[PATRONAT] Prolog Anna Wolf "Love-Hate, Hate-Love"
Prolog
Czy miłość mogła być aż tak ślepa, a ona
zawsze musiała cierpieć przez tego mężczyznę? Za jakie grzechy, dobry Boże?
Melinda patrzyła na
drużbę, który był cholernie irytującym facetem. Nick Montgomery, jej koszmar i
jednocześnie miłość życia, dostał przepustkę z bazy wojskowej na ślub swojego
brata z jej siostrą. Ale nie byłby sobą, gdyby już na dzień dobry nie potraktował
jej jak małe, rozkapryszone dziecko. To nie było nic nowego, wiecznie patrzył
na nią z góry, ale Melinda wbrew jego pobożnym życzeniom miała zamiar przeżyć
ten ślub na własnych warunkach.
Jako druhna siostry cierpiała katusze, kiedy stała przy tym cholernym ołtarzu. Najchętniej uciekłaby, gdzie pieprz rośnie, ale przecież nie mogła odmówić Sarze. Lecz teraz, gdy miała obok siebie Nicka, stwierdziła, że chyba powinna była. Jej młodsza siostra wychodziła za mąż za brata Nicka, którego złapała na dziecko i którego ponoć kochała. Jednak dla niej, gdy przyglądała się temu z boku, wyglądało to trochę inaczej. Może miłość rzeczywiście była ślepa i może Tom tak mocno kochał Sarę, że pewnych spraw nie zauważał. Melinda nie była do końca tego pewna, ale wydawało jej się, iż Sara była czasem taką samą manipulantką jak ich własna matka. Ale skoro Tom okazał się tak ślepy, kim była ona, żeby go uświadamiać? Przecież już raz ją wyśmiał i to samo zrobił jego brat, gdy powiedziała im o swoich podejrzeniach. Nick wręcz stwierdził, że z zazdrości chciała zniszczyć szczęście własnej siostry, co było nieprawdą. Skoro jednak tak postawili sprawę, nie pozostało jej nic innego, tylko siedzieć cicho, pojawić się na ślubie, zatańczyć na weselu i zniknąć. Taki był jej plan.
Czasem wręcz nie mogła
patrzeć na Nicka, który nią gardził, mimo że ona wciąż go kochała od tylu lat.
Fakt, był wkurzającym dupkiem, na każdym kroku pokazującym, iż uznawał ją za
gorszą od siostry, ale jej głupie serce zdecydowało. Zresztą w Sarze kochali
się wszyscy faceci i Melinda czasem odnosiła wrażenie, że być może Nick
również. Ale ona, Melinda Rourke, nie miała zamiaru dać sobą już więcej
pomiatać. Nikt nie będzie jej mówił, że jest gorsza od innych, w tym własnej
siostry, tylko dlatego, że nie wyszła jeszcze za mąż. Dwadzieścia cztery lata
to naprawdę nie był wiek starczy, więc daleko jej było do staropanieństwa.
– Idziesz? – Usłyszała
obok siebie ten wkurzający ton głosu, który brzmiał bardziej jak rozkaz niż
prośba.
– Tak – ucięła krótko
i ruszyła za resztą gości tak szybko, jakby gonił ją sam diabeł.
W tłumie ludzi
dostrzegła swojego przyjaciela, Matheo, który czekał na nią przy aucie.
– Jak się trzymasz,
skarbie? – Zawsze zwracał się do niej pieszczotliwie, a dzisiaj wyjątkowo tego
potrzebowała.
– Mogłoby być lepiej.
– Wzruszyła ramionami.
– Wsiadamy, bo pan
irytujący rusza w naszym kierunku – ostrzegł ją.
– Ciekawe, czego chce.
– Po jego minie można sądzić, że raczej niczego dobrego. – Mat odpalił silnik, gdy tylko zapięła pas, po czym szybko wyjechał z szeregu stojących przy krawężniku aut.
Przyjęcie weselne
odbywało się na drugim końcu miasta, więc mieli spory kawałek do pokonania. Za
wesele rodzice obojga zapłacili majątek, ale byli to ludzie, których stać
prawie na wszystko. Obie rodziny były chyba tak samo bogate. Jej siostrze udało
się dorwać dobrą partię.
– Pora się schlać,
Mel.
– Chętnie, ale niestety zaraz po przemowie i pierwszym tańcu zmywam się stąd. Nie chcę z nim przebywać w jednym miejscu dłużej niż to konieczne.
– Czyli jednak
wyjeżdżasz?
– Tak, to miasto nie
może mi niczego zaoferować.
– Twoi rodzice się
wkurzą. Mają wobec ciebie plany.
– Oni wiecznie są ze
mnie niezadowoleni, więc co za różnica?
– W sumie żadna, ale
pierwszy taniec należy do mnie.
Gdy Matheo zaparkował w wyznaczonym miejscu, oboje wysiedli z auta i ruszyli do wielkiego namiotu, w którym miało się odbyć wesele. Gdy tylko weszli, dostrzegli rzędy krzeseł, stołów, girlandy kryształów oraz rzekę kwiatów. Cukierkowo, że aż rzygać się chce, pomyślała Mel, cały czas uczepiona ramienia przyjaciela. Mając w nosie etykietę, z tacy niesionej przez kelnera błyskawicznie zgarnęła szampana. Niestety jako druhna siedziała obok panny młodej, a tym samym nie dało się uniknąć towarzystwa Nicka. W pewnym momencie gdy czekali, aż jej siostra zajmie główne miejsce przy stole, jej uwagę przykuł ten dupek Montgomery, którego sylwetka wypełniła przestrzeń przy wejściu do namiotu. Wyglądał, jakby kogoś szukał, bo uparcie rozglądał się po wszystkich stolikach. Kiedy w końcu jego wzrok skrzyżował się z jej spojrzeniem, ruszył w kierunku jej oraz Matheo, więc od razu się zaniepokoiła. Ale przecież nie zrobiłby tutaj zamieszania, bo był drużbą pana młodego. To był jedyny pozytyw tego dnia.
– Mat, gdyby coś
zaczęło się dziać, to staniesz w mojej obronie? – dopytywała Mel przyjaciela,
który również dostrzegł idącego w ich stronę kumpla.
– Oczywiście. Jednak myślę, że minie nas i jak zwykle okaże swoją pogardę dla naszej dwójki. – Pochylił głowę, a jego usta musnęły jej policzek w pocieszycielskim geście. Na tyle ją to zdekoncentrowało, że nie zauważyła przystającego obok nich Nicka.
– Jesteś kochany. – Gdy tylko wypowiedziała te słowa, usłyszała za sobą groźny pomruk. Obróciła głowę i zamarła.
– W czym możemy ci
pomóc? – zapytał uprzejmie Mat, jednak w jego głosie dało się wyczuć kpinę.
– W niczym – rzucił
oschle Nick, wbijając w Mel wzrok ostry niczym sztylety, po czym z miną
sugerującą dezaprobatę odszedł.
Komentarze
Prześlij komentarz