[PATRONAT] Rozdział drugi Joanna Balicka "Miss Independent"

 

ROZDZIAŁ 2

 

Bryson


Szofer Erick wysiadł z samochodu, żeby otworzyć drzwi mojej sekretarce. Uśmiechnąłem się pod nosem na jej widok i oblizałem usta.

– Dzień dobry, panie Scott – powiedziała z grymasem zadowolenia, kiwając przy tym głową. Wyprężyła się w moją stronę przy wsiadaniu do bentleya. Celowo ukazała mi wycięty dekolt, a diabelski uśmiech poszerzył się jeszcze bardziej, gdy zauważyła, że zawiesiłem wzrok na jej piersiach.

– Cześć, Susanne – odpowiedziałem, odkładając poranną kawę na podstawkę przy drzwiach.

– Jak spotkanie? – zapytała, a ja zerknąłem ostrzegawczym wzrokiem na swojego szofera. Wcisnąłem na panelu przycisk, który oddzielił nas przyciemnioną szybą od kierowcy. Ceniłem sobie prywatność, choć Erick widział już tyle, że nic by go nie zdziwiło. Mimo wszystko niektóre rozmowy po prostu muszą być poza jego zasięgiem.

– W porządku – mruknąłem dość zdawkowo, odkładając marynarkę na bok.

Dziś miałem spotkanie z biznesmenami z mojej firmy. Susanne miała zająć się organizacją i przygotować salę, aby przestudiować panel inwestorów. Międzynarodowy rynek walutowy zmienia się co sekundę. Trend zależy od sytuacji geopolitycznej i ekonomicznej, w skład czego wchodzi wiele czynników. Statystyki pokazują, że dzienny obrót handlowy na międzynarodowym rynku wymiany walut wynosi prawie pięć bilionów dolarów. Westchnąłem cicho i przeczesałem włosy palcami. Odsłoniłem materiał koszuli, by spojrzeć na zegarek.

– Czy wszystko jest przygotowane? – zapytałem. Jestem typem osoby, która musi mieć każdy szczegół zrealizowany terminowo. Nienawidzę ludzi niesłownych, niemieszczących się w ustalonych granicach czasu.

Miałem już chwycić za teczkę, ale cofnąłem dłoń jak poparzony. Zwinąłem palce w pięść i zacisnąłem szczękę. Zaczynałem się nudzić. Czułem, że brakuje mi czegoś, a jednocześnie byłem „przejedzony” codziennymi obowiązkami. Od jakiegoś czasu zauważyłem w sobie ten chłód, srogość, beznamiętność. Nawet z seksu nie czerpię już przyjemności. Czyżbym zagubił się w tym wszystkim? Może powinienem znów wrócić na sesję z psycholog i otworzyć się przed nią? Czyżbym popadał w depresję? Nostalgię? Wir nieprzerwanej rutyny?

– Oczywiście, ta nowa stażystka, Sophia, zajęła się tym. Ma przygotować i poprowadzić całe spotkanie. Harper wdrożyła ją do tego. Myślę, że to dla niej dobry test, czy w ogóle się nadaje – oznajmiła, na co zmarszczyłem brwi. Obojętnie machnąłem ręką i wcisnąłem przycisk, który uniósł dzielącą nas od szofera szybę.

– Zatrzymaj się – rzuciłem.

– Spóźnimy się na spotkanie, proszę pana. – Jego głos zadrżał w niepewności.

– Powiedziałem, zatrzymaj się – powtórzyłem z wyraźnym naciskiem, niemal warcząc. Dopiero gdy zahamował, zorientowałem się, jak sucho to zabrzmiało. Przełknąłem ślinę i potrząsnąłem głową. – Zawieź ją do firmy.

– A pan?

– Przejdę się. – Zirytowany ze świstem wypuściłem powietrze i trzasnąłem drzwiami.

Potrzebowałem odzyskać siebie. Miałem wrażenie, że zdążyłem zatracić się w tym wszystkim. A co, jeśli tak właśnie było? Cholera, wiedziałem, że mam problem z okazywaniem emocji, ale nigdy nie sądziłem, że dotrę do tego miejsca, w którym byłem. Pieprzona czarna dziura, w której po prostu odgrywałem swoją rolę. Byłem marionetką, a ktoś na górze pociągał za sznurki. Publika bije brawa, seans się kończy. Kurtyna. Lalka zostaje rzucona w kąt. Powrót do realiów okazuje się cięższy niż wchodzenie w swoją rolę.

Podciągnąłem rękawy koszuli i poluzowałem krawat, który po chwili zdjąłem z szyi. Czułem się jak pies uwiązany na łańcuchu. Miałem wyznaczone pole manewru, swój własny kwadrat i nic poza tym. Obowiązek zrzucony na mnie przez ojca, jako że jestem prezesem korporacji, stał się dla mnie męczący. Wsunąłem dłoń w kieszeń eleganckich spodni od Armaniego i przymrużyłem oczy w zamyśleniu. Jak to jest, że mogę mieć wszystko, a czuję, że nie mam nic?

Kurwa, odkąd moja narzeczona odeszła, nic nie było dla mnie już takie samo. Odruchowo spojrzałem na nadgarstek, gdzie rękaw tatuaży zwieńczony był wizerunkiem kobiety, która podbiła moje serce. Kochałem ją, a ona pieprzyła się z innym typem za moimi plecami. Suka wiedziała, ile dla mnie znaczy. Tonąłem na środku oceanu, a ona na to patrzyła z sardonicznym uśmiechem. Nie mogłem uwierzyć, że jej zaufałem. Była dla mnie oparciem, kiedy zmarła moja matka. Uśpiła moją czujność, czekała na odpowiedni moment, a gdy byłem gotów dzielić z nią życie, ona mnie, kurwa, zdradziła. Mój ojciec miał cholerną rację. Kobiety to wytwór pieprzonego szatana.

Ulice wydawały się puste. Nic dziwnego, skoro wszyscy są uziemieni w pracy. Mężczyzna łapał taksówkę, a gdy próbował wsiąść do auta, papiery wpadły mu do kałuży. Słyszałem salwę jego przekleństw. Dziewczyna pędziła w stronę metra z teczką pod pachą i kubkiem kawy w dłoni. Musiała robić to codziennie, bo to, jak umiejętnie biegła w szpilkach, świadczyło o latach praktyki. Podniosłem oczy na dziesięciokondygnacyjny budynek. Na pierwszym piętrze pseudozapaleni sportowcy spalali kalorie na siłowni. Po wszystkim zamówią żarcie przez Ubera, a na Instagramie będą konkurować między sobą, kto co zjadł, ile zjadł, gdzie zjadł, no i przede wszystkim ile na to gówno wydali. Wieczorem i tak będą pijani w trupa w nowojorskich klubach. Ktoś dzisiaj zaliczy, ktoś się zjara, ktoś zaćpa.

Od drugiego do ósmego piętra były same biurowce. Ludzie stamtąd nie mają życia, a jeśli mają – to jest spierdolone po całości. Brak dzieci – przecież starczyłoby im czasu na ich wychowanie. Brak czasu dla siebie – nawet po pracy są w pracy. Jeden z drugim ledwo wiążą koniec z końcem, a większość z nich nadal spłaca kredyt za studia. Najzabawniejsze jest to, że zarabiają pieniądze, które nawet nie należą do nich. Mają je tylko na chwilę, dopóki nie wydadzą, by móc przeżyć. Żyją, by pracować. Pracują, by żyć.

Grupa muzyków grała przed manhattańskim Federal Hall. Posąg George’a Washingtona spieprzyłby stamtąd, gdyby tylko mógł. Nieszczęsna statua prezydenta była świadkiem fałszowania Bohemian Rhapsody. Wyjąłem z kieszeni spodni banknot, który wrzuciłem gitarzyście do otwartego futerału. Im prędzej uzbierają pieniądze, tym szybciej stąd znikną. To społeczeństwo było tak cholernie przewidywalne.

Może zaczynałem bredzić, ale czułem się więźniem we własnym ciele. Zegarek potwierdził moje spóźnienie. Jakoś lekko było mi z faktem, że od trzydziestu minut powinienem patrzeć z końca sali na ekran przedstawiający zyski mojej firmy. International Finance Center jest światowym liderem w sektorze finansowym i…

Westchnąłem ciężko, kręcąc karcąco głową na swój tok myślenia. Znowu zaczynałem o tym pieprzyć. Okazuje się, że biznes to jedyne, o czym potrafiłem myśleć. Zdecydowanie potrzebowałem jakiegoś cudu, który wyrwałby mnie z tej nostalgii. Dobra, najwyższa pora wracać. Rzeczywistość mnie wzywała. Nie ucieknę od tego, chociażbym chciał. Nie upozoruję swojej śmierci, nie zniknę niezauważony. Byłem zbyt rozpoznawalny, bym mógł przyjąć nowe oblicze. Pieprzony Bryson Scott, syn wielkiego Stevena Scotta, potężnego obywatela Stanów Zjednoczonych. W chwilach takich jak ta żałowałem, że nie byłem typowym Johnem Smithem. Wtedy łatwiej byłoby mi się wtopić w tłum.

Zobowiązanie do bycia „człowiekiem sukcesu”, jakkolwiek by to nie brzmiało, zostało na mnie nałożone wraz z dniem, w którym przyszedłem na świat. Nie mogłem być „zwyczajny”. Nie mogłem chodzić do „normalnej” szkoły. Nie mogłem mieć „zwykłego” życia. Ojciec zawsze dbał o dobre imię naszej rodziny, która od pokoleń kojarzyła się z potęgą, prestiżem i sukcesem. Nie mogłem być po prostu Brysonem Scottem. Musiałem być Brysonem – patrz, jestem lepszy od ciebie – Scottem.

W momencie, gdy przekroczyłem próg mojej korporacji, niemal bestialsko rzucono się do mnie z informacją, że od niespełna godziny trwa spotkanie. Wymieniliśmy z moim agentem obojętne spojrzenia. Susanne wodziła za mną wzrokiem, jak gdyby próbowała odczytać moje myśli czy intencje. Nic z tego, mała. Jeszcze nikogo nie wpuściłem do swojej głowy. Zawsze był to jedynie zalążek tego, co skrywał mój umysł. Pozwalałem ludziom poznać się na tyle, na ile chciałem, by mnie znali. Moje brudy były moje, mój syf był mój, moje myśli to moja sprawa. Winda przeniosła mnie na odpowiednie piętro. Przemierzając korytarz, czułem, że wszystkie słowa czy nadzieje były na nic. Kolejna plątanina myśli bez celu. Byłem przykuty grubymi łańcuchami do biznesu.

Pociągnąłem za klamkę drzwi z weneckiego szkła i wszedłem do sali konferencyjnej. Wszystkie spojrzenia skierowały się na mnie, łącznie z błyszczącymi tęczówkami młodej kobiety, której jeszcze nigdy nie było mi dane ujrzeć.

Ja pierdolę. Zamarłem w osłupieniu. Musiałem zamrugać, by się upewnić, że to nie ona. Niemożliwe. Wyobraźnia płatała mi figle, igrała ze mną. Jezu, kurwa, Chryste. Była tak podobna do niej. Ledwo mogłem oddychać, obserwując, jak mierzy mnie wzrokiem.

Przez chwilę staliśmy w milczeniu. Ja wpatrzony w nią, a ona wyraźnie wkurwiona, że jej przerwałem.

– Cóż, rano słyszałam, że dla spóźnialskich w tej firmie nie ma miejsca – skwitowała oschle, spoglądając na zegarek wiszący na ścianie.

Uniosłem brwi w pełnym zaskoczeniu. Wyraz mojej twarzy wcale nie różnił się od innych zebranych w pomieszczeniu. Byłem w stanie niemal poczuć, jak wszyscy zamarli.

Dziecinko, to zabawne, ale zdajesz sobie sprawę z tego, kim jestem? Myśl, że wszyscy inni w sali drżeli przede mną, a ta mała, nieskalana niczym dziewczyna tak ostentacyjnie wyrwała się w moją stronę, bawiła mnie.

Przez moment poczułem się inaczej. Nie rozpoznała mnie. Powinienem się ucieszyć?

Starałam się ukryć rozbawienie, upijając kawę, którą dosłownie przed sekundą jedna z asystentek zdołała mi donieść. Gdy młoda dziewczyna kontynuowała, reszta stale wpatrywała się we mnie, a ich wzrok wręcz krzyczał: Zwolnisz ją? Co teraz? Skinąłem głową, unosząc przy tym dłoń, żeby ich uspokoić. Nieco skarcony jej uwagą, przysiadłem na swoim miejscu, skupiając wzrok na kobiecie. Przez moment dobrze było nie czuć się prezesem, a zostać pomylonym z resztą pracowników. Mogłem wtopić się w tłum i przez chwilę… cholera, naprawdę było mi z tym dobrze.

Wypuściłem powietrze i przesunąłem ręką po zaroście. Chciałem poobserwować ruchy tej dziewczyny, przyjrzeć się jej zgrabnie zaokrąglonym kształtom i zawiesić gdzieniegdzie spojrzenie. Miała idealne długie nogi. Jej opalenizna prezentowała się cudownie, zwłaszcza że nie miała na sobie rajstop. Przygryzłem dolną wargę, splatając palce na brzuchu. Sukienka w kanarkowym kolorze opinała jej biodra niczym elastyczny bandaż; sięgała jej nieco przed kolano. Przez chwilę zastanawiałem się nawet, czy nosi bieliznę.

Zacisnąłem szczękę, przez co linia żuchwy znacząco mi się uwydatniła. Jasna cholera. Spojrzałem w dół, czując, jak powiększa się wybrzuszenie w spodniach. Kurwa, działała na mnie, jeszcze zanim zacząłem ją podziwiać. Kiedy się pochyliła, żeby sięgnąć po coś z niższego poziomu, niepostrzeżenie zacisnąłem palce na obiciu fotela. Cholera, za to, co wcześniej do mnie powiedziała, powinienem właśnie teraz pchnąć ją na blat biurka, odsłonić jej tyłeczek i złoić kilka razy. Czułem pulsowanie w skroniach na samą myśl o tym, że ją dotykam. Pragnienie nabrało wagi potrzeby.

Moje spojrzenie powędrowało znacznie wyżej. Dziewczyna była szczupła, ale na szczęście nie do przesady, bo nie lubiłem wychudzonych kobiet. Oparłem głowę na dłoni, dłużej zawieszając wzrok na jej biuście. Był przeciętnych rozmiarów, taki w sam raz. Nie za duży, nie za mały. Zastanawiałem się, jak jej piersi wyglądają nago. Nieustanna ochota rzucenia jej na stół i zerwania z niej tego wdzianka nie dawała mi spokoju. Włączyła się we mnie myśl, że chciałbym pieścić językiem tyle niewycałowanych miejsc na jej ciele. Zacisnąłem mocniej palce na fotelu i niekontrolowanie poruszyłem biodrami, nie mogąc już usiedzieć w miejscu. Miałem tylko nadzieję, że nikt nie zauważy mojego podniecenia. W myślach ucieszyłem się, że trzymam na kolanach teczkę.

Pasma jej długich orzechowych włosów spływały kaskadowo po plecach jak wodospad. Oplótłbym je wokół nadgarstka i ciągnął za nie przez całą noc podczas pieprzenia jej na moim biurku. Wiśniowe pełne usta, które przy mówieniu ukazywały śnieżnobiałe zęby, stanowiły piękny widok. Byłem ciekaw, jak jęczy, jak krzyczy moje imię. Sam jej głos przyprawił mnie o przyjemne dreszcze. Nie wiedziałem, co właściwie robiła w tym biurze. Kobieta, taka jak ona, mogła być twarzą wielkoformatowych billboardów, magazynów modowych, albo grać w filmach u boku Roberta Pattinsona czy Chrisa Hemswortha. A tymczasem była tutaj. Wyczuwałem w jej ruchach nieśmiałość, wahanie w głosie… wyjątkowo łagodnym głosie.

Usłyszałem znaczące chrząknięcie, a bohaterka moich niecnych rozmyślań, wpatrywała się we mnie z wyraźnie uniesionymi brwiami. Ocknąłem się z transu brudnych myśli i nieco zagubionym wzrokiem spojrzałem na kobietę.

– Przeszkadzam panu w czymś? – mruknęła dość retorycznie i skrzyżowała ręce na piersiach, które zgrabnie się uwydatniły. Wpatrywała się tak, jakby czytała moją duszę. Badała mnie, przeszywała na wskroś. Czułem się nagi, jakbym dał się złapać w jej pułapkę.

Rozchyliłem usta, przejeżdżając językiem po górnej wardze i potrząsnąłem głową.

– Nie – wychrypiałem niskim głosem, nie spuszczając intensywnego spojrzenia z jej ciemnych oczu.

Wpatrywała się we mnie w milczeniu, jakby analizowała moje słowa. Zauważyłem, jak jej klatka piersiowa podnosi się i opada w szybszym tempie niż przed momentem. Po chwili zamrugała powiekami i odwróciła się, wracając do swoich czynności.

Czyżbyś się speszyła, maleństwo?

Westchnęła. Położyła drobne dłonie na krągłych biodrach i potrząsnęła głową. Oznajmiła, że to na dziś koniec i podziękowała za spotkanie.

Cholera, ona zdecydowanie nie ma pojęcia, kim jestem. I vice versa. Wyminęła mnie bez słowa, rzucając tylko przelotne spojrzenie. Chłód pociągnął się za jej smukłym ciałem. Sposób, w jaki kręciła biodrami, był kurewsko nieziemski. Wciągnąłem powietrze nosem i przesunąłem palcami po włosach, pociągając za ich końcówki z frustracji seksualnej, która mnie właśnie dopadła. Chciało mi się pieprzyć, ale na nikogo oprócz niej w tym momencie nie miałem najmniejszej ochoty. Nie żeby kobiety w moim zasięgu były kiepskie, czy mnie nie pociągały. Były seksowne i niczego sobie, ale czułem się nimi znudzony.

Jednym z pracowników był Xavier, mój zaufany człowiek. Urzędował w kadrach i to on miał dostęp do listy wszystkich osób zatrudnionych w korporacji – od serwisu sprzątającego po samego mnie. Kazałem mu załatwić wszystkie informacje – kim jest ta kobieta, skąd do nas przyszła, gdzie studiuje, jej miejsce zamieszkania, numer telefonu, numer konta, imiona rodziców, partnerów, wszystko to, co miała w swoim CV, ulubione miejsca, a przede wszystkim jej małą metryczkę. Moi ludzie potrafią załatwić wszystko, nawet to, czy jest dziewicą.

Przymrużyłem oczy w zamyśleniu. Niemożliwe. Jest na to zbyt seksowna.

– Chcę mieć to najpóźniej na wieczór, prześlij mi na maila – rzuciłem do Xaviera i chwyciłem za marynarkę, po czym wyszedłem z budynku korporacji.

Wcisnąłem dłonie w kieszenie spodni i spojrzałem w niebo. Znacznie pociemniało. Przeczuwałem, że się rozpada i to lada moment. Myśli rozwiało mi wołanie Cartera, mojego drugiego szofera.

– Panie Scott! Panie Scott!

Zamknąłem na moment oczy, biorąc przy tym głęboki, sfrustrowany wdech. Odwróciłem się w jego stronę i zmarszczyłem brwi, kiwając do niego głową.

– Co jest? – westchnąłem, wystawiając kciuki z kieszeni spodni. Podczas gdy ten sapał, próbując unormować oddech, podnosiło mi się ciśnienie. Nienawidziłem ciszy oczekiwania.

– No mów, co jest?! – podniosłem głos, zaciskając po chwili szczękę.

– Pana teczka. Proszę. Dokumenty są… w środku – wyjaśnił pośpiesznie, oddając mi czarną aktówkę. Skinąłem głową, wysilając się na uśmiech. Kąciki ust ledwie mi drgnęły.

– Zbiegłem tu specjalnie z czwartego piętra, widząc, jak pan wychodzi z budynku i…

– Cholera, nie, nie, nie… – Ten głos sprawił, że oboje odwróciliśmy się w kierunku jego właścicielki. To ta kobieta. Nieznajoma z konferencji. Po raz kolejny próbowała odpalić swój samochód, jeśli można tak nazwać kupę tego złomu, jednak najwyraźniej na marne.

– Biedna dziewczyna. – Carter zmarszczył czoło i potrząsnął głową. – No nic, panie Scott – wymruczał pod nosem i zwrócił kciuk w stronę biurowca. – Na mnie pora, muszę jeszcze…

Chwyciłem go za ramię i przyciągnąłem bliżej, skupiając wzrok na młodej kobiecie.

– Wiesz, kto to jest? – spytałem.

Carter przez chwilę analizował profil panienki, która bezradnie trzasnęła drzwiami swojego grata. Miała cholernie zrezygnowaną minę, kiedy podniosła maskę.

– Aaa, tak. Pani Susanne coś o niej wspominała. To jest Sophia Cole – zaczął, odwracając głowę w moją stronę. – Nowa stażystka, Harper przygotowywała ją do wykładu. Słyszałem, że spisała się całkiem nieźle, proszę pana.

Moje oczy automatycznie pociemniały, a na ustach pojawił się zawadiacki uśmiech. Przesunąłem językiem po wargach i kiwnąłem głową z uznaniem.

– Sophia – powtórzyłem i ruszyłem w stronę kobiety, oddając szoferowi aktówkę. Przechyliłem głowę na bok, przygotowując się do nawiązania rozmowy. Zanim zdążyłem cokolwiek powiedzieć, skarciła mnie osądzającym spojrzeniem.

– Daruj sobie głupie teksty – mruknęła.

Bezczelna, pyskata… ale wciąż słodka.

– Nawet nie wypuściłem powietrza z ust, panno Cole – zaznaczyłem, przymrużając powieki. – Widzę, że masz problem, chciałem ci pomóc.

– Więc sugerujesz, że jako kobieta jestem słaba i sobie nie poradzę z własnym autem? – zaatakowała mnie, nawet nie podnosząc wzroku.

Poczułem się zignorowany. Moje mięśnie napięły się na ten atak. Trzasnąłem maską jej auta, przez co ta prawie podskoczyła i dopiero wtedy zwróciła na mnie uwagę. No, wreszcie.

– Nazywasz autem tę kupę żelastwa? – mruknąłem równie oschle co ona i przechyliłem głowę do boku.

Sophia wzięła głęboki wdech i z irytacją spojrzała w moją stronę. Chryste. Jej skóra wyglądała jak aksamit bez żadnej skazy. Torturą było powstrzymywanie się przed dotknięciem jej, a jednak nie mogłem tego zrobić. Była przecież taka drobna. Gdzieś w głowie plątała mi się obawa, że gdybym to zrobił, mógłbym złamać jej delikatną, porcelanową strukturę. Długie, ciemne rzęsy otaczały jej orzechowe oczy, które w blasku słońca stały się jaśniejsze. Uniosła brwi i równie szybko je zmarszczyła.

– Okej, czego chcesz? – Kiwnęła na mnie głową.

– Już mówiłem, chcę ci pomóc – rzuciłem, wzruszając przy tym ramieniem.

– Dziękuję, bohaterze, poradzę sobie – odparła, przewracając oczami.

Zacisnąłem szczękę, wciągając powietrze nosem. Nie podobała mi się jej zniewaga. Miałem już coś powiedzieć, ale szofer sprawił, że głos uwiązł mi w gardle.

– Panie prezesie, wrócę do swoich obowiązków – powiedział Carter.

Prychnięcie z ust kobiety sprawiło, że znów na nią spojrzałem. Skrzyżowała dłonie na piersiach i przechyliła głowę z drwiącym uśmiechem.

– Ile mu zapłaciłeś, żeby tak cię nazwał?

Zdezorientowany uniosłem brwi i potrząsnąłem głową. Jej pewność siebie sprawiła jednak, że uśmiechnąłem się na ten komentarz.

Jak dobrze się spisuje, to trochę ponad pięć tysięcy dolarów miesięcznie. –Wzruszyłem ramieniem i podszedłem do jej samochodu. – Więc? Z czym masz problem?

Jej spojrzenie złagodniało, a cień uśmiechu jakby rozświetlił jej twarz. Oddech wyślizgnął się spomiędzy wiśniowych warg. Mój Boże. Była taka podobna do… nie. Nie myśl o niej. Nie wolno ci o niej myśleć.

– Już rano miałam z nim problemy, ale jakoś dojechałam. Teraz, gdy próbowałam go odpalić, silnik zaczął się dusić i nie chce odpalić – westchnęła, opuszczając ramiona ze zrezygnowaniem.

– Mogę spojrzeć? – spytałem.

– A znasz się na tym? – Poczułem się tak, jakby właśnie rzuciła mi wyzwanie.

– Możemy się o tym przekonać, panno Cole. – Mrugnąłem do niej z uśmiechem. – Wsiądź do środka i spróbuj odpalić silnik.

Upewniłem się, że rękawy koszuli sięgnęły łokci. Czasami, gdy nie mogłem liczyć na ojca, spędzałem czas z dziadkiem w garażu. Starszy Scott, gdy tylko przeszedł na emeryturę, wreszcie miał czas na zajęcie się swoim fordem mustangiem z 1967 roku. To, że na co dzień chodziłem w garniturze, nie oznaczało, że nie lubiłem pobrudzić sobie rąk. Dziewczyna zrobiła to, co jej zaleciłem, a duszenie silnika było wyraźnie słyszalne. Kiedy poprosiłem, by przestała, wysiadła z auta i stanęła obok mnie.

– I co? Jaka diagnoza?

– Jestem niemal pewny, że świeca zapłonowa jest zużyta – stwierdziłem, patrząc po chwili na szatynkę. – Aczkolwiek będzie bezpieczniej, jeśli sprawdzi to mechanik – dodałem.

– Cholera… akurat teraz musiałeś się zepsuć? – jęknęła pretensjonalnie do samochodu.

Zaśmiałem się pod nosem i zamknąłem maskę. Sophia westchnęła, a jej twarz przybrała zmarnowany wyraz. Pierwsze krople deszczu sprawiły, że oboje spojrzeliśmy na niebo.

– Nie, no po prostu świetnie. – Uderzyła dłońmi o uda i zirytowana wypuściła powietrze z ust. – Czy może zdarzyć się coś gorszego?

– Cóż, jeśli chcesz, szofer może zawieźć cię do domu – zaproponowałem.

Obserwowałem, jak niezręcznie oblizała usta i zaczesała kosmyk włosów za ucho. Zmierzyła mnie wzrokiem, a po chwili wzruszyła lekko ramieniem. Cała krew z mózgu odpłynęła mi do kutasa. Onieśmielona wyglądała cholernie seksownie. Zakłopotanie plątało się po jej twarzy, a kiedy podgryzła dolną wargę, miałem niekontrolowaną potrzebę pocałowania jej. Jezu, kurwa, Chryste.

Teraz uklęknij przede mną i… kurwa, Scott, nie teraz. Moje demony pchały się na wolność. Nie myśl w ten sposób.

– Głupio mi w ogóle prosić cię o coś takiego – przyznała, przechylając przy tym głowę, a nieśmiałość jakby ugasiła jej pewność siebie. – Jeszcze to na konferencji…

– Spokojnie, Sophio. – Kiwnąłem głową i wysunąłem dłoń do jej twarzy, by przejechać kojąco kciukiem po jej policzku. Aksamitna i chłodna skóra zaczerwieniła się pod wpływem mojego dotyku. Dotknąłem ją. Wreszcie ją dotknąłem. Mój Boże. Była jeszcze piękniejsza niż przed momentem. – Zostaw tego szrota. Żadne z nas nie chce zmoknąć, prawda? – mruknąłem, na nowo sunąc opuszkiem po jej policzku.

Stażystka wpatrywała się we mnie w milczeniu, a jej powieki mrugały rytmicznie. Miałem ochotę chwycić ją za włosy i sprowadzić na dół. Straciła zapał i całą odwagę, a ja cholernie lubiłem, gdy ktoś oddawał mi kontrolę nad sobą.

– Carter, zawieź panienkę Cole do domu – oznajmiłem. Szatynka spojrzała mi w oczy z delikatnym uśmiechem.

– Cóż, dziękuję… – odparła, a jej uśmiech stał się bardziej wyraźny.

Skupiłem wzrok na jej wargach. Chętnie przyparłbym ją do auta i chwycił za ten krągły tyłeczek, a nasze usta i języki tańczyłyby w namiętnym pocałunku. Zacisnąłem szczękę na tę myśl i natychmiast odsunąłem dłoń. Jeszcze trochę i moja męskość w spodniach spuchnie z bólu.

Zapragnąłem ją mieć. Starała się być taka pewna siebie, wielka pani niezależna. Podobało mi się to, lubiłem, gdy kobiety próbowały pokazać charakter. Jednak w niej było coś innego. Coś, co mnie przyciągało. Dostrzegałem cień tajemniczości w jej oczach. Nie miałem jeszcze pojęcia, co to jest, ale zapowiadało się kurewsko dobrze – jak zwiastun przed oscarowym filmem.

Cholera, ja nie pragnę… ja muszę ją mieć.





Komentarze

Popularne posty