[PATRONAT] Rozdział pierwszy Joanna Balicka "Miss Independent"

 


ROZDZIAŁ 1

 

Drzwi windy się rozsunęły. Do biura wszedł dwudziestosiedmioletni, pełen energii mężczyzna, mierzący około stu dziewięćdziesięciu centymetrów. Miał szerokie ramiona, postawną, umięśnioną posturę, burzę kasztanowych włosów zaczesanych do tyłu, cholerny błysk w oku, a linia jego żuchwy wyraźnie się zarysowywała, gdy ten rytmicznie zaciskał szczęki. Miał kilkudniowy, ale zadbany zarost. Był chodzącym przykładem męskiego seksapilu. Nie musiał się odzywać. Sama jego obecność wzbudzała w kobietach pożądanie, a w mężczyznach… respekt, zazdrość i swego rodzaju podziw.

Dzień dobry, panie Scott rozległ się kobiecy głos.

Dzień dobry mruknął wyraźnie czymś rozdrażniony.

Humor często nie dopisywał mu z rana, zwłaszcza kiedy otrzymał kolejne skargi na temat swojej pracownicy w dziale managerskim. Poprawił rękawy koszuli, podwijając zgrabnie mankiety. Wrzucił kubek po kawie do śmietnika i zatrzymał się przy biurku osobistej sekretarki. Zerknął na swój srebrny, niebotycznie drogi zegarek.

Za pięć minut chcę widzieć panią Evans u siebie. Przygotuj dla niej wypowiedzenie i dostarcz je do gabinetu powiedział z uśmiechem, z powodu którego nie można mu było niczego odmówić.

Oczywiście, panie Scott. Kobieta skinęła głową z błyskiem w oku, który pojawił się, kiedy tylko prezes pojawił się w zasięgu jej wzroku. Poprawiła spódniczkę i ostentacyjnie podniosła się z obrotowego krzesła. Chwyciła za kilka kartek papieru i wsunęła je do drukarki.

Mężczyzna zmierzył ją chłodnym spojrzeniem od stóp do… miejsca, na którym znacznie dłużej zawiesił wzrok. Oblizał wnętrze ust i chrząknął, widząc sposób, w jaki sekretarka poruszyła biodrami. Cóż, praca sama się nie zrobi.

W całym biurowcu ściany gabinetów pracowników były szklane i, choć wyciszone, dawały prezesowi to co dla niego najważniejsze – możliwość kontroli. Nienawidził jej tracić. Był apodyktycznym człowiekiem, z obsesją na punkcie trzymania ręki na pulsie. Wszystko musiało być tak, jak on tego chciał.

Gabinet pana Scotta znacząco się wyróżniał. Z powodu metrażu można by się pokusić o nazwanie go osobnym apartamentem. Od zewnątrz ściany były perłowoczarne. Nawet najdrobniejsze światło nie byłoby się w stanie przez nie przedrzeć. Wyjątkowo cenił sobie własną prywatność, zwłaszcza że składano mu tam wszelkiego rodzaju wizyty. Zasadniczo wszyscy pracownicy wiedzieli, że to, co dzieje się w gabinecie prezesa, zostaje w gabinecie prezesa.

Młody mężczyzna przyłożył kartę do czytnika, czemu zawtórował cichy dźwięk wskazujący na otwarcie drzwi. Kiedy wszedł do środka, odłożył szarą teczkę na biurko i westchnął, zanim przesunął językiem po ustach. Codzienna rutyna. Prawdę mówiąc, ta praca zaczynała go już męczyć.

Korporacja International Finance Center wykonywała usługi finansowe, takie jak prowadzenie bankowości. Pan Scott był jej prezesem, przejął zwierzchnictwo po swoim ojcu, który pełnił odtąd symboliczną funkcję w zarządzie.

Kiedy tylko usłyszał ciche pukanie do drzwi, podniósł głowę.

– Pani Evans przyszła, tak jak pan prosił, panie Scott – poinformowała sekretarka.

– Wpuść ją – rzucił, stając przed swoim biurkiem i opierając się o nie tyłem.

Podniósł pewniej głowę, a jego chłodne spojrzenie sparaliżowało kobietę, kiedy tylko stanęła w progu gabinetu. Nogi się jej ugięły, a ona sama nagle zwiotczała. Suchość w gardle uniemożliwiła jej wyartykułowanie jakiegokolwiek dźwięku, a trzęsące się dłonie wskazywały na to, że doskonale wiedziała, co ją czeka.

– Dzień dobry, panie Scott. – Mężczyzna usłyszał to dziś po raz setny, a to dopiero poranek. Wykrzywił usta z niesmakiem.

– Dla kogo dobry, dla tego dobry, Claries – skwitował oschle, unosząc brwi w wyzywający sposób. Wyraz jego twarzy przeszedł płynnie z poirytowania we wściekłość.

– Nie rozumiem… – odezwała się po dłuższej chwili, szczypiąc paznokciami tkaninę szarej ołówkowej spódnicy.

Szef westchnął i wyciągnął rękę po materiały. Prześledził ich treść badawczym wzrokiem i wysunął je w stronę brunetki. Wytłuszczony nagłówek „Wypowiedzenie” raził ją w oczy. Uchyliła drżące wargi, przytykając do nich dłoń, a w jej oczach stanęły łzy.

– Ale… przecież… – zająknęła się, a wtedy młody prezes przewrócił oczami, wypuszczając z irytacją powietrze. – Panie prezesie, proszę… – Uniósł dłoń, ucinając jej wypowiedź i sugerując, by darowała sobie zbędną litanię, którą nawet nie był zainteresowany.

– Byłem pewien, że dawałem pani wyraźne sygnały – powiedział, przekrzywiając głowę. – Padały z mojej strony ostrzeżenia, bo niejednokrotnie dochodziły do mnie skargi na panią. Mało tego – jestem niemal pewny, że znajdę coś jeszcze – dodał, przyglądając się jej uważnie, tak jakby szukał na twarzy odpowiedzi, które mogłyby uzasadnić jej postępowanie.

– Proszę pana o jeszcze jedną szansę – nalegała, ściskając dokument w dłoniach. W jej głowie wciąż tliła się iskierka nadziei. On ponownie się wyprostował, wciągnął powietrze nosem i przesunął językiem po wnętrzu ust.

– Claries… – zachrypniętym głosem od razu ostudził kobietę.

Prezes odepchnął się od biurka i podszedł do niej bliżej. Powolnym krokiem okrążał ją, a jego ciemne oczy powoli skanowały jej nienaganną figurę.

– Ile razy dawałem ci szansę? – wyszeptał nagle, wsuwając dłonie do kieszeni spodni, wystawiając jedynie kciuki. Kiedy tak stał za nią, będąc niebezpiecznie blisko, jego gorący oddech odbił się od jej odsłoniętego karku.

W tym momencie przez ciało brunetki przebiegł dreszcz, którego nie potrafiła kontrolować. Powoli zamknęła oczy i wbiła zęby w dolną wargę, a zapach świeżej mięty sprawił, że była bliska omdlenia. Wreszcie zebrała się na odwagę. Rozchyliła usta, aby coś powiedzieć, a wtedy on złapał ją od tyłu za szyję i objął ręką w pasie, przyciągając do siebie z głośnym warknięciem. Wreszcie odchylił jej twarz w bok, szepcząc do ucha:

– Ile, co?

Kobieta zaczęła szybciej oddychać, a jej kolana ugięły się pod wpływem dotyku. Kiedy dłonie mężczyzny zaczynały tę grę, kobiety za każdym razem traciły zmysły. A do tego zapach jego perfum…

– Raz.

– Raz, co? – Przycisnął ją jeszcze mocniej.

Jęknęła, mimowolnie przebierając nogami.

– Raz, proszę pana.

Scott uśmiechnął się pod nosem, a jego dłoń z talii powędrowała znacznie wyżej. Przeniósł spojrzenie na jej profil, przesuwając nosem po jej karku, tak jakby zaciągał się zapachem.

– I co ja mam z tobą zrobić, Claries? – wychrypiał przy jej uchu, zagryzając jego płatek.

Kobieta wzięła głęboki wdech, jak gdyby brakowało jej powietrza. Jeszcze chwila i poczułaby, że nie może oddychać z nadmiaru emocji.

– Proszę… proszę o jeszcze jedną szansę… – skomlała, na co prezes uniósł brew, zawadiacko się uśmiechając.

– Musiałbym się nad tym zastanowić – wyszeptał, rozpinając jedną dłonią jej bluzkę. Zwinne palce rozsunęły koszulę i przemknęły po odkrytej skórze. Ciche jęknięcie wyrwało się z jej ust. Drugą ręką wciąż przytrzymywał jej smukłą szyję, przez co miał nad kobietą pełną kontrolę. Tak, jak zawsze.

– Błagam… – zaczęła, a w jej głosie dało się wyczuć skruchę.

Mężczyzna wreszcie odwrócił ją przodem do siebie i zmarszczył czoło, znów mierząc kobietę spojrzeniem. Cofnął się do biurka i oparł o nie tyłem, krzyżując ramiona na torsie. Obserwował, jak sekretarka zmniejszała odległość między nimi. Wreszcie uklęknęła przed nim, nie odrywając wzroku od jego twarzy.

Oczy mu pociemniały, kiedy dotknęła wybrzuszenia w jego spodniach, ale nie okazał żadnych emocji. Rozpięła rozporek i przeszła do rzeczy, które wydawały się niektórym kartą przetargową pracy w tej korporacji. Można powiedzieć, że dzięki temu mógł zadecydować, czy pracownica wciąż może tutaj pracować, czy po prostu wylatuje. Nie każdej jednak przypadał w udziale ten „zaszczyt”. Lubił Claries, wiedział, że jest łatwym celem. Była bezbronna, nie pyskowała, nie stawiała się, zawsze przytakiwała jego decyzjom, a on był przekonany, że ma ją w garści. A co najlepsze, nawet nie oponowała, sama obejmując jego naprężonego penisa ustami.

Robiła to tak apatycznie, sunąc ustami jedynie do jego połowy, że prezes prawie warknął. Oparł dłonie na tyle jej głowy, a w kącikach jej oczu pojawiły się łzy, kiedy zaczął mocniej poruszać biodrami, rżnąc jej gardło. Zaczynało brakować jej powietrza, dławiła się, jednak wciąż była zależna od pana. Podniosła spojrzenie w niemal czarne oczy i zadrżała. On wreszcie złapał ją za włosy i odciągnął w tył z kpiącym uśmiechem. Kiedy ta łapała hausty powietrza, prezes potrząsnął głową, poprawiając materiał swoich jedwabnych spodni.

– Ciekawe jak spiszesz się jako recepcjonistka, bo tam zostajesz właśnie zdegradowana. Godziny pracy wyznaczy ci moja sekretarka – mówił, okrążając biurko, i powoli zajął miejsce w fotelu. – Jeszcze raz się potkniesz i wylatujesz, rozumiemy się? – Zmarszczył brwi, patrząc na nią spojrzeniem, które nie przyjmowało sprzeciwu.

Kobieta oblizała usta i pokiwała głową, podnosząc się z kolan.

– Dziękuję… – wyszeptała, wycierając mokre kąciki oczu. Po chwili poprawiła spódniczkę, po raz ostatni zerkając na szefa. Po tym puściła z gabinet.

 

***

 

– Nie spóźnisz się, nie spóźnisz się… – powtarzała studentka drugiego roku zarządzania.

Kiedy tylko trzasnęła drzwiami swojego samochodu, pewnym krokiem ruszyła w stronę siedziby International Finance Center.

W głowie plątała się jej myśl, żeby zrzucić ze stóp szpilki i biec boso, trzymając je w dłoni. Przeklęła moment, w którym postanowiła je włożyć – te cholerstwa, mimo że były piękne, sprawiały ból jak cholera.

Przewiesiła torebkę przez ramię, poprawiając w dłoni teczkę z dokumentami. Dostanie się tutaj z drugiej części miasta nie sprawiłoby jej większego problemu, gdyby nie to, że samochód postanowił się zbuntować. Że też to właśnie musiało się stać dziś. Przysięgała sobie, że jeżeli już uzbiera odpowiednio wysoką kwotę za staż, kupi samochód na prąd, wodę lub cokolwiek, co nie będzie jej dręczyć swoimi potrzebami… no, może za trzydzieści lat.

Poprawiła czarną apaszkę, która jako jedyna wyróżniała się w jej stroju – a był on prosty, elegancki i informujący, że jest gotowa do postawionych jej zadań. Kiedy pokonała próg siedziby, szczęka niemal opadła jej ze zdumienia na podłogę.

Wszystko wyglądało jak scena z filmu. Szklane gabinety. Szklane stoły. Szklane schody. Każdy z pracowników był skupiony na zakresie swoich zadań do wykonania. Jasna cholera. Na zajęciach z przedsiębiorstwa pani profesor ostrzegała przed takimi firmami. To świadczyło o tym, że prezes lub zarządca takiej korporacji mają obsesję na punkcie kontroli, przewagi i dominacji nad innymi. Cóż, przynajmniej mieli jedną wspólną cechę – dążenie do celu, choćby po trupach.

Jeden mężczyzna przebiegł obok niej z teczką pod pachą i telefonem przyciśniętym ramieniem do ucha oraz kubkiem w dłoni. Drugi nieśpiesznie oczekiwał na przyjazd windy, a jeszcze inny wybrał schody, zapewne z braku czasu.

– Dzień dobry! – studentka zwróciła się do kobiety, która stukała w klawisze na klawiaturze komputera. Nad jej okienkiem widniał napis „Informacja”. Kiedy ta nawet nie drgnęła, dziewczyna chrząknęła, zaznaczając tym samym swoją obecność. Leniwe spojrzenie pracownicy przeniosło się na młodą stażystkę.

– Słucham? – rzuciła w końcu, splatając palce.

– Ja w sprawie stażu. Jestem Sophia Cole, zgłosiłam swoje podanie jakieś trzy miesiące temu. Wczoraj zostałam przyjęta i zaproszona na rozmowę w sprawie…

– Pan prezes jest zajęty – wyprzedziła ją recepcjonistka, na co dziewczyna zmarszczyła czoło.

– A kiedy „pan prezes” będzie wolny? – Uniosła dość wyzywająco brwi, przechylając głowę na bok.

Kobieta ciężko westchnęła, przewracając przy tym oczami.

– Przyjdź później. Jutro też jest dzień. – Zbyła ją, odwracając się w stronę komputera.

Dziewczyna przełknęła ślinę, mierząc kobietę stanowczym spojrzeniem.

– Zostałam umówiona na dzisiaj – zaznaczyła, kładąc dłonie na marmurowym blacie.

Sophia nie zamierzała dawać za wygraną, zwłaszcza że chodziło o cholernie istotną rzecz. Miała możliwość odrabiania stażu w jednej z największych korporacji bankowych na światowym rynku. Na samą myśl kręciło się jej w głowie z podniecenia.

Recepcjonistka wypuściła powietrze i ze zniechęceniem machnęła ręką w stronę windy.

– Dwudzieste piętro. Tam czeka na panią sekretarka pana prezesa – odparła z wymuszonym uśmiechem, nawet na nią nie patrząc.

Dziewczyna stłumiła chęć przewrócenia oczami i, mrucząc ciche „dziękuję”, odeszła we wskazanym kierunku, kręcąc przy tym głową z zażenowaniem.

Czy w takich wielkich firmach zawsze pracują same gbury? – pomyślała.

W windzie panowała kompletna cisza. Było słychać jedynie pracujący dźwig, który ją wznosił. Dopiero na czwartym piętrze do Sophii dołączyło kilkoro pracowników, w tym blondynka z włosami spiętymi w elegancki prosty kok. Z pokonaniem każdego kolejnego poziomu dłonie dziewczyny pociły się coraz bardziej, a oddech przyśpieszał. Jak gdyby to właśnie na dwudziestym piętrze miało wydarzyć się coś, czego miałaby się obawiać.

No tak… rozmowa z prezesem. W International Finance Center w ramach programu inwestującego w przyszłość młodych ludzi, to właśnie prezes korporacji osobiście spotyka się ze stażystami, szukając wśród nich kompetentnych ludzi, którzy mogliby stanowić w przyszłości część zespołu jego pracowników.

Kiedy na wskazanym piętrze obie kobiety wysiadły, studentka zaczepiła swoją towarzyszkę.

– Przepraszam, gdzie znajdę gabinet pana prezesa? – Uniosła brwi z nadzieją, że kobieta nie będzie tak nadęta jak jej poprzedniczka. Ona zaś zatrzymała się nagle, potrząsnęła głową i zmierzyła spojrzeniem jej drobną posturę.

– A pani w jakiej sprawie? – Blondynka wyprostowała się, unosząc głowę.

– W sprawie stażu, jestem…

– Sophia Cole? – Uniosła brwi, na co ona przytaknęła.

Cholera, ta kobieta była świetnie zorganizowana. Na pewno wymagała tego od niej jej praca. Sekretarka prezesa… no tak, przecież on nie zatrudniłby byle kogo.

– W takim razie zapraszam. – Uśmiechnęła się dosłownie na ułamek sekundy, zanim ruszyła długim korytarzem. Szpilki zapowiadały jej przybycie rytmicznym dźwiękiem stukania obcasów na marmurowej, karraryjskiej posadzce, a długie nogi prowadziły jej piękne, kształtne ciało.

Sophię zaczynał niepokoić fakt, że w zamkniętych szklanych gabinetach siedzą pracownicy jakby zaklęci w transie, wykonując połączenia telefoniczne, uzupełniając jakieś papiery, dane w komputerze czy inne sprawy – ważne i mniej ważne. W końcu obie kobiety zatrzymały się przed gabinetem, którego ściany odróżniały się od innych. Były perłowoczarne, co wyjątkowo zaskoczyło Sophię. Gula ugrzęzła w jej gardle, a bijący od pomieszczenia chłód przyprawił dziewczynę o zawrót głowy. To miejsce wręcz krzyczało bogactwem i luksusem.

– Za tymi drzwiami znajduje się gabinet pana prezesa – wyjaśniła sekretarka, skupiając chwilowo wzrok we wskazanym kierunku. – Pod żadnym pozorem nie wolno ci tam wchodzić, jeśli nie zostałaś o to poproszona, prezes jest zajęty, jeśli ktoś jest u niego lub gdy to ja nie zezwolę ci na przekroczenie progu tych drzwi, rozumiemy się? – zapytała, spoglądając na dziewczynę.

Sophia przełknęła ślinę i skinęła posłusznie głową.

– Świetnie. Jako główna sekretarka pana prezesa, w jego imieniu przydzielam ci stanowisko w call center. Zaczynasz od zaraz, punkt jedenasta. Wszystko wyjaśnią ci na miejscu. – Wymusiła sztuczny uśmiech i wróciła do swojej pracy. Stażystka uniosła brwi z zaskoczeniem.

– Nie, nie, to chyba jakiś błąd – odparła, kręcąc przy tym głową. – Miałam być na stanowi…

Przerwał jej dźwięk otwieranych drzwi, z których pośpiesznie wyszła niewysoka brunetka z widocznym smutkiem wypisanym na twarzy. Była bliska płaczu, a może nawet już zdążyła uronić łzy. Studentka wciągnęła powietrze, zaciskając nerwowo wargi. W pierwszej chwili chciała zrezygnować, ruszyć w stronę windy i uciec stąd, ale zdrowy rozsądek nakazał jej wziąć się w garść.

Cóż, prezesem musi być pewnie stary, nadęty koleś po sześćdziesiątce, który myśli, że jego pracownicy to mrówki, gotowe spełnić każde żądanie.

– Susanne, wychodzę na spotkanie. – Męski, nieco zachrypnięty głos dotarł do uszu młodej dziewczyny, co spowodowało, że ponownie miała ochotę zapaść się pod ziemię.

Seria dreszczy przebiegła wzdłuż jej kręgosłupa, a ona sama po raz pierwszy poczuła przypływ swego rodzaju podniecenia – nie wiedziała tylko, czy to ze strachu, czy raczej z fizycznych pobudek.

– Oczywiście, panie Scott. – Sekretarka skinęła mu głową, posyłając szeroki uśmiech. Przekrzywiła głowę i zagryzła dolną wargę, opierając przy tym dłonie na biodrach.

Chora lizuska – pomyślała stażystka.

Sophia wciąż nie zdążyła zobaczyć jego twarzy, kiedy blondynka pchnęła ją w głąb korytarza. Nieubłaganie zbliżała się jedenasta, a przypadkowe miejsce w dziale call center czekało właśnie na nią.

Cóż, jakoś przeżyje ten jeden dzień.





Komentarze

Popularne posty