[PATRONAT] Rozdział trzeci Cora Reilly "Złączeni zemstą"




Rozdział trzeci

Cara

Coś było nie tak, od razu to zauważyłam. Wystarczyło jedno spojrzenie na ojca podczas kolacji. Emanował aurą zdenerwowanego zwierzęcia w potrzasku. Talia zerknęła na mnie, wysoko unosząc ciemne brwi w niemym pytaniu. Zawsze próbowała udawać dorosłą, a jednak najwyraźniej nadal myślała, że wiem więcej od niej. W naszym domu zawsze było więcej pytań niż odpowiedzi.
Wzruszyłam delikatnie ramionami, po czym przeniosłam wzrok na matkę, ale ona była stuprocentowo skupiona na ojcu i patrzyła na niego z tym samym pytającym wyrazem twarzy, jaki widziałam u Talii. Mimo to chyba żadna z nas tak naprawdę nie potrzebowała odpowiedzi; ojciec wpatrywał się ze skupieniem w swojego iPhone’a, lecz ekran pozostawał czarny. To, na co najwyraźniej czekał i liczył, nie działo się. Palcami wystukiwał szybki rytm na mahoniowym stole w jadalni, cicho pukając paznokciami w drewno. Ojciec zazwyczaj dbał o to, żeby mieć krótkie paznokcie, jednak to, przez co na naszych oczach zmieniał się w kłębek nerwów, sprawiło, że zapomniał o higienie osobistej.
– Brando, prawie nic nie zjadłeś. Nie smakuje ci pieczeń wołowa? – zapytała matka. Spędziła dwie godziny w kuchni, przygotowując niedzielną kolację. W naszym domu kucharz gotował co drugi dzień.
Ojciec podskoczył na krześle. Jego szeroko otwarte, przekrwione oczy padły na matkę, a następnie na Talię i mnie. Z nerwów poczułam ucisk w żołądku. Jeszcze nigdy go takiego nie widziałam. Zawsze był spokojny i pragmatyczny. Mało co potrafiło go zdenerwować, ale od przyjęcia u Falconego wydawał się jakiś zestresowany.
– Nie jestem głodny – oznajmił, po czym znowu spojrzał na telefon.
Zerknęłam na fałdkę tłuszczu wylewającą mu się zza paska. Ojciec uwielbiał jeść i nigdy nie pozwalał, żeby pieczeń wołowa matki się zmarnowała.
Ekran telefonu rozbłysnął i tata zbladł. Odłożyłam widelec, też straciłam apetyt. Nie zdążyłam jednak posłać mamie kolejnego pytającego spojrzenia, ponieważ w tym momencie ojciec zerwał się z miejsca. Jego krzesło z hukiem upadło na drewnianą podłogę. Matka też wstała, lecz ja i Talia siedziałyśmy przykute do swoich miejsc. Co się działo?
– Brando, co…
Zanim matka zdążyła dokończyć zdanie, ojciec już zniknął za drzwiami. Po chwili wahania wyszła za nim. Wbiłam wzrok w zamknięte drzwi, nasłuchując jakichkolwiek dźwięków rozmowy. Wstałam. Talia nadal siedziała. Zerknęła na mnie i szybko zamrugała.
– Co się stało ojcu?
– Nie wiem – przyznałam. Mój wzrok powędrował na drzwi. Byłam rozdarta między pobiegnięciem za rodzicami, żeby dowiedzieć się, co się dzieje, a postąpieniem zgodnie z zasadami. Nie mogłyśmy wstawać od stołu bez pozwolenia. Nie lubiłam tej zasady, ale zawsze jej przestrzegałam, ponieważ tylko w trakcie kolacji nasza rodzina spędzała trochę czasu razem.
Drzwi do jadalni otworzyły się z rozmachem i ojciec wszedł do środka, trzymając w dłoniach dwa pistolety. Jeden położył na stół, po czym wyciągnął telefon i przyłożył go do ucha. Wbiłam wzrok w broń leżącą na stole. Wiedziałam, czym ojciec się zajmował, kim był. Wiedziałam to od zawsze, chociaż matka, Talia i ja wiodłyśmy całkiem zwyczajne życie. Nawet jeśli próbowało się być ślepym na prawdę, to i tak potrafiła bez zapowiedzi wymierzyć policzek. Do tej pory jednak ojciec starał się stworzyć wokół nas złudzenie normalności. Nie było to dla niego szczególnie trudne, ponieważ jeszcze kilka miesięcy wcześniej Talia i ja uczęszczałyśmy do szkoły dla dziewcząt z internatem, a do domu wracałyśmy tylko na weekendy i święta. Wkrótce planowałam wyjechać do college’u, a Talia miała wrócić do szkoły. Nigdy nie widziałam taty z bronią w ręku. Nigdy w ogóle nie widziałam żadnej broni z tak bliska. Ojciec był częścią przestępczości zorganizowanej, ale to samo tyczyło się wielu ludzi, którzy zajmowali się hazardem w Las Vegas. Nie byłam nawet pewna, czym tak dokładnie się zajmował poza tym, że zarządzał większością kasyn Camorry.
Matka weszła do jadalni, wyglądając na kompletnie oszołomioną, lecz ojciec nawet na nią nie spojrzał.
– Kiedy się tu zjawi? – wysyczał do telefonu. Po chwili skinął głową. – Będziemy gotowi. Pośpieszcie się.
Wreszcie odwrócił się do nas. Starał się zachować spokój, jednak w ogóle mu się to nie udawało. Jego lewe oko drgało, co doprowadzało mnie do szału.
– Talia, Cara, proszę, spakujcie po jednej torbie. Weźcie ze sobą tylko rzeczy, które naprawdę wam się przydadzą na kilka kolejnych dni.
Matka zamieniła się w słup soli.
– Brando?
– Jedziemy na wakacje? – zapytała Talia z nadzieją i naiwnością, jakich jej teraz zazdrościłam.
Ojciec zawsze się śmiał, jeśli powiedziałyśmy coś niemądrego. Nie dzisiaj.
– Nie bądź głupia, Talia – warknął. Podskoczyła na krześle, zaskoczona jego surowym tonem.
– Mamy kłopoty? – zapytałam ostrożnie.
– Nie mam czasu dyskutować z wami o szczegółach. Musicie teraz wiedzieć tylko tyle, że nie mamy zbyt dużo czasu, więc spakujcie, proszę, trochę rzeczy.
Ekran telefonu pojaśniał, pokazując wiadomość. Ojciec z ulgą rozluźnił ramiona.
– Już są. – Bez wyjaśnienia wyszedł prędko z jadalni. Tym razem wszystkie trzy wyszłyśmy za nim na korytarz. Ojciec otworzył drzwi wejściowe i wpuścił do domu kilku mężczyzn, których nigdy wcześniej nie widziałam. Byli nieschludni: mieli niedopasowane spodnie, skórzane kurtki, adidasy, dziwne tatuaże kałasznikowów.
Nie chciałabym ich spotkać w ciemnej alejce… Albo w ogóle kiedykolwiek. Kilku z nich przesunęło po mnie wyrachowanym wzrokiem. Widząc takich mężczyzn, przechodziło się na drugą stronę ulicy, żeby tylko ich uniknąć.
Musiałam powstrzymać się przed skrzyżowaniem ramion na piersi, chociaż czułam ogromną chęć obronienia się w jakiś sposób. Tato zaprosił ich do nas, więc nie mogli być groźni.
Ojciec wyjął kopertę z wewnętrznej kieszeni marynarki, po czym podał ją jednemu z mężczyzn. Talia przysunęła się nieco bliżej mnie. Chciałam dać jej pocieszenie, którego najwyraźniej szukała, lecz nie potrafiłam, gdyż ja sama byłam przerażona.
Mężczyzna zajrzał do środka.
– Gdzie reszta? – zapytał. Mówił z silnym akcentem. Czy to byli Rosjanie? Mieli nieco słowiańską urodę, ale wcześniej nawet nie przeszło mi przez myśl, że naprawdę mogliby być Rosjanami. Ojciec pracował dla Camorry i Rosjanie byli naszym wrogiem. Czy my wszyscy nie dopuszczaliśmy się właśnie zdrady, przyjmując tych mężczyzn w naszym domu? Te pytania kłębiły mi się w głowie, lecz postanowiłam zachować je dla siebie, ponieważ nie chciałam niczego pogarszać.
– Dostaniecie ją, kiedy razem z rodziną znajdę się bezpiecznie w Nowym Jorku. Taka była umowa, Władimir – powiedział ojciec.
Talia posłała mi skonsternowane spojrzenie, jednak ja nie oderwałam wzroku od tego, co rozgrywało się przede mną. Dlaczego mieliśmy jechać do Nowego Jorku? I co takiego zrobił ojciec, że potrzebuje teraz ochrony Rosjan? Prawie nigdy nie mówił przy nas o interesach, ale za każdym razem, kiedy przez przypadek usłyszałam coś na temat Nowego Jorku albo Rosjan, nie było to nic miłego.
Władimir spojrzał na kompanów, a następnie szybko pokiwał głową.
– To nie problem. Jutro będziecie w Nowym Jorku.
Ojciec odwrócił się do nas.
– Co wy tu jeszcze robicie? Mówiłem, żebyście się spakowały. Szybko.
Zawahałam się, lecz matka chwyciła dłoń Talii i poprowadziła ją w stronę schodów. Po chwili ruszyłam za nimi, ale zaraz zerknęłam znad ramienia. Rosjanie rozmawiali między sobą. Widocznie ojciec im ufał, a przynajmniej wierzył w to, że chcieli reszty pieniędzy na tyle mocno, żeby odstawić nas do Nowego Jorku. To mi o czymś przypomniało. Zrównałam się z matką i Talią i wyszeptałam:
– Dlaczego Nowy Jork? Myślałam, że nie możemy tam jeździć, bo tamtejsza rodzina nie dogaduje się z szefem ojca.
Matka przystanęła.
– Od kogo to słyszałaś?
– Nie wiem. Czasami zdarza mi się coś przypadkiem usłyszeć. To prawda?
– Nowy Jork to trudny temat. Już dawno tam nie byłam.
W jej głosie usłyszałam nutę tęsknoty. Otworzyłam usta, żeby zapytać ją o to, ale wtedy na dole rozbrzmiał głośny tupot i krzyki mężczyzn.
– Musimy się ukryć – wyszeptała matka i zaciągnęła Talię do sypialni rodziców. Już chciałam wejść tam za nimi, lecz usłyszałam, jak ktoś wchodzi po schodach. Szybko wsunęłam się do najbliższego pomieszczenia – pokoju Talii – i schowałam w przepełnionej szafie. Na podłodze leżały porozrzucane ubrania, którymi się przykryłam. Nadal widziałam większość pokoju przez prześwity w drzwiach, jednak do pomieszczenia wpadało tylko blade światło z korytarza, więc ciężko było rozpoznać kształty. Ledwo zdążyłam przykucnąć i przestać się ruszać, kiedy drzwi otworzyły się z rozmachem. Ktoś wszedł do pokoju na miękkich nogach. Światło padło na twarz mężczyzny i rozpoznałam w nim jednego z Rosjan. Krwawił z rany na ręce. Ruszył do okna. Zamierzał skoczyć? Próbował podnieść okno, ale zacięło się, ponieważ zbyt mocno szarpał.
Wstrzymałam oddech i zagrzebałam się głębiej w stercie ciuchów. Kolejny facet, o wiele wyższy i bardziej umięśniony od pierwszego, zakradł się do pokoju i chwycił Rosjanina. To wszystko wydarzyło się niesamowicie szybko, lecz drugi mężczyzna wydał mi się znajomy. Nastąpiła krótka szarpanina. Rosjanin wyciągnął nóż, jednak nie zdążył go użyć. Drugi mężczyzna złapał go za szyję i skręcił mu kark. Stłumiłam krzyk i w tym samym momencie ciało Rosjanina upadło na drzwi i otworzyło je na oścież. Światło sączące się z korytarza padło na środek pomieszczenia. Puste niebieskie oczy wpatrywały się niewidząco w moją stronę. Martwy. Zabity.
Mój wzrok przeniósł się z powrotem na zabójcę. Stał plecami do mnie. Ale znałam go. Od czasu przyjęcia, które miało miejsce kilka tygodni temu, kilka razy odwiedził mnie we śnie.
Growl, oczywiście.




Komentarze

Popularne posty