[PATRONAT] Rozdział drugi Blair LeBlanc "The Guarded Heart"
ROZDZIAŁ
DRUGI
Rain
BYŁAM
PLAMĄ.
Byłam
wstrętną skazą na dziedzictwie mojego ojca, która nie dała się zmyć. Byłam
szkarłatną literą wyrytą na jego czole. Nie mógł się mnie pozbyć.
W
miejscu, w którym na wyspie kuchennej rozlałam herbatę, powstał brązowy osad.
Zaklęłam, chwytając gąbkę do naczyń i zaczęłam ścierać płyn. Na pięknym,
kremowobiałym marmurze pozostał wyraźny ślad. Poetyckie jak cholera, zwłaszcza
jeśli wziąć pod uwagę mój wpływ na karierę ojca. Byłam na jego stronie na
Wikipedii, w rubryce „Życie prywatne”. A z racji, że nie mógł wymazać mnie ze
swojego życia, w końcu uznał mnie za swoją córkę. Jego zwolennicy nie mogli
ścierpieć, że zdradził swoją żonę z moją matką. Mimo to, wychwalali ojca za to,
że postąpił właściwie i wziął mnie pod swoje skrzydła.
Zrobił
to siedemnaście lat za późno, ale cóż.
Minutnik
kuchenny powoli odliczał do zera. Przemierzałam nieskazitelną posiadłość, która
nawet po dwóch latach wydawała się obca. Trochę mi zajęło przyzwyczajenie się
do wilgotnego chłodu San Francisco, ale problem tkwił we mnie. Nie powinnam tu
być, nie pasowałam tu. Być może nigdzie nie pasowałam.
Żona
ojca nie chciała mieć ze mną do czynienia, a ich wspólne, częste wyjazdy do stolicy
oznaczały dla mnie życie w samotności. Im dłużej przebywałam w tym domu, tym
bardziej cierpiało moje życie towarzyskie. Mogłam odwiedzać mamę, ale przecież nie
wyprowadziłam się od niej bez powodu. Tygodnie samotności dobijały mnie i
wczoraj wyładowałam swoją frustrację na ochroniarzu.
Nazwałam
go beznadziejnie nieszczęśliwym.
Co
jest ze mną nie tak?
Musiałam
to naprawić i tylko dlatego wstałam wcześniej, żeby upiec bułeczki. Nic nie pasowało
do przeprosin tak bardzo jak świeże wypieki. Nienawidziłam ranić ludzi, a
jeszcze bardziej nienawidziłam tracić kontroli nad sobą. Przeczucie powiedziało
mi, że mój ochroniarz został już kiedyś zraniony. Te blizny nie wzięły się
znikąd.
Cassian.
Uwielbiałam
to imię. Wypowiadając je na głos czułam się jakbym szeptała zaklęcie albo
modlitwę. Cassian był jedną wielką sprzecznością. Opiekuńczy, a zarazem
nieczuły. Zraniony, ale potężny. Piękny i szorstki. Tak cholernie szorstki.
Jego
jeden palec był bardziej umięśniony niż całe moje ciało. Miał surową i wyprostowaną
sylwetkę, pięknie zarysowane policzki i kanciastą szczękę. Był wyjątkowo
przystojny, ale w bardzo męski sposób. Nic w nim nie było proste. Patrząc na
niego, czułam się jakbym wpatrywała się w otwarte płomienie do tego stopnia, że
chciałam przymknąć oczy i odwrócić wzrok od żaru.
Dlaczego
był tak nieprzystępny?
Skąd
się wzięły te koszmarne blizny? Dlaczego był tak brutalny?
Minutnik
zapiszczał, oznajmiając, że bułeczki się upiekły. Wyjęłam je z piekarnika i
zsunęłam na talerz, starając się wyobrazić sobie reakcję Cassiana.
Miałam
nadzieję, że mi wybaczy. Zaczęliśmy znajomość źle, ale nie oznaczało to, że nie
mogliśmy się zaprzyjaźnić. Mama zawsze powtarzała, że miód przyciąga więcej
much niż ocet.
Dlatego
wzięłam talerz do rąk i poszłam w kierunku drzwi prowadzących do ogrodu.
Cassian
mieszkał w domku, znajdującym się na drugim końcu ogródka. Teraz stał na
drewnianym ganku. Jego ubrana w garnitur, ogromna postać onieśmielała mnie
nawet z daleka. Nawet tutaj czułam jego zaciekłość. Chwyciłam klamkę i
poczułam, że moje nerwy są napięte do granic wytrzymałości. Perspektywa
zbliżenia się do niego na jego terytorium przerażała mnie.
Ale
zwróciłam już na siebie uwagę i nie mogłam się wycofać.
Musisz
to zrobić.
Otworzyłam
drzwi i wyszłam na zewnątrz. Przywykłam już do wilgotnych poranków w San
Francisco. Dwa lata życia pod zachmurzonym niebem skutecznie rozprawiły się z
moją muśniętą słońcem skórą. Chłód drażnił moje gołe nogi, gdy przedzierałam
się przez trawnik w japonkach na stopach. Serce błagało, żebym zawróciła, ale
przecież nie byłam tchórzem. Umiałam przyznać się do własnych błędów.
Cassian
uniósł rękę w pozdrowieniu i od razu zasłonił nadgarstek rękawem. Blade blizny,
które znaczyły jego ciało, wyprowadzały mnie z równowagi, ale prawdziwym
horrorem okazało się to zimne, ciemnoniebieskie spojrzenie. Jego oczy były niczym
ciemne fale pod burzowym niebem. Miałam wrażenie, że jego duszą targa ciągły
niepokój.
– Dzień dobry. Czy…czy dobrze
spałeś?
– Ty na pewno nie. – Arogancki
uśmiech przebił się przez jego melancholię. – Czy nasza ostatnia rozmowa cię
zdenerwowała?
Czułam,
jak jego głęboki głos dudnił w moich uszach, a drwina w nim zawarta tylko
zwiększyła moje zdenerwowanie.
– Przyszłam, żeby to naprawić.
Wyglądał
na bardzo rozbawionego, mierząc wzrokiem mnie i ciastka.
Jezu.
O co mu chodzi?
– Mogę wejść? – spytałam.
– Panie przodem. – Uśmiechnął się
szerzej.
Weszłam
do środka. Tata nie szczędził środków, żeby w tej przybudówce dało się mieszkać.
Szare ściany i kremowa podłoga pasowały do wystroju naszego domu. Cassian zaprowadził
mnie do jasnej kuchni z zielononiebieskimi szafkami. Drugi ochroniarz, Quentin,
siedział przy prostokątnym stoliku. Poznałam go już wczoraj, ale nasza rozmowa
nie była warta zapamiętania. Włosy młodszego mężczyzny ułożone były w łagodną
falę. Był przystojny w zwyczajny sposób – zawadiacki uśmiech, prosty nos, oczy
drapieżnika. Ale jego spojrzenie nie wypełniało mnie żarem.
Quentin
ożywił się, skupiając wzrok na jedzeniu.
– Hej, co tam masz?
– Bułeczki. – Postawiłam talerz
na stole. – Prosto z piekarnika. Częstujcie się.
Quentin
był wyraźnie zaskoczony, a Cassian ledwie uniósł brew.
– Dziękuję. – Quentin błysnął
chłopięcym uśmiechem. Chwycił bułkę i oderwał kawałek, krusząc po całym stole.
Cassian
spojrzał na niego.
– Wszystkie dla ciebie. Nie jem
węglowodanów.
Oczywiście,
że nie jadł słodyczy. Był zbudowany jak futbolista. Pewnie żył o samym mięsie.
Z jakiegoś powodu myśl o tym sprawiła, że było mi go jeszcze bardziej żal.
– Nie bądź dupkiem – krzyknął
Quentin, a jego irytacja zniknęła, kiedy spojrzał na mnie. – Są przepyszne.
Dziękuję bardzo.
– Nie ma za co – odpowiedziałam,
ignorując Cassiana, który obserwował mnie z diabelną uciechą. – Zostawisz mnie
na moment z Cassianem? To nie potrwa długo.
– Nie ma problemu. – Quentin
wstał od stołu i ścisnął moje ramię. – Do zobaczenia później.
Chwycił
kolejną bułeczkę i zaczął gwizdać jakąś wesołą melodię. Cassian zacisnął usta,
patrząc, jak jego kolega znika w swoim pokoju, ale kiedy przeniósł wzrok na
mnie, znów się uśmiechnął. Nie odezwał się, a ja stałam z dłońmi zaciśniętymi w
pięści.
Po
prostu to powiedz.
In
dłużej przebywałam w jego obecności, tym bardziej zszargane nerwy miałam.
Cassian skrzyżował ramiona.
– Powiesz coś,
czy będziesz tak stać i się na mnie gapić?
Serce podeszło mi do gardła.
– Jestem
zdenerwowana, a ty jesteś trochę… onieśmielający.
– Dlaczego tu
jesteś?
– Żeby cię
przeprosić – wyrzuciłam z siebie. – Wczoraj wszystko wymknęło się spod
kontroli.
Naruszył moją przestrzeń osobistą jednym, ogromnym
krokiem.
– I co w związku
z tym?
– I chciałam cię
przeprosić – odpowiedziałam. Kiedy spojrzałam mu w oczy, poczułam uderzenie
adrenaliny. Był wspaniały i, co zaskakujące, dziesięć lat starszy ode mnie. –
Miałeś rację. Doceniam to, że… że chcesz mnie ochronić. Nawet jeśli troszkę
przesadzasz.
– Nic, co
powiedziałem, nie było przesadzone.
– Miałam na myśli
głównie twój sposób przekazu. Tak czy siak, przepraszam.
– Przeprosiny
przyjęte. – Cassian uniósł brwi.
Ulga
stłumiła moje zawstydzenie, ale w żaden sposób nie pomogła ze stresem,
wynikającym z jego bliskości.
– Ee… chciałam wsiąść w metro i
odwiedzić mamę.
– Jeśli chcesz ją odwiedzić,
pojedziesz tam samochodem. Nie będziesz dłużej korzystać z publicznego
transportu.
Poczułam
się, jakby ktoś mnie uderzył.
– Nie mam już nic do
powiedzenia?
– Ja tu rządzę – powiedział
nieznoszącym sprzeciwu tonem, którego tak nienawidziłam. – Jeśli powiem, że
masz skakać, spytasz, jak wysoko. Jeśli każę ci paść na podłogę, ukryć się albo
uciekać, posłuchasz mnie. Bez
zbędnych pytań.
– Muszę tam jechać sama.
– Nie ma opcji. Nie ruszasz się
nigdzie beze mnie albo Quentina.
Nie
rozumiał, ale próbowałam kłócić się dalej.
– Poradzę sobie z podróżą
metrem.
– Ostatnie pięć minut mi się
przyśniło, czy ty kompletnie oszalałaś? Nie możesz ignorować moich zaleceń dotyczących
twojego bezpieczeństwa, kiedy tylko chcesz. – Jego oczy rozbłysły. – Nie możesz
się nigdzie pokazać sama. Której części zdania nie rozumiesz?
Rozumiałam
go doskonale, ale pokazanie się w domu mamy z ochroniarzem, mogło wszystko
zrujnować. Zacisnęłam pięści, czując coraz większą irytację.
– Chodź ze mną, jeśli musisz,
ale nie mów mojemu ojcu. Nic, co zobaczysz i usłyszysz, nie powinno go
obchodzić.
– Jestem ochroniarzem, a nie
agentem federalnym. Nie interesują mnie twoje prywatne problemy – powiedział
Cassian, pisząc coś w telefonie. – Po prostu bądź ze mną szczera.
Mam
być szczera z moim ochroniarzem? Nie ma takiej opcji. Nikomu nie powiedziałam o
problemach mamy i nie zamierzałam tego zmieniać.
– Wspomniałam już o moim
ciężkim uzależnieniu od koki?
Cassian
gwałtownie wciągnął powietrze.
– Nie jesteś ćpunką.
– Tego nie możesz wiedzieć.
– Wiem. Rozgryzłem cię już.
– Cóż, nie chcę o tym słuchać.
Dostałam już swoją porcję brutalnej szczerości.
Spojrzał
na mnie wzrokiem, który rozpalił całe moje ciało.
– A może wcale nie chciałem być
niemiły.
– Trudno mi to sobie wyobrazić.
Jego
komórka zapiszczała, kiedy dostał SMS-a. Przeczytał go i szybko odpisał.
– Nadal chcesz zobaczyć się z
mamą?
Wytrzeszczyłam
oczy, zaskoczona nagłą zmianą tematu.
– Tak.
– Napiszę do kierowcy.
DUSIŁAM
SIĘ,
kiedy jechaliśmy do East Bay. To była bardzo dziwna podróż. Cassian siedział na
przednim siedzeniu, a ja na tylnym. Po kilku nieudanych próbach nawiązania
rozmowy, poddałam się. Cassian nie miał ochoty na pogawędkę, nie interesowało
go to, co miałam do powiedzenia. Chciał jak najszybciej przemieścić się z
punktu A do punktu B, zanim skończy się jego zmiana.
Kiedy
wjeżdżaliśmy na Monument Boulevard, przestałam myśleć o nim, skupiając się na
obserwowaniu przypominającej śmietnisko okolicy, w której mieszkała moja mama.
Poczułam wstyd, kiedy zbliżyliśmy się do jej domu. Mamie się nie przelewało i
musiałam się z tym po prostu pogodzić. Uciekłam od tego brudu, ale ona nie.
Zostawiłam
ją tu.
Mieszkałam w
bogatej posiadłości, a ona gniła w gangsterskiej dzielnicy. Włamania były tutaj
codziennością. Chwilę przed moją wyprowadzką miał miejsce zbrojny napad na
stację paliw. Praktycznie przez cały czas martwiłam się o mamę .
Nie dość, że
mieszkała w beznadziejnej okolicy, to jeszcze miała koszmarny gust co do mężczyzn.
Przez całe swoje życie zdążyłam poznać siedem jej „prawdziwych miłości”. Znajdowała
kogoś nowego co kilka lat. Za każdym razem twierdziła, że „nie czuła takiego
czegoś jeszcze nigdy”. Najczęściej kończyła ze złamanym sercem jeszcze zanim
minęła druga rocznica ich znajomości.
Jej
najnowszym facetem był Travis, gość całkowicie zniszczony przez narkotyki. Nie
bił jej, ale za to był wstrętnym manipulatorem, miał obsesję na punkcie
kontroli i nie znał pojęcia „zarządzanie pieniędzmi”. Nienawidził mnie, ale miałam
to gdzieś. Nie mógł sprawić, że przestałabym odwiedzać mamę. Zadzwoniłam do
niej wcześniej, żeby upewnić się, że nie ma go w domu. Tym razem miałam
szczęście.
Zobaczyłam
przed sobą budynek w kolorze łososiowego różu, w którym mieszkali. Dotknęłam
ramienia Cassiana.
– To tutaj.
Nakazał
kierowcy, by się zatrzymał. Zaparkowaliśmy tuż obok zrujnowanego forda, którego
wnętrze przypominało śmietnik. Cassian wysiadł z auta.
Na
zewnątrz panował upał. Lubiłam obserwować Cassiana, kiedy wykonywał swoją
pracę. Sprawdzał najbliższą okolicę, a ja patrzyłam na jego lśniące w słońcu
włosy. Drgnął, kiedy zobaczył spacerującą z psem kobietę, która na jego widok
zmarszczyła brwi. W tej części miasta ludzie nie ubierali się tak jak mój
ochroniarz. Cholera, większość Kalifornijczyków chodziła do pracy w szortach i
klapkach.
Cassian otworzył
drzwi, a ja wysiadłam z samochodu.
Nasz
czarny lexus lśnił jak diament pośród zaniedbanych trawników.
Cassian
miał na sobie czarne spodnie i elegancką koszulę z podwiniętymi rękawami. Drobne,
ciemne włoski pokrywały jego przedramiona, a kark zrosiły kropelki potu. Był
taki męski, tak bardzo różnił się od chłopców, których widywałam na uczelni.
– Będę musiał sprawdzić
mieszkanie, zanim do niego wejdziesz – powiedział, a jego oczy zalśniły w
blasku słońca.
– To niedorzeczne. Ona jest
moją matką!
– Czy ty się ze mną kłócisz? –
spytał niskim głosem.
– Nie – odpowiedziałam,
zaciskając zęby.
– Dobrze.
Poczułam
narastający we mnie gniew i nagle zauważyłam poruszający się za zasłonami cień.
Wyjrzała zza nich brodata twarz. Travis. Pierdolony Travis, facet mojej mamy.
Cholera,
cholera, jasna cholera.
– O co chodzi? – Cassian wyczuł
moje nerwy jak pies myśliwski.
Teraz
nie mogłam się wycofać. Travis już mnie zauważył.
– O nie. Widział już i ciebie,
i samochód. – Nie miałam czasu, żeby odpowiedzieć na pytania, które widziałam
wypisane na jego twarzy. Chwyciłam go za rękę. – Teraz musisz grać w moją grę. Nie zdążę ci wyjaśnić.
– Co masz na myśli?
Cassian
spojrzał na obserwującego nas Travisa.
– Marie! – krzyknął Travis tak
głośno, że doskonale słyszeliśmy go zza drzwi. – Przyjechała twoja córka.
Przyprowadziła ze sobą jakiegoś osiłka!
Leniwy
skurwiel, nie chciało mu się nawet otworzyć drzwi.
– Proszę, po prostu rób to co
ja – błagałam. – Zrobię, co zechcesz.
Drzwi
się otworzyły.
– Rain! – krzyknęła radośnie
moja mama. – Kim jest ten zachwycający, młody mężczyzna?
– Mamo, poznaj Cassiana –
powiedziałam szybko, zanim mój towarzysz mógł się odezwać. – Jest moim
chłopakiem.
Komentarze
Prześlij komentarz