[PATRONAT] Rozdział trzeci Joanna Balicka "Miss Independent"


ROZDZIAŁ 3

 

Sophia


Pan Carter wyciągnął do mnie dłoń, pomagając wysiąść z czarnego bentleya. Pierwszy raz w życiu jechałam limuzyną. Siedziałam samotnie na tyłach podwójnych skórzanych siedzeń skierowanymi naprzeciw siebie. Co chwilę zerkałam na w pełni zaopatrzony barek z kryształowymi fletami, na fornirowane stoliki pomiędzy fotelami z panelem, w którym znajdował się laptop, albo na telewizor, który za pomocą przycisku wysuwał się z dachu. Wnętrze epatowało bogactwem, któremu nie mogłam się nadziwić.

– Bardzo dziękuję – powiedziałam z uśmiechem, kiwając szoferowi głową.

– Do usług, proszę pani – odparł.

Rozłożył parasol nad moją głową i odprowadził aż pod same drzwi. Biedak sam zmókł od deszczu.

– Jeszcze raz dziękuję…

– To moja praca, panno Cole – poinformował, obdarzając mnie przyjaznym uśmiechem, po czym odwrócił się na pięcie i wrócił do limuzyny.

Po powrocie do domu zamknęłam drzwi i odetchnęłam. Negatywne emocje zaczynały ze mnie schodzić. Zsunęłam szpilki i obojętnie wrzuciłam je do szafki. Związałam włosy w wysokiego kucyka i poszłam do łazienki. Umyłam ręce, wpatrując się w swoje odbicie w lustrze. Warto znaleźć plusy w całej tej sytuacji. Nie skupiaj się tylko na negatywach, Sophio.

Dostałam się na staż w potężnym holdingu finansowym. Po raz pierwszy poprowadziłam spotkanie w sprawie panelu inwestorów przed grupą biznesmenów. Mój samochód się zepsuł, ale hej, przejechałam się bentleyem! Mimowolnie uśmiechnęłam się pod nosem i to zdecydowanie poprawiło mi humor.

Postanowiłam się odświeżyć, żeby pozbyć uczucia stresu, który plątał się po moim wnętrzu jak tasiemiec. Zrzuciłam ubrania i weszłam pod prysznic, uwalniając tysiące letnich kropel. Woda uspokajała mnie, od kiedy tylko pamiętam. Jako dziecko chodziłam na basen, uwielbiałam bawić się w małą syrenkę i udawać, że mam długi złoty ogon. Jakkolwiek komicznie by to brzmiało, woda była moim żywiołem, w którym czułam się bezpiecznie. To pod prysznicem najczęściej myślałam, płakałam, śpiewałam, tańczyłam albo wymyślałam przebieg kłótni i argumenty, których nigdy nie użyję. Zakręciłam wodę i chwyciłam za ręcznik. Poczułam dreszcze, gdy rozgrzane palce stóp zetknęły się z chłodną, ceramiczną podłogą. Osuszyłam ciało, założyłam szorty i oversizową koszulkę z przetartym logo Rammsteina.

Z każdego dnia praktyk musiałam spisywać w przydzielonym dzienniku sprawozdanie na temat przebiegu mojej pracy – to, czego się nauczyłam i jakie wyciągnęłam wnioski.

No więc… ten dzień był dość szalony.

Praca: wykonana.

Nauczka?: Nie oceniaj książki po okładce.

Wniosek prosty: trzymaj język za zębami.

Przygryzałam końcówkę długopisu, zastanawiając się, jak naprawdę rozpocząć swoje zwierzenie w dzienniku. Ostatecznie udało mi się sklecić kilka zdań. Było już późno, a myśl o tym, że rano muszę stawić się w firmie, nie była pocieszająca. Do tego moje auto odmawia posłuszeństwa i ledwo co wystarczy mi oszczędności, żeby oddać je do warsztatu.

Mieszkałam z moją babcią, Dalią. Staruszka mimo swoich kilkudziesięciu wiosen trzymała się całkiem nieźle, co niesamowicie mnie cieszyło. Zastępowała mi rodziców odkąd… Westchnęłam i odłożyłam kartki na bok. Położyłam się do łóżka i naciągnęłam na siebie kołdrę. …Odkąd moja mama umarła, gdy miałam pięć lat, a tata odszedł rok później. Może dlatego jestem typem kobiety, która stara się nie ulegać i przeważnie stawia na swoim? „Przeważnie” to odpowiednie słowo. Wychowałam się bez matki, a wszystkie wartości wpoiła mi babcia. Musisz być silna za nas obie – tak powtarzała Dalia. Ojca znałam jedynie ze zdjęć, a jego twarz w moich wspomnieniach jest dość niewyraźna. Pamiętam go jak przez mgłę, a właściwie to prawie wcale. Jeśli zdecydował się nas zostawić, to jego decyzja. Zakładam, że nie potrafił unieść na swoich barkach problemu wychowania półsieroty.

Nad ranem usłyszałam pukanie do drzwi i nawoływania babci. Mruknęłam coś niewyraźnie pod nosem i mocniej wtuliłam się w miękką poduszkę. Jeszcze 5 minut

Cholera. Mój staż! Niemal natychmiast otworzyłam powieki i chwyciłam za telefon leżący na szafce nocnej. Ja pieprzę, już dziesiąta! Dwie godziny spóźnienia! Zerwałam się z łóżka i w biegu ubrałam czarne spodnie przed kostkę, białą koszulę oraz szarą marynarkę. Gdy wyszłam z łazienki, babcia zatrzymała mnie w przejściu.

– Jakiś mężczyzna czeka na ciebie przed domem. Mówi, że to ważne sprawy służbowe – oznajmiła, a ja ze zdumienia uniosłam brwi.

Mężczyzna? Na mnie? Odsłoniłam zasłonę na bok, zerkając na widok za oknem. O matko! To ten sam facet, który wczoraj odwiózł mnie do domu. Niecierpliwie wpatrywał się w zegarek. Jemu też zapewne się oberwie. I co ja mam teraz zrobić?

– Wychodzę, babciu. – Ucałowałam policzek kobiety i ruszyłam w stronę wyjścia.

– A śniadanie? Sophio, nic nie zjadłaś! Na głodny żołądek nie będziesz myśleć! – rzuciła jeszcze.

– Nie jestem głodna, muszę uciekać! – oznajmiłam, ale gdy Dalia stanęła mi w przejściu, przekrzywiłam głowę z westchnieniem.

– Chłopak nie zając, nie ucieknie – stwierdziła z wyraźnie uniesioną brwią i uśmiechnęła się ciepło, łapiąc mnie przy tym za policzki. W głowie odliczałam już, ile minut spóźnienia nabijało się na moim koncie. – Pamiętaj, kochanie, nie daj się tym rekinom biznesu. Będą próbowali cię zniszczyć, wykorzystać wszystko, co masz, ale nie możesz im pokazać, że jesteś słaba, rozumiesz? – spytała, a gdy pokiwałam głową, cień zadowolenia ponownie rozświetlił jej twarz.

W pośpiechu wybiegłam z domu, starając się nie zwracać uwagi na pana Cartera, który stał przy samochodzie. Głupio byłoby znowu robić z siebie sierotę i prosić go o podwózkę. Trudno, śniadanie kupię gdzieś po drodze. Lunch jest o dwunastej, jakoś to zniosę.

– Panno Cole! – zawołał, lecz starałam się go zignorować, idąc w kierunku przystanku autobusowego. – Panno Cole! – Podbiegł do mnie, przez co teraz musiałam udawać pełne zaskoczenie.

– Och, pan Carter. Dzień dobry… pan nie w pracy? – zapytałam z nerwowym uśmieszkiem, przykładając dłoń do piersi z przerysowanym zaskoczeniem.

Pan nie w pracy? Cholera, serio? Nic głupszego nie udało ci się wymyśleć?

– Ja właśnie w tej sprawie. Pan prezes nakazał wysłać transport po panią – wyjaśnił, otwierając drzwi samochodu od strony pasażera.

Uniosłam brwi, a moje usta nieco się rozchyliły. Co on sobie wyobraża? To, że jestem kobietą, nie znaczy, że nie potrafię o siebie zadbać. Pewnie dowiedział się o wczorajszej akcji z moim autem, potwierdzając tylko swoje przekonania. Prychnęłam na tę myśl.

– Co to znaczy, że nakazał? – Zmarszczyłam czoło i skrzyżowałam ramiona, jak gdybym przyjmowała postawę obronną.

– Wydał takie polecenie, panno Cole. Nie ma czasu, proszę wsiadać. Proszę mi wierzyć, pan prezes będzie niezadowolony – powiedział i kiwnął głową na czarnego, luksusowego bentleya.

Szybko przekalkulowałam w głowie, ile musiałabym spędzić lat, aby móc go kupić. Marzenia, Sophio. Jak dobrze, że chociaż one są za darmo.

Nie miałam większego wyboru: albo pojechać z Carterem i modlić się, by prezes nie wyrzucił mnie ze stanowiska, albo jechać autobusem, spóźnić się jeszcze bardziej i nie zaliczyć tego stażu.

Wykrzywiłam usta i już po chwili zajęłam miejsce z tyłu, zapinając od razu pasy. Niech będzie, może nawet mnie nie zauważy w tłumie pracowników. Chociaż, cholera, dziś miałam brać udział w spotkaniu analitycznym, do którego opracowane materiały wysłała mi Harper.

Mój telefon zawibrował. Gdy wyjęłam go z torebki i przesunęłam palcem po ekranie, poczułam, jak serce podskoczyło mi do gardła.

 

Od: Nieznany

Nie lubię spóźnialskich, Panno Cole.

 

Nie musiałam zgadywać, kto pisał. Nie miałam wątpliwości. Chwila moment… skąd prezes miał mój numer? Zamknęłam na chwilę oczy, aby uspokoić drżący oddech i buzującą w głowie krew. No tak, dziewczyno, przecież pracujesz u niego…

 

Do: Nieznany

Proszę wybaczyć moją niekompetencję. To już się więcej nie powtórzy.

 

Zapisałam nowy numer w kontaktach, a wszystkie informacje połączyły mnie z jego kontem Apple ID. Bryson Scott, CEO of International Finance Center. Bryson Scott? To brzmiało dziwnie znajomo.

 

Od: Szef

Pani przeprosiny nie zmieniają wyników na rynku walutowym. Powinienem Panią ukarać za niezdyscyplinowanie.

 

Ukarać? Moje oczy się rozszerzyły. Matko, z pewnością nie mam po co wracać do firmy. Jest zły. Oschły. Bez humoru.

 

Do: Szef

Jestem w stanie zapewnić Pana, że taka sytuacja już nigdy nie będzie miała miejsca. Zostanę na nieodpłatne nadgodziny. Zrehabilituję się. Jeszcze raz bardzo przepraszam.

 

Cholera, jeśli mnie wyrzuci, będzie po mnie. Nie skończę stażu, a z taką opinią nie przyjmą mnie nigdzie indziej. Byłam pewna, że nastawiłam alarm w telefonie.

 

Od: Szef

Przekonamy się. Jestem w stanie ulec Pani propozycji. Wydaje się rozsądna.

 

Zanim zdążyłam mu cokolwiek odpisać, Carter oznajmił, że jesteśmy na miejscu. Wdzięcznie kiwnęłam mu głową, chwyciłam za teczkę i w pośpiechu rzuciłam się w stronę firmy. Kiedy miałam zamiar udać się na swoje stanowisko, zatrzymała mnie główna sekretarka.

– Pan prezes wzywa panią do siebie – rzuciła zwięźle, wykrzywiając wiśniowe usta w coś, co miało przypominać uśmiech.

Wniosłam oczy na sufit i głośno westchnęłam. Świetnie, mogę pożegnać się z posadą. Żegnajcie, marzenia. Witaj, nieszczęście, mój odwieczny kompanie. W windzie z nerwów mocniej przycisnęłam do siebie teczki. Przyjmę to na klatę. Trudno. Jakoś muszę to przetrwać. To i tak mnie nie ominie. Niech mnie wyleje. Niech to zrobi, jeśli trzeba. Cholera, nie… przecież mi zależy, nie mogę odpuścić. To tylko spóźnienie. Dwugodzinne… ale wciąż tylko spóźnienie.

Wewnętrzny głos dodał mi otuchy, dlatego gdy drzwi od windy się otworzyły, zaczęłam stawiać pewne kroki w kierunku perłowoczarnych drzwi. Rozsunęłam je delikatnie i weszłam do środka. Ujrzawszy mojego szefa wpatrującego się w panoramę za oknem, przełknęłam ślinę i znacznie się speszyłam.

Nie, nie możesz teraz wymięknąć. To tylko mężczyzna. Tylko mężczyzna? Cholera, Cole, to pieprzony Bryson Scott. Moje palce ostukiwały teczkę, którą trzymałam. Odetchnęłam i przesunęłam językiem po suchych ustach.

– Chciał mnie pan widzieć? – wydukałam.

Milczał. Między nami była głucha cisza. Słyszałam tylko dziwny pisk w uszach, jakbym miała zaraz zemdleć. Cholera. Pan prezes miał na sobie szarą marynarkę, spodnie w tym samym odcieniu i białą koszulę. Dominujący. Władczy. Nieznoszący sprzeciwu. Kolorystyka mówi sama za siebie. Splecione dłonie trzymał za plecami. Jego przymrużone oczy skanowały coś za oknem. Mój wzrok odnalazł jego idealnie zarysowaną szczękę. Zaciśnięta żuchwa wydawała się mieć ostre krawędzie. Dodawała mu jeszcze więcej męskości.

Kiedy tak milczał, uświadomiłam sobie, że jeśli nie przejmę inicjatywy – wyrzuci mnie. Nie mógł tego zrobić. Głupia, oczywiście, że mógł. Podgryzłam dolną wargę i potrząsnęłam głową, przeganiając negatywne myśli.

Cholera, wyglądał znajomo, ale dlaczego?

– Panie Scott, ja wiem, że nawaliłam. Wiem, że to nie powinno mieć miejsca. Jeśli zdecyduje się mnie pan odesłać z wypowiedzeniem, to przyjmę to jak dojrzała kobieta – powiedziałam, przestępując z nogi na nogę.

Wreszcie odwrócił się w moją stronę. Teczka raptownie wypadła mi z rąk.

– Ja pierdolę… – To ten mężczyzna z wczoraj. Nagły stres uderzył we mnie niczym fala tsunami.

– Słucham?

Zamrugałam powiekami, potrząsając głową, a po chwili dotarło do mnie to, co właśnie powiedziałam.

– O mój Boże, bardzo przepraszam! – Przytknęłam dłoń do ust z zakłopotaniem. Idiotko, trzymaj język za zębami! Przykucnęłam, by podnieść teczkę.

Kpiący uśmiech zawitał na jego twarzy. Obserwowałam, jak pochylił głowę, potrząsnął nią i ponownie uniósł. Zmniejszył odległość między nami, opierając się tyłem o swoje ogromne hebanowe biurko. Jeszcze przez chwilę rozbawienie plątało się na jego twarzy. Wciągnął dolną wargę, a po chwili zagryzł ją i wyprostował się. Jego ciemne oczy były skupione na moich, jakby próbował zajrzeć w głąb mojej duszy. Im dłużej tak patrzył, tym bardziej nie mogłam ustać w miejscu.

Zrób coś do cholery, bo zaraz zemdleję.

– Potrzebujemy w firmie osób takich jak pani, panno Cole. Ma pani dobrą strategię, spodobały mi się pani spostrzeżenia, sposób myślenia. Jeśli odeślę panią ze zwolnieniem, skorzysta na tym inna firma. Czy tego właśnie chcę? Nie. – Jego niski, gardłowy głos wreszcie opuścił usta.

Odetchnęłam spokojnie i zaczęłam dziękować Bogu, że jeszcze nade mną czuwa.

– Ale rozważyłem pani propozycję – dodał, przekrzywiając głowę, a następnie zmierzył mnie wzrokiem. – Zostanie dziś pani dwie godziny dłużej w ramach odrabiania strat. Jako profesjonalna korporacja z lojalnymi klientami, nie możemy pozwolić sobie na wybryki tego typu. – Znów mnie skarcił. Przełknęłam nerwowo ślinę i zwęziłam usta w wąską linię, kiwając przy tym głową.

– Oczywiście. Jeszcze raz przepraszam – dodałam nieco spokojniejszym głosem i naparłam zębami na dolną wargę. Zaczesałam kosmyk włosów za ucho.

Wtedy on nagle odepchnął się od biurka. Podszedł do mnie na niebezpiecznie bliską odległość. Zlustrował mnie wzrokiem, a jego pełne wargi potarły się o siebie. Znów wbił wzrok w moje oczy. Nagle zaschło mi w ustach.

– Nie chcemy przecież źle dla naszej firmy, prawda, panno Cole? – Jego zachrypnięty głos dotarł do moich uszu.

Poprawił moją czynność, na nowo zaczesując niechlujny kosmyk za ucho. Przesunął kciukiem po moim policzku i jakby zassał powietrze. Powoli przymknęłam oczy i cicho chrząknęłam. Odwróciłam głowę, bo czułam się nieco niezręcznie i chrząknęłam ponownie, cofając się o krok. Czy to prawidłowe zachowanie? Mógł to zrobić? Zrobiłam się czujna.

– Miło mi, że pan zatroszczył się rano o mój transport, ale uważam to za zbędne – powiedziałam, nie unosząc na niego wzroku.

Zdecydowanie naginał zasady prywatności i przestrzeni osobistej. Profesor miała rację co do szklanych gabinetów. Dominant, który musiał mieć kontrolę, pragnął mieć wszystko podporządkowane pod siebie, nie przyjmując odmowy. Nawet nie odważyłam się podważać jego decyzji.

– Jak to? – mruknął nieco zdezorientowany, marszcząc przy tym czoło.

– Wczorajszy przypadek był jednorazowy – powiedziałam. – Już umówiłam się z Shawnem. Rano jedzie w tym samym kierunku, a po drodze z pracy może odebrać i mnie. – Uśmiechnęłam się do niego delikatnie.

Zacisnął szczękę i odchylił głowę, jakby zaintrygował go ten temat.

– To twój chłopak? – spytał, prawie zwalając mnie z nóg.

Halo, panie władczy, nie zagalopował się pan? Odwracając uwagę od pytania, zerknęłam przelotnie na zegarek i cofałam się powoli w stronę wyjścia.

– Muszę zająć się obowiązkami, proszę pana. Nie chcemy przecież źle dla naszej firmy – zacytowałam go i chwyciłam za klamkę.

Uśmiechnął się pod nosem i przytaknął na moje słowa, choć cień niezadowolenia plątał się gdzieś po jego twarzy.

– Do zobaczenia, panno Cole.

Miałam już wyjść, gdy jego głos ponownie zwrócił moją uwagę. Zastygłam z dłonią na klamce.

– Hej, a co z samochodem? – spytał chrapliwie.

– Wciąż stoi na parkingu. Wieczorem ma przyjechać po niego laweta, żeby odstawić do mechanika – przyznałam, wzruszając lekko ramieniem.

Pan Scott w milczeniu skinął głową. Jego wzrok nie opuszczał mnie ani na moment. Przeszywał mnie całą, przez co poczułam potrzebę jak najszybszego wydostania się stąd, zanim wyobraźnia zacznie płatać mi figle z prezesem w roli głównej. Matko Boska, co za człowiek.

– Do zobaczenia – rzuciłam na odchodne. Dopiero gdy przekroczyłam próg, zasuwając za sobą drzwi, poczułam się bezpieczna. Przytknęłam dłoń do czoła i odetchnęłam głęboko. To nie było normalne. To zdecydowanie nie było normalne. Powinnam się bać? Dziwne napięcie zawładnęło nad moim ciałem.

– Och, Sophio! Wreszcie jesteś, szukałam cię – powiedziała Harper, jedna z asystentek, którą bardzo polubiłam.

– Tak? O co chodzi?

– Pan Scott kazał przekazać ci kilka dokumentów, to głównie oświadczenia uzupełniające umowę z korporacją – wyjaśniła, wręczając mi papiery.

Uniosłam brew w zaskoczeniu, kartkując strony. Na pierwszy rzut oka nie wyglądało to na coś podejrzanego. Kwestia ubezpieczeń, przetwarzanie danych, dostęp do informacji niejawnych.

– A to co? – zapytałam, wskazując na kilka paragrafów na osobnym arkuszu.

– Och, to… klauzula. Dokument zobowiązujący cię do zachowania tajemnicy poza miejscem pracy. W skrócie: co dzieje się w firmie – zostaje w firmie – wyjaśniła.

Spojrzałam zaskoczona na kobietę i przez chwilę w milczeniu przetwarzałam jej słowa. To robi się coraz bardziej dziwne i niezrozumiałe. Może chodzi o strategię, dane, formalności? Potrząsnęłam głową i mruknęłam „dziękuję”, kierując się w stronę swojego stanowiska.

O trzynastej miało się odbyć spotkanie biznesowe pracowników, mające na celu podsumowanie dotychczasowych wyników firmy w porównaniu do poprzednich lat. Lubiłam statystyki i chętnie przyjęłam to wyzwanie. Związałam włosy w wysokiego kucyka, pozwalając kosmykom spłynąć po bokach. Uśmiechnęłam się do siebie i ścisnęłam teczkę w dłoni.

Pewnym krokiem ruszyłam w stronę sali konferencyjnej. Wzięłam głęboki wdech i pociągnęłam za klamkę, wchodząc do środka z pełną powagą. Musiałam się wykazać, pokazać, że mnie tutaj potrzebują. Harper podzieliła się ze mną kilkoma wskazówkami, które dokładnie zapamiętałam. Pierwsze kilka sekund zadecydują o tym, czy będą mnie słuchać. Muszę gestykulować, przykuć tym ich uwagę, nadać charakteru słowom. Jeśli się pomylę, nie dam im tego poznać. Dziury w pamięci zatuszuję piciem wody.

– Witam wszystkich bardzo serdecznie i dziękuję za przybycie – powiedziałam z grzecznościowym uśmiechem, a mój wzrok przebiegł po twarzach współpracowników.

Włączyłam projektor i chwyciłam za pilota z laserem, który umożliwiał mi swobodne przeprowadzanie prezentacji. Miałam już zacząć, ale do sali wszedł jeszcze ktoś, przez co wszyscy podnieśli się ze swoich miejsc. Pan prezes i pan prezes zarządu. Przełknęłam ślinę, czując nutę stresu i coś w rodzaju tremy. Ojciec i syn. Nikt nie musiał ich przedstawiać. Dlaczego nikt mnie nie ostrzegł, że oni też tutaj będą?

– Proszę kontynuować, panno Cole. – Młody mężczyzna gestykulował dłonią, nakłaniając mnie do dalszego przeprowadzenia analizy.

Trudno było mi się skupić. Czułam, że nikt nie patrzy na mnie tak jak on. Cholera, te jego karmelowe oczy przyprawiały moje nogi o drżenie. Miały intensywny wyraz, były przepełnione władzą, zdecydowaniem, nacechowane asertywnością, a jednocześnie skrywały tajemnicę, którą trudno było mi rozgryźć na tę chwilę. Był chodzącym Adonisem o zmierzwionych, ciemnobrązowych włosach. Wyraźnie zarysowana twarz zakończona wyrzeźbioną szczęką. Miał ciemne, zmarszczone brwi, gdy skupiał uwagę na moich słowach. Pełne malinowe usta zdawały się idealnie do całowania.

Do całowania? Cholera, nie myśl o nim w ten sposób. Nie byłam w jego lidze. Zdecydowanie nie byłam nawet w kręgu dziewczyn, którymi mógł się zainteresować. Wystarczyło jedno spojrzenie, by ludzie mu ulegali. Byłam niemal pewna, że bez względu na preferencje seksualne, każdy mdlał na jego widok. Zakpiłam w myślach na tak głupie stwierdzenie. Chociaż, czy naprawdę było tak głupie?

Na moje szczęście pierwsza połowa przebiegła naprawdę dobrze, jak na mój obecny, nieco rozdygotany stan. W trakcie przerwy odłożyłam dokumentację na bok i wyszłam na korytarz. Od ciągłego mówienia zaschło mi w ustach. Musiałam ostudzić myśli. Podeszłam do automatu z napojami i wsunęłam kubeczek pod nalewkę, wciskając przycisk z wodą. Byłam tak zajęta myślami, że odwracając się, wpadłam na prezesa, a cała zawartość kubeczka wylądowała na jego koszuli. Dobry Boże, Sophio, coś ty narobiła! Prawie strzeliłam sobie w twarz.

– O mój Boże, przepraszam! – spanikowałam, nie wiedząc, jak miałabym się zachować w takiej chwili.

Jasna cholera. Wczoraj na niego nakrzyczałam przy wszystkich pracownikach, w dodatku na parkingu zrobiłam z siebie idiotkę, dziś się spóźniłam, o mało mnie nie wylał, a teraz tak po prostu wylałam na niego wodę? Kurwa, byłam skończona. On przez chwilę był zaskoczony moim nagłym atakiem, po czym uśmiechnął się kpiąco i potrząsnął głową.

– Daj spokój, mała, to tylko woda. – To wcale mnie nie uspokoiło. Ty idiotko! Jego ojciec, główny dyrektor, jest za drzwiami, a ty po raz kolejny atakujesz jego syna?

– Wszystkim się zajmę, Boże, tak bardzo przepraszam! – powtarzałam niczym litanię, co najwyraźniej jeszcze bardziej go rozbawiło. Świetnie. To ja umieram z nerwów, a on ze mnie kpi? – Nie miałam pojęcia, że pan za mną stoi. Zamyśliłam się, przepraszam.

Mimo że przerwa już minęła, zaprowadziłam go do łazienki. Przecież nie puszczę go tam w takim stanie! Chwyciłam za papierowe ręczniki i ujęłam materiał koszuli w dłoń, próbując jakkolwiek ją osuszyć, ale gdy papier zaczął się zbrylać, prawie przeklęłam. Cieszył mnie fakt, że przynajmniej teraz nie protestował.

Wreszcie złapał mnie delikatnie za dłonie, odsuwając je od siebie. Wyraźnie podkreślił fakt, że powinnam przestać, i powoli rozpiął guziki swojej koszuli. Jego wzrok nie przerywał ze mną kontaktu.

– Sophio, to tylko woda – zapewniał, ale wcale mnie to nie uspokajało. – Mam kilka koszul w swoim gabinecie, nie ma potrzeby panikować – dodał z szelmowskim uśmiechem.

Na chwilę zastygłam, przesuwając palcami po jego ramionach i czując każdą krzywiznę wyznaczoną przez jego mięśnie. Dlaczego to zrobiłam? Dlaczego chciałam to robić?

– Sam się tym zajmę – oznajmił ściszonym głosem i powoli zsunął jedwabny materiał ze swojego ciała.

Spuściłam wzrok i zacisnęłam wargi w milczeniu. Moje policzki niekontrolowanie oblały się szkarłatem. Poczułam jego dłoń na swojej skórze, kiedy usiłował unieść mój podbródek, zmuszając mnie do spojrzenia mu w oczy. Oblizał usta i skupił wzrok na moich wargach, po czym znów patrzył w moje źrenice. Oczy. Usta. Oczy. Usta.

– Powinniśmy wracać, panie…

– Shh… – wyszeptał, przejeżdżając kciukiem po moich wargach.

Podniosłam na niego oczy. Scott wplótł palce w moje włosy i przycisnął mnie biodrami do umywalek. Jęknęłam niekontrolowanie, a kiedy wpił się w moje usta, zastygłam zszokowana, kompletnie nie wiedząc, co zrobić z dłońmi. Smakował cholernie dobrze. Mięta z domieszką szkockiej whisky. To było zupełnie nie na miejscu. Chociaż ciało bardzo tego pragnęło, mózg zaczął pracować. Przerwałam, odwracając głowę. Czułam jego gorący i szybki oddech na swojej szyi – odbijał się od mojej skóry, paraliżując mnie od stóp do głów. Kiedy spojrzałam na niego, powieki miał wciąż zamknięte, a twarz nie wyrażała żadnych emocji.

– Przepraszam. – Ustami musnął moje ucho, zanim się odsunął.

W milczeniu potrząsnęłam głową i pchnęłam drzwi, wychodząc z łazienki. To zdecydowanie nie było normalne. Cholera. Ciepło jego warg pozostało na moich. Miałam wrażenie, że mnie niemal piekły. Mrowienie w dole brzucha stało się bardziej intensywne.

– Sophio, wszystko w porządku? – Harper wyrwała mnie z zamyślenia.

Przytknęłam dłoń do czoła i potrząsnęłam głową. Mój Boże, miałam wrażenie, że za moment zemdleję z nerwów.

– Nie czuję się najlepiej… – sapnęłam.

– Spotkanie trwa, Lucas musiał improwizować. Zastąpił cię. – Oparła dłoń na moich plecach i poprowadziła do swojego stanowiska. – Jesteś strasznie blada, przyniosę ci wody.

Przytaknęłam na jej słowa, starając się oddychać głęboko. Dlaczego on to zrobił? Dlaczego mnie pocałował? Przecież nawet mnie nie zna. Ledwie wymienił ze mną kilka zdań. Chociaż, cholera, to było przyjemne. Było? Podgryzłam wnętrze policzka w zamyśleniu. Pewnie, że było.

– Proszę, napij się. – Harper wręczyła mi kubek.

– Dziękuję – sapnęłam, upijając kilka łyków. Chłodna woda, tego było mi trzeba. Harper obserwowała mnie badawczym wzrokiem. Martwiła się, co było miłe. Jest jedną z nielicznych osób, które nie obnosiły się z wyższością w stosunku do stażysty.

– Co się stało? – spytała z przejęciem.

– Zestresowałam się, przepraszam – skłamałam.

Gdybym powiedziała jej o tym, co się stało, nie uwierzyłaby mi. A co, jeśli to codzienność? Może nie jestem jedyna?

– Och, kochana, przecież tak dobrze ci szło – pocieszała mnie, posyłając mi przy tym życzliwy uśmiech. – Lepiej się czujesz?

Pokiwałam głową, a kąciki ust podciągnęły się do góry.

– Zdecydowanie. Dziękuję, Harper, jesteś wspaniała – westchnęłam.

– Nie ma problemu. – Machnęła ręką i uśmiechnęła się czule. – To co, jesteś na siłach, by kontynuować?

Słowa babci odtworzyły się w mojej głowie. Nie możesz im pokazać, że jesteś słaba. Spojrzałam na asystentkę i wstałam z miejsca.

– Zróbmy to.




 

Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty