[PATRONAT] Rozdział trzeci Danielle Lori "The Maddest Obsession"

 

ROZDZIAŁ TRZECI

  

Gianna

22 lata

Październik 2013

 

Czerń. Atramentowa i nieruchoma czerń wślizgnęła się w moją podświadomość.

Często była ucieczką od rzeczywistości; przynosiła ulgę w szaleństwie. Ale tym razem szeptała do mnie – mówiła, bym się nie budziła, ani teraz, ani nigdy. Niestety przenikliwy hałas w oddali był głośniejszy. Zamrugałam i otworzyłam oczy, ale zamknęłam je znowu, kiedy ból niczym nóż przeszył moją głowę.

Drrr. Drrr.

Zajęczałam, przekręciłam się w łóżku i moja ręka wylądowała na gołej klatce piersiowej. Coś przeskoczyło, jeden kawałek układanki trafił na swoje miejsce.

Drrr. Drrr.

Rozłożyłam palce i przesunęłam dłonią po jego klatce.

Za gorąca. Za gładka. Niedobrze.

Drrr. Drr…

– Czego, kurwa, chcesz – wymamrotał męski głos.

Krew, żyły i serce zamieniły się w lód – nagle cały mój świat legł w gruzach.

Otworzyłam szeroko oczy, ból głowy stłumił silniejszy ból w klatce piersiowej.

Docierały do mnie pojedyncze obrazy. Moja sukienka na podłodze. Wąska smuga światła wpadająca przez żaluzje. Naga skóra. Moja. Jego.

Przyciągnęłam bliżej kołdrę, żołądek podchodził mi do gardła.

Zakończył rozmowę, rzucił telefon na szafkę nocną i zacisnął powieki. Po chwili napięcia, jakie przepełniało powietrze, znów otworzył oczy i spojrzał na mnie. Wpatrywaliśmy się w siebie, a z każdą chwilą intensywniej czułam na sobie dotyk przenikliwej ciszy.

– Jezu – wymamrotał Nico, zanim ponownie zacisnął powieki.

Wychyliłam się z łóżka i zwymiotowałam. Poczułam w gardle kwas i wytarłam usta wierzchem dłoni.

Przynosisz wstyd.

Nie jesteś nic warta.

Odrażająca.

Kurwa.

To się nie wydarzyło.

Kłamstwo, wyszeptała czerń.

Czułam ślady na całym ciele – ślady po dłoniach, zębach, ustach. Pełzały po mojej skórze i wnikały w duszę uzbrojone w pazury ze stali i złamanego serca.

Otworzyłam oczy i zobaczyłam na podłodze zużytą prezerwatywę.

W uszach mi dzwoniło, płuca jakby się zamknęły, nie mogłam złapać tchu. Zacisnęłam pięści na pościeli, serce rozdzierała mi panika.

– Gianno…

– Oddałam mu wszystko – płakałam, a łzy strumieniami płynęły mi po policzkach.

– Cholera – wymamrotał, zanim wstał i założył bokserki. Poszedł, żeby podnieść moją sukienkę, ale rzucił ją z powrotem na podłogę, kiedy zobaczył, że na nią zwymiotowałam.

– Byłam dziewicą, gdy za niego wychodziłam. I byłam mu wierna.

– Wiem.

Obrazy z wczoraj wróciły ze zdwojoną siłą. Nasza sypialnia. Mój mąż. Ona. Traktowałam ją jak rodzinę. Wiedziałam, że były inne kobiety… Ale dlaczego ona? Poczułam w piersiach ból zdrady, świeżą i palącą ranę, a na ustach słony smak łez.

– To mu nie wystarczyło – wyszeptałam. Ja mu nie wystarczałam.

– Mojemu ojcu zawsze jest mało, Gianno – powiedział. – Przecież to wiesz.

Poczułam ścisk w gardle, patrząc, jak Nico wyjmuje koszulę z szuflady komody, bo czasem w jego gestach dostrzegałam Antonia.

Kochałam mojego męża – mężczyznę, który mnie nie kochał. Może powinnam winić agenta Allistera, który podsunął mi ten pomysł do głowy rok temu, ale to ból mnie tu przywiódł. Do syna mojego męża.

Ogarniała mnie coraz większa panika, kradnąc powietrze z płuc.

– Jak to się stało?

– Serio? Mam ci to wyjaśnić?

– To nie jest śmieszne, Asie.

– Dlatego się nie śmieję, Gianno.

Położył mi na kolanach T-shirt, przykucnął przy wymiocinach i skinął głową w stronę moich ust.

Papà ci to zrobił?

Oblizałam rozcięcie na dolnej wardze.

– Walnęłam go w głowę wazonem i nazwałam kłamliwą świnią.

As mruknął rozbawiony.

– Domyślam się.

Teraz agent Allister miał rację. Bicie zaczęło się powtarzać i z jakiegoś powodu nienawidziłam faceta, jakby to on do tego doprowadził. Minął rok od naszego spotkania, ale nienawiść, jaką do niego czułam, wciąż była świeża.

– Nie powiesz mu – powiedział Nico.

Nie odpowiedziałam.

– Jeśli mu powiesz, zmienię twoje życie w piekło.

Gorzko się zaśmiałam. Moja najlepsza przyjaciółka rżnęła się z moim mężem. Czy może być jeszcze gorzej?

Złapał mnie za podbródek i odwrócił w swoją stronę.

– Oboje wiemy, że to na tobie wyładuje złość, nie na mnie.

– To moja decyzja.

Zabrał rękę, westchnął i wstał.

– Zrobisz, jak zechcesz, ale pamiętaj, że cię ostrzegałem. I nie będę cię żałował.

Wzięłam jego T-shirt, założyłam, podczas gdy on grzebał w szufladzie szafki nocnej.

– Dlaczego, Asie? – wyszeptałam.

Jak mogłeś do tego dopuścić?

Wiem, dlaczego ja dopuściłam. Byłam w rozsypce. Popełniałam same błędy. Ale Nico? Zawsze stąpał twardo po ziemi. Zawsze miał wszystko pod kontrolą.

– Byłem pijany, Gianno. Uwalony w trzy dupy. I szczerze mówiąc, nadal jestem.

Zapalił papierosa żarzącego się wiśniową czerwienią i złością. Kiedy otworzył okiennice, a potem okno – światło wypełniło pokój, kolejny kawałek układanki wskoczył na miejsce. Jego dłonie pokrywały czerwone smugi biegnące w górę ramion. Krew. Nie wiedziałam, jak to jest być człowiekiem mafii, ale żyłam wśród nich wystarczająco długo, by wiedzieć, że to nie jest łatwe. Że czasem cena, jaką trzeba za to zapłacić, okazywała się wysoka i nagła.

– Wyglądasz jak twój ojciec – wyrwało mi się. Powiedziałam to miękko, ale w wypełnionym słońcem pokoju te słowa zabrzmiały surowo i cierpko. Za dnia grzechy nocy zawsze brzmiały gorzej.

Wypuścił kłąb dymu, a w jego oczach błysnęła udawana śmiertelna powaga.

– Chryste. – Potrząsnął głową. – To dlatego wczoraj tu przyszłaś?

Stroboskopy. Brudna płytka łazienkowa. Wciągnięta kreska. Kropla potu spływająca po plecach. Przyjęcie białej pigułki z małego woreczka. Nicość.

– Nie wiem – wyszeptałam.

– Cokolwiek to było, mam nadzieję, że coś ci to dało, Gianno. Bo oboje skończymy w piekle.

Zgasił papierosa o parapet i wyszedł z pokoju.

Zamknęłam oczy i próbowałam dokończyć układankę, uporządkować wydarzenia ostatniej nocy. Ale znalazłam tylko czerń. Czerń, która szeptała mi, żebym zasnęła i się już nie budziła, nigdy.

 

*

 

Kiedy rano wróciłam do domu, na łóżku znalazłam pudełko czekoladek przewiązane wyrażającą skruchę czerwoną wstążką. Na tym samym łóżku, na którym mój mąż rżnął od tyłu moją najlepszą przyjaciółkę.

Usiadłam na łóżku i zjadłam je wszystkie.

Dni mijały, wypełnione mieszanką kolorów, uczuć i tajemnicy, która pożerała mnie żywcem. Wszystko było do góry nogami, jakbym patrzyła na świat z kręcącej się platformy karuzeli z głową zwieszoną w dół przez barierkę.

To były złe dni. Zimne. Samotne. Na haju.

Antonio pokazał się tylko raz. Przyszedł do łóżka i natychmiast zasnął. Gapiłam się w sufit, aż pierwsze promienie słońca zaczęły wpadać przez żaluzje. Łóżko się obniżyło, a świadomość jego obecności zniknęła tak samo łatwo, jak się pojawiła.

Niedługo później zasnęłam.

Uderzyły mnie blask światła i powiew chłodu, kiedy zerwano ze mnie kołdrę. Krzyknęłam, żeby zaprotestować, ale głos uwiązł mi w gardle, gdy poczułam na twarzy chlust lodowatej wody.

Levàntate[1]!

Bełkotałam coś, kiedy woda spływała mi po twarzy. Usiadłam gwałtownie. Przetarłam oczy, otworzyłam je i zobaczyłam Magdalenę stojącą przy łóżku z dużą miską w ręku.

Przeszył mnie dreszcz i zakrztusiłam się wodą.

– Oszalałaś? – krzyknęłam.

Upuściła miskę i przeciągnęła dłonią po swoim prostym białym uniformie.

Sí. Pero no tan loca como tú.[2]

Poczułam ból z tyłu oczu. Byłam cała mokra i wzburzona. Moje słowa zabrzmiały ostrzej, niż zamierzałam.

– Magdaleno, wiesz, że nie znam hiszpańskiego.

Porque eres demasiado tonta. – Bo jesteś za głupia.

Znałam to wyrażenie, bo Magdalena uważała, że ta odpowiedź pasuje na każdą okazję.

Z jękiem opadłam na mokrą pościel.

– Kto wpadł na pomysł, żeby cię zatrudnić. Jesteś niegrzeczna i, prawdę mówiąc, marna z ciebie pokojówka.

Sześćdziesięciolatka zadarła nos.

– Nie jestem pokojówką. Jestem gospodynią.

Byłam pewna, że to to samo, ale nie miałam siły się z nią kłócić.

– Więc idź gospodarzyć gdzieś indziej i daj mi spokój.

Przygładziła kosmyk siwych włosów. Spojrzała na swoje paznokcie.

– Ma dziś pani przyjęcie, querida[3].

– Nie – zaprotestowałam. – Żadnego przyjęcia.

– Nie idę na żadne przyjęcie, Magdaleno – powiedziałam. Po chwili dodałam: – Nie mam się w co ubrać.

W każdym razie nie mam nic, przez co nie byłoby widać mojej krwawiącej duszy.

– Nic porządnego – zgodziła się, patrząc na mnie tęczówkami ciemnymi jak czekolada. – To na raka. Una cena benéfica[4].

Poczułam ścisk w żołądku i sercu.

– Impreza dobroczynna na rzecz walki z rakiem?

. Antonio zadzwonił i kazał, żeby pani była gotowa na ósmą.

Kazał?

W innych okolicznościach, na przykład gdyby to była impreza dobroczynna na rzecz ratowania żółwi morskich – mój drugi ulubiony cel charytatywny – kazałabym mu się walić. Ale szczerze nienawidzę raka, a mój mąż ma kupę kasy.

– Dobrze, pójdę. Ale tylko po to, żeby wypisać czek na pokaźną sumkę.

Wstałam, kopnęłam puste pudełko po czekoladkach i minęłam je. Zniknęło pod łóżkiem z resztą moich demonów.

Bueno[5]. Strasznie się pani leniła cały tydzień, señora[6]. To nieładnie.

Wchodząc do garderoby, bezwiednie rozsunęłam wieszaki z ubraniami.

– Dziękuję, Magdaleno – odpowiedziałam – ale nie ma tu nikogo, komu chciałabym się podobać.

Zaczęła grzebać w mojej szufladzie z bielizną.

– Bo Antonio sypia z Sydney? – Z jej palca zwisały koronkowe majtki. – Jaki kolor, querida? Czerwony jest dobry.

Imadło zacisnęło się na moim sercu.

– Widzę, że taktu uczyłaś się od tej samej osoby, co sprzątania – powiedziałam. – Cieliste, poproszę.

– Ja nie sprzątam.

– Właśnie – wymamrotałam, przechodząc obok niej z luźnym czarnym topem odciętym w talii i spódnicą z wysokim stanem, którą zrobiłam ze starej koszulki Nirvany. Z wysokimi butami będzie idealnie.

Położyłam ubranie na łóżku i poszłam do łazienki.

Magdalena ruszyła za mną.

– Od początku wiedziałam, że to nie jest przyjaciółka. Było coś w jej oczach. To zawsze widać po oczach. Mówiłam pani, ale pani nie słuchała.

Powstrzymałam się od wywracania oczami. Magdalena uwielbiała Sydney i ciągle mi powtarzała, że powinnam brać z niej przykład, a wtedy może mój mąż by mnie kochał. Moja gosposia była patologiczną kłamczuchą, do tego lekko stukniętą, a mimo to najnormalniejszą osobą w tym domu.

Szkoda, że faktycznie mnie nie ostrzegła. Może wtedy nie bolałoby to tak bardzo.

Poczułam ścisk w gardle i zdradę wypalającą mi oczy.

Chwyciłam się krawędzi umywalki. Pomalowane na żółto paznokcie wyglądały krzykliwie na tle bałaganu na blacie. Banknoty, błysk pistoletu, róż do policzków, mała torebka, resztki białego proszku.

Wpatrywałam się bezmyślnie w swoje odbicie w lustrze.

Popielate włosy, proste od wody, która jeszcze kapała na oliwkową skórę. Moje odbicie i moja dusza gapiły się na mnie.

To zawsze widać po oczach.

Magdalena odkręciła wodę pod prysznicem.

– Cuchniesz depresją, querida. Zmyj ją, potem ułożę ci włosy.

Weszłam pod prysznic.

I zmyłam ją.

 

*

 

Buty stukały o marmurową posadzkę. Przedzierałam się między srebrnymi tacami z kieliszkami szampana, lśniącymi w romantycznym świetle. Niewielka orkiestra grała w rogu sali balowej cichą, spokojną muzykę, która nie zagłuszała toczących się wokół rozmów.

Moje serce było zupełnie odrętwiałe, ale w samym jego środku zaczął tlić się niepokój. Zamiast spotkać się z Antoniem w klubie i razem z nim przyjechać na bal dobroczynny, jak mi kazał, przyjechałam tu sama.

Nie chciałam go widzieć. Ani czuć.

Te dwie rzeczy zawsze chodziły w parze.

Prawie dotarłam do stolika, przy którym zbierano datki, kiedy mój plan wejścia i wyjścia, zanim dotrze tu mój mąż, się posypał.

– Gianno, jak zawsze wyglądasz pięknie.

Na chwilę zamknęłam oczy. Obróciłam się z wymuszonym uśmiechem na ustach.

– A ty jak zawsze jesteś słodki, Vincencie.

Dwudziestojednoletni właściciel wspaniałego hotelu, w którym byliśmy, roześmiał się.

– Zawsze marzyłem o tym, żeby ktoś nazwał mnie słodkim.

Widząc, że jednak szybko się stąd nie wyrwę, zgarnęłam kieliszek szampana z niesionej obok tacy.

– Wspaniale ci to wychodzi – odpowiedziałam, spoglądając na grupę znajomych Vincenta, zebranych za nim.

Przeciągnął dłonią po krawacie, mrużąc z rozbawieniem oczy.

– Zastawiliśmy na ciebie sidła nie po to, żeby rozmawiać o tym, jaki jestem słodki.

Udałam zakłopotanie.

– Wypróbowujesz nowy schemat konwersacji?

Vincent i jego znajomi roześmiali się. Pociągnęłam łyk szampana.

W tyle głowy obudziła się we mnie czujność. Spojrzałam w stronę podwójnych drzwi sali balowej. Kieliszek zastygł przy moich ustach.

Szerokie ramiona. Czarny garnitur. Gładkie rysy.

Błękit.

Coś wewnątrz mnie podskoczyło i zaiskrzyło. Jak petarda rzucona na chodnik.

W drzwiach stał agent Allister z jakąś blondyną wiszącą na jego ramieniu. Zauważył moje spojrzenie.

To zawsze widać po oczach.

Przez chwilę mu zazdrościłam.

Jego oczy były jak ocean skryty pod lodem, gdzie przetrwać mogą tylko najmroczniejsze ze stworzeń. Moje to szeroka otwarta równina.

Widział wszystko.

Każdy siniak.

Każdą bliznę.

Każdy policzek wymierzony w moją twarz.

Nie oczekiwałam współczucia, ale jeszcze bardziej wkurzała mnie jego zupełna obojętność. Nie pamiętałam barwy jego głosu, ale słyszałam w uszach, co by mi powiedział.

Nie pękaj, złotko. Nie wiesz, co to ból.

Wypełniała mnie pogarda, ciężka i gorąca.

Wiedziałam, że to irracjonalne, ale obwiniałam go o podsunięcie mi pomysłu na przespanie się z Asem.

Obwiniałam go, bo to było łatwe.

Obwiniałam go, bo był zbyt zimny, by mogło go to zranić.

Spojrzał na wianuszek facetów wokół mnie. Odwrócił wzrok, ale zanim razem ze swoją blondyną wtopił się w tłum, dostrzegłam w jego oczach przelotną myśl. Pomyślał, że jestem flirciarą. Pomyślał, że jestem niewierna.

Teraz nawet nie mogłabym temu zaprzeczyć.

Czułam, jak nienawiść ściska mi gardło i nie pozwala złapać tchu.

– Właśnie im opowiadałem, jak się poznaliśmy – powiedział Vincent. – Pamiętasz?

Myślami wróciłam do towarzystwa wokół mnie. Czułam, jak żar spływa z mojego serca do dłoni ściskającej nóżkę kieliszka. Z wymuszonym uśmiechem odpowiedziałam:

– Oczywiście, że pamiętam. Obstawiłeś zakład, że mój koń przegra i oczywiście sam przegrałeś.

– Tak było. – Spuścił wzrok na podłogę, odchrząkując z uśmiechem. – Ale mi chodzi o to, jak mnie wyrzucili i chciałem, żebyś ze mną uciekła na Tahiti. A ty odmówiłaś, bo już tam byłaś, a następne na twojej liście było Bora Bora.

Jak na zawołanie wszyscy zaczęli się śmiać.

Przygryzłam policzek, żeby się nie uśmiechnąć.

– Próbowałam ci oszczędzić zakłopotania, ale chyba jesteś dziś w nastroju cierpiętniczym.

– Na to wygląda – stwierdził ze śmiechem. – Morticia[7] znów jest w formie i nadal obstawiam, że w ten weekend przybiegnie na punktowanym miejscu.

– Och, Vincencie – powiedziałam z rozczarowaniem. – Ty po prostu uwielbiasz trwonić pieniądze, prawda?

Tłum cały czas gęstniał. Wkrótce nie widziałam już nic poza nim i słyszałam tylko zakłady i statystki wyścigów konnych.

– Gianno, wybierasz się w weekend na Fall Meet[8]?

– Gianno, postawisz na Blackie?

– Gianno, będziesz na afterparty?

Wyrwanie się z tej rozmowy zajęło mi trzydzieści minut. Zdążyłam przez ten czas wypić dwa kieliszki szampana i potrzebowałam iść do toalety. Z łazienki ruszyłam prosto do stolika, przy którym zbierali datki, w nadziei, że uda mi się zostawić czek i uciec.

Kiedy zobaczyłam plecy Allistera stojącego przy stoliku, rozmawiającego z jedną z organizatorek, zatrzymałam się. Ogarnęła mnie niepewność i zrobiłam krok w przeciwną stronę, ale… Nie ma mowy. Nienawidziłam gościa, ale jeszcze bardziej nienawidziłam myśli, że jego obecność wywołuje we mnie lęk.

Jakby chcąc sobie samej coś udowodnić, podeszłam wolno do stolika i zatrzymałam się na tyle blisko, by moja ręka musnęła jego marynarkę. Spojrzał na mnie, a potem odwrócił wzrok w stronę kobiety w średnim wieku. Rozmawiał z nią, jakbym była tylko elementem wystroju.

– Cóż – powiedziała kobieta o jasnych włosach, z ciepłym rumieńcem na policzkach – moja córka nie mogła się pana nachwalić. Bardzo się cieszę, że udało się panu do nas dołączyć. Wiem doskonale, jak zajęci są tacy ludzie jak pan. Przestępczość w tym mieście stale rośnie.

– Cała przyjemność po mojej stronie.

Nie mogłam powstrzymać cichego parsknięcia.

Kąciki ust Allistera lekko się uniosły, ale nie spojrzał w moją stronę.

Słowa, które usłyszałam od niego rok temu, znowu wybrzmiały jego głosem w moich uszach. Elegancki, nieco szorstki ton, z nutą rozbawienia, jakby zawsze wiedział coś więcej niż inni.

Kobieta rzuciła mi krótkie spojrzenie, po czym znów popatrzyła na federalnego, by za chwilę, jakby właśnie do niej dotarło, co zobaczyła, znów odwrócić wzrok w moją stronę.

Wpatrywała się we mnie, bez mrugnięcia.

– Przepraszam… W czym mogę pomóc?

Wyciągnęłam zza biustonosza wypisany czek i podałam jej. Ostrożnie trzymała go za sam rożek, dopóki go nie rozłożyła i nie spojrzała na kwotę.

– Och – szepnęła. – Jest pani niezwykle hojna. Bardzo dziękujemy.

Napisała coś na kawałku papieru i podała mi podkładkę.

– Bardzo proszę o wypełnienie tego krótkiego formularza. – Kiedy się w nią wpatrywałam, dodała: – To informacje o darczyńcy i potwierdzenie dla celów podatkowych – ściszyła głos. – Darowiznę można odpisać od podatku.

– Och, ja nie płacę podatków.

Kobieta zamrugała.

Allister chwycił podkładkę.

– Pani wypełni formularz.

– Okej… Doskonale. – Zrobiła krok w bok i się wycofała.

– Zdradź mi tajemnicę, czy ty w ogóle myślisz, zanim coś powiesz? Czy po prostu pozwalasz słowom z ciebie wypływać?

– Cóż – powiedziałam, marszcząc brwi – wtedy nie myślałam. Ale jakim cudem mam się znać na podatkach? Antonio mówił, że nie musi ich płacić.

– Każdy musi. Tak nakazuje prawo.

Czyżby to, którego tak dzielnie strzeżesz?

Podał mi podkładkę.

– Wypełnij formularz i trzymaj język za zębami, zanim będę cię musiał aresztować za unikanie podatków.

– To chyba byłaby robota głupiego, zważywszy, że musiałbyś mnie wypuścić, jak tylko mój mąż by się o tym dowiedział.

Mięsień na jego szczęce drgnął.

– To twój wybawiciel?

Mroczny ton jego głosu sprawił, że znów byłam spięta – ton, przez który czułam, jakby wiedział o mnie więcej, niż powinien.

– To mój mąż – odpowiedziałam, jakby to mówiło wszystko, podczas gdy nie mówiło nic.

Chwyciłam podkładkę. Przytrzymał ją na chwilę, wpatrując się w moją twarz, potem wreszcie puścił. Odwrócił głowę w stronę sali balowej, unosząc do ust szklankę z jakimś przezroczystym płynem. Pewnie to była woda, sądząc po tym, jaki miał talent do psucia innym zabawy.

– Wyglądasz, jakbyś zbłądziła w drodze na koncert grunge’owy.

– Na szczęście nie – odpowiedziałam, wypełniając formularz. – Gdyby tak było, byłabym wściekła.

– Co zrobiłaś z włosami?

– O co ci chodzi? – Wydęłam wargi. – Nie podoba ci się? Zrobiłam to dla ciebie. Podobno lubisz blondynki.

– Myślałaś o mnie? – wycedził.

– Każdego dnia, w każdej godzinie. Zawsze jesteś blisko, jak grzyb albo robal gnieżdżący się w mojej głowie.

Kącik jego ust lekko się uniósł.

Odłożyłam podkładkę, oparłam biodro o stolik, przyłożyłam długopis do policzka i rozejrzałam się po sali.

– No właśnie, a gdzie twoja blondyna?

Podążyłam za jego wzrokiem w stronę rzeczonej kobiety rozmawiającej z inną na środku sali. Była ubrana w szykowną białą sukienkę koktajlową, włosy upięła w ciasny kok. Miała doskonałą figurę i kwaśny uśmiech. Założę się, że nigdy nie chodziła z rozpuszczonymi włosami.

– Wygląda… na zabawową.

Dostrzegłam w kąciku jego ust błysk rozbrajającego uśmiechu. To obudziło we mnie coś gorącego i niezdecydowanego. Uczucie natychmiast wywołało niemiły posmak w ustach.

Odepchnęłam się od stolika.

– Okej, w takim razie życzę jako takiego wieczoru. Powiedziałabym wspaniałego, ale mam taką nową zabawę: mówię tylko to, co naprawdę myślę.

– Na pewno nie chciałabyś przekazać w darze swoich butów, zanim wyjdziesz?

Spojrzałam na moje wysokie do ud buty i stuknęłam obcasami jak Dorotka[9]. Niestety, moje buty nie przeniosły mnie do domu.

– Oddałabym, ale obawiam się, że matka twojej dziewczyny i tak by je wyrzuciła.

Spojrzałam na niego – zobaczyłam, jak jego wzrok podążał wzdłuż butów, aż dotarł do kilku centymetrów nagiej skóry ponad cholewkami. Był chłodny, oceniający, prawie niepożądliwy. Ale dotyk jego spojrzenia palił jak kostka lodu topniejąca na nagiej skórze w letnim słońcu.

– To nie jest moja dziewczyna – powiedział, pociągając duży łyk wody, i teraz już byłam pewna, że to naprawdę tylko woda.

– Powiedziałabym, że mi jej szkoda, ale… – Kiedy go mijałam, w oczach migotała mi ta moja nowa zabawa.

Zatrzymały mnie jego następne słowa, gorzkie i słodkie jednocześnie.

– Kłopoty w raju?

Zacisnęłam palce na długopisie, który cały czas trzymałam w dłoni.

Przełknęłam i potarłam kciukiem pusty palec serdeczny.

Moje małżeństwo to fikcja i nic na to nie poradzę – w Cosa Nostrze nie ma rozwodów. Ale nie będę nosić na palcu diamentu – symbolu miłości, której nie ma. A w każdym razie nie jest odwzajemniona.

Odwróciłam się w jego stronę, spodziewając się zobaczyć triumf, ale kiedy spojrzałam w jego oczy, moje serce zamarło, zanim zaczęło walić w nienaturalny sposób.

Głęboko w nich było coś mrocznego i szczerego, dopiero później zrozumiałam, że zobaczyłam to, bo mi pozwolił. Równomierne kapanie krwi. Szczęk metalu i ogień, w którym go wykuto.

Cały był we krwi.

Zastanawiałam się, czy nawet w tej chwili, pod udawaną pozą dżentelmena, jego czarnym garniturem i białą koszulą, nie był nią pokryty.

– Co poświęciłeś, żeby tu dzisiaj być? – Ta myśl wymknęła mi się, wypchnięta z moich ust przez jakąś niewidzialną siłę. – Swoją duszę?

Podeszłam bliżej, na kilka centymetrów, aż czułam muśnięcie jego obecności na nagiej skórze. Dotykając końcem długopisu wewnętrznej strony jego dłoni, wyszeptałam:

– Ile krwi jest na tych rękach?

Przeciągnął językiem po zębach, na chwilę odwrócił wzrok, potem spojrzał na mnie.

Oczy bez dna. Błękitne. Serce waliło mi mocno. Wiedziałam, że jeśli będę wpatrywać się w nie zbyt długo, zostanę uwięziona pod lodem.

– Pewnego dnia – westchnęłam, przechylając głowę – to cię dopadnie.

Z niesmakiem zmrużył oczy, kiedy jego wzrok padł na długopis, który właśnie przygryzałam. W sekundę pojęłam, o co chodzi. Na pewno o zarazki.

Polizałam koniec długopisu jak lizaka, wcisnęłam mu go do przedniej kieszonki marynarki i poklepałam po piersi.

– Parszywego wieczoru, Allister.

Ruszając przed siebie, poczułam, że jego spojrzenie wysuszyło mnie na wiór. Zrobiłam krok w tył, wyrwałam mu z ręki szklankę i wypiłam do dna.

Zakrztusiłam się.

Wódka.

 

*

 

Szłam w stronę wyjścia, a ogień, który czułam w gardle, stopniowo schodził niżej, do klatki piersiowej. Gdy tylko otworzyłam drzwi i poczułam powiew chłodnego październikowego powietrza, stanęłam twarzą w twarz z parą znajomych oczu.

– Wybierasz się gdzieś?

Spięłam się i spróbowałam go minąć, ale dłoń mojego męża znalazła moją i zatrzymała w miejscu.

– Puść mnie – wycedziłam przez zęby.

Antonio przyciągnął mnie do siebie i objął za talię, jak gdybyśmy byli najzwyklejszym małżeństwem na świecie. Jak gdyby nie było między nami dwudziestopięcioletniej różnicy wieku, jak gdyby zdobył mnie zalotami, a nie zawarł na mnie umowę, i – co najważniejsze – jak gdyby nie zdradził mnie, a potem nie próbował przepraszać pudełkiem pieprzonych czekoladek.

Chciałam się wyrwać, ale uścisk stawał się coraz silniejszy.

– Tylko zrób scenę, Gianno… – ostrzegł mnie.

Antonio był jak jego syn, tylko opakowany w ból i przewiązany wstążką prawości, nawet jeśli krzyżyk na jego szyi wypalał dziurę w jego skórze. Po dwóch latach małżeństwa nie wierzyłam, że potrafi współczuć, i wiedziałam, że to właśnie uczyniło go jednym z ludzi wzbudzających największy postrach w Stanach Zjednoczonych.

A dlaczego cieszył się szacunkiem? Cóż, kiedy Antonio był ciepły, był jak słońce. Każdy zabiegał o jego uwagę, bo gdy już ją uzyskałeś, była to uwaga absolutna, jakbyś był jedyną na świecie osobą, która ma znaczenie. Pomijając cierpienie, które mi zadał, i mury, jakie zbudowałam i z których część nadal utrzymywałam, nie pasowałam do niego.

Teraz musiałam znaleźć sposób, żeby odpuścić sobie słońce.

– Nie bawi mnie czekanie na ciebie.

– A mnie nie bawi, jak rżniesz moje przyjaciółki.

– Licz się ze słowami – warknął, prowadząc mnie z powrotem do hotelu.

Czasem czułam, jakby w gardle uwiązł mi krzyk – krzyk, który próbuje się ze mnie wyrwać od dwudziestu dwóch lat. Miał głos, ciało, ognistoczerwone włosy i serce z kamienia. Bardzo się bałam, że może mi się wyrwać, a gdy wybrzmi, jego dźwięk wypali świat do gołej ziemi i zostanę tu sama pośród zgliszczy i dymu. Spychałam to uczucie w głąb siebie, coraz głębiej i głębiej, aż zimny pot ochłodził moją skórę.

Minęliśmy drzwi sali balowej. Przebiegłam spojrzeniem po obecnych i napotkałam wzrok Allistera.

Spojrzenie było gorące, palące jak alkohol, mroczne w chwili, gdy powędrowało na rękę Antonia ściskającą moje ramię. A potem zniknęło pod złotą tapetą, kiedy szliśmy wzdłuż holu w stronę tarasu.

Wyszliśmy na zewnątrz. Wzięłam głęboki wdech. Noc była zimna i ciemna, ale zamiast pocierać ramiona dla rozgrzania, pozwoliłam lodowatemu podmuchowi wgryźć się w moją skórę. Może byłam masochistką, a może tylko ból dawał mi poczucie, że żyję.

Taras był pusty, poza dwoma mężczyznami palącymi papierosy.

– Dajcie nam chwilkę, okej?

To nie było pytanie, bez względu na to, jakim tonem mój mąż je wypowiedział.

Panowie spojrzeli na siebie z wahaniem, ale już po kilku sekundach rzucili papierosy i ruszyli w stronę szklanych drzwi prowadzących do sali balowej. Smuga światła przesunęła się po posadzce tarasu, potem drzwi się zamknęły i znów pochłonął nas mrok.

Powróciło odległe wspomnienie.

– Jak możesz kochać tak przerażającego człowieka? – zapytała mnie kiedyś moja była przyjaciółka, Sydney, kiedy siedziałyśmy na kanapie w jego biurze, a on rozmawiał przez telefon.

Nie musiałam długo zastanawiać się nad odpowiedzią.

– Słucha, kiedy do niego mówię.

Pewnie jej też słuchał.

– Raczysz mi wyjaśnić, co to ma znaczyć?

Odwróciłam się do Antonia. Trzymał w ręku mały okrągły przedmiot. Serce podeszło mi do gardła. Oto lada chwila runie jeden z murów, które wokół siebie wzniosłam.

– Co to jest? – zapytał.

– Tabletki antykoncepcyjne.

– Po co ci one?

– Żeby nie zajść w ciążę.

W oczach Antonia zapłonął gniew – jak dwa płomienie w ciemności. Byliśmy zagorzałymi katolikami, a Kościół nie popiera antykoncepcji. Ale wiedziałam, że jego złość była tym większa, że chciał kolejnego dziecka. Jeszcze jednego syna do kierowania imperium.

– Od jak dawna?

Popatrzyłam mu prosto w oczy.

– Od ślubu.

Od nocy, kiedy zdeptałeś moje serce.

Policzek, który mi wymierzył, był błyskawiczny. Odwróciłam głowę w bok i wypuściłam powietrze z płuc. Poczułam w ustach metaliczny smak krwi.

– Popatrz, do czego mnie doprowadzasz, Gianno – warknął. – Myślisz, że chcę cię bić?

Wiatr poniósł mój gorzki śmiech.

Najsmutniejsze w tym wszystkim było to, że tylko z telewizji wiedziałam, że nie tak to powinno wyglądać.

Wyrzucił tabletki za balustradę.

– Koniec z tym, rozumiesz?

Potrząsnęłam głową.

– Koniec. Albo odetnę cię od kasy. Przysięgam. Koniec z forsą. Koniec z sekretnymi wizytami w Chicago. Tak, wiem, że tam byłaś.

Moje serce zamieniło się w lód i rozpadło na tysiąc kawałków.

– Wiesz, że twój papà zabronił ci odwiedzać matkę. – Jego głos złagodniał. – Nie powiedziałem mu tylko dlatego, że wiem, ile to dla ciebie znaczy.

Jest chora. Nie mogłam wymówić tych słów, bo wiedziałam, że nie powstrzymałabym drżenia głosu.

– Muszę ją odwiedzać.

– Wiem. – Przysunął się i poczułam dymny zapach jego wody kolońskiej. – Wiem o tobie wszystko, Gianno. Dokąd chodzisz, co robisz, z kim rozmawiasz.

Przesunął ręką po moich włosach. Chciałam odruchowo odskoczyć, ale wtedy by mnie za nie pociągnął.

– Jesteś moja. A ja dbam o to, co moje.

– Jeśli choć trochę cię obchodzę, Antonio, zabierz ode mnie swoje obrzydliwe łapska i daj mi rozwód.

– Czy tobie się wydaje, że pierwsza lepsza może być moją żoną? Chciałem ciebie – przycisnął usta do mojego ucha – więc sobie ciebie wziąłem i zamierzam cię, kurwa, zatrzymać. – Próbowałam odchylić głowę, ale jego uścisk był zbyt mocny. – Dałem ci pełną swobodę, Gianno, ale ani się obejrzysz, a cię zamknę, więc uważaj. Rozumiesz?

– Jeśli ci się zdaje, że po tym wszystkim będę z tobą sypiać, to masz urojenia.

– Przejdzie ci. – Przesunął kciukiem po moim karku. – A kiedy już ci przejdzie, zrozumiesz, że też chcesz dziecka, cara[10]. – Chwycił mnie za podbródek. Mało delikatna pieszczota. – I nie myśl, że nie zauważyłem, że nie masz obrączki. Założysz ją z powrotem, jak tylko wrócimy do domu, albo jutro obudzisz się z nią przyklejoną do twojego palca.

Blask z sali balowej oświetlił jego szary garnitur, kiedy wychodził z tarasu przez podwójne drzwi.

Ręce zaczęły mi się trząść.

Drzwi się zamknęły, a jego słowa powróciły do mnie niczym cienie, które chcą mnie pochłonąć.

Koniec z sekretnymi wizytami w Chicago.

Koniec z sekretnymi wizytami w Chicago.

Koniec z sekretnymi wizytami w Chicago.

Drżenie rąk przeniosło się na ramiona, wpełzało w tętnice i żyły. Wzdrygnęłam się cała. W płucach czułam ścisk, który nasilał się z każdym kolejnym oddechem.

Przed oczami miałam ciemne plamy.

Chwyciłam się lodowatej balustrady.

Wdech. Wydech. Wdech. Wydech.

Smuga światła przebiegła przez taras, ostrzegając, że ktoś wyszedł na zewnątrz.

Zacisnęłam oczy, spod rzęs popłynęły łzy. Gianna, Gianna, Gianna. Cała spięta czekałam. Czekałam, by świat dostrzegł, jak zdruzgotana jestem w środku. By rozgniótł skorupę i zobaczył wszystko, co mój papà widział od początku. Inna część mnie, cicha, choć silna, chciała krzyczeć, wrzeszczeć, by rządy przejęła ona, ta z sercem z kamienia i rudymi włosami.

– Wiesz, którą lubię najbardziej?

Rozluźniłam dłoń zaciśniętą na balustradzie.

Wdech. Wydech.

– Andromedę. – Allister podszedł bliżej. – Jesienna konstelacja, czterdzieści cztery lata świetlne stąd.

Jego kroki były eleganckie i obojętne, a głos suchy, jakby mój atak paniki był dla niego straszliwie nudny.

Jego postawa wywołała nagłą irytację, która jednak niespodziewanie ustąpiła, kiedy moje płuca skurczyły się i nie chciały rozluźnić. Nie mogłam powstrzymać gwałtownego wydechu.

– Spójrz w górę.

To był wypowiedziany ostrym tonem rozkaz.

Bez woli sprzeciwu posłuchałam i zadarłam głowę. Obraz rozmyły łzy. Gwiazdy falowały jak tafla wody i migotały niczym diamenty. Cieszyłam się, że nimi nie są. Ludzie znaleźliby sposób, żeby je powydłubywać z nieba.

– Andromeda to blada, niewyraźna gwiazda po prawej. Znajdź ją.

Moje oczy zaczęły jej szukać. Gwiazdy często trudno obserwować z powodu smogu i świateł miasta, jednak zdarzają się noce jak ta, kiedy powietrze jest przejrzyste i dobrze je widać. Znalazłam gwiazdę i skupiłam się na niej.

– Znasz jej historię? – zapytał. Jego głos rozbrzmiewał tuż za mną.

Poczułam na policzkach zimny wiatr. Wzięłam głęboki wdech.

– Odpowiedz.

– Nie – wycedziłam przez zęby.

– Andromedę uważano za jedną z najpiękniejszych bogiń. – Przysunął się do mnie. Był tak blisko, że jego marynarka musnęła moje nagie ramię. Ręce trzymał w kieszeniach, a wzrok miał wbity w niebo. – Za swoją urodę została złożona w ofierze. Przykuto ją do skały na brzegu morza.

Wyobraziłam sobie , rudowłosą boginię o kamiennym sercu, przykutą do skały. Zaczęły się we mnie kłębić pytania.

– Ocalała?

Spojrzał na mnie. Dostrzegł ślady łez prowadzące do krwi na dolnej wardze. Jego oczy pociemniały i odwrócił wzrok.

– Tak.

Znów znalazłam gwiazdę.

Andromeda.

– Zapytaj mnie, co znaczy jej imię.

Kolejne suche żądanie. Chciałam odmówić. Powiedzieć, żeby przestał mi rozkazywać. Jednak z jakiegoś powodu chciałam wiedzieć – nagle po prostu musiałam wiedzieć. Ale on już odchodził w kierunku wyjścia.

– Czekaj – powiedziałam na wydechu, odwracając się do niego. – Co znaczy jej imię?

Otworzył drzwi i srebrzysta smuga światła wylała się na taras. Czarny garnitur. Szerokie ramiona. Proste rysy. Odwrócił głowę na tyle, by uchwycić moje spojrzenie. Błękit.

– Znaczy: władczyni mężczyzn.

Lodowaty powiew niemal połknął jego słowa, zanim do mnie dotarły, smagając moje włosy i policzki.

I już go nie było.

Chwyciłam się balustrady i spojrzałam w niebo.

Oddychałam spokojnie.

Ucisk w piersiach zniknął.

Drżenie, które wypełniało moje żyły, zamieniło się w gorące bzyczenie przewodu elektrycznego.

I zrobiłam to. Za każdego, kto nie mógł.

Za każdy siniak.

Każdą bliznę.

Każdy policzek wymierzony w moją twarz.

A przede wszystkim dlatego, że chciałam.

Krzyknęłam.

 

*

 

Dni zlewały się z nocami.

Kolejne miesiące przemknęły wypełnione wirem imprez, wakacji, wyścigów i weekendowych wyjazdów do spa. Prochy i alkohol były na wyciągnięcie ręki, niczym srebrna patera ze świeżymi owocami i croissantami pojawiająca się co rano na stole na dwanaście osób.

Byłam młoda.

Rozpieszczona.

Zblazowana.

Chłonęłam wszystko, co przyspieszało bicie serca. Pomagało zapomnieć. Pozwalało czuć, że żyję.

Czasem miało to postać proszku z Kolumbii.

Kiedy indziej… Błękitu.

Pławić się w luksusie – te słowa przeniknęły do mojej krwi i ogrzewały mnie.

Leżałam na leżaku przy basenie, w błyszczącej złotej sukni, z włosami byle jak upiętymi do góry, z ramiączkiem zsuwającym się z ramienia. Korzystałam z absurdalnie ciepłej marcowej nocy.

Ugryzłam truskawkę i zobaczyłam Allistera.

– Zazdrosny?

– Raczej znużony.

Blask świateł basenu rzucał na niego srebrne i niebieskie odblaski, a także cień. Granatowy garnitur i krawat. Wypolerowany rolex i spinki do mankietów. Stał przed drzwiami tarasowymi mojego domu ze szklaneczką w dłoni. Objęło mnie jego ciepłe spojrzenie, od włosów, przez miskę truskawek i szklankę z tequilą na stoliku obok, po moje czerwone, aksamitne szpilki.

– Tylko mi nie mów, że znudziły cię historyjki mojego męża? – Antonio umiał opowiadać i trzymać w napięciu, ale jakoś nie mogłam zmusić się do słuchania w kółko tego samego.

– Wygląda na to, że ciebie też nie wciągnęły. Z drugiej strony, pewnie wiedziałaś, że następna będzie o tym, jak rozdziewiczył swoją świeżo poślubioną, dwudziestoletnią żonę.

Wzdrygnęłam się. Antonio musiał być na mnie bardziej wściekły, niż myślałam.

Miałam nadzieję, że jego opowieść była bardziej ekscytująca niż rzeczywistość. Mój pierwszy raz bynajmniej nie był romantyczny. Był zimny i mechaniczny. I pozostawił w moim sercu pustkę, którą próbowałam zapełnić, zdobywając miłość mojego męża. Niezły żart.

– Czy udawanie zainteresowania wszystkim, co mówi, nie należy do twoich obowiązków służbowych?

W jego oczach zamigotało coś, co przypominało beznamiętne rozbawienie, ale nie odpowiedział. Wszedł na taras. Ułożenie ramion zdradzało napięcie. Nie mogłam pozbyć się wrażenia, że analizował opcje, i wyglądało na to, że wolał tolerować moją obecność, niż tam wracać.

– Czy jego prostackie zachowanie uraziło twoją wrażliwość? – zapytałam.

– Niezupełnie.

Spojrzał na mnie oczami wypełnionymi lodowatą furią. Nieco się ociepliło, kiedy przeniósł wzrok na moją szyję i nagie ramiona.

Przeszył mnie dreszcz.

– Czy stanie pan w obronie mojej czci, panie oficerze?

– Nie bardzo widzę sens stawania w obronie czegoś, czego w zasadzie nie ma.

Wydęłam usta.

– A już myślałam, że choć trochę się mną przejmujesz.

– Nie liczyłbym na to, złotko.

– Truskawkę?

Kiedy popatrzył na owoc w mojej dłoni, jakbym go obraziła, westchnęłam. Potem odgryzłam czubek i zlizałam sok z ust. Patrzył, jak to robię, wzrokiem cieplejszym i cięższym niż ruch mojego języka.

– Dlaczego tak nie lubisz mojego męża?

– Właśnie… dlaczego?

Zamarłam na dźwięk głosu Antonia.

Allister spojrzał zupełnie nieporuszony faktem, że mój mąż słyszał te słowa. Nawet się nie odwrócił, by zaszczycić swojego pracodawcę odrobiną uwagi lub łaskawie odpowiedzieć na pytanie. Antonia nie obchodziło, czy gadam z facetami, ale nie byłam pewna, jak zareaguje na to, że jestem sam na sam z jego pracownikiem.

– O czym tak rozprawiacie?

– O mitologii – odpowiedziałam znudzonym tonem. – Greckiej.

– Ach. Moja ulubiona.

Allister wziął drinka, patrząc na basen. Wyglądał na znużonego, jak mówił wcześniej, ale w jego braku zainteresowania czaiło się coś jeszcze. Był zbyt znużony. Jakiś mroczny cień przemykał pod taflą lodu.

– Mogłem się spodziewać, że cię tu znajdę, wylegującą się przy basenie.

– Cóż, nie da się słuchać tej samej historii więcej niż pięć razy. Choć słyszałam, że wprowadziłeś dziś kilka zmian.

Antonio zaśmiał się, podszedł do leżaka i przeciągnął dłonią po moich plecach.

– Nie złość się, cara. Opowiedziałem to z wyczuciem i smakiem, wierz mi. – Spojrzał na Allistera, przechodząc od swobodnego rozbawienia do stanowczości ostrej jak stal. – Przecież nie powiedziałem im, że zakrwawiłaś mi całego fiuta.

Ogarnęło mnie zażenowanie.

Napięcie było tak wielkie, że ledwo mogłam oddychać. Zawisło w powietrzu jak wilgoć późnym latem, wypełniając moje płuca, oblepiając skórę.

Opróżniłam szklaneczkę z tequilą, szukając w niej ratunku. Alkohol wypalił upokorzenie, które czułam w gardle. Mój mąż był na mnie zły z wielu powodów, ale to – cokolwiek to było – nie mogło mi wyjść na dobre. Obaj mężczyźni nawet na siebie nie spojrzeli, ale każdy zauważyłby ledwie powstrzymywaną niechęć między nimi.

– Twoi znajomi się za tobą stęsknili. – Antonio chwycił mnie za kark z taką siłą, bym zrozumiała ostrzeżenie. – Pospiesz się.

Zniknął w środku.

Wrogość tańczyła w powietrzu i nie miała zamiaru odejść. Spojrzałam na Allistera. Był znużony, ale w cieniu tego uczucia czaiło się coś przerażającego.

Wyrwał mi się cichy, niekontrolowany śmiech.

– Wygląda na to, że mój mąż cię nie lubi. – Przełknęłam. – Nie boisz się, że znajdzie sobie innego brudnego federalnego na twoje miejsce?

Jego wzrok mówił, że się nie bał.

Nigdy nie widziałam, żeby ktoś tak ostentacyjnie okazywał mojemu mężowi brak sympatii, a co dopiero jego pracownik. Wyglądało na to, że Allister nie kupował jak wszyscy inni tego, co wciskał mu Antonio. To była dla mnie… nowość i pierwsza rzecz, jaka naprawdę spodobała mi się w tym facecie.

Atmosfera nadal była tak napięta, że dostałabym zawrotów głowy, gdybym jej nie oczyściła.

– Dziś bez towarzystwa?

– Bez.

– A co się stało z… – Szybko przeleciałam w głowie listę blondynek, z którymi się prowadzał, żeby przypomnieć sobie imię ostatniej. – Portią?

– Monotonia.

– Świetnie do siebie pasowaliście. – Westchnęłam, jakbym naprawdę była zawiedziona. – Oboje tacy cudowni, opanowani, bez uczuć… A jeśli to była ta jedyna, a ty porzuciłeś ją, nie dając jej nawet prawdziwej szansy?

Jego wzrok, tak obojętny na wszystko, co mówię, musnął mnie.

– Nie wiedziałem, że moje życie uczuciowe tak bardzo cię zajmuje.

Wstałam i wyciągnęłam wsuwki z włosów, idąc w jego stronę. Długie pasma opadły mi na plecy. Z każdym zbliżającym się do niego stuknięciem moich obcasów, jego ciało stawało się coraz bardziej spięte, ale nie spojrzał na mnie, dopóki przed nim nie stanęłam.

– Nie przyszło ci nigdy do głowy, że problem może tkwić w tobie? – Wzięłam szklankę z jego ręki i łyknęłam. Jego wódka smakowała lepiej niż jakakolwiek inna.

– Rozumiem, że mnie oświecisz? – Zabrał mi szklankę. Zawsze odwracał krawędź tak, żeby pić z innego miejsca niż to, gdzie został ślad moich ust, ale dziś pociągnął łyk dokładnie tam, gdzie odcisnęła się moja różowa szminka. Poczułam dziwne ciepło w środku.

Przełknęłam.

– Kobieta potrzebuje w życiu trochę namiętności i spontaniczności. Musi pan wyluzować, panie oficerze.

– Powinienem na przykład posuwać inne w jej łóżku? Czy to wystarczająco spontaniczne?

Chryste, że też musiał wiedzieć o Sydney.

Westchnęłam.

Chciałam znaleźć słaby punkt w jego lodowej zbroi.

Podeszłam bliżej, przeciągnęłam palcem po jego szczęce i powiedziałam miękko:

– Masz bardzo przystojną twarz. Czy dzięki niej zdobywasz wszystko, czego chcesz?

– Prawie.

Było w tym jednym słowie coś tak znaczącego, że zaparło mi dech. Pozwoliłam, by palec osunął się z jego twarzy z lekkim drapnięciem zaostrzonego paznokcia.

– Jedno spojrzenie i kobiety padają do twoich stóp.

Coraz bardziej go wkurzałam.

– Ty jakoś stoisz.

Lekko się zaśmiałam.

– Nie interesują mnie faceci, nawet tak przystojni jak ty.

– Bo jesteś mężatką?

– Bo jestem zblazowana.

Zmrużył oczy.

– Jesteś wstawiona.

Spojrzałam na niego zalotnie i zsunęłam cienkie ramiączko sukienki z ramienia.

– Za to ty nigdy. Nigdy nie żyjesz na krawędzi, panie oficerze? Nie pozwalasz sobie po prostu na to, na co masz ochotę?

Powietrze pulsowało, jakby miało serce, kiedy zsuwałam mieniący się materiał z bioder, pozwalając sukience opaść na ziemię.

Słaby punkt.

Nie odwrócił twarzy, choć widziałam, że chciał. Zmienił zdanie niczym wiatr wiejący w niewłaściwą stronę.

Stałam tuż przed nim, w czerwonym staniku i majtkach. Od gości mojego męża dzieliły nas tylko podwójne drzwi tarasu.

Jego reakcja była prosta i dokładnie taka, jakiej się spodziewałam po zasadniczym agencie federalnym, mimo to poczułam muśnięcie ciepła na plecach, kiedy ruszyłam w stronę basenu.

– Nie.

Spojrzałam przez ramię.

– Więc skąd wiesz, że w ogóle żyjesz?

Uśmiechnęłam się i wskoczyłam do wody. Bo jego wzrok wędrował po moich krągłościach i można było o nim powiedzieć wszystko, ale nie, że był zimny.



[1] Levàntate – (z hiszp.) wstawaj (przyp. red.).

[2] Sí. Pero no tan loca como tú. – (z hiszp.) Tak. Ale nie jestem tak szalona jak ty. (przyp. red.).

[3] Querida – (z hiszp.) kochana (przyp. red.).

[4] Una cena benéfica – (z hiszp.) kolacja charytatywna (przyp. red.).

[5] Bueno – (z hiszp.) dobrze (przyp. red.).

[6] Señora – (z hiszp.) pani (przyp. red.).

[7] Imię zaczerpnięte z filmu Rodzina Addamsów (przyp. tłum.).

[8] Wyścigi konne organizowane przez Nowojorskie Stowarzyszenie Wyścigów Konnych (przyp. tłum.).

[9] Postać z Czarnoksiężnika z krainy Oz. Kiedy Dorotka stuknęła obcasami magicznych butów, te przeniosły ją do domu (przyp. tłum.).

[10] Cara – (z wł.) skarbie (przyp. red.).







Komentarze

Popularne posty