[PATRONAT] Rozdział trzeci Anna Wolf "Nie zostawię cię"


Rozdział 3
Lavender


Spoglądam na dokumenty przed sobą, byleby nie patrzeć na szefa. Irytacja miesza się z pragnieniem pocałowania go. Niedobre połączenie. Nazbyt wybuchowe. A wszystkiemu jest winien właśnie on.
Przez cały ten tydzień był nadzwyczajnie miły i niby to przypadkiem, niby nie, zawsze gdzieś musnął mnie dłonią. Czasem nachylał się przez moje ramię, żeby zajrzeć w notatki i zazwyczaj wtedy dotykał policzkiem moich włosów, na co zdradzieckie ciało reagowało aż za dobrze. Za każdym razem odnosiłam wrażenie, że zaciągał się ich zapachem, ale mogło mi się tylko wydawać. W każdym razie codziennie jedliśmy wspólnie lunch w jego gabinecie i zamiast o pracy rozmawialiśmy na różne tematy. Dowiedziałam się, że ma młodszą siostrę, która jest w moim wieku i też będzie na balu. Specjalnie przyleci z matką z Włoch. Ponoć bardzo chciałaby mnie poznać. I w momencie, kiedy to usłyszałam, zapaliła mi się ostrzegawcza lampka. Najpierw jego matka, teraz siostra. Udawałam, że wszystko w porządku, choć w środku buchał we mnie ogień złości.
Oślizgły gad kombinuje, wciąż knuje.
– Masz już sukienkę? – pyta Santo od niechcenia.
– Mam – odpowiadam i się szczerzę.
– A można chociaż wiedzieć, jaki kolor?
– Nie można, zobaczysz jutro. Jeszcze coś? Bo jak nie, to idę wszystko przepisać i wysłać twojej mamie kwiaty.
– A tak, tak. Zapomniałem o bukiecie dla niej, jesteś kochana.
Zachłystuję się powietrzem na te słowa, ale wychodzę z pomieszczenia tak, jakby nie zrobiło to na mnie najmniejszego wrażenia. Bezczelny dupek! Wie, jak takie coś działa na kobiety i wykorzystuje to z premedytacją. Mam ochotę tupnąć nogą niczym mała dziewczynka, ale jestem dorosłą kobietą z dużymi majtkami na tyłku, więc nie zrobię tego.
Gdy dochodzi szósta po południu, zbieram swoje rzeczy. Po drodze do domu muszę jeszcze zajechać do sklepu i kupić prezent dla Megi, ponieważ dzisiaj ma urodziny. Oczywiście, jak to ona, powiedziała, że niczego nie chce, ale jest dla mnie jak rodzina, więc nie ma opcji, że nic jej nie podaruję. Tylko teraz muszę złapać taksówkę, bo zapomniałam, że moje auto jest w naprawie. Ale to żaden problem. Przewieszam torbę przez ramię i patrzę na drzwi gabinetu szefa. Są otwarte, a on sam stoi przy wielkim oknie i spogląda na panoramę miasta.
– Wychodzę i do jutra – rzucam na odchodne i nie czekając na odpowiedź, idę do windy, przy której stoi już Ivo.
– Odwieźć cię, mała? Wiem, że masz auto w naprawie – szepcze mi do ucha konspiracyjnie.
– Jeżeli to nie kłopot, to skorzystam z oferty. – Daję mu buziaka w policzek, mimo że nie powinnam. – Widzę, że jesteś doskonale poinformowany.
– Ja wiem o wszystkim, co się tutaj dzieje. Poczta pantoflowa bardzo dobrze działa.
– Nie przeszkadzam w czymś? – Słyszę za sobą warknięcie i aż podskakuję.
– Musisz się tak skradać jak złodziej? – pytam.
– Nie, ale na razie jedynym złodziejem jest tutaj mój braciszek – mówi złośliwie Santo.
Nie czekam na Iva i wchodzę do windy. Męczy mnie ta walka kogutów, tak jakbym była jakąś zdobyczą. Słysząc ich ostrą wymianę zdań, wciskam szybko przycisk zasunięcia drzwi.
– Ale Lav, miałem cię odwieźć! – krzyczy Ivo.
– Poradzę sobie. Pa. – Drzwi zamykają mu się tuż przed nosem.
Pędzę szybko przez hol, licząc na błyskawiczne złapanie taksówki. Mam szczęście, bo jakiś facet właśnie z jednej wysiada, więc wciskam się na siedzenie i proszę kierowcę, żeby zawiózł mnie pod wskazany adres.
Po dwóch godzinach wracam z prezentem do domu. Jestem zmęczona i jedyne, na co mam ochotę, to kąpiel oraz leniwy wieczór. Jednak najpierw muszę przekazać Megi podarunek. Szukam jej z pudełkiem w ręku, ale nigdzie jej nie ma, więc idę do Bruna. Zastaję tę dwójkę siedzącą razem przy filiżance kawy.
– Mogę?
– A tak, tak, Lavender. Przepraszam, ale nie wracałaś, a pomyślałam… – Urywa zawstydzona.
– Daj spokój, przecież możesz robić, co chcesz w wolnym czasie. A tak poza tym mam coś dla ciebie. – Podaję jej małą paczuszkę pięknie zapakowaną w ozdobny papier.
– O mój Boże – Megi zakrywa usta dłonią – ale… ale nie mogę tego przyjąć.
– Możesz, bo mnie na to stać i wiem, że moi rodzice co roku kupowali ci jedną do kolekcji.
– Kochanie! – Kobieta rzuca mi się na szyję i czuję na skórze jej łzy.
– Wszystkiego najlepszego, Megi. – Całuję ją w policzek. – Jesteś dla mnie rodziną, tak samo jak Bruno.
– Dziękuję.
– Cała przyjemność po mojej stronie. Bawcie się dobrze. – Puszczam do nich oko i wychodzę.
Naprawdę są jedynymi bliskimi mi osobami. To oni byli przy mnie, kiedy rodzice zginęli w wypadku w górach. Odganiam od siebie ponure myśli i ruszam do swojego pokoju wziąć szybki prysznic, po czym ubrana w piżamę schodzę na dół. Zasiadam przed telewizorem z lampką wina, które sączę powoli, oglądając jakiś stary film. Prawie zasypiam na kanapie w salonie, kiedy dzwoni mój telefon. Spoglądam na komórkę i dlaczego mnie to nie dziwi? To Santo, a ja nie mam pojęcia, czego może chcieć w piątkowy wieczór, i to o tej porze.
– Tak?
– Dotarłaś bezpiecznie do domu? – pyta, czym mnie zaskakuje.
– Tak, dzięki za troskę.
– Mogłaś mi powiedzieć, że nie masz samochodu, odwiózłbym cię, carissima[1].
Znowu coś brał?
– Poradziłam sobie, poza tym musiałam kupić jeszcze prezent, tak że…
– A dla kogo?
– Dla mojej… – urywam, bobym się wygadała – dla mojej przyjaciółki.
– Przyjadę jutro po ciebie i nie chcę słyszeć sprzeciwu, tylko musisz podać mi adres.
– Na przyjęcie przyjadę sama – rzucam i szybko się rozłączam. Przecież nie może wiedzieć, że tutaj mieszkam. Od razu skojarzyłby moje nazwisko z rodzicami. Tak jest po prostu dla mnie bezpieczniej. Chociaż przecież już widział mnie stąd wyjeżdżającą, więc… Dobra, wcisnę mu kit, że to dom mojego kuzyna i tyle. Kłamstwo w dobrej wierze.
Odkładam telefon, który po kilku sekundach ponownie dzwoni. To znowu Santo, ale nie odbieram, tylko wyciszam urządzenie. Nie mam ochoty na wysłuchiwanie jego pretensji i pouczeń. Nie jesteśmy parą i poza pracą nie będzie mi rozkazywał. Nie lubię, gdy ktoś to robi. Praca to jedno, ale życie prywatne to zupełnie coś innego.
Po filmie człapię do swojej sypialni i układam się wygodnie w łóżku. Zanim zasypiam, sprawdzam jeszcze raz komórkę i widzę wiadomość. Kręcę głową. Ten facet nie chce odpuścić.

Prędzej czy później dowiem się, gdzie tak naprawdę mieszkasz. Tym razem ci daruję. Będę czekał jutro przed wejściem.

Jak Boga kocham, bezczelny typ, ale i uroczy.
Robi się niebezpiecznie, a raczej Accardi jest niebezpieczny i do tego cholernie przystojny. Właśnie się zastanawiam, w co się najlepszego wpakowałam. To wszystko chyba zaczyna mnie przerastać.
Rano budzi mnie mój telefon, ale nie przypominam sobie, żebym włączyła dźwięk. Dziwne. Znowu ten irytujący dzwonek oznaczający szefa. Cholera, nie przestanie, dopóki nie odbiorę.
– Czego? – warczę.
– Lav, coś taka zła?
– Nic, po prostu mnie obudziłeś, a jest dosyć wcześnie.
– Widzę, że lubisz pospać, bella, ale nie jest wcześnie, jest raczej dosyć późno.
– Mam wolne, to mi wolno – mówię kąśliwie.
– Dobrze, nie przeszkadzam, ale chcę ci przypomnieć, że będę czekać przed wejściem, mio cara[2].
– Cześć. – Rozłączam się i siadam. Patrzę na zegarek i nie wierzę własnym oczom, bo jest dziesiąta rano. Jakim cudem spałam tak długo?
Słodki Jezu.
Wyskakuję z łóżka jak poparzona i pędzę wziąć prysznic. Następnie szybkie śniadanie i już Bruno wiezie mnie na te wszystkie upiększające zabiegi. Impreza zaczyna się o ósmej wieczorem, więc niby mam sporo czasu, który jak zawsze ucieknie nie wiadomo kiedy.
Stoję właśnie w garderobie i jestem pełna uznania dla projektanta sukni. Proszę Megi, która przyniosła mi kawę, żeby pomogła mi zapiąć kreację.
– Wyglądasz przepięknie, moja droga, chyba każdemu facetowi opadnie szczęka.
– Powiem ci, że nie byłam pewna co do tej czerwieni i dekoltu z przodu, ale teraz, gdy na siebie patrzę, to wyglądam całkiem nieźle.
– Słońce, prezentujesz się obłędnie. A swoją drogą, kim jest ten szczęściarz, któremu dotrzymasz dzisiaj towarzystwa?
– Niestety idę z szefem. W sumie nie rozumiem, dlaczego z nim, skoro mógł zabrać którąś ze swoich kochanek.
Przez przypadek usłyszałam, jak znowu zamawiał kwiaty i komuś je wysyłał. Dla jego matki zamówiłam bukiet osobiście, więc jest tylko jedna odpowiedź.
– Taki ogier z niego?
– Ognisty włoski temperament. – Wzruszam ramionami. – Lubi skakać z kwiatka na kwiatek.
– Ale wybrał ciebie.
– Nie. To znaczy niby tak, ale to jest po prostu bal charytatywny, który organizuje jego firma. On jako szef musi być, a ja jako jego asystentka również. Tylko tyle.
– Coś mi się nie wydaje, ale nieważne, teraz szybko leć do Bruna, żeby odwiózł naszą księżniczkę na bal. – Całuje mnie we włosy na pożegnanie. – Miłej zabawy.
Trochę zżerają mnie nerwy, kiedy Bruno podjeżdża limuzyną pod samo wejście do budynku, gdzie widzę czekającego na mnie Santo. Mam ochotę kopnąć tego kłamcę w jego klejnoty, może by się nauczył, żeby nie igrać z czyimiś uczuciami.
Bruno zatrzymuje się, jednak zanim zdążę wysiąść, Accardi wciska się na tylne siedzenie obok mnie i każe zrobić rundkę dookoła, myśląc, że to wynajęta limuzyna. Niech tak sobie dalej myśli, dupek.
– Cii, nie protestuj. – Przykłada mi palec do ust. – Pięknie wyglądasz, bella.
– Dziękuję, ale możesz mi powiedzieć, dlaczego odjechaliśmy?
– Muszę prosić cię o przysługę, kochanie – szepcze mi do ucha.
I właśnie cały czar prysł.
– Nie mów tak do mnie – warczę. – Nie jestem twoim kochaniem. Jestem wyłącznie twoją asystentką.
– Dobrze, dobrze, nie gorączkuj się tak.
– Jaką przysługę? Co ty knujesz?
– Nic wielkiego, naprawdę. – Dostrzegam szelmowski uśmiech. – Po prostu pozwól, że dzisiejszego wieczoru zadbam o ciebie jak o najważniejszą kobietę w moim życiu. Nie protestuj z tego powodu.
– Dlaczego mam wrażenie, że sprawa ma drugie dno, co? Będę tego żałować – mamroczę – ale niech ci będzie. Tylko nie posuwaj się za daleko, bo to się może źle skończyć. – Zgadzam się, pokazując mu, że nie jestem cielątkiem. Jak mi się coś nie spodoba, facet zarobi kopniaka w swoje bezcenne rodzinne klejnoty. – W ogóle co to znaczy najważniejszą kobietę? – Wbijam w niego wzrok.
Bella, baw się dzisiaj i niczym nie przejmuj. – Całuje mnie w czoło, a ten gest wysysa mi powietrze z płuc, mimo że przed chwilą miałam ochotę udusić drania. – A teraz proszę odwróć się – nakazuje. – Mam coś dla ciebie.
Robię, co mi każe i czuję chłód na szyi oraz lekki pocałunek na karku. Dotykam ręką tego, co się tam znalazło. Na pewno nie jest ani tanie, ani małe.
– Ale Santo…
Tesoro, to jest prezent i nawet nie próbuj tego ściągnąć. – Przejeżdża opuszkiem palca po naszyjniku, kiedy w końcu obracam się do niego przodem. – Pięknie.
Mam poważne kłopoty, a ich powodem jest obłędnie wyglądający facet siedzący tuż obok. Jeśli nie zaprzestanie tych swoich gierek oraz sztuczek, to będzie po mnie. Przepadnę jak te wszystkie inne kobiety.
Jakie szambo.
– Już jesteśmy – informuje nas Bruno.
Przed wejściem do budynku stoi wściekły tłum paparazzich czekających na każdego, kto się tylko zbliży. Flesze błyskają, słychać trzask migawek i krzyki.
– Damy im mały pokaz, Lav? – mruczy mi pytanie do ucha, po czym przyciąga w swoje ramiona i całuje namiętnie.
Jestem tak oszołomiona, że nawet nie odwzajemniam pocałunku, a do rzeczywistości przywracają mnie wściekłe nawoływania o jeszcze jeden. Jednym zwinnym ruchem wysuwam się z objęć mężczyzny i pędzę do środka. Co on sobie, do cholery, wyobraża? Teraz wszyscy pomyślą, że jesteśmy parą. O mój Boże, jak mógł? Jestem tak rozstrojona, że nawet nie zauważam, jak na kogoś wpadam.
– Uważaj, skarbie. – Czyjeś ręce oplatają mnie w pasie i przyciągają do siebie.
– Przepraszam najmocniej. – Podnoszę głowę i widzę śmiejące się niebieskie tęczówki Marka Maxwella. – Więc też przyszedłeś na tę szopkę?
– Tak, a ty widzę sama. – Wciąż mnie trzyma, co przestaje mi się podobać.
– Niestety nie, z szefem – odpowiadam.
– To ten, który rzuca we mnie piorunami? – dopytuje, a ja odwracam się na jego słowa i widzę zmierzającego ku nam Santo. – Wygląda, jakby chciał mnie zamordować. – I zanim zdążę się odezwać, Accardi robi to za mnie.
– Proszę puścić Lav, ona nie potrzebuje już pańskiej troski. – Wbija zabójcze spojrzenie w Marka. – Pozwól, kochanie, że poprowadzę cię dalej.
Jednym zwinnym ruchem przyciąga mnie do siebie i trzyma mocno przy swoim boku, ale się nie rusza. Patrzę na Marka, który odchodzi, a ja zostaję sam na sam z Santo. Ten facet zaczyna mnie naprawdę irytować. Ubzdurał sobie coś i odnoszę wrażenie, że cały cyrk dopiero przede mną. Aż się boję, co jeszcze wymyślił na potrzeby swojego przedsięwzięcia. Rozumiem, że mamusia go ciśnie w sprawie ożenku i gra pokornego synalka, ale jeśli przegnie, pożałuje.
– Nie życzę sobie, żeby jakiś facet cię dotykał. – Zaciska mocniej dłoń na mojej talii, a ja mam ochotę wbić mu szpilkę w stopę.
– Puść mnie, do cholery – cedzę przez zęby i próbuję wydostać się z jego uścisku. – Co ty sobie wyobrażasz?! Że kim ty jesteś, żeby grozić innym ludziom? A to, czego sobie życzysz, to tylko twoje widzimisię.
Bella, uspokój się, chyba nie chcesz zrobić sceny na środku sali? – kpi sobie. I rzeczywiście, oczy wszystkich są skierowane na nas. Przełykam głośno ślinę, bo o mały włos a wywołałabym awanturę.
– Policzymy się później, Accardi.
– Na to właśnie liczę – szepcze mi do ucha.
Co za nadęty dupek. Nie wiem, jak z nim wytrzymałam tyle czasu, ale to, co robi teraz, przechodzi ludzkie pojęcie. Kiedy kierujemy się w stronę naszego stolika, jakaś kobieta rzuca się mu na szyję, dzięki czemu w końcu mnie puszcza, więc się odsuwam na bezpieczną odległość.
– Braciszku, tak tęskniłam. – Śliczna brunetka całuje mężczyznę w policzek. Czyli to siostra. – A ty musisz być Lav – zwraca się do mnie. – Santo miał rację, mówiąc o tobie. – Rozmawiali o mnie? – Jesteś piękna.
– Dziękuję – odpowiadam grzecznie. – A ty to…?
– Melissa – przedstawia się i obejmuje mnie w siostrzanym uścisku, czym wprawia mnie w konsternację. – Chodźcie, mama czeka, żeby poznać naszą Lav.
O bogowie, miejcie mnie w swojej opiece.
Ale zaraz. Dlaczego powiedziała „naszą Lav”? Pytania kotłują się w mojej głowie, a Santo znowu zaczyna odgrywać rolę mojego goryla. Nie pozwala mi na odrobinę swobody. Gdy tylko Melissa wystrzeliwuje do przodu, chwyta mnie za rękę. Ciągnie na drugi koniec sali, gdzie są ustawione pięknie udekorowane stoliki. Toną w morzu kwiatów, a na każdym z nich stoją niewielkie lampiony, stwarzając przyjemną dla oka atmosferę.
Z daleka rzuca mi się w oczy dobrze ubrana kobieta, która wygląda wręcz oszałamiająco jak na swój wiek. Obstawiam, że jest po sześćdziesiątce, ale naprawdę klasa sama w sobie. I dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że to musi być pani Accardi. Czyli idę w paszczę lwa.
Podchodzimy, a ja staram się zachowywać naturalnie.
– Mamo – odzywa się Santo i całuje ją w policzek na powitanie.
– Santo. – Kobieta uśmiecha się promiennie i go obejmuje. – Dobrze wyglądasz, synku.
– Ty też, jak zwykle.
– A to jest? – Pani Accardi patrzy na mnie.
– Chcę ci przedstawić Lav.
– Miło mi panią poznać – odzywam się.
– Och, kochana, jaka tam pani, mów do mnie mamo.
Właśnie krztuszę się śliną na to oświadczenie i morduję wzrokiem mojego szefa dupka, który uśmiecha się bezczelnie.
Więc to jest ten jego genialny plan? Zaciągnąć mnie tutaj, przedstawić jako swoją dziewczynę, żeby jego matka dała mu w końcu święty spokój? Skoro chce grać w tę grę, to możemy zagrać w nią oboje. Dostanie to, czego chce, ale nie za darmo, bo w życiu nie ma nic za darmo. Za wszystko trzeba płacić i on mi zapłaci, jeśli zrobi z tego jeszcze większy cyrk, niż jest do tej pory. Santo Accardi pożałuje, że ze mną zadarł. Aż do teraz byłam tylko cichą asystentką, ale nie zna mnie i nie wie, do czego jestem zdolna, jeśli ktoś nadepnie mi na odcisk. Potrafię pokazać pazurki i lepiej dla niego, żeby nigdy się o tym nie przekonał.
– Pożałujesz – mówię prawie bezgłośnie, kiedy nikt na nas nie patrzy.
– Zobaczymy – odpowiada.
– Ostrzegam cię – szepczę, gdy zajmujemy miejsca przy naszym stoliku.
– Nie groź mi, z nas dwojga to ja jestem wygranym. Zawsze.
Zaciskam dłonie na serwetce, żeby mu czegoś nie powiedzieć albo nie wbić noża w udo, bo to kusi, aż za bardzo. Kiedy myślę, że jest w miarę dobrze, ten tutaj musi zrobić coś, żeby wszystko zrujnować. Jak Boga kocham, wyjdzie z tego balu uszkodzony, być może coś będzie miał podziurawione.
Nie mam sposobności pogadać z jego rodziną, bo Ivo gdzieś umknął, ich siostra zabawia jakiegoś jegomościa, a matka bryluje. W sumie nie zależy mi na rozmowie, wolę nacieszyć się dobrym jedzeniem i wspaniałą muzyką. Lekko stukam palcami w udo, gdy zespół gra kolejną piosenkę.
– Zatańcz ze mną. – Santo wstaje i wyciąga do mnie rękę.
– Dlaczego nie.
Nic mi się nie stanie od jednego tańca. Lubię muzykę i wirowanie na parkiecie, ale jak tylko na nim stajemy, rozlega się wolna melodia. Pięknie.

Santo


– Rozluźnij się. – Obejmuję ją ramieniem w talii. – Jesteś sztywna niczym kij od szczotki.
– A ty nazbyt pewny siebie.
Mam ochotę się roześmiać. Ta kobieta świętego wyprowadziłaby z równowagi. To wszystko jest częścią mojego planu. Mam zamiar ją uwieść i zobaczyć, gdzie to nas zaprowadzi. Być może do łóżka. Tak, to byłaby niezła nagroda za te wszystkie miesiące jej niewyparzonego języka. Lav jest kobietą, która zaprząta moje myśli, albo raczej sprawia, że wciąż rozmyślam o tym, co mógłbym z nią zrobić w łóżku i poza nim. Jak jej powiedziałem, zawsze dostaję to, czego chcę. A chcę właśnie jej i to raczej się nie zmieni. Ale jest jeszcze moja matka. To ciężki kaliber.
Sprawy między nami nie wyglądają tak, jak powinny. Nie jesteśmy typową włoską familią, która trzyma się razem, ale udajemy, że tak jest. Co nie oznacza, że ona siedzi cicho i nie mówi, czego ode mnie oczekuje. Ale to, czego chce, to tylko jej pobożne życzenia. Najważniejsze, czego ja pragnę. Co nie zmienia faktu, że matka życzy sobie, abym się ożenił. Już raz o mało tego nie zrobiłem i całe szczęście, że oprzytomniałem. Zakochany człowiek jest ślepy i nie widzi do końca prawdy. A ta bywa czasem bolesna. Przekonałem się o tym na własnej skórze. Lara jest moją przeszłością i tak pozostanie na zawsze. Jak to się mówi: „nie wchodzi się dwa razy do tej samej rzeki”. Coś w tym jest. Więc nawet Włochy omijam szerokim łukiem. Nie ciągnie mnie w tym kierunku, mimo że mieszkają tam moja matka i siostra. Moje miejsce jest tutaj, w San Francisco. To tutaj dorastałem i się wychowywałem, i to bez jej pomocy. Gdyby nie ten bal, matka dalej tkwiłaby w Europie, ale ona lubi udawać i stwarzać pozory. Jest w tym genialna. Jednym słowem, oszustwo jest dla niej jak oddychanie.
– Muzyka się skończyła – odzywa się Lav.
– I?
– Zostaliśmy sami na parkiecie.
– Zaraz zaczną znowu grać, więc jeszcze cię nie puszczę, bella.
– Dlaczego tak do mnie mówisz?
– Bo jesteś piękna.
– Chyba masz zaburzone postrzeganie piękna. Ładna może owszem, ale piękna? Nie sądzę.
– A ja sądzę – zaczynają grać kolejną wolną piosenkę – więc wyświadcz mi przysługę i zabaw się trochę. Zatańcz ze mną znowu, to nic trudnego.
– Potrafię tańczyć.
– Udowodnij.
– Właśnie to robię.
I robi to, tańczy ze mną wśród innych par. Jednak za chwilę będę musiał spełnić swoje obowiązki jako głowa tego całego przedsięwzięcia. Najchętniej bym stąd uciekł, ale tak się nie da. Nazwisko Accardi do czegoś zobowiązuje, a to jest bal charytatywny, na którym zbieramy pieniądze na dom dla samotnych matek. Szczytny cel.


[1] Carissima (z włoskiego) – najdroższa.
[2] Mio cara (z włoskiego) – moja droga.


Komentarze

Popularne posty