[PATRONAT] Rozdział trzeci Anna Wolf "Nie zostawię cię"
Rozdział 3
Lavender
Spoglądam na dokumenty przed sobą,
byleby nie patrzeć na szefa. Irytacja miesza się z pragnieniem pocałowania go.
Niedobre połączenie. Nazbyt wybuchowe. A wszystkiemu jest winien właśnie on.
Przez cały ten tydzień
był nadzwyczajnie miły i niby to przypadkiem, niby nie, zawsze gdzieś musnął
mnie dłonią. Czasem nachylał się przez moje ramię, żeby zajrzeć w notatki i
zazwyczaj wtedy dotykał policzkiem moich włosów, na co zdradzieckie ciało
reagowało aż za dobrze. Za każdym razem odnosiłam wrażenie, że zaciągał się ich
zapachem, ale mogło mi się tylko wydawać. W każdym razie codziennie jedliśmy
wspólnie lunch w jego gabinecie i zamiast o pracy rozmawialiśmy na różne
tematy. Dowiedziałam się, że ma młodszą siostrę, która jest w moim wieku i też
będzie na balu. Specjalnie przyleci z matką z Włoch. Ponoć bardzo chciałaby
mnie poznać. I w momencie, kiedy to usłyszałam, zapaliła mi się ostrzegawcza
lampka. Najpierw jego matka, teraz siostra. Udawałam, że wszystko w porządku, choć
w środku buchał we mnie ogień złości.
Oślizgły gad kombinuje,
wciąż knuje.
– Masz już sukienkę? –
pyta Santo od niechcenia.
– Mam – odpowiadam i się
szczerzę.
– A można chociaż wiedzieć,
jaki kolor?
– Nie można, zobaczysz
jutro. Jeszcze coś? Bo jak nie, to idę wszystko przepisać i wysłać twojej mamie
kwiaty.
– A tak, tak.
Zapomniałem o bukiecie dla niej, jesteś kochana.
Zachłystuję się
powietrzem na te słowa, ale wychodzę z pomieszczenia tak, jakby nie zrobiło to
na mnie najmniejszego wrażenia. Bezczelny dupek! Wie, jak takie coś działa na
kobiety i wykorzystuje to z premedytacją. Mam ochotę tupnąć nogą niczym mała
dziewczynka, ale jestem dorosłą kobietą z dużymi majtkami na tyłku, więc nie
zrobię tego.
Gdy dochodzi szósta po
południu, zbieram swoje rzeczy. Po drodze do domu muszę jeszcze zajechać do
sklepu i kupić prezent dla Megi, ponieważ dzisiaj ma urodziny. Oczywiście, jak
to ona, powiedziała, że niczego nie chce, ale jest dla mnie jak rodzina, więc
nie ma opcji, że nic jej nie podaruję. Tylko teraz muszę złapać taksówkę, bo
zapomniałam, że moje auto jest w naprawie. Ale to żaden problem. Przewieszam
torbę przez ramię i patrzę na drzwi gabinetu szefa. Są otwarte, a on sam stoi
przy wielkim oknie i spogląda na panoramę miasta.
– Wychodzę i do jutra
– rzucam na odchodne i nie czekając na odpowiedź, idę do windy, przy której
stoi już Ivo.
– Odwieźć cię, mała?
Wiem, że masz auto w naprawie – szepcze mi do ucha konspiracyjnie.
– Jeżeli to nie
kłopot, to skorzystam z oferty. – Daję mu buziaka w policzek, mimo że nie
powinnam. – Widzę, że jesteś doskonale poinformowany.
– Ja wiem o wszystkim,
co się tutaj dzieje. Poczta pantoflowa bardzo dobrze działa.
– Nie przeszkadzam w
czymś? – Słyszę za sobą warknięcie i aż podskakuję.
– Musisz się tak
skradać jak złodziej? – pytam.
– Nie, ale na razie
jedynym złodziejem jest tutaj mój braciszek – mówi złośliwie Santo.
Nie czekam na Iva i
wchodzę do windy. Męczy mnie ta walka kogutów, tak jakbym była jakąś zdobyczą. Słysząc
ich ostrą wymianę zdań, wciskam szybko przycisk zasunięcia drzwi.
– Ale Lav, miałem cię
odwieźć! – krzyczy Ivo.
– Poradzę sobie. Pa. –
Drzwi zamykają mu się tuż przed nosem.
Pędzę szybko przez
hol, licząc na błyskawiczne złapanie taksówki. Mam szczęście, bo jakiś facet
właśnie z jednej wysiada, więc wciskam się na siedzenie i proszę kierowcę, żeby
zawiózł mnie pod wskazany adres.
Po dwóch godzinach wracam
z prezentem do domu. Jestem zmęczona i jedyne, na co mam ochotę, to kąpiel oraz
leniwy wieczór. Jednak najpierw muszę przekazać Megi podarunek. Szukam jej z
pudełkiem w ręku, ale nigdzie jej nie ma, więc idę do Bruna. Zastaję tę dwójkę
siedzącą razem przy filiżance kawy.
– Mogę?
– A tak, tak, Lavender.
Przepraszam, ale nie wracałaś, a pomyślałam… – Urywa zawstydzona.
– Daj spokój, przecież
możesz robić, co chcesz w wolnym czasie. A tak poza tym mam coś dla ciebie. – Podaję
jej małą paczuszkę pięknie zapakowaną w ozdobny papier.
– O mój Boże – Megi zakrywa
usta dłonią – ale… ale nie mogę tego przyjąć.
– Możesz, bo mnie na
to stać i wiem, że moi rodzice co roku kupowali ci jedną do kolekcji.
– Kochanie! – Kobieta
rzuca mi się na szyję i czuję na skórze jej łzy.
– Wszystkiego
najlepszego, Megi. – Całuję ją w policzek. – Jesteś dla mnie rodziną, tak samo jak
Bruno.
– Dziękuję.
– Cała przyjemność po
mojej stronie. Bawcie się dobrze. – Puszczam do nich oko i wychodzę.
Naprawdę są jedynymi
bliskimi mi osobami. To oni byli przy mnie, kiedy rodzice zginęli w wypadku w
górach. Odganiam od siebie ponure myśli i ruszam do swojego pokoju wziąć szybki
prysznic, po czym ubrana w piżamę schodzę na dół. Zasiadam przed telewizorem z
lampką wina, które sączę powoli, oglądając jakiś stary film. Prawie zasypiam na
kanapie w salonie, kiedy dzwoni mój telefon. Spoglądam na komórkę i dlaczego
mnie to nie dziwi? To Santo, a ja nie mam pojęcia, czego może chcieć w piątkowy
wieczór, i to o tej porze.
– Tak?
– Dotarłaś bezpiecznie
do domu? – pyta, czym mnie zaskakuje.
– Tak, dzięki za
troskę.
– Mogłaś mi powiedzieć,
że nie masz samochodu, odwiózłbym cię, carissima[1].
Znowu coś brał?
– Poradziłam sobie,
poza tym musiałam kupić jeszcze prezent, tak że…
– A dla kogo?
– Dla mojej… – urywam,
bobym się wygadała – dla mojej przyjaciółki.
– Przyjadę jutro po
ciebie i nie chcę słyszeć sprzeciwu, tylko musisz podać mi adres.
– Na przyjęcie przyjadę
sama – rzucam i szybko się rozłączam. Przecież nie może wiedzieć, że tutaj
mieszkam. Od razu skojarzyłby moje nazwisko z rodzicami. Tak jest po prostu dla
mnie bezpieczniej. Chociaż przecież już widział mnie stąd wyjeżdżającą, więc…
Dobra, wcisnę mu kit, że to dom mojego kuzyna i tyle. Kłamstwo w dobrej wierze.
Odkładam telefon,
który po kilku sekundach ponownie dzwoni. To znowu Santo, ale nie odbieram,
tylko wyciszam urządzenie. Nie mam ochoty na wysłuchiwanie jego pretensji i
pouczeń. Nie jesteśmy parą i poza pracą nie będzie mi rozkazywał. Nie lubię, gdy
ktoś to robi. Praca to jedno, ale życie prywatne to zupełnie coś innego.
Po filmie człapię do
swojej sypialni i układam się wygodnie w łóżku. Zanim zasypiam, sprawdzam
jeszcze raz komórkę i widzę wiadomość. Kręcę głową. Ten facet nie chce
odpuścić.
Prędzej czy później
dowiem się, gdzie tak naprawdę mieszkasz. Tym razem ci daruję. Będę czekał jutro
przed wejściem.
Jak Boga kocham,
bezczelny typ, ale i uroczy.
Robi się
niebezpiecznie, a raczej Accardi jest niebezpieczny i do tego cholernie
przystojny. Właśnie się zastanawiam, w co się najlepszego wpakowałam. To
wszystko chyba zaczyna mnie przerastać.
Rano budzi mnie mój
telefon, ale nie przypominam sobie, żebym włączyła dźwięk. Dziwne. Znowu ten
irytujący dzwonek oznaczający szefa. Cholera, nie przestanie, dopóki nie
odbiorę.
– Czego? – warczę.
– Lav, coś taka zła?
– Nic, po prostu mnie obudziłeś,
a jest dosyć wcześnie.
– Widzę, że lubisz
pospać, bella, ale nie jest wcześnie, jest raczej dosyć późno.
– Mam wolne, to mi
wolno – mówię kąśliwie.
– Dobrze, nie
przeszkadzam, ale chcę ci przypomnieć, że będę czekać przed wejściem, mio
cara[2].
– Cześć. – Rozłączam
się i siadam. Patrzę na zegarek i nie wierzę własnym oczom, bo jest dziesiąta
rano. Jakim cudem spałam tak długo?
Słodki Jezu.
Wyskakuję z łóżka jak poparzona
i pędzę wziąć prysznic. Następnie szybkie śniadanie i już Bruno wiezie mnie na
te wszystkie upiększające zabiegi. Impreza zaczyna się o ósmej wieczorem, więc niby
mam sporo czasu, który jak zawsze ucieknie nie wiadomo kiedy.
Stoję właśnie w
garderobie i jestem pełna uznania dla projektanta sukni. Proszę Megi, która
przyniosła mi kawę, żeby pomogła mi zapiąć kreację.
– Wyglądasz
przepięknie, moja droga, chyba każdemu facetowi opadnie szczęka.
– Powiem ci, że nie
byłam pewna co do tej czerwieni i dekoltu z przodu, ale teraz, gdy na siebie
patrzę, to wyglądam całkiem nieźle.
– Słońce, prezentujesz
się obłędnie. A swoją drogą, kim jest ten szczęściarz, któremu dotrzymasz dzisiaj
towarzystwa?
– Niestety idę z
szefem. W sumie nie rozumiem, dlaczego z nim, skoro mógł zabrać którąś ze
swoich kochanek.
Przez przypadek
usłyszałam, jak znowu zamawiał kwiaty i komuś je wysyłał. Dla jego matki
zamówiłam bukiet osobiście, więc jest tylko jedna odpowiedź.
– Taki ogier z niego?
– Ognisty włoski
temperament. – Wzruszam ramionami. – Lubi skakać z kwiatka na kwiatek.
– Ale wybrał ciebie.
– Nie. To znaczy niby
tak, ale to jest po prostu bal charytatywny, który organizuje jego firma. On
jako szef musi być, a ja jako jego asystentka również. Tylko tyle.
– Coś mi się nie
wydaje, ale nieważne, teraz szybko leć do Bruna, żeby odwiózł naszą księżniczkę
na bal. – Całuje mnie we włosy na pożegnanie. – Miłej zabawy.
Trochę zżerają mnie
nerwy, kiedy Bruno podjeżdża limuzyną pod samo wejście do budynku, gdzie widzę
czekającego na mnie Santo. Mam ochotę kopnąć tego kłamcę w jego klejnoty, może
by się nauczył, żeby nie igrać z czyimiś uczuciami.
Bruno zatrzymuje się,
jednak zanim zdążę wysiąść, Accardi wciska się na tylne siedzenie obok mnie i
każe zrobić rundkę dookoła, myśląc, że to wynajęta limuzyna. Niech tak sobie
dalej myśli, dupek.
– Cii, nie protestuj.
– Przykłada mi palec do ust. – Pięknie wyglądasz, bella.
– Dziękuję, ale możesz
mi powiedzieć, dlaczego odjechaliśmy?
– Muszę prosić cię o
przysługę, kochanie – szepcze mi do ucha.
I właśnie cały czar
prysł.
– Nie mów tak do mnie
– warczę. – Nie jestem twoim kochaniem. Jestem wyłącznie twoją asystentką.
– Dobrze, dobrze, nie
gorączkuj się tak.
– Jaką przysługę? Co
ty knujesz?
– Nic wielkiego,
naprawdę. – Dostrzegam szelmowski uśmiech. – Po prostu pozwól, że dzisiejszego
wieczoru zadbam o ciebie jak o najważniejszą kobietę w moim życiu. Nie
protestuj z tego powodu.
– Dlaczego mam
wrażenie, że sprawa ma drugie dno, co? Będę tego żałować – mamroczę – ale niech
ci będzie. Tylko nie posuwaj się za daleko, bo to się może źle skończyć. –
Zgadzam się, pokazując mu, że nie jestem cielątkiem. Jak mi się coś nie
spodoba, facet zarobi kopniaka w swoje bezcenne rodzinne klejnoty. – W ogóle co
to znaczy najważniejszą kobietę? – Wbijam w niego wzrok.
– Bella, baw
się dzisiaj i niczym nie przejmuj. – Całuje mnie w czoło, a ten gest wysysa mi powietrze
z płuc, mimo że przed chwilą miałam ochotę udusić drania. – A teraz proszę
odwróć się – nakazuje. – Mam coś dla ciebie.
Robię, co mi każe i
czuję chłód na szyi oraz lekki pocałunek na karku. Dotykam ręką tego, co się
tam znalazło. Na pewno nie jest ani tanie, ani małe.
– Ale Santo…
– Tesoro, to
jest prezent i nawet nie próbuj tego ściągnąć. – Przejeżdża opuszkiem palca po
naszyjniku, kiedy w końcu obracam się do niego przodem. – Pięknie.
Mam poważne kłopoty, a
ich powodem jest obłędnie wyglądający facet siedzący tuż obok. Jeśli nie zaprzestanie
tych swoich gierek oraz sztuczek, to będzie po mnie. Przepadnę jak te wszystkie
inne kobiety.
Jakie szambo.
– Już jesteśmy –
informuje nas Bruno.
Przed wejściem do
budynku stoi wściekły tłum paparazzich czekających na każdego, kto się tylko zbliży.
Flesze błyskają, słychać trzask migawek i krzyki.
– Damy im mały pokaz,
Lav? – mruczy mi pytanie do ucha, po czym przyciąga w swoje ramiona i całuje
namiętnie.
Jestem tak
oszołomiona, że nawet nie odwzajemniam pocałunku, a do rzeczywistości
przywracają mnie wściekłe nawoływania o jeszcze jeden. Jednym zwinnym ruchem
wysuwam się z objęć mężczyzny i pędzę do środka. Co on sobie, do cholery,
wyobraża? Teraz wszyscy pomyślą, że jesteśmy parą. O mój Boże, jak mógł? Jestem
tak rozstrojona, że nawet nie zauważam, jak na kogoś wpadam.
– Uważaj, skarbie. – Czyjeś
ręce oplatają mnie w pasie i przyciągają do siebie.
– Przepraszam
najmocniej. – Podnoszę głowę i widzę śmiejące się niebieskie tęczówki Marka
Maxwella. – Więc też przyszedłeś na tę szopkę?
– Tak, a ty widzę sama.
– Wciąż mnie trzyma, co przestaje mi się podobać.
– Niestety nie, z
szefem – odpowiadam.
– To ten, który rzuca
we mnie piorunami? – dopytuje, a ja odwracam się na jego słowa i widzę zmierzającego
ku nam Santo. – Wygląda, jakby chciał mnie zamordować. – I zanim zdążę się
odezwać, Accardi robi to za mnie.
– Proszę puścić Lav, ona
nie potrzebuje już pańskiej troski. – Wbija zabójcze spojrzenie w Marka. – Pozwól,
kochanie, że poprowadzę cię dalej.
Jednym zwinnym ruchem
przyciąga mnie do siebie i trzyma mocno przy swoim boku, ale się nie rusza. Patrzę
na Marka, który odchodzi, a ja zostaję sam na sam z Santo. Ten facet zaczyna
mnie naprawdę irytować. Ubzdurał sobie coś i odnoszę wrażenie, że cały cyrk
dopiero przede mną. Aż się boję, co jeszcze wymyślił na potrzeby swojego
przedsięwzięcia. Rozumiem, że mamusia go ciśnie w sprawie ożenku i gra
pokornego synalka, ale jeśli przegnie, pożałuje.
– Nie życzę sobie,
żeby jakiś facet cię dotykał. – Zaciska mocniej dłoń na mojej talii, a ja mam
ochotę wbić mu szpilkę w stopę.
– Puść mnie, do
cholery – cedzę przez zęby i próbuję wydostać się z jego uścisku. – Co ty sobie
wyobrażasz?! Że kim ty jesteś, żeby grozić innym ludziom? A to, czego sobie
życzysz, to tylko twoje widzimisię.
– Bella,
uspokój się, chyba nie chcesz zrobić sceny na środku sali? – kpi sobie. I rzeczywiście,
oczy wszystkich są skierowane na nas. Przełykam głośno ślinę, bo o mały włos a wywołałabym
awanturę.
– Policzymy się później,
Accardi.
– Na to właśnie liczę
– szepcze mi do ucha.
Co za nadęty dupek. Nie
wiem, jak z nim wytrzymałam tyle czasu, ale to, co robi teraz, przechodzi
ludzkie pojęcie. Kiedy kierujemy się w stronę naszego stolika, jakaś kobieta
rzuca się mu na szyję, dzięki czemu w końcu mnie puszcza, więc się odsuwam na
bezpieczną odległość.
– Braciszku, tak
tęskniłam. – Śliczna brunetka całuje mężczyznę w policzek. Czyli to siostra. – A
ty musisz być Lav – zwraca się do mnie. – Santo miał rację, mówiąc o tobie. – Rozmawiali
o mnie? – Jesteś piękna.
– Dziękuję –
odpowiadam grzecznie. – A ty to…?
– Melissa –
przedstawia się i obejmuje mnie w siostrzanym uścisku, czym wprawia mnie w konsternację.
– Chodźcie, mama czeka, żeby poznać naszą Lav.
O bogowie, miejcie
mnie w swojej opiece.
Ale zaraz. Dlaczego
powiedziała „naszą Lav”? Pytania kotłują się w mojej głowie, a Santo znowu
zaczyna odgrywać rolę mojego goryla. Nie pozwala mi na odrobinę swobody. Gdy tylko
Melissa wystrzeliwuje do przodu, chwyta mnie za rękę. Ciągnie na drugi koniec sali,
gdzie są ustawione pięknie udekorowane stoliki. Toną w morzu kwiatów, a na
każdym z nich stoją niewielkie lampiony, stwarzając przyjemną dla oka
atmosferę.
Z daleka rzuca mi się w
oczy dobrze ubrana kobieta, która wygląda wręcz oszałamiająco jak na swój wiek.
Obstawiam, że jest po sześćdziesiątce, ale naprawdę klasa sama w sobie. I
dopiero teraz zdaję sobie sprawę, że to musi być pani Accardi. Czyli idę w
paszczę lwa.
Podchodzimy, a ja
staram się zachowywać naturalnie.
– Mamo – odzywa się
Santo i całuje ją w policzek na powitanie.
– Santo. – Kobieta uśmiecha
się promiennie i go obejmuje. – Dobrze wyglądasz, synku.
– Ty też, jak zwykle.
– A to jest? – Pani
Accardi patrzy na mnie.
– Chcę ci przedstawić
Lav.
– Miło mi panią poznać
– odzywam się.
– Och, kochana, jaka
tam pani, mów do mnie mamo.
Właśnie krztuszę się
śliną na to oświadczenie i morduję wzrokiem mojego szefa dupka, który uśmiecha
się bezczelnie.
Więc to jest ten jego genialny
plan? Zaciągnąć mnie tutaj, przedstawić jako swoją dziewczynę, żeby jego matka
dała mu w końcu święty spokój? Skoro chce grać w tę grę, to możemy zagrać w nią
oboje. Dostanie to, czego chce, ale nie za darmo, bo w życiu nie ma nic za darmo.
Za wszystko trzeba płacić i on mi zapłaci, jeśli zrobi z tego jeszcze większy
cyrk, niż jest do tej pory. Santo Accardi pożałuje, że ze mną zadarł. Aż do
teraz byłam tylko cichą asystentką, ale nie zna mnie i nie wie, do czego jestem
zdolna, jeśli ktoś nadepnie mi na odcisk. Potrafię pokazać pazurki i lepiej dla
niego, żeby nigdy się o tym nie przekonał.
– Pożałujesz – mówię
prawie bezgłośnie, kiedy nikt na nas nie patrzy.
– Zobaczymy –
odpowiada.
– Ostrzegam cię –
szepczę, gdy zajmujemy miejsca przy naszym stoliku.
– Nie groź mi, z nas
dwojga to ja jestem wygranym. Zawsze.
Zaciskam dłonie na
serwetce, żeby mu czegoś nie powiedzieć albo nie wbić noża w udo, bo to kusi,
aż za bardzo. Kiedy myślę, że jest w miarę dobrze, ten tutaj musi zrobić coś,
żeby wszystko zrujnować. Jak Boga kocham, wyjdzie z tego balu uszkodzony, być
może coś będzie miał podziurawione.
Nie mam sposobności
pogadać z jego rodziną, bo Ivo gdzieś umknął, ich siostra zabawia jakiegoś
jegomościa, a matka bryluje. W sumie nie zależy mi na rozmowie, wolę nacieszyć
się dobrym jedzeniem i wspaniałą muzyką. Lekko stukam palcami w udo, gdy zespół
gra kolejną piosenkę.
– Zatańcz ze mną. –
Santo wstaje i wyciąga do mnie rękę.
– Dlaczego nie.
Nic mi się nie stanie
od jednego tańca. Lubię muzykę i wirowanie na parkiecie, ale jak tylko na nim
stajemy, rozlega się wolna melodia. Pięknie.
Santo
– Rozluźnij się. – Obejmuję ją ramieniem
w talii. – Jesteś sztywna niczym kij od szczotki.
– A ty nazbyt pewny
siebie.
Mam ochotę się
roześmiać. Ta kobieta świętego wyprowadziłaby z równowagi. To wszystko jest
częścią mojego planu. Mam zamiar ją uwieść i zobaczyć, gdzie to nas zaprowadzi.
Być może do łóżka. Tak, to byłaby niezła nagroda za te wszystkie miesiące jej niewyparzonego
języka. Lav jest kobietą, która zaprząta moje myśli, albo raczej sprawia, że
wciąż rozmyślam o tym, co mógłbym z nią zrobić w łóżku i poza nim. Jak jej
powiedziałem, zawsze dostaję to, czego chcę. A chcę właśnie jej i to raczej się
nie zmieni. Ale jest jeszcze moja matka. To ciężki kaliber.
Sprawy między nami nie
wyglądają tak, jak powinny. Nie jesteśmy typową włoską familią, która trzyma
się razem, ale udajemy, że tak jest. Co nie oznacza, że ona siedzi cicho i nie
mówi, czego ode mnie oczekuje. Ale to, czego chce, to tylko jej pobożne
życzenia. Najważniejsze, czego ja pragnę. Co nie zmienia faktu, że matka życzy
sobie, abym się ożenił. Już raz o mało tego nie zrobiłem i całe szczęście, że
oprzytomniałem. Zakochany człowiek jest ślepy i nie widzi do końca prawdy. A ta
bywa czasem bolesna. Przekonałem się o tym na własnej skórze. Lara jest moją
przeszłością i tak pozostanie na zawsze. Jak to się mówi: „nie wchodzi się dwa
razy do tej samej rzeki”. Coś w tym jest. Więc nawet Włochy omijam szerokim
łukiem. Nie ciągnie mnie w tym kierunku, mimo że mieszkają tam moja matka i
siostra. Moje miejsce jest tutaj, w San Francisco. To tutaj dorastałem i się
wychowywałem, i to bez jej pomocy. Gdyby nie ten bal, matka dalej tkwiłaby w
Europie, ale ona lubi udawać i stwarzać pozory. Jest w tym genialna. Jednym
słowem, oszustwo jest dla niej jak oddychanie.
– Muzyka się skończyła
– odzywa się Lav.
– I?
– Zostaliśmy sami na
parkiecie.
– Zaraz zaczną znowu
grać, więc jeszcze cię nie puszczę, bella.
– Dlaczego tak do mnie
mówisz?
– Bo jesteś piękna.
– Chyba masz zaburzone
postrzeganie piękna. Ładna może owszem, ale piękna? Nie sądzę.
– A ja sądzę – zaczynają
grać kolejną wolną piosenkę – więc wyświadcz mi przysługę i zabaw się trochę.
Zatańcz ze mną znowu, to nic trudnego.
– Potrafię tańczyć.
– Udowodnij.
– Właśnie to robię.
I robi to, tańczy ze
mną wśród innych par. Jednak za chwilę będę musiał spełnić swoje obowiązki jako
głowa tego całego przedsięwzięcia. Najchętniej bym stąd uciekł, ale tak się nie
da. Nazwisko Accardi do czegoś zobowiązuje, a to jest bal charytatywny, na
którym zbieramy pieniądze na dom dla samotnych matek. Szczytny cel.
Komentarze
Prześlij komentarz