[PATRONAT] Rozdział drugi Anna Wolf "Love-Hate, Hate-Love"
Rozdział 2
Melinda po przyjeździe do swojego rodzinnego miasta od razu skierowała się do domu Matheo i jego żony Rose. Byli jej przyjaciółmi od dawna. Rose poznała niedługo przed ich ślubem i tak się jakoś dziwnie złożyło, że została druhną panny młodej a także w późniejszym czasie chrzestną ich trzyletniego synka. To właśnie u nich czuła się jak w domu, może dlatego, że Mat i Rose uważali ją za członka rodziny, co podkreślali na tyle często, że w końcu w to uwierzyła.
Wjechała w ulicę nowych domków
jednorodzinnych. To była jedna z tych dzielnic, gdzie sąsiedzi byli życzliwi,
dzieci bawiły się na podjazdach i panował ogólny spokój.
Zaparkowała na sporych rozmiarów
podjeździe, wysiadła z auta i biorąc swoje bagaże oraz niewielki prezent dla
małego przystojniaka, ruszyła do domu. Ledwo zdążyła zadzwonić, a drzwi prawie
natychmiast się otworzyły i już po chwili znalazła się w ramionach przyjaciela.
– Cześć – odezwała się –
połamiesz mi kości.
– Mogłabyś więcej jeść, to nie
byłoby problemu. – Matheo puścił Mel i wziął od niej torbę. – Zapraszam.
Chwilę później stała w dużym
salonie, w którym przebywała Rose z synem. Nic się tutaj nie zmieniło od jej
ostatniego pobytu. Chociaż może jednak pokój był bardziej zagracony. Dostrzegła
dużo zabawek małego, ale skoro przyjaciołom to nie przeszkadzało, to jej tym
bardziej.
– Cześć wam – powiedziała z
uśmiechem, a Luka na jej widok poderwał się na nogi i rzucił w jej kierunku.
– Ciocia Mel! – krzyknął
podekscytowany, po czym wylądował w jej ramionach, bo kucnęła, żeby być na tym
samym poziomie co on.
– Jak się ma mój mały
przystojniaczek? – Pocałowała chłopca w policzek, na co zachichotał.
– Tato kupił mi auto – pochwalił
się Melindzie i zażądał, żeby postawiła go na podłodze, po czym pociągnął ją do
swojego placu zabaw w kącie pokoju.
– Teraz przepadłaś z kretesem. –
Rose się zaśmiała. – Mel, on cię nie wypuści stąd przez cały weekend, wiesz o
tym?
– I bardzo dobrze, bo nigdzie się
nie wybieram – oświadczyła z goryczą. Powróciło do niej wspomnienie pewnego
aroganta.
– Miałaś iść do siostry, przecież
po to przyjechałaś. – Matheo zabrał głos.
– Sprawy się pokomplikowały. –
Mat i Rose zrobili zdziwione miny. – Mam problem w postaci Nicka.
– Mamy rozumieć, że się z nim
widziałaś?
– To za mało powiedziane.
Wyobraźcie sobie, że miał czelność przyjechać do mnie i powiedzieć, że na
prośbę Toma zabiera mnie tutaj. Ale przy okazji dowiedziałam się, że jestem
wkurwiającym babskiem. – Dwa ostatnie słowa wypowiedziała bardzo cicho, jednak
przyjaciele usłyszeli je i wciągnęli głośno powietrze, po czym Matheo
wybuchnął.
– Co za suk… – Powstrzymał się ze
względu na syna. – Nic się nie zmienił, prawda? – Mel pokręciła głową. – W
takim razie cały weekend spędzisz z nami, a poza tym Sara z dziećmi może
przyjść tutaj, bo rozumiem, że twoja noga u nich w domu nie postanie.
– Kazałam mu się odpie… – Urwała
i wzruszyła ramionami.
– Mądra dziewczynka. –
Przyjaciółka ją przytuliła.
– Dzięki.
– Twój pokój na ciebie czeka.
Kolacja niedługo też.
– Przyda mi się chyba lampka
wina.
– To również da się załatwić –
mruknęła Rose.
Mel zabrała swój mały bagaż i
ruszyła do pokoju, by się odświeżyć. Mniej więcej za godzinę miała zjeść pyszną
kolację z ludźmi, którzy nigdy jej nie zawiedli i byli dla niej rodziną.
Odstawiła walizkę i ruszyła do łazienki. Po szybkim prysznicu i zmianie
wymiętych ubrań na świeże postanowiła zejść na dół, ale jej plany udaremnił
dzwoniący telefon. Spojrzała zdziwiona na ekran.
– Steven?
– Cześć, Melindo. Mam nadzieję,
że dojechałaś cała.
– Tak, oczywiście – odpowiedziała
zdziwiona. – Ale dlaczego miałoby być inaczej? – zapytała, nie bardzo
rozumiejąc, o co mu chodziło.
– Wiesz, jak jest na drogach,
różnie bywa, ale cieszę się, że jesteś już na miejscu. – Usłyszała troskę w
jego głosie.
– Właśnie miałam schodzić na
kolację.
– W takim razie pozdrów siostrę i
jej męża.
– Ale jestem u Matheo –
wyjaśniła.
– U kogo? Kim jest Matheo? –
Ostry ton, którego jeszcze nigdy u niego nie słyszała, spowodował, że po
plecach przeszły jej ciarki.
– To przyjaciel rodziny. – Nie
zamierzała się tłumaczyć, Steven nie był przecież jej facetem. – Muszę już
kończyć.
– W takim razie do poniedziałku.
– Mężczyzna rozłączył się, zanim zdążyła cokolwiek odpowiedzieć.
Melinda czuła się skonsternowana
rozmową z kumplem. Lubiła go i to bardzo, ale był tylko znajomym, innym
wykładowcą, współpracownikiem, nikim więcej. Nie rozumiała jego dziwnego
zachowania, ale postanowiła, że gdy tylko wróci do domu, przeprowadzi z nim
rozmowę i co nieco wyjaśni. Miała nadzieję, że jej przeczucia się nie sprawdzą.
Facet, którego nigdy nie wzięłaby pod uwagę, robił przed chwilą jakieś dziwne
aluzje, a mężczyzna jej życia traktował ją z pogardą. Normalnie żyć, nie
umierać.
Była już przy drzwiach, kiedy telefon ponownie zadzwonił. Miała zamiar zignorować ten fakt, kiedy dostrzegła, że telefonuje Sara.
– Cześć, Mel – przywitała się.
– Cześć. Od razu uprzedzę twoje
pytanie. Nie przyjdę do was, kiedy on tam jest.
– Rozumiem, ale może spotkamy się
gdzieś w mieście jutro z rana, co? Weźmiemy Larę na plac zabaw w parku.
– Świetny pomysł i przepraszam
cię, ale wygląda na to, że mój przyjazd wszystko skomplikował.
– Mel, nie gadaj głupot. To on
jest skurwielem, a nie ty. Nic się nie zmienił. To wciąż ten sam Nick, a mógłby
już dać spokój. Ta wojna trwa stanowczo za długo.
– Zauważyłam i mimo moich uczuć,
nie mam zamiaru być potulną myszką. Nie te czasy. – Słysząc to, Sara wybuchnęła
śmiechem.
– Moja bojowa siostrzyczka.
Widzimy się jutro – zaszczebiotała wesoło, po czym się rozłączyła.
Tak, to była Sara. Jakoś tak niespodziewanie się złożyło, że Melinda z czasem naprawdę polubiła własną siostrę. Może dla kogoś stojącego z boku wydawałoby się to dziwne, ale cała ich rodzina nie była łatwa we współżyciu.
W końcu Melinda mogła zejść
na upragnioną kolację, ale jakie było jej zaskoczenie, kiedy w jadalni zastała
swojego wroga numer jeden. Spojrzała gniewnie na przyjaciół, którzy mieli
skruszone miny.
– Co on tutaj robi, do cholery? – wybuchnęła. Nie mogła pojąć, jak ten dupek śmiał się tutaj pojawić.
– Chciał…
– Przyszedłem – Nick przerwał
Rose – żeby cię przeprosić. – Zrobił krok w jej stronę.
– Przeprosić? Jesteś chory czy
oszalałeś? I w ogóle za co chcesz mnie przeprosić?
– Za dzisiaj, nie powinienem tak
do ciebie mówić. – Była czujna, bo Nick Montgomery nie przyszedłby tutaj z
własnej woli, żeby przyznać się do winy. Prędzej piekło by zamarzło. – Przez
naszą kłótnię Tom i Sara nie mogą spędzić rocznicy tak, jakby chcieli.
– Przez naszą kłótnię?! Zaraz…
Gdyby nie oni, to w życiu byś tutaj nie przyszedł, prawda? – Rzuciła mu tym
oskarżeniem prosto w twarz, a przedłużająca się cisza była jednoznaczną
odpowiedzią. – Jesteś skończonym dupkiem, Montgomery. Wynoś się stąd, do
cholery!
– Rourke – warknął Nick ostrym,
ostrzegawczym tonem, porażony jej złością. I niech go diabli, jeżeli
kiedykolwiek jeszcze ukorzy się przed tą kobietą. – Wiesz co? Nie zmienię
zdania, wciąż jesteś wkurwiającym babskiem – rzucił z pogardą.
Zanim Mel zarejestrowała swój
ruch, jej dłoń zdążyła wylądować z głośnym plasknięciem na twarzy Nicka.
Buzująca w niej złość spowodowała, że nawet nie poczuła bólu.
– Wściekła kocica – rzucił i
wyszedł szybkim krokiem.
Na zewnątrz stanął w ciemnościach
i dotknął swojego piekącego policzka. Nie wierzył, że został uderzony. Odkąd
przeszedł szkolenie, nic takiego nie miało miejsca. Ta kobieta była cholernie
wkurzająca, ale było w niej coś takiego, co przyciągało go jak magnes. Wiedział
o tym, odkąd był dzieckiem, nic się też nie zmieniło, gdy stał się
nastolatkiem, ale wtedy był głupi i młody. W przeszłości kontrolę nad jego
zachowaniem przejęły hormony, ale obiecał sobie, że już nigdy więcej nie
pozwoli sobie na coś takiego w stosunku do Melindy. Nigdy.
Wsiadł do auta, odpalił silnik i
postanowił wrócić do domu brata. Nic tu po nim, skoro ta kobieta się uparła,
żeby z nim nie rozmawiać. Nie to nie. Miał lepsze zajęcia.
Tak się złożyło, że przez cały
weekend tych dwoje, jak się zdawało zaciętych wrogów, nie widziało się, albo
raczej robili wszystko, żeby nie stanąć na swej drodze. Mel nie wyobrażała
sobie, że mogłaby znieść towarzystwo Nicka chociażby przez minutę. Dlatego w
niedzielny wieczór pożegnała się z przyjaciółmi i chrześniakiem, po czym
ruszyła do domu, wspominając przyjemne chwile, cóż… może poza jednym
wyjątkiem.
Natomiast Nick od
piątku wciąż chodził wkurzony. Nie mógł uwierzyć, że Mel, ta zawsze spokojna
dziewczyna, pokazała rogi. Jeszcze kilka lat temu zniosłaby jego obelgi ze
stoickim spokojem, ewentualnie odcięłaby się jakoś, ale że sprawy przybiorą
taki obrót, tego się nie spodziewał. I dlatego przez cały weekend robił
wszystko, żeby zagłuszyć poczucie winy i praktycznie mu się to udało. A miał
zapomnieć o nim całkowicie już niedługo, jak tylko spotka się z dawno
niewidzianymi kumplami. Miał plany na dzisiejszy niedzielny wieczór i nic
nie mogło mu przeszkodzić. Poza tym jego brata i bratowej wraz z dziećmi nie
było w domu. W sumie nawet nie wiedział, dokąd pojechali. Może w odwiedziny do
dziadków, ale on miał swoje plany, a czas na składanie wizyt nastąpi później.
Teraz potrzebował trochę się zrelaksować. Kumple mieli być jego odskocznią.
Wsiadł w pośpiechu do
auta i ruszył w umówione miejsce, a dokładnie do baru, w którym kiedyś
regularnie się spotykali. On jako jedyny z paczki starych znajomych wstąpił do
wojska i krok po kroku wspinał się po szczeblach kariery. Była to mozolna
praca, ale opłacała się.
Dziesięć minut później był na miejscu. Zaparkował przed budynkiem i wysiadł. Wchodząc do zatłoczonego lokalu, od razu dostrzegł swoich starych druhów, siedzących przy tym samym stoliku co zwykle. Przywitał się z całą czwórką i dosiadł, a już po chwili stało przed nimi piwo zamówione wcześniej przez jednego z nich.
– To jak się żyje,
żołnierzu? – rzucił beztrosko Liam, puszczając oko.
– Jakoś leci –
odpowiedział zdawkowo. – Na razie mam zaległy urlop, więc jest czas, żeby się z
wami spotkać.
– Jaki łaskawca,
znalazł chwilę dla starych kumpli. – Wszyscy zaczęli się śmiać.
Montgomery przez
godzinę dobrze się bawił w ich towarzystwie i w międzyczasie dowiedział się, że
dwóch z nich, Matt oraz Ron, właśnie się zaręczyło z kobietami swojego życia, a
pozostała dwójka była jeszcze wolna. Tak samo jak on. Otrząsnął się szybko z
tych myśli i zaczął się rozglądać po lokalu w nadziei, że może znajdzie sobie
jakieś damskie towarzystwo na dzisiejszą noc. Jednak poszukiwania przerwał Tin,
który swoimi słowami wprawił go w lekkie zdziwienie.
– Widziałeś ostatnio
Mel? – zapytał.
– Masz na myśli
Rourke? – dopytał tak dla jasności, po czym zacisnął usta w wąską linię, bo nie
miał ochoty o niej rozmawiać. Nie po tym dziwnym spotkaniu i jej fochach.
– Tak, spotkałem ją
wczoraj w centrum handlowym. Cholera, muszę przyznać, że pani doktor wyglądała
bardzo kusząco. – Poruszył zabawnie brwiami, a aluzja niezbyt spodobała się
Nickowi.
– Nie bardzo mnie to…
– Urwał. – Czekaj, co powiedziałeś? Jaka pani doktor? – zapytał zdziwiony, a
cała reszta popatrzyła na niego jak na wariata.
– Stary, kpisz sobie z
nas? Przecież to szwagierka twojego brata i nie wiesz, czym się zajmuje? – Tin
nie krył zdziwienia, kiedy Nick wzruszył ramionami i pokręcił głową.
– Przecież uczy, jest
nauczycielką w jakimś liceum – odpowiedział lakonicznie.
– Poważnie myślisz, że
ona uczy młodzież w liceum? – Teraz Matt sobie z niego zakpił, a on nadal nic
nie rozumiał.
– To mnie oświećcie. –
Nick wojowniczo założył ręce na klacie. – Dalej, czekam.
– Jest wykładowcą
literatury na uniwerku w San Diego, niestety zapomniałem na którym. Ponoć jest
uwielbiana przez studentów. Tyle wiem.
Nick wyprostował się,
położył dłonie na udach i patrzył osłupiały na towarzysza, bo nigdy by nie
przypuszczał, że Melinda… Kim ona, do cholery, w sumie była? Przełknął ślinę i
zdał sobie sprawę, że nic o niej nie wiedział i właśnie wyszedł na głupka przed
kumplami. Dziewczyna, którą kiedyś znał, stała się mu zupełnie obca, a on
jeszcze zachowywał się w stosunku do niej jak ostatni palant. Ale przecież miał
do tego podstawy… i do niechęci wobec niej również, prawda?
– Wiem, że jest
jeszcze wolna – ciągnął niewzruszenie Tin, żeby dopiec kumplowi. – Może jak
będzie tutaj następnym razem, zaproszę ją na randkę. Myślicie, że się
zgodzi? Niezła z niej sztuka.
Nick zacisnął dłoń na
kuflu piwa i zwarł szczęki na myśl o Tinie i Melindzie razem. To nie tak, że
był zazdrosny, bo nie był. Po prostu ten diabeł w spódnicy nie zasługiwał na
nikogo, a zwłaszcza na jednego z jego kumpli.
– Na twoim miejscu
uważałbym na nią. Zrobiła się cholernie wyszczekana – wycedził.
– Ona taka jest od
dawna i przy tym naprawdę seksowna. – Nick po tych słowach o mało nie
zakrztusił się piwem, co nie uszło uwadze reszty. – Wiesz, ja tam nie chcę ci
wchodzić w paradę, więc jak ty coś do niej, to… – Tin podniósł ręce w geście
poddania.
– Że ja i ona? –
parsknął z pogardą Nick. – Prędzej piekło zamarznie – wyrzucił z siebie
gniewnie.
– W takim razie sprawa
jest jasna. Dzięki, stary, za zielone światło.
Nick tego nie
skomentował, nie chciał dawać kumplom pola do robienia sobie z niego jaj, więc
zmienił temat na inny, bardziej neutralny.
Przez następną godzinę
cała piątka omawiała różne sprawy, a on zamknął kwestię Mel i nie zamierzał
nigdy więcej do tego wracać. Miał tej kobiety po dziurki w nosie, a skoro jego
kolega chce sobie skomplikować życie, to droga wolna.
Jakiś czas później
dostrzegł w tłumie wysoką brunetkę o ponętnych kształtach i stwierdził, że była
idealna na jednorazową przygodę.
– Panowie – wstał –
wybaczcie, ale pora przejść na wyższy poziom.
– Baw się dobrze, byle
nie za dobrze. – Kumple ryknęli śmiechem, bo doskonale wiedzieli, co Nickowi
chodziło po głowie.
Odszedł od stolika i ruszył w kierunku kobiety, którą cały czas obserwował. Jej sposób bycia i ubiór świadczyły o tym, że przyszła na łowy, więc on dzisiaj mógł być zwierzyną. Pasowało mu to. Kiedy podchodził, akurat obróciła się w jego stronę i dokładnie zeskanowała jego sylwetkę, ostentacyjnie oblizując krwistoczerwone usta. Nadawała się idealnie do jego jednonocnego przedsięwzięcia. Jednak zanim zdążył się do niej jeszcze bardziej zbliżyć i odezwać, w bocznej kieszeni jego spodni zaczął wibrować telefon. Wyciągnął go, spostrzegł nieznany numer i odebrał, mimo że zazwyczaj tego nie robił. Pomyślał, że może ktoś z jednostki chciał się skontaktować.
– Montgomery. Słucham?
– Witam, z tej strony zastępca szeryfa, Ben Winter. Dzwonię w sprawie Toma i Sary Montgomery. – Nickowi oddech uwiązł w piersi. – Niestety doszło do nieszczęśliwego wypadku, proszę o niezwłoczny przyjazd do szpitala… – Słowa stróża prawa dochodziły do niego jak przez mgłę, kiedy pędził do wyjścia.
– Co z dziećmi? –
zdołał wykrztusić pytanie.
– Są pod opieką
lekarza, nic im nie jest. – Odetchnął z ulgą.
Wypadł z baru bez
pożegnania z kimkolwiek. Odpalił silnik i ruszył z piskiem opon. Przez chwilę
jechał jak szaleniec, w końcu zwolnił, bo zdał sobie sprawę, że jeszcze moment,
a zamiast w szpitalu sam wyląduje w kostnicy. Niedługo potem zajechał na
przyszpitalny parking i pognał co sił w nogach na izbę przyjęć, gdzie
pokierowano go do odpowiedniego miejsca. Wjechał windą na trzecie piętro i od
razu po wyjściu zauważył dwóch mundurowych. Podszedł do nich szybkim krokiem i
przywitał się, a potem zasypał ich lawiną pytań.
– Gdzie oni są? Co z
dziećmi? Dzwonili panowie do reszty rodziny?
– Proszę się uspokoić.
– Na te słowa Nick o mało nie zawył z wściekłości. – Pański brat oraz bratowa
są w tej chwili operowani, natomiast dzieci znajdują się pod opieką lekarza w
sali na końcu korytarza.
– Jak do tego doszło?
Co się w ogóle stało? – Chciał znać odpowiedzi teraz, natychmiast.
– Ciężarówka nie
zatrzymała się na czerwonym świetle i wjechała centralnie w samochód pańskiego
brata, przygważdżając go do innego auta.
Tyle wystarczyło, żeby
pod Nickiem ugięły się kolana, bo to oznaczało, że lekarze walczyli w
praktycznie przegranej sprawie. Opanowanie, jakie w sobie wypracował przez tyle
lat służby, raptem diabli wzięli i czuł, jak jego dłonie zaczynają drżeć. I nie
wiedzieć czemu właśnie w tej chwili pomyślał o Melindzie.
Siostra Sary wracała
do San Diego. Droga dłużyła się niesamowicie i Mel marzyła jedynie o tym, by
zaszyć się w domu i położyć we własnym łóżku. Gdy tylko podjechała pod budynek
i zaparkowała auto, zadzwonił jej telefon. Spojrzała na komórkę i zmarszczyła
brwi, bo na pewno nie miała zamiaru odbierać. Zignorowała dzwoniącego Nicka,
jednak on się nie poddawał, bo telefon wciąż dzwonił i dzwonił. Ale gdy
spojrzała na zegarek, który wskazywał dziesiątą wieczorem, coś ją tknęło i ku
całej niechęci, jaką żywiła do tego mężczyzny, w końcu nacisnęła zieloną
słuchawkę.
– Czego chcesz? –
zapytała spokojnie i chłodno.
– Dlaczego nie
odbierasz telefonów, do cholery?! – Nick był wściekły.
– Żegnam – rzuciła i
już chciała się rozłączyć, kiedy niespodziewanie padło imię jej siostry. – Co z
Sarą?
– Ona i Tom mieli
wypadek, jestem w szpitalu. – Mel poczuła się tak, jakby ktoś uderzył ją tępym
narzędziem w twarz.
– Już jadę, będę za
niecałe trzy godziny. A co z dziećmi? – dopytywała, pełna najczarniejszych
myśli, jednocześnie wyjeżdżając z podjazdu.
– Są całe i zdrowe,
ale…
– Ale co? Nick!
– Tom i Sara są
operowani od godziny… – Urwał i nic więcej nie dodał, a ona nie pytała.
Rozłączyła się i tak szybko, jak mogła, popędziła przez ciemne i prawie puste
ulice San Diego. Ponownie wpadła na tę samą drogę, którą jechała dwa dni temu
do siostry, i w kółko odtwarzała słowa Nicka. Była przerażona.
W oczach zbierały się łzy i miała ochotę wyć, ale dobrze wiedziała, że w takim stanie daleko nie zajedzie. Zebrała w sobie wszystkie siły i powstrzymała rozpacz, jaka zaczaiła się głęboko w jej ciele i sercu, po czym docisnęła gaz do dechy i znacznie przekraczając dozwoloną prędkość, po dwóch, a nie trzech godzinach była przed szpitalem, gdzie jej bliscy walczyli o życie. Wpadła na izbę przyjęć i została pokierowana we właściwe miejsce. Po współczujących spojrzeniach pielęgniarek wiedziała, że czekały ją ciężkie chwile. Wysiadła z windy na trzecim piętrze i podbiegła do siedzącego na plastikowym krzesełku Nicka, a następnie dostrzegła swoich oraz jego rodziców. Przywitała się ze wszystkimi, ale to do niego skierowała pytania.
– Wiadomo coś? Jak to
się stało?
– Lepiej usiądź –
odezwał się prawie niedosłyszalnie.
Melinda opadła obok
niego na krzesło, a Montgomery streścił jej to, czego dowiedział się od
szeryfa. Z każdym jego słowem Mel czuła, jak robiło się jej słabo. W końcu
nie dała rady, wybuchnęła płaczem, który rozdzierał jej duszę i serce na
kawałki. Wyciągnęła chusteczkę, żeby otrzeć łzy, które wciąż uparcie leciały.
Spojrzała na Nicka i jego zaczerwienione oczy. Akurat ten obrazek wydawał jej
się absurdalny, bo wyglądało na to, że ten macho miał jednak jakieś uczucia.
Kiedy oderwała od niego spojrzenie, jej wzrok spoczął na rodzicach, którzy
wyglądali tylko na lekko poruszonych. W tej chwili czuła już nie tylko rozpacz,
zaczynała w niej kiełkować irytacja z powodu ich zachowania. Ich najmłodsze i
zarazem ulubione dziecko walczyło o życie, a oni wyglądali jak posągi. Wiedziała,
że rodziców nie łączy żadna miłość, a małżeństwo zawarli jak umowę
inwestycyjną, ale mimo wszystko to było ich dziecko. Sara była ich córką.
Wstała i żeby nie
patrzeć na tę znieczulicę, skierowała swoje kroki do pokoju, gdzie przebywały
dzieci. Nie zniosłaby dłużej widoku matki. Może tutaj, przy tych małych
kruszynkach, będzie bardziej przydatna. Wchodząc do szpitalnego pokoju,
przywitała się z pielęgniarką, a jej wzrok padł na dwa śpiące aniołki, które
wyglądały, jakby nic im się nie stało. Tylko nieliczne zadrapania na ich skórze
świadczyły o tym, że miał miejsce wypadek.
– Jestem ich ciotką,
Melinda Rourke – przedstawiła się. – Jak dzieci się mają?
– Patrząc na sam
wypadek i to, co ponoć zostało z samochodu, to cud, że żyją i nic im nie jest.
Ale muszą zostać na obserwacji. Kiedy przywieźli tutaj ich rodziców… – Kobieta
w średnim wieku urwała i spojrzała na Mel ze smutkiem w oczach, po czym dodała:
– …jutro zostaną wypisane.
– Dziękuję.
Melinda podeszła do maluchów i każdego
obdarzyła pocałunkiem w czoło, po czym wyszła i skierowała się na drugi koniec
korytarza, gdzie właśnie pojawił się doktor. Mówił coś do zebranych, matka Toma
wybuchnęła płaczem, a jej rodzice usiedli z wrażenia. Mel dosłownie biegła do
nich i usłyszała te przeklęte słowa lekarza… że próbowali, ale obrażenia były
zbyt duże i że jest mu bardzo przykro z powodu podwójnej straty, jaką poniosły
rodziny.
Zatrzymała się
gwałtownie i poczuła, jak świat wokół zawirował, a wtedy momentalnie zabrakło
jej powietrza. Spojrzała na Nicka, który patrzył na nią z przerażeniem, podczas
gdy przed oczami zaczynały jej latać coraz większe mroczki, które w końcu zlały
się w jedną wielką plamę.
Nick nie zdążył
zareagować na czas, nie był w stanie złapać Mel, która upadła na podłogę z
hukiem. W dwóch susach znalazł się przy niej, a po sekundzie, trzymając ją na
rękach, ruszył w stronę szpitalnego łóżka wskazanego przez lekarza. Po chwili
zjawiła się pielęgniarka i cuciła Melindę, a następnie przyszedł doktor, który
oglądał dokładnie jej głowę. Na czole tworzył się już wielki guz, który zapewne
z czasem zsinieje.
– Co się stało? –
zapytała oszołomiona, kiedy odzyskała świadomość.
– Zemdlałaś – oznajmił
spokojnie Nick.
– Czy oni…? Czy to…? –
Słowa nie chciały przejść jej przez gardło, a on tylko kiwnął głową w
potwierdzeniu.
Nick nigdy nie widział
Mel w takim stanie. Wyglądała, jakby była kompletnie oszołomiona. On w swoim
życiu był przy zbyt wielu śmierciach i chociaż czuł ból w sercu po stracie
najbliższych, nie wolno mu było poddać się rozpaczy.
– Będzie pani żyła –
zażartował lekarz, co było kompletnie nie na miejscu.
– Dziękuję –
odpowiedziała.
Nick pomógł jej wstać, a po chwili oboje ruszyli do maluchów, które w całym tym zamieszaniu były najważniejsze. Weszli cicho do pokoju i każde usiadło przy jednym z dzieci. Nick usadowił się koło małej Lary i spojrzał na Mel, która głaskała kilkumiesięcznego chłopca. Właśnie zdał sobie sprawę, że ktoś będzie musiał zająć się tą dwójką, a przecież on za dwa tygodnie wyjeżdżał. Możliwe, że pieczę nad maluchami przejmą dziadkowie, bo zarówno on, jak i Mel mieli własne życie.
Komentarze
Prześlij komentarz