[PATRONAT] Rozdział czwarty "Luca" Agnieszka Siepielska
LUCA
Jadąc za samochodem
Ronniego, spoglądam we wsteczne lusterko na pojazd ochrony. Przed nami jeszcze
około pół godziny drogi. Potem zacznie się impreza.
Ściszam
radio, bo na panelu pojawia się imię Ottavio, który jedzie w tej kolumnie za
mną razem, z Leandro. Odbieram połączenie.
–
Co tam?
–
Kiedy znajdziemy się na miejscu i będzie już po wszystkim, będziemy musieli się
wycofać.
–
Oszalałeś? – prycham. – O co chodzi?
–
Ciotka Mii jedzie z nami.
Kurwa!
–
To niemożliwe, Ottavio. Powiedz, żeby się wycofała! – rozkazuję.
–
Ta kobieta jest jedyną rodziną starszej z sióstr, Luca. Kiedy uwolnimy
dziewczyny, musimy je oddać pod jej opiekę. Najważniejsze, że w rezultacie będą
bezpieczne.
–
Ona może być królową angielską… – Zaciskam dłonie wokół kierownicy. Przysięgam,
że zaraz kogoś zabiję.
–
Luca, posłuchaj mnie. Ciotka Mii zapewni dziewczynom opiekę medyczną, a według
zeznań ludzi Ronniego, możemy zastać tam naprawdę kiepski widok. Wiem, że masz
pierdolca na punkcie Maxine, ale to nie jest ten czas! Najlepiej, żebyś
zupełnie się wycofał.
Uśmiecham
się.
–
Do zobaczenia na miejscu, Ottavio.
–
Kurwa! Luca!
Kończę
połączenie i czuję narastającą chęć mordu. Muszę to odreagować. Przyspieszam i
wyprzedzam pojazd Ronniego. Na wysokości jego samochodu spoglądam w bok i
widzę, jak ze złością uderza ręką w kierownicę. Posyłając mu diabelski uśmiech,
znów przyspieszam, mijając cały kordon z ochroną, aż wracam na odpowiedni pas.
Kiedy
słyszę dźwięk kolejnego połączenia, nie muszę zerkać, kto się do mnie dobija.
Nie mam ochoty się przed nikim tłumaczyć, więc włączam radio na cały regulator.
Pędzę
przed siebie jeszcze przez kilka minut, a kiedy zauważam szereg budynków, wiem,
że jesteśmy niemal na miejscu. Zwalniam więc i pozwalam się wyprzedzić. Kiedy
jesteśmy już w umówionym miejscu, parkujemy pojazdy. Wysiadam i natrafiam na
wkurwione spojrzenie Ronniego.
–
Nawet, kurwa, nie zapytam, po co to zrobiłeś – warczy.
–
Wyluzuj.
–
Naprawdę sądzę, że powinniśmy zawrócić – wtrąca Ottavio.
–
Nasi ludzie i tak są już w środku. Dałem znak, że mogą zacząć działać. Kiedy
dotrze ekipa tej babki, pogadam z nimi – uspokaja Ronnie i spogląda na mnie.
Najpierw wchodzimy my, ty na końcu. Rozumiesz? Szybka akcja, przekazujemy
dziewczyny, a potem się zmywamy.
–
Tak, tato – parskam.
–
Serio, Luca! Wiem, co odpierdalasz. Możesz oszukać swoich kuzynów, ale nie
mnie. Nie jesteś nieśmiertelny, a ja obiecałem Antonio i Rhysowi, że będę cię
chronił.
–
Mniej pouczania, więcej potrzebnych faktów, Ronnie. Nie potrzebuję niańki.
Ochroniarz
przewraca oczami, a następnie ruchem głowy wskazuje w kierunku posesji Cavillo.
–
Tam jest budynek główny, w którym, jak podejrzewam, właśnie rozpętało się
piekło, dziewczyny trzymają w starej stajni… – Dokładnie w tym momencie widzimy
ludzi uciekających w popłochu z posesji Cavillo. – O tak, nasza kolej. Zbieramy
się!
Ponownie
wsiadamy do samochodów i podjeżdżamy bliżej. Upewniam się, że wszystko jest na
swoim miejscu i znów opuszczam pojazd.
Część
ludzi Ronniego biegnie w kierunku domu, a ja z pozostałymi obchodzę posesję i
po kolei wkraczamy do stajni. Wchodzę kolejno do boksów, w których stoją
kozetki pooddzielane kotarami. Odsłaniam jedną po drugiej, obserwując leżące
tam dziewczyny, a przynajmniej to, co z nich zostało. Przechodzę wzdłuż, aż
trafiam na pierwszą z sióstr, których szukamy. To Mia. Jest naga i
posiniaczona, a jej powieki drgają, pod nosem ma ślady zaschniętej krwi. Ręka,
naznaczona śladami po daniu w kanał, zwisa zaś bezwiednie.
Podchodzę
bliżej i, chwytając ją za brodę, przekręcam bladą twarz, po czym unoszę powiekę
dziewczyny.
–
Nie wiem, czy przeżyje. – Wzdycham, cofając się o krok. – Zabierzcie ją stąd.
Odwracam
się i spoglądam na ludzi Ronniego. Jeden ramieniem zasłania nos, drugi
przyciska pięść do ust, przełykając mdłości. Ci duzi chłopcy są nienauczeni
zapachu krwi i takich widoków, które znam od dziecka, bo to dla mnie
codzienność.
Klaszczę
w dłonie.
–
Do roboty, panowie, to nie czas na dramaty.
Kontynuuję
przechadzkę w poszukiwaniu młodszej siostry, ale nie ma jej.
Wracam
do samego początku, przyglądając się uważnie każdej z dziewczyn, aż staję w
wejściu, a moje myśli pędzą.
Co, do kurwy?
Po
chwili dołącza do mnie Ronnie. Wymieniamy się spojrzeniami i zauważam, że jest
tak samo skołowany jak ja.
–
Jesteś pewien, że obie tu trafiły? – pytam.
–
Tak, i jeśli nie ma jej tutaj, musiała być na przyjęciu jako… – urywa i kręci
głową.
Bez
większego namysłu pędzę w kierunku domu, słysząc drepczącą za mną obstawę.
Wchodzę przez taras i trafiam do holu, gdzie na krześle siedzi już lekko
poobijany Franco Cavillo.
Przystaję
i uśmiecham się.
–
Witaj! – wykrzykuję, rozkładając ręce.
–
Czego chcecie? – pyta, rozglądając się wokół.
–
Czegoś… kogoś, kogo sobie przywłaszczyłeś. – Ruszam z miejsca, staję przed nim
i chwytam za włosy, unosząc jego głowę tak, by na mnie spojrzał. – Konszachty z
Cesarem? Po co ci to było, hm? Wpieprzyłeś się ze swoim interesem nie na te
tereny, co trzeba, a trzeba było siedzieć w Kolumbii.
–
Cesar był moim pionkiem – prycha.
–
Wiem, z większą przyjemnością będę niszczył twoje imperium.
–
To on was zniszczy, zapewniam – odpowiada Cavillo.
–
I kim niby jest „on”? – pytam i spoglądam na szczerzącego się Leandro. – Och,
Franco, Franco – wzdycham. – Czy mówimy o twoim synu?
Z
przerażenia w jego oczach wnioskuję, że tak właśnie jest.
Wystawiam
rękę, a na mojej dłoni ląduje podany przez jednego z naszych ludzi nóż,
ulubiona zabawka Valentich. Taki mały fetysz.
Obchodzę
krzesło, aż staję za Cavillo.
–
Przerażony? Myślałeś, że schowasz przed nami syna?
Ponownie
chwytam go za włosy i odchylam mu głowę. Pochylam się.
–
Tak bardzo jak chciałbym pobawić się z tobą dłużej i robić to, patrząc ci w
oczy, tak nie mam czasu i szkoda mi brudzić nowe buty. Rozumiesz, dopiero co je
sprowadziłem z Włoch – szepczę. – Jednak obiecuję ci, że Dominicowi poświęcę
wiele więcej uwagi.
Przykładam
ostrze tuż pod jego uchem i zaczynam przesuwać nim powoli, jednak dociskam
mocniej, by wbić się jej najgłębiej. Uczucie jest niesamowite, jakby tryskająca
z niego krew dodawała mi więcej energii.
Chwilową
ciszę przerywa bulgotanie z jego gardła. Piękny dźwięk. Uśmiecham się i
ostatnim szybkim szarpnięciem kończę robotę. Przez chwilę ciałem Cavillo
wstrząsają dreszcze, aż jego głowa opada bezwładnie.
Powoli
i starannie wycieram zabrudzone narzędzie o rękaw marynarki swojej ofiary, po
czym oddaję je w ręce Leandro. Rozglądam się wokół i ruszam, przeszukując
pomieszczenia, aż w głębi domu zauważam schody, a na nich… Maxine.
Niewiele
rzeczy jest w stanie doprowadzić mnie do zdumienia, jednak ten widok? No, no!
Obok
mnie staje zszokowany Leandro.
–
Czy ty widzisz to co ja? Teraz już nic, do chuja, z tego nie rozumiem – mówi
szeptem.
– Wygląda na to, że jedna z siostrzyczek już się zadomowiła.
Komentarze
Prześlij komentarz