[PATRONAT] Rozdział pierwszy Anna Wolf "Zimowe serca"

 


Rozdział 1

 

Tara wracała do domu z zakupów. Cieszyła się, że zostawiła córki w mieszkaniu, bo patrząc na pogodę, miała wątpliwości, czy wróci na czas. Śnieg padał coraz mocniej i mocniej, tym samym utrudniając widoczność. Niby był to pierwszy dzień grudnia i taka pogoda nie powinna zaskakiwać, jednak dzisiaj było wyjątkowo śnieżnie. Pogodynka nawet słowem nie wspomniała o zamieci. Gdyby Tara wiedziała o tym wcześniej, wybrałaby się na zakupy w inny dzień, ale było za późno. 

Zwolniła znacznie przed zakrętem, który znała na pamięć, bo należał do niebezpiecznych. Nie miała zamiaru wylądować na pobliskich drzewach lub, nie daj Boże, w przepływającej obok drogi niewielkiej rzece i przypłacić tego życiem. Kiedy mijała najgorszy punkt na drodze, odruchowo spojrzała w prawe lusterko i z dużym trudem dojrzała tylne światła jakiegoś auta. Ktoś wypadł z drogi i stoczył się ze skarpy wprost do wody. Zahamowała ostrożnie, włączyła światła awaryjne i wysiadła. 

Śnieg był tak gęsty, że ledwo cokolwiek przed sobą widziała, kiedy postanowiła ruszyć na pomoc. Pocieszające było to, że miała do pokonania może piętnaście metrów drogi i jakieś trzy metry w dół. Kiedy zbliżyła się do miejsca wypadku, już wiedziała, że bez pomocy innych nie da rady nic zrobić. Mimo to postanowiła sprawdzić, czy rzeczywiście ktoś był w środku i ewentualnie wezwać pomoc.

Podczas schodzenia po ośnieżonej skarpie pośliznęła się i runęła jak długa, po czym zjechała w dół wprost do lodowatej wody. Jej nogi wpadły do rzeki, jeansy nasiąkły i nagle zrobiły się do połowy mokre. Chłód uderzył w nią niczym zmrożone lodowe igiełki. Wygramoliła się z wody, chwytając przednią oponę, po czym sięgając do klamki od strony kierowcy, podciągnęła się i w końcu stanęła stabilnie na nogach, szczękając zębami z zimna. Kiedy już była w stanie zrobić cokolwiek, z niemałym wysiłkiem otworzyła drzwi samochodu i sapnęła na widok przed sobą. Poduszka była wystrzelona, a przypięty pasami kierowca wydawał się nieprzytomny. Jednak coś innego zwróciło jej uwagę. Przednia szyba była roztrzaskana, a facet, którego twarzy nie była w stanie dojrzeć, miał włosy oblepione krwią. Ten widok zszokował ją, ale nie na tyle, żeby przestała logicznie myśleć.

– Proszę pana, słyszy mnie pan? – zapytała, ale odpowiedziała jej cisza. – Słyszysz mnie? – Znowu cisza. – Cholera jasna – wymamrotała. 

W momencie kiedy nieznacznie się poruszyła, żeby z bocznej kieszeni kurtki wyciągnąć telefon i zadzwonić po pomoc, jej buty się zbuntowały i ponownie się poślizgnęła. W ostatniej chwili chwyciła się czegoś, co uratowało ją przed ponownym bolesnym i niebezpiecznym upadkiem. Przy próbie wyciągnięcia telefonu rękaw jej kurtki zahaczył o coś. Nie miała czasu, szarpnęła mocno, żeby wyswobodzić rękę. Odetchnęła z ulgą, gdy znowu stała pewnie i stabilnie. Zgrabiałą i trzęsącą się z zimna dłonią wybrała dziewięć jeden jeden i przekazała wszelkie informacje o wypadku, jednak nie zamierzała czekać na służby ratunkowe. Jeśli zostałaby tutaj dłużej, zamarzłaby niczym sopel lodu, a to nie wchodziło w grę, poza tym wiedziała, że pomoc już była w drodze. 

Dźwięk telefonu wybudził Tarę ze wspomnień. Wszystko to miało miejsce prawie rok temu. Nigdy się nie dowiedziała, kim był ten mężczyzna z drogi. Zresztą to nie miało znaczenia. Wiedziała tylko tyle, że facet przeżył, gdyż taką informację otrzymała, kiedy zadzwoniła do szpitala, by się czegoś o nim dowiedzieć. I tylko to się liczyło.

– Tak? – Odebrała bez patrzenia, kto dzwoni.

– W końcu raczyłaś podnieść słuchawkę. – Usłyszała tak dobrze znany jej głos, którego nigdy więcej już nie chciała słuchać. 

– Czego chcesz?

– Może grzeczniej?

– A może nie? – wycedziła. Już się go nie bała. Mówiła mu to, co jej się podobało. Nie była już jego żoną i nic nie musiała.

– Nie będę z tobą w ten sposób rozmawiał.

– Wcale nie musisz – odpowiedziała spokojnie, po czym się rozłączyła. Nie miała ochoty na pogawędki z nim. Był dupkiem jakich mało. To przywołało falę niechcianych wspomnień.

 – Wypierdalaj! Nie rozumiesz, co do ciebie mówię?! – Tara spojrzała na męża i nie wiedziała, o co znowu mu chodziło. Przecież nic takiego nie zrobiła.

– Dlaczego tak do mnie mówisz? Co znowu się stało? – dopytywała. Pięć minut temu wszystko było dobrze, ale kiedy powiedziała, że nie ma czasu mu pomóc, momentalnie zaczął się wściekać.

– Czego ty, kurwa, nie rozumiesz, kiedy mówię, że masz wypierdalać?! – ciągle ryczał, a ona tylko stała pośrodku pokoju.

– Ale co ja takiego powiedziałam?

– Wypierdalaj, bo ci jebnę! – wrzasnął.

 Tara otrząsnęła się z przebłysków przeszłości. Były gówniane, ale to już dawne czasy, przynajmniej taką miała nadzieję, która jednak szybko się rozwiała, kiedy podjechała pod budynek, w którym wynajmowała niewielkie mieszkanie – dwa pokoje z kuchnią i łazienką, bo tylko na tyle było ją stać przy jej zarobkach. Stał tam i czekał na nią. Na jego widok znowu odezwało się to nieprzyjemne uczucie w środku. Poczuła napięcie i nerwy, mimo że nie powinna, ale to było silniejsze od niej. 

Zaparkowała wzdłuż ulicy i wysiadła, uważając na śliski chodnik. Z przewieszoną przez ramię dużą torbą podeszła do schodów, gdzie czekał na nią jej były mąż. Na pozór wyglądał na zwyczajnego, przeciętnego faceta, jednak prawda była zgoła inna. Nikt nie wiedział, jaki był za zamkniętymi drzwiami, kiedy nikt go nie widział.

– Co ty tutaj robisz? – zapytała, nie ruszając się z miejsca.

– Przywiozłem rzeczy dziewczyn. – Pokazał niewielką torbę.

A tak, prosiła go o to jakiś czas temu, ale kłamał. Wiedziała, że kłamał. Córki go nie interesowały. Chodziło mu o nią. Chciał sprawdzić, czy kogoś miała. Ale to była tylko i wyłącznie jej sprawa, bo byli po rozwodzie. A rzeczy dziewczynek okazały się tylko wymówką.

– Trzeba było się umówić. Wiesz dobrze, że masz wcześniej dzwonić.

– Nie przypominam sobie, kurwa, żebyśmy to kiedyś ustalali – wycedził, a ją owiał chłód jego słów i lekko się cofnęła.

– Ustalaliśmy. Zapomniałeś.

– Nie wydaje mi się. 

– Nie mam czasu, spieszę się. – Odebrała torbę, wyminęła go i jak najszybciej weszła po schodach.

 W czasie gdy Tara pędziła do swojego mieszkania, gdzieś po drugiej stronie miasta ktoś właśnie podziwiał widoki.

Błękit nieba rozpościerał się nad jego głową niczym wielka płachta, był głęboki niczym barwa oceanu i sięgał aż po horyzont. Wciąż było dla niego niepojęte, jak mógł przeżyć bez tego tyle czasu… Tyle lat za kratami. Ale był tutaj teraz i tylko to się liczyło. Był wolny, miał swoje życie, samotne, ale własne. Był panem samego siebie, jednak brakowało mu czegoś i dokładnie wiedział czego.

Przeciągnął dłonią po zmęczonej twarzy i cicho westchnął. Pora była wracać do domu. Pokręcił głową. Słowo „dom” było dla niego obce, nigdzie nie miał swojego miejsca. Owszem, budynek, w którym mieszkał, był teraz jego domem, ale to tylko cztery ściany, nic więcej. Dla niego domem były osoby, które się kochało. Ale w tym momencie nie wiedział, czy kiedykolwiek jeszcze będzie miał szczęście się zakochać. Z jego przeszłością, która niby została za nim, wcale nie było to takie proste. Nie skazałby swojej kobiety na niewiedzę. Musiałby być z nią uczciwy i powiedzieć, kim był w przeszłości, co oczywiście nie byłoby problemem, o ile ona nie uciekłaby niczym spłoszone zwierzątko. Niestety było to prawdopodobne na dziewięćdziesiąt procent. Tylko chyba kobieta niespełna rozumu chciałaby z nim być. Biorąc pod uwagę jeszcze jego wygląd, to jego szanse malały do zera. Ale dla niego liczyła się już tylko szczerość i uczciwość. Był za stary na zabawę w kotka i myszkę. Pragnął mieć kogoś, kto pokocha go takim, jakim był naprawdę. Ale i sam chciał mieć kogoś, w kim mógłby się zakochać. Dla niego to było bardzo proste.

Może los będzie łaskawy i postawi na jego drodze osobę, która odda mu swoje serce, ale też przyjmie i jego. Jednak tego nie wiedział. Nikt nie zna przyszłości. Postanowił poczekać, bo może istniał wobec niego jakiś plan, z którego nie zdawał sobie jeszcze sprawy. Czasem cierpliwość popłacała.





Komentarze

Popularne posty