ma miejsca zbrodni. To po prostu
kolejny przypadek, kiedy policja Chicago nie zdołała ochronić swojego
mieszkańca i szuka kozła ofiarnego. Pytam was wszystkich, naprawdę ufacie policji
w tym mieście? Po wszystkich ich porażkach? – Odwrócił się do ekranu, kliknął i
ponownie pojawiło się zdjęcie Mel. – To zdjęcie jest przygnębiające, nie mogę
sobie wyobrazić, co musi czuć mój klient, wiedząc, że jego żona wciąż gdzieś
tam jest, a on nie może jej szukać. Nie może pomóc w odnalezieniu żony, bo
policja Chicago porzuciła poszukiwania i oskarżyła jego. To nie jest
sprawiedliwość. To polowanie na
czarownice, a ja nie pozwolę, żeby niewinny człowiek spłonął na stosie
przez to oskarżenie, podczas gdy departament stanu będzie klepać się po
plecach. Każcie im zabrać się za swoją robotę. Każcie im znaleźć Mel, bo Liam
Callahan nie zabił swojej żony. Liam
Callahan jest niewinnym człowiekiem. On i jego rodzina potrzebują sprawiedliwości.
Z pewnością siebie wrócił na naszą
stronę i zajął miejsce obok mnie.
Wpatrywałem się w jej zdjęcie, a
gula w moim gardle nie chciała zniknąć. Odwróciłem się i spojrzałem w stronę
drzwi. Kilka osób weszło, kilka wyszło. Ale nikt z nich nie był nią.
Gdzie
ty, kurwa, jesteś, Mel?
***
–
Proszę się przedstawić na potrzeby nagrania – powiedział oskarżyciel do
blondwłosej kobiety przy barierce.
– Dr Amy Lewis. – Pochyliła się do
mikrofonu.
– Dr Lewis, była pani lekarzem
Melody Callahan, zgadza się?
– Tak. Byłam jej lekarzem podczas
pierwszej ciąży.
– Czy może pani opowiedzieć nam o
zdarzeniu, które miało miejsce dwa lata temu, kiedy pierwszy raz spotkała pani
pana Callahana?
Spojrzała na mnie i rozejrzała się
po przysięgłych.
– Tamtej nocy przywieziono jego żonę
z raną kłutą brzucha. Przeszła operację, a pan Callahan był wściekły. Złapał
mnie za szyję i uderzył mną o ścianę.
Ja
pierdolę.
DiMarco usiadł prosto i przerzucił
swoje papiery.
– Czy pan Callahan coś do pani
powiedział?
– Sprzeciw! – DiMarco wstał. – Jaki
to ma związek?
– Wysoki sądzie, dr Lewis jest
tutaj, żeby zeznawać w sprawie charakteru pana Callahana, więc wierzę, że to ma
związek. – Oskarżyciel rzucił mu gniewne spojrzenie.
– Zgadzam się – powiedziała sędzina,
patrząc na DiMarco. – Oddalam.
– Przepraszam, dr Lewis, proszę nam
powiedzieć, co powiedział pani pan Callahan?
Przytaknęła i skierowała dłonie do
gardła.
– Powiedział coś, co brzmiało jak:
„Urwę ci łeb, ty beznadziejna, bezwartościowa, idiotyczna suko”. Mówił jeszcze,
że szpital i całe to miasto są jego własnością.
A
to suka.
Przysięgli zwrócili się w moją
stronę z wyrazem szoku i niesmaku na twarzach.
Oskarżyciel spojrzał na nich.
– Więc groził pani?
– Tak.
– Myśli pani, że rzeczywiście miał
to na myśli?
– Tak.
– Dziękuję, dr Lewis. Świadek należy
do pana – powiedział oskarżyciel do DiMarco, a ten wstał z krzesła i poprawił
marynarkę.
– To musiało być przerażające.
Zadzwoniła pani na policję, dr Lewis?
Oparłem się na krześle, mogłem tylko
przewiercać ją spojrzeniem. Wyglądała na schwytaną w potrzask, kiedy ze
wszystkich sił starała się odwrócić wzrok.
– Nie, nie zrobiłam tego.
– Ale właśnie powiedziała pani, że
pani groził, że naprawdę uwierzyła pani w to, co mówił, więc dlaczego nie
zadzwoniła pani na policję?
– Ja… Nie wiem.
– Nie wie pani? Dlaczego pani nie
wie? To wydaje się proste. Jakiś człowiek zagraża pani życiu, więc należy
zadzwonić na policję.
– Sprzeciw! Nękanie świadka! –
Oskarżyciel prawie wyskoczył ze swojego siedzenia.
– Podtrzymuję. Panie DiMarco, proszę
pozwolić świadkowi odpowiedzieć na pytanie – rzekła sędzina, a ja zwalczyłem
ochotę wywrócenia oczami. Jeśli to było „nękanie świadka”, to dr Lewis powinna
znaleźć sobie jakąś religię, żeby móc się modlić, i to szybko, bo kiedy to się
skończy, bez wątpienia spotkam się z nią ponownie.
– Oczywiście, wysoki sądzie –
przytaknął DiMarco. – Dr Lewis, kiedy pani Callahan traciła dziecko, walczyła o
życie, czy to prawda, że flirtowała pani z panem Callahanem?
Szczęka opadła jej do ziemi, a oczy
prawie wyleciały z orbit.
– Ja… ja… Nie… Ja…
– Więc nie położyła pani dłoni na
ramieniu pana Callahana i nie zaoferowała, że zrobi cokolwiek? – naciskał.
Przełknęła i pokręciła głową.
– Mógł mnie źle zrozumieć,
próbowałam go pocieszyć…
– Zamiast pomagać jego żonie –
przerwał jej.
– Było przy niej wystarczająco dużo
osób.
– Więc była pani przydzielona do
przypadku pani Callahan?
Westchnęła głośno.
– Nie, byłam po prostu w tym
skrzydle, kiedy przyszedł…
– Więc podeszła pani do niego?
– Tak.
– Wyglądał na zrozpaczonego?
– Tak, właśnie dlatego do niego
podeszłam! – warknęła szybko. – Wyglądał, jakby mógł załamać się w każdej
chwili.
– Bo kochał swoją żonę i martwił się
o nią?
Przerwała na moment i przytaknęła.
– Tak, tak mi się wydaje.
– Dr Lewis, czy pan Callahan groził
komukolwiek innemu w szpitalu?
Głowa jej opadła i wpatrzyła się w
dłonie.
– Nie.
– To są zdjęcia rentgenowskie pani
Callahan, zrobione po tym, jak straciła dziecko, prawda? – DiMarco kliknął i na
ekranie pojawiły się zdjęcia rentgenowskie klatki piersiowej, rąk i nóg Mel.
Dr Lewis wyglądała na lekko
zdezorientowaną, kiedy pochyliła się, żeby lepiej zobaczyć, zanim przytaknęła.
– Tak, to są jej.
– A skąd pani to wie?
– Stare złamanie w lewej kości
promieniowej, prawej piszczeli i dawno zaleczone złamanie paliczków
proksymalnych.
– Paliczków proksymalnych?
– To kości dłoni.
– Tak, oczywiście. A co z klatką
piersiową? – zapytał i kliknął na kolejne zdjęcie.
– Podobnie, zaleczone złamania
piątego, szóstego i siódmego żebra.
– Jak dawno to się zdarzyło?
Wzruszyła ramionami.
– Nie jestem antropologiem sądowym,
ale niektórym z tych złamań dałabym od dwunastu do czternastu lat.
– A w tamtym czasie pan Callahan nie
mógł…
– Sprzeciw! Nie ma związku ze
sprawą! – krzyknął oskarżyciel. – Dr Lewis nie może zeznawać w tym temacie.
Chyba
sobie, kurwa, jaja robisz. Może mówić, że ją przestraszyłem, ale nie może
zeznawać z wiedzy, za którą ma dyplom?
– Wysoki sądzie…
– Podtrzymuję. Proszę trzymać się
faktów, panie DiMarco – oznajmiła sędzina, a ja poczułem się rozdarty, bo
miałem ochotę albo wrzeszczeć, albo przyłożyć kijem w jej mały łeb.
A
może jedno i drugie.
– Skąd ktoś mógłby mieć tego rodzaju
złamania, dr Lewis? Czy można założyć, że walczyła?
– Sprzeciw…
– Nie mam więcej pytań, wysoki
sądzie – powiedział DiMarco i wrócił do mnie.
Pani doktor szybko wstała, wciąż próbując na mnie nie
patrzeć.
– Wysoki sądzie, obrona chciałaby powołać na świadka Fedela
Morrisa – rzekł mój obrońca, czytając ze swoich dokumentów.
Nie wiedziałem nawet, że któryś z
naszych ludzi znajdował się w pomieszczeniu, ale właśnie go zauważyłem,
ubranego w najlepszy, niedzielny strój. Dziwne, jak wszyscy wydawali się
wyglądać tak samo. Nie było mnie przez pięć miesięcy, a jedynie ja i Ethan
zmieniliśmy się w tym czasie.
DiMarco wystąpił do przodu.
– Proszę się przedstawić.
– Fedel Gino Morris.
– Dziękuję, panie Morris. Przejdę od
razu do rzeczy, jak długo pracuje pan dla rodziny Giovannich?
– Trochę ponad dekadę. – Wyglądał na
znudzonego.
– Więc powinien pan wiedzieć,
dlaczego Melody doznała takich okropnych obrażeń?
– Tak, mogę przyznać się do bycia
powodem przynajmniej jednej złamanej ręki. – Uśmiechnął się pod nosem.
– Złamał jej pan rękę?
– Bardziej ona złamała ją na mojej
szczęce.
Zapewne więcej niż raz.
– Czy była agresywna? Dlaczego pana
uderzyła? – zapytał, po czym spojrzał na przysięgłych.
– Trenowaliśmy razem. Całymi latami
uczyła się samoobrony. Jej ojciec nie chciał, żeby w jakiejkolwiek sytuacji
była ofiarą.
– A gdyby pan Callahan podniósł na
nią rękę…
– Teraz siedziałaby na jego miejscu.
– Jest pan bardzo pewien.
– Sprzeciw! Czy to było pytanie?
Ten pierdolony oskarżyciel pogrywał
sobie z moimi pieprzonymi nerwami.
– Proszę wybaczyć, wysoki sądzie,
sparafrazuję – odparł DiMarco. – Dlaczego jest pan tego taki pewien?
– Melody jest wojowniczką, zawsze
była i zawsze będzie. Nie jest jakąś słabą, zastraszoną żoną ze Stepford, która
pozwala, żeby mąż ją wykorzystywał. A gdyby w jakiejś pokręconej, równoległej
rzeczywistości pan Callahan robił jej krzywdę, mogę stwierdzić bez wątpienia,
że nie siedziałby dzisiaj z nami.
Cóż,
to pocieszające; a ja sądziłem, że robię postęp w kontaktach z jej ludźmi.
Usłyszałem otwierające się drzwi i
stukot szpilek na podłodze, a nadzieja zaczęła rosnąć we mnie, kiedy walczyłem
ze sobą, żeby się nie odwrócić. To nie ona. To nigdy nie była ona. Nie ma sensu
się odwracać.
– Nie mam więcej pytań. Dziękuję,
panie Morris.
Kiedy usiadł, oskarżyciel wstał.
– Nie mamy pytań do tego świadka,
wysoki sądzie. Ale chcielibyśmy powołać oficera Anthony’ego Scootera.
To
jak: kto jest kim w grze „wszyscy nienawidzą Liama”.
Nie miałem wątpliwości, że to będzie
ciekawe.
Usiadł wyprostowany i dumny, jakby
spodziewał się, że miasto wręczy mu jakiś pieprzony medal. Chciałem odrąbać mu
łeb i nabić go na jebany pal.
– Oficerze Scooter, był pan jednym z
policjantów na miejscu aresztowania, zgadza się?
– Tak. To również ja wskazałem
sprawcę w tej sprawie.
Mów
dalej, dupku, właśnie sam zakopujesz się trzy metry pod ziemią, choć jeszcze o
tym nie wiesz.
– Dlaczego podejrzewał pan pana
Callahana?
– Pan Callahan z całych sił starał
się unikać rozmów z nami. Potem znalazłem powiązanie między jego przeszłymi
dziewczynami i stawało się coraz bardziej jasne, że pan Callahan coś ukrywał.
Znaleźliśmy krew pani Callahan na jego butach oraz trzy sztuki broni w
sypialni.
Co,
znaleźli tylko trzy? Declan musiał ukryć wszystkie inne.
– Co odpowiedział, gdy zapytał go
pan o to znalezisko?
– Nic. Wszedł jego prawnik mądrala i
nie powiedział ani słowa. Wyglądał na oszołomionego.
– Oszołomionego?
– Tak, jakby był na haju albo
pijany…
– Sprzeciw! Spekulacje! – DiMarco
wstał.
– Nie mam więcej pytań –
odpowiedział oskarżyciel, oszczędzając nam wszystkim marnowania czasu.
– Oficerze Scooter, czy to prawda,
że nie pierwszy raz kieruje pan oskarżenie w stronę mojego klienta i jego
rodziny? – zapytał DiMarco.
– Nie rozumiem pytania – odparł.
Oni
naprawdę mu ufają, że powie całą prawdę?
– Czy pan mści się na Callahanach,
oficerze Scooter? – warknął DiMarco, sprawiając, że przysięgli zaczęli wiercić
się na krzesłach.
– Nie. Po prostu uważam, że bogatym
morderstwa nie powinny uchodzić na sucho. Nie są nietykalni, nieważne, jak
bardzo chcieliby być – parsknął i spojrzał mi gniewnie w oczy.
– Czyli ma pan problem z bogatymi
ludźmi.
– Nie mam z nikim problemu.
Popełniasz przestępstwo, musisz za to zapłacić. Proste.
– A pan tylko czekał, żeby zmusić
pana Callahana do zapłacenia. Patrolował pan okolicę w pobliżu ich domu, zawsze
był pan na miejscu jako jeden z pierwszych, jeśli sprawa dotyczyła ich rodziny,
prawda?
Przytaknął.
– Tak, oczywiście.
– W kategoriach policyjnych nadal
jest pan nowicjuszem, zgadza się?
– Służę już prawie dwa lata.
– A w ciągu tych dwóch lat wasz departament
został oskarżony o łapówkarstwo, a przestępczość wzrosła, zgadza się?
– Tak. – Skrzyżował ramiona, nie
chciał się wycofywać.
– Zrobi pan wszystko, żeby oczyścić
ulice i wierzy pan, że źródłem zła są Callahanowie?
– Oni mają to miasto pod kontrolą i
przez to ludzie odwracają wzrok.
– Pan, funkcjonariusz policji,
odwróciłby wzrok? Wasi ludzie odwracaliby wzrok?
Bez odpowiedzi.
DiMarco zwrócił się do przysięgłych:
– Policjanci powinni nas chronić.
Ale on twierdzi, że odwracają wzrok. Od czego? Jakim sposobem pan, oficer Scooter, zdołał oskarżyć i
postawić przed sądem pana Callahana, kiedy tak wielu innych, mądrzejszych od
pana, nie znalazło żadnych dowodów, że mój klient kiedykolwiek zrobił coś
złego?
– Mnóstwo osób próbowało.
Straciliśmy wielu dobrych ludzi, wielu z nich jest znużonych, chcą tylko wziąć
wypłatę i w spokoju wrócić do domów, do rodzin.
Gdyby był mądry, zrobiłby to samo.
– Panie i panowie, słyszeliście to –
powiedział do przysięgłych. – Policja jest zmęczona wykonywaniem swojej pracy.
A to znaczy, że byli zbyt zmęczeni,
żeby odnaleźć panią Callahan.
– Sprzeciw!
Ale on nie przestał.
– Byli znużeni, mieli dość tego, że
tracą dobrych ludzi, więc zdecydowali się na łatwiejsze wyjście…
– Sprzeciw!
– Chcieli wrócić do pączków i kawy.
Kogo obchodzi, czy niewinny człowiek gnije w więzieniu? Oni są zmęczeni.
– Wysoki sądzie!
– Panie DiMarco! – Sędzina uderzyła
w kontuar. – Panie i panowie przysięgli, proszę wykreślić ostatnie stwierdzenie
z protokołu. Panie DiMarco, stąpa pan po cienkim lodzie.
– Proszę o wybaczenie, wysoki
sądzie, jestem po prostu troszkę zmęczony
– stwierdził i gdybym mógł, roześmiałbym się w głos.
Cała sala zamarła.
– No cóż, to może mają państwo
ochotę na półtorej godziny przerwy na lunch? – zapytała przysięgłych sędzina i
wszyscy przytaknęli, a to oznaczało, że wracam do lochów pod budynkiem sądu.
– Chcę zeznawać – szepnąłem do
DiMarco, kiedy strażnicy podeszli i stanęli za mną z kajdankami w gotowości.
Spojrzał na mnie, jakbym naprawdę
był szalony.
– Panie Callahan…
– Tylko winni i słabi siedzą cicho,
a ja nie jestem żadnym z nich. Oznajmiłem ci, że chcę zeznawać, nie pytam o
pozwolenie. – Pracował dla mnie, nie na odwrót.
– To pana proces – wymamrotał,
kręcąc głową.
Przytaknąłem i spojrzałem w stronę
drzwi, znowu ludzie wchodzili i wychodzili, ale tej jedynej osoby, której
potrzebowałem, nigdzie nie było. Chciałem znowu zobaczyć Ethana, ale Olivia już
z nim nie wróciła.
Odwróciłem się i wyprowadzili mnie z
sali rozpraw. Cele pod sądem wyglądały jak krypta, ciemno, wilgotno,
prawdopodobnie pełno pleśni. Była toaleta, ławka przymocowana do ściany i
niewiele więcej. Na szczęście nikt inny tu nie przebywał.
– Ktoś przyniesie panu lunch –
powiedział strażnik, zamykając mnie.
Usiadłem na ławce, bo nie miałem nic
innego do roboty.
Ona
nie przyjdzie. Nie chciałem w to wierzyć. Wierzenie w to bolało. Jakaś
część mnie chciała, żeby była ranna albo porwana, jak sugerował Declan,
przynajmniej wtedy miałaby dobry powód. Ale… minęło pięć miesięcy i nie dała
znaku życia, jak mogła nas porzucić? Jeśli nie zależało jej na mnie, to
myślałem, że wróci chociaż dla Ethana.
Ale
przecież nigdy nie chciała dzieci.
Może to jej droga wyjścia. Miała
pieniądze i nieruchomości ukryte na całym świecie i bez obaw mogłaby ukryć się
na resztę życia.
– Myśl jeszcze intensywniej, a
pęknie ci żyłka. – Coraline uśmiechnęła się, stając przy mojej celi z torebką
frytek i czymś, co pachniało jak burger.
– Jak się tu dostałaś? – zapytałem,
rozglądając się za strażnikami.
– Rak. Gdyby nie był taki
beznadziejny, pomyślałabym, że jest świetną sprawą. Można skłonić ludzi, żeby
zrobili cokolwiek. A teraz jedz. – Przepchnęła torebkę i napój przez kraty.
– Dzięki, Coraline. – Nie byłem
głodny, ale wątpiłem, że mi odpuści.
Popatrzyła za siebie.
– Naprawdę
muszę iść, zanim wrócą. Ale cokolwiek myślisz, przestań.
– Coraline…
– Wątpliwości to znak, że jesteś u kresu. Walczysz od miesięcy i teraz docierasz do końca. Przestań o tym myśleć. Przejdziemy przez to i spadniemy na cztery łapy. Jak zawsze. – Uśmiechnęła się raz jeszcze i wymknęła najprędzej jak potrafiła. Była szalona tak samo jak reszta mojej rodziny, ale nie dało się ich nie kochać.
Komentarze
Prześlij komentarz