[PATRONAT] Rozdział drugi A. Zavarelli "Crow"

 



ROZDZIAŁ DRUGI

 Mackenzie

 

Pochylam się do przodu, aby utrzymać równowagę, jednocześnie podkulając pod siebie kolana, żeby dotknąć nimi przedramion.

Pozycja kruka.

Jest dość prosta. Wykonuje się ją w dwóch etapach, w których najwięcej uwagi trzeba poświęcić balansowaniu na dłoniach. A mimo to opanowanie tej pozycji zajęło mi całe wieki. Gdybym była człowiekiem, który w myślach rozkłada wszystko na czynniki pierwsze i analizuje – a nim nie jestem – to nie byłoby takie trudne do rozgryzienia.

Kruk w różnych kulturach symbolizuje wiele rzeczy: magię, transcendencję, przeznaczenie, intelektualne przebudzenie. Jest fizyczną manifestacją przestrzeni pomiędzy niebem a ziemią. Mimo że interpretacji jego symboliki jest wiele, to gdy obedrzemy je z magii i wszelkich podań, zostanie jedynie rzeczywistość. Jeśli o mnie chodzi, to na myśl przychodzi mi jedynie jedna interpretacja i jest ona najprostsza: dla mnie kruk jest symbolem śmierci.

Zamykam oczy, prostuję ramiona, wypuszczam powietrze i jednocześnie unoszę nogi, by idealnie stanąć na rękach. Biorę trzy głębokie wdechy. Wciągam powietrze nosem i wypuszczam je ustami. Nigdy wcześniej nie udało mi się utrzymać lepszej równowagi. Mam idealną koordynację. Silny kręgosłup? Jest twardy jak skała. Gdybym naprawdę tego chciała, mogłabym trwać w tej pozycji przez kilka godzin. Jednak zanim w ogóle dostanę szansę, aby triumfować, z drugiego końca pokoju rozlega się huk pękającego balona z gumy do żucia zrobionego przez Scarlett.

– Dekoncentrujesz się, Mack.

Uśmiecham się i bez słowa przechodzę do pozycji skorpiona. Dobrze wie, że jak zawsze jestem cholernie skoncentrowana, ale prędzej kopnęłaby w kalendarz, niż to przyznała. Scarlett nie chce, żebym wyruszyła na swoją szaloną pielgrzymkę. W ciągu ostatnich miesięcy uciekała się do kilku dość kreatywnych przemówień, jednak fakt, że wraca do starych sztuczek, wskazuje na to, że chwyta się ostatniej deski ratunku. Byłoby to urocze, gdyby nie fakt, że wygląda przy tym na pokonaną.

Ma na sobie drugą skórę, jak nazywa strój składający się z czarnej sukienki oraz wysokich czerwonych szpilek. Nie ma wątpliwości, dokąd wybiera się wieczorem. W skali od jednego do dziesięciu Scarlett jest piętnastką. Jest niesamowicie zjawiskowa. Szkoda, że nie zdaje sobie z tego sprawy. Jak zawsze ma idealnie ułożone brązowe włosy, piwne oczy podkreśliła kohlem[1], a jej kopertówka bez wątpienia jest wypełniona prezerwatywami.

Scarlett jest dziewczyną na telefon i kolejną przyjaciółką, którą poznałam na ulicy. Tak się złożyło, że stała w ciemnej alejce, do której kiedyś wepchnęło mnie i Tal dwóch typków. Miałam wtedy trzynaście lat i jak na swój wiek byłam twarda, lecz nie na tyle, aby poradzić sobie z dwoma kolesiami. Scarlett była cztery lata starsza i o wiele mądrzejsza, a poza tym… miała przy sobie nóż. Tamtej nocy mnie uratowała i samo przyznanie tego jest dla mnie bolesne.

Wydaje mi się, że nie jestem z nią tak blisko jak z Tal, jednak jesteśmy tak blisko, jak tylko dwie osoby mogą być. Jest kolejnym przeciętnym dzieciakiem, który wypadł poza system, a jej historia sprawiła, że nawet moje lodowate serce się roztopiło. Jeśli ktokolwiek wie, co motywuje człowieka, tą osobą jest właśnie Scarlett.

Powoli wracam na podłogę i rozciągając nogi, patrzę jej w oczy.

– Dzień, w którym stracę koncentrację, będzie dniem mojej śmierci.

To były słowa mojego ojca i nigdy nie wydawały się bardziej prawdziwe. Stracił koncentrację w chwili, gdy związał się z Ruskimi, a teraz spoczywa sześć stóp pod ziemią. Nie chcę wierzyć, że pisany jest mi taki sam los, a mimo to ten świat cały czas mnie wciąga.

– Chcesz wiedzieć, co o tym myślę, kochanie? – Scarlett zakłada nogę na nogę i wygładza fałdkę na sukience.

– Nie. – Poruszam głową to w jedną, to w drugą stronę, aż strzela mi w karku. – Nie chcę.

Ona i tak mówi dalej. To taka nasza codzienna rutyna.

– Myślę, że powinnaś wziąć te wszystkie odłożone pieniądze i dać je temu twojemu prywatnemu detektywowi oraz skupić się na rzeczach, które możesz kontrolować. Jak studia czy zrobienie czegoś ze swoim życiem.

– Pfff – prycham. – I ty to mówisz? Scarlett, jak to możliwe, że ja mogę to zrobić, a ty już nie?

Milczy przez moment, a na jej twarzy pojawia się wyraz porażki.

– Nie musisz tego robić – nalega.

– A ty nie musisz dzisiaj wychodzić i sprzedawać swojego ciała – ripostuję.

Wzdycha i kończy za mnie:

– Ale i tak obie to zrobimy.

– Jest, jak jest, Scarlett. Obie jesteśmy pojebane. Jednak Talia…

Nie kończę zdania. Nie muszę tego robić. Obie wiemy, że Talia była najbardziej pojebana z nas wszystkich. Nigdy nie miała żadnych szans. Nawet teraz, wymawiając jej imię, czuję, jak moją pierś ściska rozpacz. Scarlett to zauważa, jednak nie robi z tego powodu draki. Za dobrze mnie zna.

– Pozwól, że ci pomogę – proponuje.

Nieczęsto czuję ciepło w swoim zimnym, martwym sercu. Lecz gdy kieruję wzrok ku drobnej siedzącej na sofie Scarlett, rodzi się w nim ciepło. Gdzieś pod otaczającym ją pancerzem splecionym z drutu kolczastego kryje się złote serce. Jest o wiele za dobra, aby zadawać się z kimś takim jak ja, a jednak jest tutaj.

– Chcę, żebyś trzymała się od tego z daleka – przypominam jej. – Wiesz o tym.

Znika resztka blasku z jej oczu, ale mówię to, żeby ją chronić. Scarlett ma skłonności autodestrukcyjne, lubi zachowywać się lekkomyślnie. To jej popieprzony sposób radzenia sobie z tym, co ją spotkało, jednak ja nie będę tolerowała tego typu zachowań.

Z kolei ja to już zupełnie inna historia. Obie wiemy, że dzisiejszy dzień jest moim ostatnim dniem w Southie[2]. Jutro przeprowadzam się do obskurnego motelu w Roxbury i rozpoczynam nowy rozdział w życiu. Istnieje jedna szansa na milion, że nie wyjdę z tego żywa. I jest co do tego spora szansa, jeśli przeszłość Talii ma jakieś znaczenie. Nie chcę nikogo wciągać w to bagno, więc zgodnie z wcześniejszymi ustaleniami Scarlett nie będzie o wszystkim informowana.

Będę za nią strasznie tęskniła.

Jest najbliższą rodziną, jaka mi pozostała. Nigdy nie miałam rodzeństwa, moja matka zmarła z powodu nowotworu, jak jeszcze nosiłam pieluchy.

A mój ojciec?

Był pierdoloną legendą.

Jack „The Hammerfist” Wilder. Był mistrzem bostońskiego parszywego bokserskiego podziemia. Aż w końcu przestał nim być. Gdy Ruscy nie dali sobie z nim rady, walcząc na gołe pięści, dokonali tego w ciemnej alejce za pomocą tępego noża.

Wydaje mi się, że mój tata wiedział, że długo nie pożyje. Zadając się z mafią, tylko przyspieszył ten proces. Myślę, że poniósł porażkę, jeśli chodzi o przekazanie mi zasad Wilderów. Byłam jeszcze malutkim dzieckiem, gdy uczył mnie, jak wyprowadzać ciosy. Na niczym innym się nie znał. Ten człowiek jadł, oddychał i żył tylko dla boksu. Zawsze mówił, że nie może mi pomóc z matmą ani nie nauczy mnie jak gotować, ale może mi pokazać, jak mogę się obronić.

Dla mnie to było bezcenne. Nauczyłam się, żeby być zadziorną i nigdy za nic nie przepraszać. Pokazał mi, że nie muszę być największa ani najtwardsza, wystarczy, że będę wiedzieć, gdzie uderzyć, aby zabolało. A Rosjanie uderzyli w najczulsze miejsce, odbierając mi go.

Mając trzynaście lat, nie mogłam z tym nic zrobić. Jednak w sprawie Talii mogę zrobić całkiem wiele. Takie chujki jak Rosjanie i ci rządzący w Slainte Irlandczycy uważają, że mogą, do cholery, robić wszystko, co im się podoba, i nie poniosą za to żadnych konsekwencji. Może w większości przypadków to prawda, ale jeszcze nie poznali nikogo takiego jak ja.

Jestem córką Jacka Wildera. Należę do trzeciego pokolenia irlandzko-amerykańskiej rodziny, a w moich żyłach płynie mistrzowska krew. Wychowywałam się na ulicach Southie i nikogo się nie boję. Dam sobie radę z każdym skurwysynem i zrobię to z uśmiechem na ustach. A gdy to się skończy, będą żałowali dnia, w którym spotkali lub zadarli z Talią Parker.

To bardziej niż prawdopodobne, że Scarlett rozumie mój tok myślenia, bo rzuca mi porozumiewawcze spojrzenie.

– Chcesz na wszelki wypadek wziąć mój szczęśliwy nóż?

– Nie. – Uśmiecham się do niej. – Potrzebujesz go na swoich klientów. Moje ciało to zabójcza broń.

Moje poczucie humoru nie zrobiło na niej najmniejszego wrażenia.

– Powiem ci, Mack, że to nie takie proste, jak ci się wydaje. Nie zapominaj, jak to jest, kiedy przeciwnik ma przewagę liczebną.

Zeskakuję z maty i wymachuję rękami niczym ramionami wiatraka.

Wiem, że ma rację, ale nie daję tego po sobie poznać. Scarlett od lat sprzedaje swoje ciało. Jej dusza już dawno temu opuściła tę śmiertelną powłokę. Sama powinna wiedzieć najlepiej, jak to jest, gdy nie ma się przewagi liczebnej. W jej oczach wciąż widać zgrozę, a mimo to każdego dnia naraża się na niebezpieczeństwo. Już dawno temu pogodziłam się z podejmowanymi przez nią decyzjami. Nie da się zmienić ułożenia cętek na skórze lamparta. Tylko zepsuci ludzie mogą się naprawić.

Jeśli o mnie chodzi, jestem boleśnie świadoma, że nie mogę zmienić historii. Cokolwiek stało się z Talią, należy już do przeszłości. Tego również nie mogę zmienić. Ale mogę uzyskać odpowiedzi. Zdobędę dowód dla agentki Cameron, z dumą wrócę do jej biura i z hukiem oraz uśmiechem na twarzy położę go na jej biurku, czym rozjaśnię jej cały pieprzony rok.

Scarlett z udawaną obojętnością patrzy, jak się rozciągam. Każdego dnia podczas moich trzygodzinnych treningów ma ten sam nijaki wyraz twarzy. Jednak nawet ona nie jest w stanie ukryć ledwo zauważalnego błysku dumy w oczach, widząc, jak daleko zaszłam.

Przez ostatnie pół roku zupełnie poświęciłam się tej mieszance sztuk walki, jogi i pilatesu. Dzięki temu jestem silna oraz skupiona, a przy okazji nie obrosłam w tkankę mięśniową. Zdaniem Scarlett mogę to wykorzystać na swoją korzyść, bo mając niecały metr sześćdziesiąt wzrostu, jestem równie przerażająca, co kociak. Ludzie mnie nie doceniają, więc planuję tego używać i nadużywać w każdy możliwy sposób.

– Skopiesz im dupy – oznajmia.

– Zawsze to robię. – Posyłam jej buziaka, po czym idę do lodówki, aby wyciągnąć z niej butelkę wody mineralnej.

– Po prostu… bądź ostrożna, dobrze?

Zatrzymuję się, słysząc, że jej głos lekko drży. Z trudem przełykam ślinę.

– Ile masz jeszcze czasu? – pytam.

– Godzinę – odpowiada. – Dość dużo, żeby przetestować cię na różne sposoby w powalaniu facetów na kolana. Oczywiście mówię teoretycznie – wypowiada to w taki sposób, jakbym miała ponieść porażkę, więc zacieram ręce i posyłam jej iście diabelski uśmiech.

– Dajesz, Scarlett. Dajesz.



[1] Kohl – czarny sypki proszek do malowania oczu (przyp. tłum.).

[2] South Boston – inaczej Southie, rozwijająca się dzielnica mieszkaniowa w Bostonie (przyp. tłum.).







Komentarze

Popularne posty