[PATRONAT] Rozdział pierwszy Blair LeBlanc "The Guarded Heart"
ROZDZIAŁ
PIERWSZY
Cassian
TO
Z NIĄ BĘDĘ MUSIAŁ PRACOWAĆ?
Patrzyłem na fioletowowłosą ślicznotkę, której
widok sprawił, że moje ostatnie podboje wydawały się nijakie. Jej nieśmiały
uśmiech sprawiał, że wyglądała na bezbronną. Miała młodą twarz w kształcie
serca, a zmęczone spojrzenie emanowało niewinnością.
Sprawiała
wrażenie niezłego ziółka.
– Gwiazdka pop? – powiedziałem
do telefonu.
Boże,
nienawidziłem popowych gwiazdeczek. Wymagające gówniary z ego wielkości
Teksasu. Nie dawały napiwków, traktowały mnie gorzej niż swoje szczurowate
pieski i oczekiwały, że przymknę oko na ich uzależnienie od narkotyków. W
hotelu Chateau Marmont zakończyłem współpracę z niejednym przećpanym
przegrywem. Kasa się nie liczyła. Gdyby ktoś, będąc pod moją opieką,
przedawkował, kogo by obwiniono? Pieprzonego celebrytę, czy mnie?
Większość
ludzi obwiniłaby mnie.
Skończyłbym
karierę w dniu, w którym ktoś umieściłby moje nazwisko obok nekrologu. Zbyt
wiele czasu poświęciłem na nawiązanie dobrych stosunków z firmami i agencjami
ochroniarskimi, by jakiś chwalipięta to zrujnował.
Pieprzyć
celebrytów.
– Dobra, jeszcze raz –
powiedziałem i usłyszałem sapnięcie Richarda. – Ktoś spoza list przebojów?
– To córka polityka – odparł. –
Dwunastogodzinne zmiany. Będziesz pracował z Quentinem.
– Ech…
– Jaki masz problem z Q? –
Gwałtowny kaszel zagłuszył jego ostatnie słowa. – Wybacz. Cholerny katar
podrażnia mi gardło.
Richard
naprawdę powinien rzucić palenie.
– Quentin jest za młody.
– Zaczynałeś, będąc w jego
wieku.
Zmarszczyłem
brwi, słysząc to porównanie.
– Ale byłem dwa razy
dojrzalszy.
Dobry
wynik w wyciskaniu sztangi nie gwarantował sukcesów w pracy ochroniarza.
Quentin był weteranem wojennym i jak większość ludzi, którzy sporo przeszli,
bywał bardzo nerwowy.
Ludzie
zdolni funkcjonować w nieprzyjaznym środowisku, nie zawsze nadawali się na
ochroniarzy. Udowodnił to, kiedy dzięki niemu wywalili nas z ostatniej pracy.
Na oczach paparazzi wszczął bójkę z byłym chłopakiem naszej klientki, co
zaowocowało lawiną wstrętnych artykułów w brukowcach. Gwiazdeczka nieźle się
wściekła i obaj wylądowaliśmy w pace.
– Przynajmniej dobrze wygląda –
powiedział Richard ostrożnie. – Bez urazy, ale ty nie sprawiasz wrażenia
ciepłego i serdecznego.
– Wiem o tym. Do diabła, jestem
z tego dumny!
– Właśnie – mruknął, pociągając
nosem. – I jak na tym wychodzisz?
– Całkiem nieźle. – Gwałtownie
otworzyłem lodówkę, złapałem karton mleka i powąchałem zawartość. Cuchnęła,
więc rzuciłem go na bok. – Opowiedz mi więcej o tej robocie.
– Będziesz mieszkał tuż obok klientki.
Ty i Quentin dostaniecie osobne pokoje, nie będziecie się widywać po godzinach.
– Richard zaniósł się kaszlem. – Zlecenie potrwa kilka miesięcy. Niskie ryzyko,
łatwa kasa.
– Wygląda na zadziorną – mruknąłem.
– Co cię to obchodzi? To tylko
praca – odpowiedział.
Miał
rację. Ufałem Richardowi. Załatwił mi moją pierwszą robotę – ochranianie
aktorki, która na festiwal w Cannes wystroiła się w suknię wartą dwanaście
milionów dolarów. Richard był instruktorem w szkole dla służb ochrony, do
której chodziłem w Wirginii. Rzucił pracę wykładowcy, by założyć własną agencję.
Dostałem od niego cynk tuż po zakończeniu nauki.
Idąc
przez salon, przyłożyłem telefon do drugiego ucha.
– Masz coś jeszcze?
– Poczekaj chwilkę. – Usłyszałem,
że wertuje jakieś kartki. – Początkujący artysta pop potrzebuje ochroniarza na
swoją ogólnoświatową trasę koncertową.
– Następny.
– Saudyjska księżniczka wraz ze
świtą przyjeżdża do San Francisco na zakupy.
– Nie, dzięki.
– Ta oferta jest naprawdę
konkurencyjna, Cassian. Na pewno ją odrzucasz?
Saudyjczycy
płacili adekwatnie do swoich wybujałych
wymagań. Miałem za sobą już wiele zleceń, w trakcie których musiałem wyjaśniać
rozgniewanym menadżerom hoteli, dlaczego pokoje były zdemolowane. Pewnego razu
książę po prostu gotował na otwartym ogniu, niemal podpalając przy tym cały
cholerny budynek.
Usłyszałem
jęk dobiegający z wnętrza mojej sypialni. Szybko spojrzałem w tamtym kierunku.
– Mogę do ciebie oddzwonić? Mam
towarzystwo – wyszeptałem do telefonu.
– O, masz dziewczynę? –
Doskonale wiedział, że to nieprawda.
– Na jedną noc.
– Kiedyś będziesz musiał się
ustatkować – westchnął Richard. – Nawet jeśli potem będziesz tego żałował.
– Nie ma opcji. Cześć!
Zakończyłem
połączenie i odłożyłem aparat na blat w kuchni. Richard był naprawdę fajnym
gościem. Nigdy nie zapomniał o moich urodzinach. Zawsze znajdował powód, żeby
zaprosić mnie do siebie. Nie podobało mu się to, że mieszkałem sam i wolne
chwile spędzałem na siłowni albo na strzelnicy.
Moje
życie było tak puste, jak to mieszkanie, ale nie dbałem o to.
Nie
pociągały mnie związki.
Przyjacielskie
przekomarzanki z Richardem były w porządku, ale osobiste przytyki już nie. Stanowiły
dla mnie dodatkowy balast. Dużo czasu spędzałem w samotności. Bywały dni, kiedy
nie odzywałem się do nikogo poza kobietami, które chciałem zerżnąć. Uwodzenie
takich kobiet, mimo że brakowało mi charyzmy, było przerażająco proste. W
Walnut Creek żyło mnóstwo desperatek.
Moje
romanse były bezuczuciowe. Chciałem przyjemności, one też – po prostu
zaspokajaliśmy swoje potrzeby. Zdarzały się przypadki, kiedy dziewczyna
zaczynała się do mnie kleić i musiałem ją odrzucić, bo lepiej czułem się jako
singiel.
A
skoro o romansach mowa, to dziewczyna leżąca w moim łóżku, powinna już iść.
Wróciłem
do sypialni. Obok królewskich rozmiarów łóżka stała szafka nocna. Spod mojej
kołdry wystawała blond czupryna. Chciałem, żeby dziewczyna wyszła, więc
podniosłem rolety, a pokój zalało światło. Promienie słońca ją oślepiły, na co
jęknęła.
Chwyciłem
parę jeansów, leżących na podłodze i rzuciłem je na łóżko.
– Zaraz wychodzę – burknąłem do
zwiniętej w kulkę kobiety. – Masz dziesięć minut. Z drugiego pokoju usłyszałem
dźwięk przypomnienia z telefonu – o ósmej powinienem być w salonie jubilerskim
Swansona. Złapałem kamizelkę kuloodporną i wcisnąłem się w nią. Jak zwykle
musiałem szarpać się z guzikami. Pieprzone łapska. Pomimo setek godzin ćwiczeń
na strzelnicy i wieloletniej terapii już nigdy nie będę sobą. Obciągnąłem rękaw
białej koszuli, zakrywając paskudne blizny i licząc na to, że mój następny
klient nie będzie zadawał zbędnych pytań.
– Wracaj tutaj, Cassian – mruknęła
obca. – Która godzina?
– Muszę iść do pracy.
Dziewczyna
zrobiła bardzo niezadowoloną minę, a ja starałem się za wszelką cenę
przypomnieć sobie jej imię. Słowo daję, że nie byłem w stanie.
Blondynka
ziewnęła i wstała z łóżka. Podniosła swoje jeansy i zaczęła naciągać je na
nogi.
– Masz może kawę? – spytała.
– Nie. – Nie tolerowałem
żadnych używek. – Przykro mi.
Bezimienna
koleżanka obdarzyła mnie poirytowanym spojrzeniem, ale miałem to gdzieś. Założyłem
spodnie i przypiąłem kaburę do paska. Za pasek wsunąłem dwa noże. Do torby,
którą zazwyczaj trzymałem w schowku samochodowym, włożyłem kolejny pistolet,
latarkę, zapasową komórkę i jeszcze więcej noży.
Musiała
zauważyć broń, bo wytrzeszczyła oczy.
– Jesteś gliniarzem?
Powinienem
uważniej dobierać sobie towarzyszki.
– To już przeszłość.
– Dlaczego nosisz przy sobie
broń?
– To nie pora na zabawę „Sto
pytań do”. Muszę iść do pracy, a ty zapewne do swojego wściekłego męża.
– Nie jestem mężatką, kutasie.
– Pokazała mi środkowy palec, upewniając się, że zauważę też brak obrączki.
– Widocznie cię z kimś
pomyliłem. – Zaczerwieniła się, a ja byłem pewien, że dziewczyna już mnie
nienawidzi. – Tam są drzwi – dodałem sucho.
– Bałwan.
Z
prędkością światła naciągnęła na siebie resztę ciuchów i wypadła z pokoju, po
drodze chwytając swoje szpilki. Trzasnęła drzwiami do mieszkania, zostawiając
za sobą błogą ciszę.
Spokojnie
wciągnąłem czarną kurtkę i zawiązałem buty. Chcąc zrobić dobre pierwsze
wrażenie, standardowo wybrałem garnitur. Wygnieciona koszula, tanie buty i
nieład na głowie były dla mnie równoznaczne z utratą zlecenia.
Mój
telefon zapiszczał.
– Tu Cassian – powiedziałem do
słuchawki.
– Hej, Richard z tej strony. Musisz
dać mi znać, co z robotą dla senatora. Gość mocno naciska.
– Jak się nazywa ta dziewczyna?
Może znajdę chwilę, żeby ją dokładniej sprawdzić. – Weryfikowanie klientów
przed przyjęciem zlecenia było wprost niezbędne. Przerobiłem już zbyt wielu
dilerów narkotyków, którzy chcieli mnie wrobić w swoje ciemne sprawki. Co
prawda córka senatora nie wyglądała jakby handlowała amfą, ale przezorny zawsze
ubezpieczony.
– Ma na imię Rain. A na
dokładne sprawdzanie nie masz czasu.
– Brzmi jak hipiska, a nie córka
męża stanu. – Poprawiłem krawat. – A jej ojciec?
– To Montgomery, słyszałeś o nim?
Poczułem jak na nowo wzbiera we mnie
strach, doszczętnie niszcząc mój wewnętrzny spokój. Jeszcze pięć lat temu
słysząc to nazwisko, wpadłbym w furię.
Teraz wprost płonąłem.
– Senator Montgomery nie ma
córki – wycedziłem.
– Teraz ma. Nieślubną.
– Czyli bękart.
– Jest dzieckiem nieślubnym,
zupełnie tak jak ja. Nie bądź takim gnojem – westchnął Richard.
– Montgomery ma córkę?
– Chryste, szybko łapiesz. Tak,
Cass, tak. Montgomery ma córkę. Dwa lata temu wytoczyła mu proces o uznanie ojcostwa.
Ten kutas, to znaczy, mój klient… Zaprzeczał, nie chciał jej uznać. Więc
pozwała go, zrobiła testy DNA i bingo.
– Intrygujące.
Jak bardzo byli zżyci?
Przesuwałem palcem po ekranie
telefonu, przyglądając się różowym ustom dziewczyny z zupełnie innym
nastawieniem niż jeszcze chwilę temu.
Zazwyczaj leciałem na kobiety dojrzałe,
a nie małolaty o sarnich oczach. Jeśli Walnut Creek miało cokolwiek do zaoferowania,
były to znudzone życiem żony przepracowanych inżynierów i doktorów. A jednak
ostatnio moje jednonocne przygody ani trochę mnie nie satysfakcjonowały. Być
może dlatego, że przeleciałem zbyt wiele nijakich kobiet.
Młoda,
urocza dziewczyna byłaby miłą odmianą. Rain nawet ze zdjęcia roztaczała tak
radosną aurę, że poczułem, jakby padały na mnie promienie słońca. Jak ludzie
mogą być aż tak szczęśliwi? Szukałem odpowiedzi na fotografii, ale widziałem
tylko jej psotny uśmiech.
– Nie wiem, czy mówisz serio, ale
masz rację. Tak czy siak, przekonał ją do wycofania sprawy. Zobowiązał się do płacenia
za jej szkołę, jeśli zamieszka z nim na trzy lata.
– Wzruszające – mruknąłem i
skierowałem się do drzwi. – Niech zgadnę. Wydaje jego kasę na koks i Dom
Pérignona?
– Mógłbyś przestać zachowywać
się jak osądzający dupek? – zirytował się Richard.
– Dobra – prychnąłem. – Biorę
tę robotę.
– Szepnąłem im kilka miłych
słów na twój temat – powiedział, a w jego głosie usłyszałem zaniepokojenie. –
Nie spraw, bym musiał tego żałować.
– Nie martw się, będę grzeczny.
Zakończyłem
połączenie.
Nawiązywanie głębszych relacji z
klientami było zakazane, ale przecież klientem był senator, a nie Rain. Mógłbym
ją chronić… i poskromić. Od tych ponętnych usteczek senator oderwałby mnie
tylko wyrzucając ze swojego domu. Posuwanie jego córki nie sprawi, że będziemy
równi, ale przynajmniej będę mógł się tak poczuć.
Uśmiechnąłem
się do siebie po raz pierwszy od naprawdę dawna. Cholera, to było coś.
Wprost
doskonała okazja.
***
Szedłem
przez tonącą we mgle bogatą dzielnicę. Rain mieszkała z ojcem w Presidio
Heights, w okolicy, na którą mogli sobie pozwolić tylko ludzie obrzydliwie
nadziani. Domy warte miliony dolarów były upchnięte na małej powierzchni. Obok
siebie stały budynki w stylu wiktoriańskim, bloki i przesadnie luksusowe
rezydencje nowobogackich.
Dom
senatora wyróżniał się nawet spośród tych ostatnich i nie zdziwiłbym się, gdyby
ktoś z sąsiadów wytoczył mu proces i domagał się zburzenia tej modernistycznej
potworności. Budynek przewyższał wszystkie sąsiednie i wyglądał jak ogromny
klocek Lego z oknami. Na podjeździe stała Tesla, zdradzając tylko fatalny gust Montgomery’ego.
Tuż obok zaparkowano srebrną Toyotę Prius, która była znacznie rozsądniejszym
wyborem i pewnie należała do jego żony.
Zbliżyłem
się do solidnej bramy i nacisnąłem przycisk dzwonka. Przedstawiłem się do
domofonu i w odpowiedzi usłyszałem kliknięcie zamka. Pomiędzy domem a różanym
żywopłotem rozciągał się ciemnozielony trawnik. Uważałem, żeby nie nadepnąć na
niego i ruszyłem przed siebie kamienną ścieżką. Kiedy wspiąłem się po
prowadzących na ganek schodkach, ochroniarz zażądał, bym się wylegitymował.
– Bardzo proszę. – Wyciągnąłem
dowód i pokazałem go mężczyźnie.
– Proszę za mną – odpowiedział po
chwili.
Podchodząc do
drzwi, prawie poślizgnąłem się na gładkiej powierzchni białych paneli. Barwy
ścian i mebli były stonowane, utrzymane w odcieniach beżu i śnieżnobiałych,
zaakcentowanych pastelowym niebieskim. Kontrast stanowił abstrakcyjny obraz w
kolorze krwistej czerwieni i błękitu. Poczułem niesmak, przyznając jednak w
duchu, że całość prezentowała się całkiem nieźle.
Ochroniarz
zaprowadził mnie do wyłożonego dywanem pokoju, pośrodku którego stał marmurowy
stoliczek, dwa krzesła i sofa.
Na
ścianach, jak na wystawie, wisiały zdjęcia rodziny senatora. Obserwując ich
uśmiechnięte twarze, poczułem gniew. Fioletowowłosej nie było na żadnej
fotografii.
Czarna owca.
Zastanawiałem
się, czy była uzależniona od narkotyków, czy po prostu była zepsutym bachorem.
W tym momencie kasa się dla mnie nie liczyła.
– Napije się pan kawy? – spytał
współpracownik senatora. – A może herbaty?
Oderwałem
wzrok od rodzinnych portretów.
– Nie, dziękuję – odparłem,
patrząc na niego.
Klamka
powoli opadła i do pokoju wszedł starszy, brzuchaty mężczyzna z burzą siwych
włosów. Nie miał na sobie butów, a ubrany był w bojówki i koszulkę polo.
Zapłonął we mnie
gniew, ale zdławiłem go. Byłem tu dla jego córki, a nie dla niego.
– Ach, pan Grant – powiedział
głębokim głosem. – Cieszę się, że przybył pan w tak krótkim czasie.
Wyciągnął
w moją stronę żylastą dłoń.
– Miło pana poznać, senatorze.
– Podałem mu rękę, zmuszając się do uśmiechu.
– Proszę usiąść.
Gestem
wskazał jeden ze stojących naprzeciwko siebie niebieskich foteli. Rozsiadłem
się wygodnie na miękkich poduszkach, ale czułem, że buzuje we mnie adrenalina.
Montgomery
usiadł i sapnął boleśnie.
– Problemy z kręgosłupem. Żaden
chiropraktyk nie jest w stanie mi pomóc.
– Bardzo mi przykro –
odpowiedziałem, w rzeczywistości licząc na to, że boli go jak cholera.
Skrzywił
się, próbując znaleźć wygodną pozycję.
– Polecił mi ciebie twój znajomy, jeden
z moich ochroniarzy. Brent powiedział, że już kiedyś z tobą pracował.
– Brian – poprawiłem go. – Tak,
zgadza się. Pracowaliśmy dla pewnego dziennikarza, w trakcie jego tygodniowego
pobytu w Afganistanie. Będę musiał podziękować Brianowi za rekomendację.
– Posłuchaj, będę z tobą
szczery. Znam już waszą dwójkę. Moja córka jest skomplikowana. – Na jego twarz wypłynął grymas, tak jakby
zdał sobie sprawę z tego, że zabrzmiał zbyt szorstko. – Nie przywykła do
nadzoru. Jestem już na skraju wytrzymałości i mam nadzieję, że wbijecie jej
trochę rozumu do głowy.
– To nie będzie problem.
– Rain jest bardzo
zdeterminowana – ostrzegł. – Lubi się dąsać, jest lekkomyślna. Potrzebuje
twardej ręki kogoś, kto nie da się wodzić za nos.
– Z całym szacunkiem, senatorze,
ale jestem w stanie poradzić sobie z dziewiętnastoletnią dziewczyną.
– Teraz tak mówisz – zaśmiał
się i spojrzał na mnie tak, jakby zrobiło mu się mnie żal. – Ona potrafi zmylić
ochroniarzy i im zwiać. Chodzi na protesty, opuszcza dom, nie informując przy
tym nikogo, i wymyka się do przyjaciół. A ja staram się uniknąć skandalu, jaki
wzbudziłby alkoholizm mojej nieletniej córki.
– Czyli mam ją chronić i przed
innymi, i przed samą sobą?
– Tak. Dokładnie to mam na
myśli. Na jej telefonie zainstalowałem aplikację śledzącą, do której oczywiście
otrzymasz dostęp. Będziesz też musiał monitorować jej konta w mediach
społecznościowych. – Zmartwiony Montgomery wbił wzrok w ścianę. – Będziesz musiał
użyć siły.
– Użyć siły?
– Zmuszać ją do chodzenia ze sobą.
Nie chcę, żeby kręciła się w podejrzanych częściach miasta.
Mam
się do niej zbliżyć?
– Nie ma problemu, senatorze.
Mam doświadczenie w takich sytuacjach. Może pan na mnie liczyć – uśmiechnąłem
się, mając nadzieję, że nie zauważy mojej nieszczerości.
Montgomery pochylił się w moją stronę i potrząsnął
moim ramieniem.
– Właśnie to
chciałem usłyszeć. Chcesz ją poznać?
– Chętnie.
Senator chwiejnym krokiem podszedł do drzwi.
– Wejdź –
powiedział oschle, wpuszczając dziewczynę.
Wstałem, ledwo ukrywając swoje podekscytowanie.
Zaufał mi i powierzył opiekę nad córką, a powinien był mnie po prostu wykopać.
Być może czekała mnie świetna zabawa.
Do pokoju weszła smukła dziewczyna, ubrana w
podkreślającą talię, kwiatową sukienkę, półprzezroczystą od pasa w dół. Jej
włosy przytrzymywała brązowa opaska, odsłaniając piękną twarz. Nie byłem
pewien, czy to widziane przeze mnie zdjęcie było stare, czy po prostu makijaż
dodawał jej lat.
Dziewczyna uśmiechnęła się z rozmarzeniem.
Wyglądała na zrelaksowaną, pewną siebie i – co najważniejsze – szczęśliwą. Jak ktoś mógł być tak szczęśliwy?
Miała
piękne włosy, ale najbardziej zatkało mnie, kiedy zobaczyłem bijący z jej
jasnych oczu optymizm. Nigdy wcześniej nie znałem osoby, której uśmiech
emanował takim ciepłem. Wytrzymałem jej spojrzenie i zrobiło mi się gorąco. Z
jakiegoś powodu wiedziałem, że nie mógłbym jej wykorzystać. Mój plan legł w
gruzach.
Podeszła
do mnie, by się przywitać.
– Cassianie, poznaj moją córkę
– powiedział Montgomery, chwytając ją za ramię. – Rain, to twój nowy
ochroniarz.
Jako
pierwsza wyciągnęła rękę, uśmiechając się.
– Miło mi cię poznać, Cassianie.
– Nie miała głosu dziewiętnastolatki, lecz dojrzałej kobiety.
– I wzajemnie – odpowiedziałem.
Potrząsnąłem
jej dłonią. Zauważyła moje blizny, prawdopodobnie dlatego, że poczuła pod
palcami ich szorstkość, ale nie dała tego po sobie poznać. Wpatrywała się we
mnie oczami o zielonej tęczówce obwiedzionej złotem. Nie wyglądała na
onieśmieloną, a nawet jeśli była, maskowała to szerokim uśmiechem.
Przejrzała mnie
na wylot. Milczałem, starając się zapanować nad myślami.
– W porządku. Muszę się zbierać
– mruknął Montgomery, zerkając na zegarek. – Zapoznajcie się ze sobą.
– Cześć – powiedziała Rain.
Zsunęła swoją dłoń z mojej i obserwowała ojca, który nawet się na nią nie
obejrzał. Senator zamknął drzwi, zostawiając nas samych. Rain nadal była
zarumieniona.
– Cassian – wyszeptała swoim
zachrypniętym głosem. – Czy to jakieś zdrobnienie?
– Nie – odparłem i zmieniłem temat. –
Jak mam cię nazywać?
– Rain – usłyszałem.
– Bardzo melancholijne imię jak
na dziewczynę z fioletowymi włosami.
– Moja mama jest hipiską. –
Rain wzruszyła ramionami. – W przeciwieństwie do ojca, lubiła imiona związane z
naturą i przyrodą.
– Rozumiem.
Rain
usiadła na jednym z foteli i podciągnęła sukienkę, krzyżując nogi.
– Usiądź, proszę.
Wolałem
pozycję stojącą. Błędnie oceniłem moją podopieczną, a stojąc nad nią czułem
namiastkę kontroli. Nie zachowywała się jak nadąsana gówniara. Podobała mi się
i to mnie martwiło.
Poklepała
drugie krzesło. Usiadłem obok i spojrzałem w jej stronę.
– Co chcesz wiedzieć? –
zapytałem.
– Wszystko.
Czułem
promieniującą od niej radość i przybliżyłem się, by poczuć ją jeszcze bardziej.
– Mam trzydzieści lat.
Ochroniarzem jestem od siedmiu, przedtem byłem gliniarzem w Walnut Creek.
Wychowałem się w San Leandro i studiowałem na uniwersytecie San Jose.
– To nadal niewiele, Cassianie
– powiedziała, opierając podbródek na dłoni.
– Co jeszcze chcesz wiedzieć?
– Dlaczego pracujesz dla mojego
ojca?
Ponieważ
jej ojciec to gnój, a ona była niesamowicie słodka. Zapatrzyłem się na jej uda,
widoczne przez rozcięcie w sukience, wyobrażając sobie, jak oplata mnie nimi w
pasie.
Cholera,
dlaczego tak na mnie działała?
Gdy
spojrzałem jej w oczy, serce zaczęło walić mi w piersi jak młotem. W mojej
głowie pożądanie walczyło z instynktem, który nakazywał ją chronić.
– Ponieważ nadaję się do takiej
pracy. Niskie ryzyko, dobre pieniądze.
Rain
uśmiechnęła się zachęcająco.
– A co robisz w wolnych
chwilach?
Opierdalam
się. Chodzę na strzelnicę. Ćwiczę na siłowni.
– Trenuję i pracuję nad swoimi
umiejętnościami.
– Po to, żeby nie wypaść z
formy. Ale co lubisz robić?
Poczułem
nieprzyjemny ucisk w piersi. Denerwowały mnie osobiste pytania, bo moje
odpowiedzi odsłaniały poranione wnętrze.
– Ćwiczyć i trenować –
powiedziałem krótko.
– Masz jakieś pasje? – dopytywała.
Kiedyś lubiłem surfować.
– Ciekawska jesteś. Nie wiem,
czy mam jakiekolwiek pasje.
– Lubisz jazz? – zapytała
nagle.
– Niezbyt.
– To może rock? – podpowiedziała.
– Czasami tak.
– Metal, progresywny czy
alternatywny?
– Klasyczny. Lubię klasycznego rocka
– westchnąłem.
W
jej oczach zabłysło rozbawienie.
– Więc nie miałbyś nic
przeciwko wieczorowi talentów w klubie jazzowym.
Nie
miałbym nic przeciwko mojej twarzy pomiędzy twoimi nogami. Jezu Chryste,
dlaczego?
– Nie interesuje mnie, dokąd
idzie moja podopieczna, tak długo, jak nic nie będzie jej zagrażać.
– Nosisz przy sobie broń?
– Tak – uchyliłem połę
marynarki, pokazując jej swoje uzbrojenie. – Nigdy nie wychodzę bez niej do
pracy.
– Czy czasem nie przesadzasz?
Przecież nikt nie chce mnie zabić.
– Nikt, o kim byś wiedziała.
Mam w tym pewne doświadczenie. Ludzie są zdolni do koszmarnych rzeczy.
– Wierzę ci, ale wydaje mi się,
że większość ludzi jest przyzwoita – powiedziała, bawiąc się pasemkiem
fioletowych włosów.
Och,
co za naiwność.
– Pozwolę sobie zaprzeczyć.
– Gdyby mnie poznali, nie
chcieliby mnie skrzywdzić.
– Jeśli w to wierzysz, to możesz
się rozczarować.
– Czy ty mnie nie lubisz? –
spytała nagle ze smutkiem.
Poczułem
się, jakby mnie uderzyła.
– Nie to miałem na myśli.
Psychopaci działają bez żadnych konkretnych pobudek. Nie potrzebują powodów, by
cię nienawidzić. – Była niepoważna, jeśli myślała, że na ulicy mogła się czuć
bezpiecznie. – Nie wierzysz mi? Przejdź się na spacer po Tenderloin.
– Cassian, nie mam na myśli
podejmowania głupiego ryzyka. Po prostu uważam, że nie potrzebuję całodobowego
nadzoru. Wydajesz się fantastycznym ochroniarzem, ale ja nienawidzę, kiedy ktoś
wszędzie za mną chodzi. Mam dziewiętnaście lat. Pamiętasz, jak to jest być w
moim wieku?
Pamiętam
swój pierwszy rok na San Jose, dziesięć lat temu. Beztroski czas wypełniony poznawaniem
dziewczyn, beznadziejnym seksem i zajęciami, z których nic nie wyniosłem.
– Wiele cię nie omija – odpowiedziałem.
– Cóż, nie ty o tym
zadecydujesz.
– Mylisz się. Mam wpływ na twój
plan dnia. Jeśli uznam, że gdzieś jest niebezpiecznie, nie pójdziesz tam.
Koniec tematu.
Rain nie
przyjęła tego za dobrze. Jej dyplomatyczne podejście legło w gruzach.
– Nie wiem, co powiedział ci
mój ojciec, ale to ja zarządzam moją ochroną.
– Nie, skarbie, to ja nią zarządzam. – Wyprostowałem
się, górując nad nią, mimo że siedziałem. Czas pokazać jej, kto tu rządzi.
Ochranianie tak młodej kobiety wymagało natychmiastowego ustalenia granic. Nie
mogła mi się bezkarnie opierać. – Twój ojciec jest moim klientem, nie ty. To on
ma być zadowolony, a nie ty.
Wzdrygnęła
się, słysząc moje ostre słowa.
– No nie wiem. Zwolniłam dwóch
ostatnich ochroniarzy. Wydaje ci się, że jesteś nietykalny?
Przybliżyłem
się do niej i poczułem uderzenie gorąca, widząc, jak drobna jest w porównaniu
do mnie.
– Nigdzie się nie wybieram.
– Wystarczy tylko, że pogadam z
tatą…
– To ja jestem za ciebie
odpowiedzialny – uciąłem. – Nic nie ugrasz, wspominając o tatusiu.
– Nie lubię, kiedy mówi się do
mnie w ten sposób.
Bogaci
ludzie potrafili wściec się o byle bzdurę. Kurwa jego mać, nikt nigdy nie
oceniłby mojej pracy na pięć gwiazdek.
– Cóż, nie mam zamiaru cię
przepraszać, więc po prostu się z tym pogódź.
– Jesteś niemożliwy – sapnęła.
– Kto odzywa się w ten sposób do klienta?
– Przypomnę, że nie jesteś moim
klientem. Jesteś moją podopieczną. Miałem już do czynienia z takimi jak ty i
tym razem nie będzie inaczej.
Policzki
Rain zapłonęły.
– W życiu nie widziałam kogoś
tak przewrażliwionego.
– A ja nigdy nie widziałem
kogoś tak oderwanego od rzeczywistości. Niechęć do ochrony u kogoś z twoją
pozycją to szaleństwo. Chcesz zachować anonimowość i ryzykujesz życie, ale ja
ci na to nie pozwolę. – Mój głos ociekał taką złością, że uśmieszek zniknął z twarzy
Rain. – Są ludzie, chorzy ludzie, którzy bez żadnego powodu mogliby pchnąć cię
nożem. Nawet byś tego nie zauważyła, ale ja tak. Zrozum, jeśli pozbędziesz się
ochrony, będziesz martwa.
Rain
skuliła się na fotelu. Nasze spojrzenia się spotkały i zobaczyłem, jak się
wzdryga, a do jej oczu napływają łzy.
– Dlaczego taki jesteś? –
spytała. – Taki… szorstki.
Bardzo dobrze. Udało mi się ją
nastraszyć.
– Kawał życia przed tobą. Nie zaprzepaść
tego.
Wstała
z fotela, a ja tuż po niej. Zerknęła na drzwi, więc natychmiast zablokowałem
przejście. Cała się trzęsła.
Biedna
dziewczyna, musiała się przyzwyczaić do tego, że nie wszystko będzie szło po
jej myśli.
– Posłuchaj mnie, Rain –
powiedziałem, dotykając jej policzka. Spojrzała na mnie załzawionymi oczyma. –
Nigdzie się nie wybieram. Nie jestem uprzejmy ani delikatny. Jeśli będę musiał,
przerzucę cię przez ramię.
– A ja zrobię ci scenę, która
przez całe tygodnie będzie na pierwszych stronach gazet. Jak sądzisz, jak
szybko wylecisz po czymś takim?
– Jeśli będziesz utrudniać mi
pracę, mogę podrzucić twojemu tacie kilka cennych wskazówek. Na przykład, żeby
wypisał cię z college’u i ukrócił wypady do stolicy.
– Nie możesz zakazać mi
odwiedzania taty. – Podeszła do mnie, więc delikatnie ją odsunąłem.
– Mogę i zrobię to, jeśli będę
musiał.
– Co jest z tobą nie tak? –
powiedziała Rain lodowato. – Nieważne, nie musisz nic mówić. Wiedziałam to,
odkąd cię zobaczyłam. Masz to wypisane na twarzy. Jesteś beznadziejnie nieszczęśliwy.
– Nie potrzebuję szczęścia –
odparłem. Zareagowała tak, jakbym ją uderzył. – Tak samo jak ty nie musisz być
szczęśliwa, kiedy jesteś ze mną.
Stawką
było jej życie. Już raz kogoś zawiodłem, ale to się nie powtórzy.
Nigdy,
kurwa, więcej.
Komentarze
Prześlij komentarz