[PATRONAT] Rozdział trzeci Anna Wolf "Love-Hate, Hate-Love"

 

Rozdział 3

 

Po męczącej nocy, badaniach maluchów, a następnie wypisaniu ich ze szpitala następnego dnia Nick wraz z Mel chcieli zabrać dzieci do ich domu, jednak okazało się to nie lada wyzwaniem. Przez brak fotelików i dwa auta stworzył się spory problem.

– Zadzwonię do Matheo i Rose – odezwała się Mel, gdy wpadła na pomysł, jak dotrzeć do domu, bo zarówno jej rodzice, jak i Nicka byli zajęci zupełnie czymś innym. – Na pewno pomogą nam przewieźć dzieci.

– Byłoby miło z ich strony – mruknął Nick, trzymając bratanicę na rękach.

Melinda zadzwoniła do przyjaciela, powiedziała, że potrzebuje pomocy, a wszystko wyjaśni później. Gdy tylko Matheo i Rose się pojawili, Mel wsiadła do ich samochodu z małym Aronem. Oddała kluczki od swojego audi Matowi, który podał Nickowi fotelik swojego syna.

Po niespełna godzinie oboje stali w cichym domu, który w tej chwili wydawał się dziwnie obcy.

– Nie ma co, jesteśmy w głębokim gównie – odezwał się Nick.

– Może dla ciebie tak to wygląda, ale to są tylko dzieci, które straciły rodziców. Masz głaz zamiast serca? – warknęła Mel i z siostrzeńcem na rękach ruszyła na górę.

Tuż za nią dreptała Lara, która złapała jej spódnicę i nie puściła nawet, kiedy znalazły się w pokoju dziewczynki. Mel usiadła w fotelu, trzymając Arona, i próbowała się nie rozpłakać. Nie chciała straszyć dzieci, zwłaszcza Lary, która niebawem zacznie wypytywać o rodziców.

Cholera jasna, jak do tego wszystkiego doszło? Była rozbita.

– Ciociu, gdzie mama i tata?

– Później ci powiem, dobrze? Może teraz się pobawisz, a ja przebiorę Arona?

– A mogę ci pomóc?

– Jeśli masz ochotę, to owszem, każda pomoc się przyda, słoneczko.

Pięć minut później w drzwiach stanął Nick, przyglądając się Mel oraz dzieciom. Był smutny, rozżalony i zły. Wściekły, że jakiś dupek zabił mu brata i bratową. Uważał, że skurwiela powinien spotkać taki sam los. I wcale nie czuł wyrzutów sumienia z powodu tych myśli.

– Chcesz kawy? – zapytał ugodowo. Widział, w jakim stanie była brunetka.

– Przydałaby się.

– Zaraz zrobię.

– Dzięki – rzuciła w przestrzeń, ale Nicka już nie było.

Chwilę później stał w kuchni i czekał przy ekspresie, aż napój się zrobi. Znał ten dom jak własną kieszeń, ale dziwnie było tutaj bez Toma i Sary. Opadł na krzesło i dopiero teraz do niego dotarło, że wszystko się zmieni, a on nic nie mógł na to poradzić. Bo ich nie było. Miał ochotę w coś uderzyć, wyżyć się, ale jedyne, co zrobił, to zacisnął dłonie w pięści. Po chwili wrócił do stanu równowagi. Z dwoma kubkami poszedł na górę, uważając, żeby po drodze niczego nie rozlać.

– Kawa – odezwał się, kiedy Mel sadzała małego na podłodze w stosie zabawek.

– Dzięki. – Podeszła do niego, odebrała swoją kawę i upiła łyk. – Dobra.

Stali w ciszy, nie odzywali się, zresztą nie bardzo wiedzieli, co mogliby powiedzieć w takiej sytuacji.

Jakiś czas później ten spokój przerwał niespodziewany dzwonek do drzwi. Nick wyszedł z pokoju i zbiegł z piętra, żeby sprawdzić, kogo licho nadało. Z rozmachem otworzył drzwi i stanął twarzą w twarz z mężczyzną w średnim wieku, w garniturze i z neseserem w ręku. 

– Dzień dobry, czy może pan Montgomery?

– Brata…

– Chodziło mi o to, czy pan jest Nickiem?

– Tak, to ja.

– Więc mam pilną wiadomość. Czy mogę wejść i zająć chwilę?

– Zapraszam. – Nick przepuścił mężczyznę w drzwiach, po czym je zamknął.

– Tylko w jakiej sprawie?

– Niecierpiącej zwłoki. Jestem prawnikiem pańskiego brata, tudzież bratowej. Czy może pani Melinda Rourke również jest tutaj?

– Tak, z dziećmi na górze.

– Gdyby był pan tak łaskawy i ją zawołał, byłbym niezmiernie zobowiązany.

– Tak, oczywiście. Gabinet znajduje się na wprost.

– Dziękuję.

Nick popędził na górę, w dwóch zdaniach wyjaśnił, o co chodzi, po czym wraz z dziećmi zeszli do gabinetu Toma, gdzie zajęli miejsca w fotelach. Prawnik czekał na nich, siedząc za biurkiem.

– Jestem Sam Foster i reprezentuję państwa bliskich. Wiem, że okoliczności są bolesne, ale sprawa dotyczy dzieci i trzeba ją załatwić jak najszybciej. Dobrze, że jesteście tu państwo oboje.

– Proszę mówić – odezwał się Nick.

– Zgodnie z testamentem, który sporządziłem na zlecenie pańskiego brata i pani siostry – otworzył teczkę – zostaniecie państwo prawnymi opiekunami Lary i Arona.

– Ale… – Prawnik pokręcił głową, nie pozwalając Mel dokończyć.

– Proszę dać mi mówić. Zgodnie z treścią dokumentów oboje musicie zająć się dziećmi, inaczej trafią pod opiekę państwa. – Nick nie mógł uwierzyć w słowa, które wyszły z ust prawnika.

– Pod opiekę państwa? Żartuje pan? – Montgomery nie krył irytacji. – Jeśli nie my, to są jeszcze nasi rodzice.

– Przyznam szczerze, że nie wiem, co kierowało moimi klientami, kiedy zrobili ten testament i ten zapis.

– Jaki zapis? – zapytała Mel. Dla niej cała sprawa była dziwna.

– Tylko państwo mogą być opiekunami, dziadkowie zostali wykluczeni z tej roli.

– Ale to jakiś absurd – gorączkował się Nick.

– Przykro mi, ale tak zostało tutaj napisane. – Stuknął placem w kartki. Sam sporządzałem ten dokument na wyraźną prośbę pana brata i pani siostry. Jestem tutaj po to, by zadbać, aby dzieci trafiły pod waszą opiekę. To, co się stało, to wielka tragedia, ale dobro maluchów jest najważniejsze. Zakładam, że będą państwo odpowiedzialni i spełnią ostatnią wolę bliskich.

W gabinecie na moment zapadła cisza. Nick nie mógł pojąć intencji tej dwójki, natomiast Mel zaczynała powoli rozumieć tok myślenia Sary. Jej siostra nie chciała, żeby dzieci były wychowywane przez dziadków dlatego, że ich rodzice zwyczajnie się do tego nie nadawali, ale w kwestii rodziców Toma nie była pewna. Może chodziło o to, by nie walczyli między sobą, kiedy jednej z rodzin przypadnie opieka? Albo nie daj Boże maluchy zostałyby rozdzielone i oddane pojedynczo każdej z nich? To byłoby jeszcze gorsze rozwiązanie niż takie, które przed chwilą usłyszeli.

– Czyli nie mamy wyjścia. Albo my, albo dom dziecka? – zapytała Mel, żeby się upewnić.

– Przykro mi, ale sprawa właśnie tak wygląda. Poza tym – prawnik zrobił dziwną minę – jest jeszcze jeden zapis, który może trochę państwa zdziwić i namieszać w sprawie.

– Czyli? – Nick był ciekawy, co jego braciszek wymyślił.

– Opieka nad dziećmi to jedno, ale… – Mężczyzna urwał i poprawił krawat. – By móc zaopiekować się dziećmi i stać się ich rodzicami, musicie wziąć ślub, i to najszybciej, jak się da.

– Że co?! – wykrzyknęli jednocześnie.

– Ja rozumiem państwa zdziwienie, naprawdę.

– Zdziwienie? – mamrotał Nick. – To są jakieś chore gierki.

– Przykro mi, ale tutaj widnieje taki zapis. – Sam Foster ku ich przerażeniu wskazał konkretne linijki tekstu.

– To musi być jakaś pomyłka, moja siostra nie zrobiłaby mi czegoś podobnego – Melinda gwałtownie zaprzeczyła. Natomiast Nick wyglądał, jakby doznał szoku.

– Też byłem zaskoczony ich żądaniem, ale sądzę, że Sara i Tom na uwadze mieli dobro dzieci. Chcieli stworzyć im rodzinę, gdyby ich samych zabrakło. Dla państwa tak wygląda rzeczywistość – wyjaśniał prawnik. Był bezradny wobec tych zapisów, w końcu był tylko wykonawcą testamentu.

– Czyli jeżeli się nie pobierzemy, to nie możemy zająć się dziećmi? – dopytywała Mel. Chciała, żeby wszystko było jasne.

– Tak. Opieka nad dziećmi i ślub. Nie dostaniecie dzieci bez małżeństwa. Naprawdę mi przykro. – Foster nic na to wszystko nie mógł poradzić. – Ale proszę pomyśleć, że robicie to dla dobra dzieci. One państwa znają i na pewno złagodzi to ich emocje po śmierci rodziców. Poza tym pozwoliłem sobie już przedsięwziąć pewne kroki. Posiadam pozwolenie na małżeństwo i umówiłem państwa na jutro z urzędnikiem.

– Co pan zrobił? – Nick w końcu jakby się ocknął. – Jak jutro? Oszalał pan? Za dwa tygodnie muszę się zjawić w bazie. Nic z tego, nie ma takiej cholernej opcji! – Podniósł głos, czym wystraszył dzieci i mały Aron zaczął płakać.

– Zamknij się – syknęła Mel.

– Proszę państwa – Foster zamknął teczkę – wiem, że to niespodziewane, ale proszę to przemyśleć na spokojnie, jednak odpowiedź muszę dostać jeszcze dzisiaj. – Podał im wizytówkę i pożegnawszy się, ruszył do wyjścia.

Melinda bez słowa wyszła z dziećmi z gabinetu i skierowała się do sypialni Sary, gdzie czuć było zapach ich mamy, a jej siostry. Przystanęła przed otwartymi drzwiami i do oczu napłynęły jej łzy, bo prędzej czy później będzie musiała wytłumaczyć siostrzenicy całe to gówno, które się narobiło, oraz to, gdzie była mama. Przekroczyła próg pokoju i lekko kołysząc małego w ramionach, próbowała go uśpić. Aron odpłynął w niebyt po pięciu minutach. Położyła go do łóżeczka znajdującego się obok łóżka, przykryła kołderką i razem z jego siostrzyczką po cichu wyszła.

– Kochanie, pobawisz się chwilę? – Dziewczynka kiwnęła głową. – Dobrze. Muszę porozmawiać z wujkiem, a później pomożesz mi w kuchni, jeśli będziesz miała ochotę. – Melinda pocałowała małą i zeszła na dół w poszukiwaniu Nicka.

Okazało się, że dalej siedział w gabinecie z ponurą miną, ale akurat jego stan psychiczny najmniej ją interesował. Teraz mieli ważniejszy sprawy na głowie niż własne słabości.

– Musimy pogadać – odezwała się z całą stanowczością, na jaką było ją stać. 

– Nie mamy o czym.

– Żartujesz? Poważnie nie mamy o czym? Ty samolubny sukinsynie! – wykrzyczała. – Jak uważasz, co się stanie z dziećmi?! Ty myślisz, że mi się podoba ten poroniony pomysł ze ślubem? Sądzisz, że chcę być twoją żoną?!

– Do cholery, ja mam swoje życie! – odparował.

– A ja to niby nie?

– Nie ożenię się z tobą.

– Ani ja nie mam ochoty wychodzić za ciebie. Tylko czy mamy jakiś wybór, do jasnej cholery? Jeżeli tego nie zrobimy, dzieci trafią do domu dziecka! Masz czas do wieczora, a jeżeli nie, to znajdę im innego ojca. – Po tych słowach wyszła, trzaskając drzwiami.

Montgomery patrzył zszokowany w miejsce, gdzie przed chwilą stała Mel. Ta kobieta zdecydowanie była wojowniczką. I o czym ona, do cholery, mówiła? O jakim nowym ojcu? Kurwa mać, czy ona chciała wyjść za innego faceta, żeby zatrzymać dzieci? Nie było takiej opcji, ale ożenić się z nią też nie zamierzał. Chyba.

 Podszedł do okna i zastanawiał się, co by się stało, gdyby rzeczywiście doszło do tego ślubu. Najprawdopodobniej musiałby zabrać nową rodzinę do bazy. Tylko czy Mel zgodziłaby się na to? Trzeba było nad tym wszystkim pomyśleć, a jemu myślenie przychodziło łatwiej z pełnym żołądkiem. Ruszył więc do kuchni, gdzie zastał swoją bratanicę w towarzystwie ciotki. Przystanął w przejściu i przyglądał się im, stwierdzając, że bardzo dobrze wyglądały razem, jak matka z córką. Boże, o czym on myślał, do cholery?! Jaka matka i córka… Chyba mu coś na mózg padło.

– Dla mnie też się coś znajdzie? – Postanowił się ujawnić.

– Lara, weź wujka za rękę, zabierzcie grzanki i idźcie do stołu, zaraz podam wam lunch. – Wręczyła im pieczywo w koszyczku, a sama kończyła sałatkę oraz przygotowywała coś słodkiego dla małej.

Nick wziął bratanicę za rączkę i ruszyli razem do stołu, gdzie po chwili pojawiła się Mel z jedzeniem i elektroniczną nianią, którą ustawiła obok siebie. Nałożyła dziewczynce grzankę, pokrojone w kosteczkę owoce oraz dwa ciasteczka. Nie miała sumienia odmawiać jej słodyczy, kiedy wiedziała, że niedługo świat małej zatrzęsie się w posadach. Sama popijała jedynie kawę i podgryzała grzanką, bo na nic więcej nie miała ochoty. Jej myśli krążyły wokół sprawy z dziećmi i wiedziała jedno: mimo że Nick Montgomery był miłością jej życia i bardzo by chciała, żeby ją pokochał, to niestety było to tylko marzenie, ale jeśli rzeczywiście się z nią ożeni, to zrobi to wyłącznie dla dobra dzieci, a ona zostanie jego żoną jedynie na papierze. 

Papierowe małżeństwo, tym właśnie będą. 

Właśnie straciła siostrę i szwagra, a za chwilę przez tego głupka mogła stracić również dzieci. Nie dopuści do tego, nawet kosztem własnego szczęścia. 

– Mały płacze. – Z rozmyślań wyrwał ją głos Nicka.

Mel spojrzała na urządzenie w taki sposób, jakby mu wyrosły co najmniej rogi, ale rzeczywiście dochodziło z niego kwilenie Arona. Wstała i szybko ruszyła do siostrzeńca, zostawiając telefon na stole. Gdy tylko zniknęła, ktoś do niej zadzwonił. Nick bez wyrzutów sumienia wziął do ręki komórkę, na której wyświetliło się „Steven”. Zmarszczył brwi i walcząc sam ze sobą oraz ze swoją zwykłą ciekawością, odebrał.

– Tak, słucham? – rzucił od niechcenia.

– Czy… mogę prosić Melindę do telefonu? – Koleś brzmiał, jakby był zły. Interesujące.

– Przykro mi, ale nie może w tej chwili podejść, jest zajęta dzieckiem – wyjaśnił lekkim tonem.

– Słucham? Mel nie ma dziecka. A w ogóle kim pan jest, do cholery? – Ostry ton głosu tego całego Stevena spowodował, że Nick miał ochotę utrzeć mu nosa.

– Nie ma, ale za chwilę będzie mieć aż dwoje, a ja jestem jej przyszłym mężem – oświadczył, a po drugiej stronie zapadła cisza. Po chwili słychać było tylko dźwięk urwanego połączenia. 

Nick odłożył telefon i dopiero wtedy zdał sobie sprawę z tego, co powiedział. Jeżeli rzeczywiście miał się zgodzić na ten szalony plan, to z Mel będą musieli sobie wyjaśnić pewne rzeczy. Cholera, jego przyszła żona. Chryste, chyba naprawdę oszalał do reszty, jeżeli w ogóle brał to pod uwagę. W życiu by nie przypuszczał, że braciszek tak go urządzi. Mel i on jako małżeństwo? Dobre sobie. 

– Wujku, pójdziemy do Arona? – rozbrzmiał słodki głosik.

– Oczywiście, skarbie. – Wziął małą na barana i ruszył na górę.

Melinda pochylała się nad maluszkiem i płynnie zmieniła mu ciężką pieluchę. Zapięła Aronowi śpioszki i wzięła go na ręce. Trzymała go mocno i przytuliła do siebie. Pachniał tak cudownie, aż w środku chwilowo czuła błogi spokój. Niestety Aron zaczął grymasić i była zmuszona zejść z małym głodomorkiem do kuchni, aby go nakarmić. To są właśnie obowiązki rodzicielskie, pomyślała.

Wychodząc z pokoju, natknęła się na Nicka i Larę, która śmiała się z czegoś, co powiedział jej wujek. Przyglądając się tej dwójce, Melinda stwierdziła, że wyglądają jak ojciec z córką. Przełknęła łzy goryczy i ruszyła w ich kierunku. 

– Ciocia, gdzie idziesz? – zapytała dziewczynka, a Nick uważnie obserwował kobietę trzymającą chłopczyka.

– Nakarmić twojego braciszka. – Uśmiechnęła się do siostrzenicy. – Idziecie ze mną czy chcecie się pobawić?

– Chcę się pobawić z Aronem – powiedziała stanowczo Lara.

– Dobrze, kochanie, ale najpierw go nakarmimy, a potem zabawa. Pasuje? 

– Tak.

– W takim razie idziemy wszyscy. – Nick przejął dowodzenie i przepuścił Mel przodem, po czym ruszył na dół, znowu trzymając bratanicę na barana.

Wszyscy weszli do kuchni, a Melinda z małym na rękach szukała mleka w kolejnych szafkach. Wszystko znalazła w ostatniej i ku swojemu zadowoleniu wiedziała, co trzeba zrobić. Te wszystkie razy, kiedy zastępowała Sarę, okazały się dobrą i przydatną lekcją.

– Proszę, potrzymaj go. – Podała malucha Nickowi, a sama zabrała się do robienia Aronowi jedzenia.

 Po kilku minutach mleko było gotowe, więc wyciągnęła ręce po chłopczyka, ale Nick tylko pokręcił głową i wyciągnął dłoń po butelkę. Podał ją malcowi. Usiadł wygodniej na krześle i co chwilę spoglądał na bratanka, który jadł łapczywie. Do przekornego męskiego mózgu dotarł unikalny zapach dziecka i Nick pomyślał, że mógłby czuć tę woń na co dzień i o dziwo chyba nie miałby nic przeciwko. Może mógł mieć własną rodzinę małym kosztem? Akurat może jednak nie małym… ale miałby. Musiałby się tylko ożenić z… Mel, której na każdym kroku dogryzał i jakoś w ogóle niespecjalnie chciał mieć z nią coś wspólnego. Tylko czy oni naprawdę mieli wybór? Melinda miała rację, jeśli nie zrobią wszystkiego zgodnie z wolą Toma i Sary, dzieci trafią pod opiekę obcych ludzi. To prawda, że był sukinsynem, ale nagłe stanie się rodzicem i wszystko, co ich tutaj spotkało, nie było takie łatwe. Jednak musiał przyznać sam przed sobą, że dzieci były najważniejsze.

Aron kończył właśnie swoją porcję mleka. Z jego ust wypadł smoczek i odrobina białego płynu spłynęła mu z kącika malutkich usteczek. Jak przystało na dobrego wujka, Nick delikatnie wytarł maluchowi brodę, po czym wstał i odstawił butelkę, a Mel poinstruowała go, żeby położył sobie chłopca na torsie i poczekał, aż się mu odbije. 

– Do twarzy ci z dzieckiem, wyglądacie jak ojciec z synem – stwierdziła i uśmiechnęła się łagodnie. Chciała jeszcze coś dodać, ale w tym momencie zadzwonił jej telefon.

Montgomery razem z dziećmi ruszył do salonu, zostawiając Mel samą. Szybko odebrała połączenie od Stevena.

– Cześć, Steven – przywitała się.

– Cześć, Mel. Gdzie ty jesteś? I możesz mi powiedzieć, co to oznacza, że opiekujesz się dzieckiem? – Jego słowa wprawiły ją w zdziwienie, bo skąd o tym wiedział?

– Od kogo wiesz?

– Dzwoniłem wcześniej, odebrał jakiś facet – wycedził przez zęby. – Kim on jest? To są jego dzieci?

– O co ci chodzi? Nie rozumiem, o co jesteś taki zły. – Melindę coraz bardziej niepokoiło zachowanie kolegi po fachu. – I tak jakby to nie twoja sprawa.

– Nie moja? Chyba mam prawo wiedzieć, z kim się umawiasz? A możesz chcesz za niego wyjść? 

 – Masz prawo? A niby dlaczego? Nie jesteśmy razem, Steven – przemawiała spokojnie.

– Ale moglibyśmy być. – Jego głos stał się zimny i twardy.

– Nie mam czasu, tak jakby jestem zajęta – odpowiedziała zdawkowo, nie precyzując, że była zajęta, ale planowaniem swojego dalszego życia.

– Bo zajmujesz się tym swoim przydupasem? – warknął Steven, a wtedy Mel się rozłączyła.

Była wstrząśnięta rozmową z kumplem i nie mogła uwierzyć, że Steven zachował się jak ostatni dupek. Tak świetnie się dogadywali, a tu okazało się, że on sobie rościł do niej jakieś chore prawo. Boże… I jak mógł tak się do niej zwracać? 

Telefon ponownie zawibrował jej w rękach i aż podskoczyła wystraszona. Spojrzała na ekran i skrzywiła się, bo to znowu był Steven. Wahała się, ale postanowiła odebrać i rozmówić się z nim raz na zawsze.

– Steven, nie życzę sobie, żebyś odzywał się do mnie w taki sposób.

– Przepraszam cię, skarbie. – Ten zwrot zupełnie jej się nie podobał.

– Nie jestem twoim skarbem i wyjaśnijmy sobie coś: jesteśmy tylko znajomymi.

– Nie mów tak! Zależy mi na tobie. Gdyby nie ten skurwiel, byłabyś moja. – Jego głos przyprawił ją o dreszcze.

– Jeżeli jesz… – Nie była w stanie dokończyć, bo telefon niespodziewanie został wyrwany z jej rąk przez Nicka. Była zaskoczona jego nagłym pojawieniem się.

– Posłuchaj mnie, skurwielu. Jeśli jeszcze raz będziesz nękał moją kobietę – Mel zrobiła wielkie oczy na te słowa – to pożałujesz – powiedział do Stevena spokojnym, ale lodowatym głosem.

Nie wiedziała, jak zareagować na jego zachowanie, a już tym bardziej na takie słowa. Z jednej strony kochała go i była szczęśliwa, że był tutaj przy niej, ale z drugiej wiedziała, że ich małżeństwo byłoby farsą. I właśnie to ją bolało. Zamknęła na chwilę oczy i westchnęła, bo jej marzenia były tak blisko, a jednocześnie tak daleko.

– Co to za facet? – Montgomery wbił w nią świdrujące spojrzenie.

– Steven – odpowiedziała. – Jest jednym z wykładowców na uniwerku. Pracujemy razem i chyba… – Zagryzła wargi, bo nie wiedziała, ile mogła mu powiedzieć.

– Chyba co?

– Wyobraził sobie za dużo co do naszej znajomości. – Wzruszyła lekko ramionami, ale w rzeczywistości była pełna niepokoju.

– To on cię wtedy odwiózł do domu?     

– Tak. – Zmarszczyła brwi. – Ale zaraz. Skąd o tym wiesz? – Teraz to ona wbijała spojrzenie w mężczyznę.

– Akurat parkowałem, kiedy cię zbyt wylewnie żegnał – fuknął, zaciskając usta w wąską kreskę.

– Brzmisz, jakbyś był zazdrosny.

– O kogo? O ciebie? – Nick roześmiał się ponuro, bo to była najgłupsza rzecz, o jaką został posądzony. – Nawet gdyby dawali mi całe złoto…

– Nie kończ. Mam dosyć tej twojej pogardy w stosunku do mnie. – Stała po drugiej stronie wyspy kuchennej i patrzyła na niego. – Jedyna rzecz, jaka mnie wcześniej interesowała, dotyczyła tego, czy byłbyś w stanie zająć się dziećmi i poświęcić życie dla tej dwójki. Jednak zmieniłam zdanie. Zrobię wszystko, żeby otrzymać opiekę nad nimi, ale bez ciebie. Nie wyjdę za ciebie. Rozumiesz? Jesteś wkurwiającym facetem, widzącym tylko czubek własnego nosa, który ma w dupie wszystko i wszystkich poza sobą samym! – rzuciła wściekle.

Była zła na siebie, że znowu dała się ponieść emocjom. Ale przy tym człowieku święty by nie wytrzymał. Sięgnęła do kieszeni po wizytówkę prawnika i wybrała jego numer. 
Nick zaciskał szczękę, wpatrując się w Rourke. Zaczynał czuć, że tracił przy niej całe swoje opanowanie. Ponownie wyrwał jej telefon z ręki i odłożył go z hukiem na blat.

– Jeżeli za kogoś wyjdziesz, to tylko za mnie – powoli wypowiedział każde słowo. – Żaden fagas nie będzie opiekował się moimi dziećmi, a ty nie będziesz jego żoną.

– A od kiedy one są twoje, co? Chcesz się bawić w mamę i tatę? Jeszcze przed chwilą nie chciałeś się ze mną żenić – wytknęła mu.

– Zmieniłem zdanie. Dobro dzieci jest ważniejsze, a poza tym będziemy małżeństwem tylko na papierze.

Melinda poczuła ból w sercu, ale przecież Nick tylko powiedział to, co sama wiedziała. Prawdę. A jednak jej zdradliwe serce chciałoby czegoś więcej. Nierealne, głupie marzenie.

– Świetnie – odpowiedziała jadowicie i zostawiła go samego.

– Świetnie. Jutro się pobieramy! – krzyknął za nią. Zabrzmiało to jak rozkaz.

Późnym popołudniem Nick zadzwonił do Sama Fostera i powiadomił go o ich postanowieniu. Prawnik ucieszył się z podjętej decyzji i poinformował, że ślub odbędzie się w tutejszym urzędzie miasta o godzinie pierwszej po południu. Pozostawił im wolną rękę w kwestii ubioru, ale zaznaczył, że jednak dobrze byłoby włożyć jakieś odświętne wdzianko. 

Montgomery poinformował o wszystkim Mel, a wieczorem po ich trudnej rozmowie zaszył się u siebie w pokoju w poszukiwaniu jakichś ubrań na jutrzejszą uroczystość. 

Tuż po kąpieli Lara zapytała o to, gdzie byli rodzice, więc postanowili powiedzieć jej prawdę. Wiedzieli, że rozmowa z dziewczynką będzie wyzwaniem. Chociaż na początku wszystko było dobrze, to po kilkunastu minutach mała rozpłakała się tak bardzo, że to właśnie Nick, ukochany wujek, musiał ją uspokajać, po czym całą we łzach przyniósł do sypialni Toma i Sary. Mel tuliła ją w swoich ramionach i cicho śpiewała, aż w końcu nie słyszała już nic, co było znakiem, że Lara zasnęła. 

Melinda wstała, ułożyła dziewczynkę w łóżku rodziców i dokładnie okryła, a sama ruszyła do przyległej łazienki wziąć szybki prysznic. Całe szczęście, że miała ze sobą swoje ubrania, bo z siostrą miały zupełnie inną budowę. Umyła się w rekordowym tempie, na nagie ciało włożyła szorty oraz zwykły bawełniany podkoszulek, narzuciła na siebie szlafrok i ruszyła zobaczyć, czy maluchy czasem się nie przebudziły.

Niedługo później z ciężkim sercem usiadła na łóżku i patrzyła na śpiącego siostrzeńca oraz siostrzenicę. Wiedziała, że od teraz jest dla nich mamą i nieważne, że Lara będzie mówić do niej „ciociu”. Liczyło się tylko to, że ich kochała i dlatego poświęci swoje szczęście dla tych uroczych aniołków. Upewniła się, że oboje śpią głębokim snem i wyszła cicho z pokoju, kierując się na dół do kuchni. Z tego wszystkiego zapomniała zjeść kolację, a teraz jej żołądek przypominał orkiestrę dętą. Nie miała specjalnej ochoty na robienie sobie czegoś wyszukanego, więc wyciągnęła jogurt, usiadła na krześle i powoli zaczęła jeść. 

– Jak dzieci? – Z otępienia wyrwał ją głos Nicka.

– Grzecznie śpią – odpowiedziała zmęczona, bo dopiero teraz pozwalała sobie na złapanie oddechu.

– W takim razie idę do siebie.

– Jak chcesz. – Dalej zajęta była jogurtem.

Nick przyglądał się Mel uważnie i dopiero teraz dostrzegł sińce pod jej oczami. 

– Też powinnaś się położyć. – Starał się być miły.

– Pewnie masz rację. – Wzruszyła ramionami, wstała i włożyła kubeczek do kosza na śmieci. – Dobranoc – rzuciła przez ramię i ruszyła na górę do sypialni.

Nie miała ochoty na kolejne słowne starcie z Nickiem. Była zmęczona i pragnęła przyłożyć głowę do poduszki, bo zdawała sobie sprawę, że noc mogła być ciężka, gdyż czteromiesięczny Aron potrafił budzić się jeszcze na jedzenie, co też nie było czymś niezwykłym.

Weszła cicho do pokoju i sięgnęła po telefon, przypominając sobie, że obiecała przyjaciołom, że wszystko im wyjaśni. Zamknęła się w łazience i wybrała numer Mata. 

– Cześć, Matheo.

– Boże, Mel. Tak mi przykro, maleńka. Jak się trzymasz? – Jak zwykle okazał troskę.

– Szczerze? – Usiadła na brzegu wanny. – Jakbym mogła, rozwyłabym się, ale nie mogę sobie na to pozwolić. Muszę być silna dla dzieciaków.

– Właśnie, co z dziećmi? Kto się z nimi zajmie?

– Nick i ja.

– Żartujesz? Ty i on? Mel, jak to się stało? To jakiś pieprzony bałagan.

– Sara i Tom wrobili nas w rodzicielstwo – wyznała. – Wyznaczyli nas jako prawnych opiekunów pod warunkiem, że – zrobiła pauzę – się pobierzemy. – Z drugiej strony na kilkanaście sekund zapadła śmiertelna cisza. – Jesteś tam?

– Tak, ale nie mogę uwierzyć. Chryste, to będzie rzeźnia. Wybacz, skarbie, ale wy razem w jednym pomieszczeniu to katastrofa, a co dopiero wy jako mąż i żona.

– Wiem, ale nie mamy wyjścia. Wiesz, co do niego czuję, ale niestety to będzie papierowe małżeństwo. Już mnie oświecił w tej materii. Jednak dzieci są najważniejsze. Nie wyobrażam sobie, żeby oddano je obcym ludziom.

– A dziadkowie?

– Taa, ich wykluczono z roli opiekunów.

– Ech, kiepsko to wygląda.

– Niestety masz rację. – Westchnęła i założyła włosy za ucho.

– To kiedy ten wasz papierowy ślub?

– Jutro – wykrztusiła, a gorycz zaczęła palić ją w żołądku.

– Ja pierdolę.

– Dlatego dzwonię. Jutro o pierwszej potrzebuję was w urzędzie. Będziecie naszymi świadkami? Proszę.

– Jasne, dla ciebie wszystko.

– I mógłbyś powiedzieć Rose, że potrzebuję jej jutro z rana? Nie mam żadnej kiecki.

– Oczywiście, ale jestem zszokowany.

– To jest nas dwoje.

– Nie martw się, pomożemy ci we wszystkim.

– Dzięki, Matheo. Jesteś prawdziwym przyjacielem. – Mel z westchnieniem pożegnała się i ruszyła w końcu do łóżka.

Jednak gdy tylko udało jej się usnąć, zbudził ją płacz Arona. Poderwała się raptownie i pochyliła nad maluszkiem. Przytuliła siostrzeńca i kołysząc go w ramionach, cicho zanuciła mu kołysankę. Po kilku minutach chłopczyk uspokoił się i zasnął. Ostrożnie położyła małego do łóżka obok Lary, a sama ułożyła się tuż przy nich. 






Komentarze

Popularne posty