[PATRONAT] Rozdział trzeci Anna Szafrańska "Malwina"
Rozdział 3
So infected
with your bad blood, bad blood
Keep on
running till it blows up, blows up
All I wanted
was a real love
But I feel
numb.
Dotan, Numb
Stał za mną.
Byłam tego pewna, ale nie śmiałam odwrócić głowy i się o tym przekonać. W ogóle
miałam problem z poruszaniem się, bo byłam boleśnie świadoma tego, w jaki
sposób na mnie patrzy. Czułam jego rozpalony wzrok błądzący po moim ciele.
Sunął nim od karku przez niepozorne wcięcie w bluzce na plecach, zza którego
widoczny był kontur tatuażu. I niżej, znacznie niżej. Sposób, w jaki samym
spojrzeniem pieścił moje ciało, spalał mnie od środka. Czułam, że Arek mnie
pożąda, że chce mnie dotknąć, a jednocześnie doskonale wiedziałam, że tego nie
zrobi. Nie pozwoli sobie, by kolejny raz popełnić błąd. I ja też nie.
Cicho
odchrząkując, żeby pozbyć się chrypki, odparłam stremowana:
–
Cześć.
Spokojnymi
ruchami opłukałam garnek z resztek piany i osadziłam go na ociekaczu. Miałam
cichą nadzieję, że odpowiednio odczyta mój brak zainteresowania dalszą konwersacją
i po prostu sobie pójdzie, jednak Arek ani myślał odpuścić. Poirytowany
prychnął pod nosem, rzucając ciche:
– Będziemy
się tak ignorować?
Próbując
zachować spokój, wytarłam dłonie w ręcznik.
–
Sam o to prosiłeś.
–
A myślałem, że masz dobrą pamięć. Powiedziałem, że…
–
Doskonale pamiętam, co powiedziałeś! – syknęłam wściekle, odwracając się do
niego. – Że nie chcesz się angażować.
Jego
oczy zwęziły się do rozmiaru mikroskopijnych szparek.
–
I trzymanie mnie na dystans do tego się zalicza?
–
Sam przyznałeś, że to będzie lepsze dla nas obojga. – Wzruszyłam
ramionami, a na moje usta wpłynął drwiący uśmiech. – Nie wnikam dlaczego, a
raczej już nie chcę wiedzieć, niemniej drugi raz nie dam z siebie zrobić
idiotki.
–
Nigdy za takową cię nie uważałem.
–
Miło to słyszeć – prychnęłam, przekornie przewracając oczami.
–
Znalazłeś?
Podskoczyłam
jak rażona piorunem, gdy z salonu dobiegł głos Mateusza. Spojrzałam ponownie na
Arka, który przypatrując mi się kątem oka, coś odkrzyknął. Co to było? Nie
miałam pojęcia. Jak zahipnotyzowana patrzyłam na jego usta, które w ten kuszący
sposób wymawiały poszczególne słowa, na lekko zadartą górną wargę i język,
który migał mi od czasu do czasu za równymi zębami. Tylko raz udało mi się
posmakować tych ust. Zdobytą wiedzę przypłaciłam trawiącym od środka uczuciem
niespełnionego pożądania. Bo nigdy wcześniej nikt tak mnie nie całował. Był
nienasycony i pochłaniał mnie, aż znalazł się o krok od zatracenia. Chciałam
doświadczyć tego raz jeszcze… Pragnęłam tych warg i rąk… Pragnęłam…
Usłyszałam
kroki na schodach i w porę zdołałam odskoczyć od Arka, który już pochylał głowę
w moją stronę.
– No
i znalazłeś! To czego sterczysz jak ostatni… – Dalsze słowa Mata zmieniły się w
gardłowy jęk.
–
Co to za wołowa du… sza! – dokończyła Dżas, w ostatniej chwili powstrzymując
się od tego, by przekląć na głos. Najwidoczniej walnęła Mata w potylicę, bo gdy
oboje znaleźli się w kuchni, pocierał okolice karku i krzywił się, besztając
Dżas wzrokiem.
–
Za co? – stęknął, zabierając z lodówki dzbanek
z sokiem.
–
Za miłość do bliźniego – odparła zgryźliwie Dżas i podeszła do mnie. – Pomogę
ci – dodała, mrugając porozumiewawczo.
Obie
wiedziałyśmy, że w kuchni nie zostało już nic do roboty, jednak przytaknęłam
ochoczo. Nie chciałam zostawać sama z Arkiem. Nie ufałam sobie. Żeby ukryć
zmieszanie, zaczęłam polerować przygotowane przez Lilkę kieliszki do szampana.
Mat zdążył już zejść na dół, ale Arek wyraźnie się ociągał.
–
Nie masz czegoś do zrobienia? – rzuciła do niego Dżas, opierając się biodrem o
blat.
–
Tak. Racja – przyznał po chwili.
– Zawsze
mam rację – zaakcentowała poważnym tonem.
Nie
miałam pojęcia, co mogła oznaczać ta krótka wymiana zdań, ale najwyraźniej Arek
podłapał kontekst. Czułam, jak rzuca mi ostatnie tęskne spojrzenie, po czym z
wolna ruszył w stronę schodów. Odetchnęłam dopiero, gdy usłyszałam jego głęboki
głos odbijający się echem od betonowych ścian salonu.
–
Sorry, ten imbecyl znowu się nie popisał – powiedziała cicho Dżas, a mówiąc o
imbecylu, najpewniej miała na myśli Mata.
Odrzuciłam
zmięty papierowy ręcznik i zacisnęłam dłonie na rancie szafki.
–
Czy ja jestem aż taką kretynką? –
wymruczałam pod nosem. Nie poznawałam samej siebie.
–
Nie, nie jesteś – zaprzeczyła Dżas, pocierając moje ramię. – I Arek też, mimo
że w tej chwili kwalifikuje się do tytułu dupka roku. Po prostu… daj mu trochę
czasu – poradziła, przytulając się do moich barków.
–
Nie chcę – zaoponowałam, gwałtownie kręcąc głową. – Nigdy nie uganiałam się za
facetem i tym razem też tego nie zrobię – powiedziałam zdeterminowana.
–
Trudno mi go teraz bronić, ale… Arek wiele w życiu przeszedł.
Zaśmiałam
się zimno.
–
Pokaż mi, kto z nas miał łatwe życie – rzuciłam impulsywnie i w porę zacisnęłam
usta. Jeszcze chwila i powiedziałabym o jedno słowo za dużo.
–
Jednak to… To co innego… – rzuciła z uporem w głosie. Podniosła na mnie swoje
podkreślone czarnym eyelinerem oczy i aż wciągnęłam ostro powietrze,
dostrzegając w nich niezmierzone pokłady smutku. – Arek już raz kochał. Mocno.
I ta miłość nadal w nim siedzi.
Czułam,
jak lodowaty dreszcz sunie mi wzdłuż kręgosłupa. W pierwszym momencie wszystkie
myśli wyparowały z głowy, by w kolejnym zalać mnie prześcigającymi się
pytaniami.
Arek
już raz kochał? Kim była?
Dlaczego nie są już razem? Co do tego doprowadziło? Ale wtedy, tamtego sierpniowego
popołudnia powiedział, że nie chce mnie skrzywdzić… To o to chodziło? Że nigdy nie będzie w stanie mnie
poko…
Zacisnęłam
zęby, jakby miało mi to pomóc wyciszyć wszystkie emocje.
Jednak
nie było nawet cienia szansy, bym mogła… Nie. Przecież ja nie wierzyłam w
miłość. Nie wierzyłam, pomimo że dowody na jej
istnienie miałam tuż przed nosem. A mimo to poznając Arka, myślałam, że jest
człowiekiem, który mnie tego nauczy – zaangażowania,
bliskości, miłości. Między nami istniała chemia i pożądałam go. Był pierwszym
mężczyzną, dla którego byłam gotowa zamieść wszystkie zasady i obawy w ciemny
kąt. Byłam gotowa stać się na tyle odważna, by spróbować znowu komuś zaufać.
Lecz, jeśli wierzyć Dżas, on nadal wspominał tamtą kobietę. To ona się dla
niego liczyła, nie ja.
Nie liczyłam się dla nikogo…
Dźwignęłam
tacę z kieliszkami i gwałtownie odwróciłam się od Dżas.
–
Idę to zanieść.
Przyjaciółka
wyglądała, jakby chciała mnie zatrzymać, ale ostatecznie darowała sobie dalsze
branie Arka w obronę. Rozumiałam ją. Znała go dłużej, byli wspólnikami i
przyjaciółmi. Jednak nie miałam zamiaru ulec namowom, bym dała Arkowi czas.
Teraz to i tak było bez znaczenia.
Gdy
tylko pojawiłam się na schodach, Oskarek zaklaskał i chciał zerwać się z kolan
Mata, jednak ten powstrzymał go w ostatniej chwili. Wykazał się ogromną
cierpliwością, tłumacząc malcowi, że ma poczekać, aż zejdę do salonu, bo to
niebezpieczne biegać po schodach. Toteż gdy tylko odstawiłam tacę na ławę, od
razu rozłożyłam ramiona, w które wskoczył chłopiec. Wycałowałam jego rumiane
policzki, a on wił się jak piskorz na moich kolanach. Kilka kolejnych minut
przesiedział spokojnie, dotykając mojej twarzy, włosów i długich kolczyków, aż
w końcu wskazał puzzle rozłożone tuż pod wysokimi regałami z książkami. Nie
kojarzyłam, by je miał podczas moich ostatnich odwiedzin, kiedy to Lilka i
Mateusz zaprosili mnie na wigilię, więc najwyraźniej był to prezent od Arka
albo Dżas.
Układaliśmy drewniane puzzle, leżąc na
puchatym dywanie. Cały czas do niego mówiłam i zadawałam pytania o przedszkole,
kolegów i zwykłe normalne rzeczy, o które pyta się czteroletniego chłopca.
Starał się odpowiedzieć na każde, ale musiał się przy tym skupić. Patrząc mi
prosto w oczy, mówił wolno, jednak wyraźnie. Każdą odpowiedź nagradzałam całusem
w zmarszczone z wysiłku czółko. Był tak dzielny i wytrwały jak jego mama.
Dżas
klepnęła mnie w pośladek, mówiąc, żebym coś zjadła, a ona zajmie się Oskarem.
Odebrała mi możliwość zaoponowania, gdy umościła się po drugiej stronie
chłopca, więc chcąc nie chcąc, podeszłam do stolika. Lilka już drgnęła, pragnąc
wstać, ale wzrokiem nakazałam jej, żeby nawet o tym nie myślała. Nałożyłam
sobie na talerz kopiastą łyżkę sałatki z kurczakiem i rozejrzałam się za
miejscem. Lilka i Mat siedzieli na podłużnej kanapie, a obok przyjaciółki było
wolne. Tak samo jak przy boku Arka. Wobec takich możliwości mój wybór był
raczej oczywisty. Usiadłam obok Lilki i podwinęłam pod siebie nogi. Do ust
napłynęła mi ślinka, gdy poczułam, jak pachnie sałatka, i nawet nie próbowałam
powstrzymać zapału, z jakim wrzucałam ją do ust.
–
O cholera – wyjęczałam cicho, udając, że płaczę.
–
Co? Źle? Nie smakuje ci? – Lilka się zaniepokoiła.
Pokręciłam
głową i przytrzymując na kolanie talerz, ujęłam jej palce.
–
Błagam. Moja kuchnia cię potrzebuje.
–
Marnie grasz – parsknął Mateusz. Objął dziewczynę ramieniem i przyciągnął
do swojej piersi, dając mi jasny znak, że mam wybić sobie ten pomysł z głowy. –
Pewnie już zdążyłaś zagracić pół domu, no nie?
–
Mój zmysł organizacyjny nie pojmuje czegoś tak nadludzkiego jak ogarnianie
sprzątania.
–
To komplement – wyjaśniła Lilka Matowi, a ja uśmiechnęłam się porozumiewawczo.
–
Jakbym nie wiedział, mała – wymruczał naburmuszony, a mimo to pocałował ją w
skroń.
–
Właśnie, twoją norę też Lilka ogarnęła! Dżas powiedziała mi, że kiedyś nikt nie
ściągał butów z obawy, że może się przykleić do bliżej niezidentyfikowanej
substancji.
Mat
zamrugał posępnie i powoli przesunął kolczykiem w języku po zębach. Lilka
zaśmiewała się cicho, podczas gdy on zwrócił się do leżącej na dywanie Dżas.
–
Wystawiłaś mi jeszcze jakąś laurkę, o której powinienem wiedzieć, krasnalu?
–
Zrobić ci listę? –
odparła, uśmiechając się wrednie znad książeczki, którą czytała Oskarowi.
Byli
idealnie synchronizowani – to właśnie pomyślałam, gdy Lilka podskoczyła na
kolanach Mata i w ostatnim momencie zasłoniła mu usta dłonią, by zagłuszyć
lawinę epitetów skierowanych w stronę chichoczącej Dżas. Mat ponownie zwrócił
swoje ciemne oczy na ukochaną, ale nim zmrużył je groźnie, dostrzegłam odbijający
się w nich psotny błysk. Trwało to może sekundę, bo w następnej chwili Lilka
cofnęła dłoń, rumieniąc się po same uszy.
Przekomarzali
się w najlepsze, a ja przypatrywałam się im z uśmiechem błąkającym się na
ustach i z całych sił starałam się ignorować Arka. Patrzył na mnie, tego mogłam
być pewna. Czułam to.
–
Chyba wyczerpała mu się bateria – powiedziała Dżas, podchodząc do nas z Oskarem
na rękach. Maluch pocierał zmęczone oczka.
– I
tak długo wytrzymał – zauważyła Lilka, zsuwając się z kolan Mata. Jednak on
posadził dziewczynę z powrotem na sofie i pocałował ją czule w czoło.
–
Położę Oskara.
–
Ale… Na pewno?
W
odpowiedzi przewrócił zadziornie oczami i odebrał od Dżas chłopca. Wstrzymałam
oddech, widząc, w jak czuły i opiekuńczy sposób posadził go sobie na biodrze i
asekurując ręką, delikatnie położył jego główkę na swoim ramieniu. Usta Mata
wygięły się w lekkim uśmiechu, gdy maluch zacisnął piąstki na jego T-shircie i
westchnął sennie. Mateusz szeptał mu coś do ucha, a gdy wspinał się po schodach
na piętro, zauważyłam, w jaki sposób patrzy na Oskara. W jego spojrzeniu
odnalazłam ogrom roztapiających serce uczuć. Jakby Oskar był jego całym
światem. Ale zaraz jego wzrok stał się ostry i karcący, gdy warknął za siebie,
uciszając Dżas depczącą mu po piętach.
Może
i Mat był dupkiem oraz miał niespotykany talent do wkurzania ludzi, ale jedno
musiałam mu oddać. Dla najbliższych, dla tych, których kochał, był zupełnie
inną osobą – cierpliwą i kochającą, czułą. I taki powinien być ojciec. Każdy i
bez wyjątku.
Skrzywiłam
się, czując gorycz napływającą do ust. Być może Oskar za kilka lat nie będzie
nawet pamiętał, że taki śmieć jak Maciek istniał w jego życiu. Tym lepiej dla
niego. Dzieci im starsze, tym bardziej są świadome tego, z jakim piętnem
przyjdzie im się zmierzyć. Bolesne słowa trwale zapisują się w ich pamięci,
naznaczając na całe życie. I nie pozwalają zapomnieć, jak to jest, gdy miało
się dupowatego ojca.
Czym
prędzej odstawiłam talerz na stolik i chwyciłam kieliszek z winem, z którego
zachłannie pociągnęłam.
Arek
wstał z kanapy, mówiąc, że idzie przed dom, by zapalić. Spojrzałam na niego
zaskoczona, jednak nie pisnęłam ani słowa. Nigdy nie poczułam od niego zapachu
nikotyny. Nawet wtedy gdy…
Jestem
masochistką – to pewne. Nie potrzebowałam zdiagnozowania mojej skomplikowanej
przypadłości.
–
Nie wiedziałam, że Arek pali – odezwała się zaskoczona Lilka, gdy mężczyzna
zniknął w korytarzu na piętrze.
–
Ja też nie.
–
Nie? W ogóle miałam pytać, jak wam się…
–
Nie ma nas – ucięłam krótko, próbując udawać nonszalancki ton. – Tylko ty i Mat
jesteście słodką parą z PInk Tattoo, mnie w to nie wciągaj.
–
Dobre sobie – prychnęła Lilka, wydymając usta. – Przecież mam oczy i doskonale
widzę, jak na siebie patrzycie.
–
A niby jak patrzymy?
–
Tak jak ja na Mateusza. A on na mnie – odpowiedziała Lilka, wzruszając
ramionami, jakby jej wnioski z obserwacji były nad wyraz proste. – Poza tym
wydawało mi się, że między wami coś jest na rzeczy.
–
Cóż… Mnie też. Ale jak widać, chemia to nie wszystko – powiedziałam i umoczyłam
usta w winie. – A jak tam w szkole? Udało ci się nadrobić wszystkie
zaległości?
Lilka
zmrużyła przenikliwie oczy, przez co bardzo przypomniała mi Mata. Celowo
zmieniłam temat i czułam się z tym okropnie. Chciałabym opowiedzieć mojej
przyjaciółce wszystko, ale jednocześnie bałam się wciągnąć ją w to całe moje
życiowe bagno. A z pewnością chata pełna gości nie sprzyjała zwierzeniom. Lilka
westchnęła, podciągając się na sofie, by ułożyć się w wygodniejszej pozycji. I
kiedy już myślałam, że nie odpuści, a zacznie drążyć, o co chodzi ze mną i
Arkiem, tylko przytaknęła niemo, akceptując moją próbę odwrócenia uwagi.
–
Tak, jest okej. W drugim tygodniu stycznia mam pierwszy zjazd. Muszę wtedy
zaliczyć cztery zaległe sprawdziany.
–
Tak od razu? Nie za dużo?
–
Sama o to poprosiłam – przyznała, krzywiąc się z lekkim uśmiechem. – Im
szybciej nadrobię materiał, tym lepiej.
–
Rób to z głową. Nie przemęczaj się – dodałam z troską w głosie, na co Lilka
przewróciła oczami, śmiejąc się pod nosem.
–
Mówisz jak Mateusz!
–
Więc zdarza mu się raz na jakiś czas powiedzieć coś mądrego.
Nasze
spojrzenia się spotkały i obie zaśmiałyśmy się cicho. Brakowało mi tego –
naszych wieczornych rozmów na kanapie w moim salonie, tej leniwej, luźnej
atmosfery, gdy mogłyśmy rozmawiać o wszystkim i o niczym. Albo po prostu
pomilczeć, ciesząc się z własnego towarzystwa. Czytałyśmy z siebie jak z
otwartej książki, dlatego domyśliłam się, że coś ją gryzie. Rozpoznałam to po
sposobie, w jaki nerwowo przygryzała wargi.
Chwyciłam
ją za rękę i lekko ścisnęłam, na co westchnęła ciężko i w końcu wydusiła z
siebie:
–
To już za dwa dni.
–
Dasz radę. Zawsze dajesz.
Jej
dłonie zatrzęsły się lekko, a oddech stał się ciężki, urywany. Niewiele myśląc,
przysunęłam się bliżej i przytuliłam przyjaciółkę.
Tamtego
dnia, zaraz po tym, gdy karetka odwiozła Lilkę do szpitala, złożyłam zeznania,
jako że w moim domu doszło do włamania i napaści z użyciem niebezpiecznego
narzędzia. Dodatkowo doniosłam na Macieja z tytułu wieloletniego znęcania się
nad Lilką. Chciałam, żeby koleś został pociągnięty do odpowiedzialności i
zapłacił za wszystkie krzywdy, jakich doznała z jego ręki moja przyjaciółka. W
szpitalu przeprowadzono obdukcję, a zeznania Lilka złożyła dopiero po tygodniu,
gdy po wybudzeniu ze śpiączki jej stan poprawił się na tyle, by lekarz pozwolił
jej rozmawiać o tamtych traumatycznych wydarzeniach. Dodatkowo przyznała, że
wtedy, w moim domu, nim pchnął ją nożem, to próbował ją zgwałcić. I cholera,
czułam mściwą satysfakcję, gdy Maciej, aresztowany na trzy miesiące, przyznał
się do stawianych mu zarzutów, a odmówił składania wyjaśnień. Dzięki temu
proces miał ruszyć znacznie szybciej i być możliwie najkrótszy. Tak
przynajmniej mówiła moja znajoma prawniczka, Matylda.
Za
dwa dni Lilka miała pojechać do prokuratury celem uzupełnienia zeznań
obciążających Macieja. Wiedziałam o tym i widziałam to też po sposobie, w jaki
kuliła ramiona. Bała się wrócić wspomnieniami do tamtego mieszkania. Do chwil,
gdy Maciek ją katował, znęcał się psychicznie, gwałcił niemal co noc, gdy
chciał oddać ją za własne pieprzone długi. Nie miałam litości dla takich ludzi.
Nie tych, którzy żerują i wyżywają się na słabszych. Chciałam, by zgnił w
pierdlu, by poczuł, co to znaczy być zdanym na czyjąś łaskę. By cierpiał
chociaż w minimalnym stopniu tak jak Lilka.
Z
doświadczenia wiedziałam, że każdy medal ma dwie strony, jednak w tym wypadku
Maciek był spaczonym sadystą, który trwale okaleczył moją przyjaciółkę. I
powinien za to zapłacić własną wolnością.
–
Mam nadzieję, że trafi za kratki – wysyczałam jadowicie zza zaciśniętych zębów.
– I niech ci tylko nie przyjdzie do głowy, żeby go żałować.
Moja
uwaga była słuszna, bo Lilka szybko odwróciła wzrok. Znając ją, pewnie
zadręczała się bezpodstawnymi wyrzutami sumienia, że mogła pomóc temu
złamasowi, nim sprawy zaszły za daleko. Ile razy na początku naszej znajomości
wmawiała sobie, że nieświadomie prowokowała Maćka popełnianymi błędami i tym
samym brała część jego winy na siebie? Wówczas musiałam się wykazać ogromną
cierpliwością. Lilka nie była głupia, co to, to nie, ale gdzieś na przestrzeni
lat trwania w horrorze zwanym życiem zatraciła instynkt samozachowawczy, a wraz
z nim poczucie bezpieczeństwa. Godziła się na każdą karę wymierzoną przez
Maćka, byleby uchronić Oskara przed jego gniewem. Stała się nieufna, wzbraniała
przed dotykiem, a panika ściskała jej gardło, gdy myślała o kolejnym dniu.
Jednak w końcu odnalazła w sobie siłę. Niezależność. Wytrwałość. Obserwowałam,
jak krok po kroku pokonuje kolejne przeszkody, przekracza granice, które
nałożył na nią Maciek. Jak dzień po dniu kształtuje nową siebie – Lilkę,
która chce walczyć o swoje dziecko i przyszłość dla siebie oraz syna, walczyć o
życie pozbawione strachu, bólu i upokorzenia. Byłam z niej niesamowicie dumna,
bo udało jej się to znaleźć. I cały ten czas prowadziła zmagania, by koszmarna
przeszłość nie pociągnęła jej na dno.
Dżas
na palcach zeszła po schodach i zmarszczyła brwi, widząc nas skulone na
kanapie. Lilka zacisnęła palce na mojej dłoni i cicho nabierając powietrza,
powiedziała Dżas, że drugiego stycznia jedzie do prokuratury uzupełnić
zeznania.
– Boję
się – wyznała, szepcząc pospiesznie. – Nie mówiłam tego Mateuszowi, ale boję
się tych wspomnień… Ja wiem, one cały czas są gdzieś tam we mnie, ale jakimś
sposobem udało mi się je zagłuszyć. Sprawić, że zaczęły blednąć. Nie chcę… Nie
chcę tam jechać.
Objęłam
ją szczelnie ramionami, a Dżas przysiadła na dywanie pod naszymi nogami. Oparła
brodę o kolana Lilki i pocieszającym gestem ujęła jej dłoń.
–
Wszystko się ułoży, zobaczysz – powiedziała szybko, bo usłyszałyśmy, że
zbliżają się Arek z Mateuszem. Lilka pospiesznie wytarła oczy i przytaknęła,
dziękując nam uśmiechem. – A teraz na bok smutki, polejcie mi wódki!
–
I w końcu mówisz do rzeczy – zarechotał Arek, rozsiadając się na wolnej
kanapie.
–
A czy kiedyś było inaczej?
–
To brzmi jak deklaracja wojny – odpowiedział z wolna i uniósł wysoko ręce.
– Pasuje.
W
miarę upływu czasu poruszaliśmy różne luźne tematy. Lilka zwinęła się u boku
Mata, który trzymał w zasięgu rąk elektroniczną nianię. Od czasu do czasu
parskała śmiechem w ramię chłopaka, gdy zaczynał kolejną słowną utarczkę z
Dżas. Na chwilę przed północą Mat wyłączył muzykę, bo zewsząd doszły nas
odgłosy wybuchających fajerwerków. Arek przyniósł z lodówki szampana i rozlał
go do wysokich kieliszków, po czym wręczył każdej z nas, a Mat wlał sobie soku
pomarańczowego.
–
Wszystkiego dobrego w Nowym Roku! – zainicjował.
–
Oby przyniósł zmiany na lepsze! – wykrzyknęła Dżas, wznosząc wysoko kieliszek.
–
Tylko takie wchodzą w grę – dodał, przyciągając do swojego boku Lilkę i całując
ją długo oraz namiętnie. I oczywiście Dżas nie byłaby sobą, gdyby darowała
sobie kilka ciętych ripost na temat wylewności chłopaka.
Niestety
to uśpiło moją czujność, bo korzystając z zamieszania, Arek przysunął się
niepostrzeżenie. Spojrzałam spod rzęs prosto w jego szare oczy i gwałtownie
przełknęłam ślinę. Palce, którymi ściskał kieliszek, otarły się o moje, a
dźwięczny odgłos brzęczącego szkła rozbrzmiał niczym gong.
–
Przepraszam – wyszeptał. – Przepraszam, że nie mogę ci dać tego, na co
zasługujesz.
–
A na co twoim zdaniem zasługuję? –
To pytanie wyrwało się niespodziewanie z moich odrętwiałych ust. Szare oczy
Arka wyraźnie pociemniały, jednak dostrzegłam też kiełkujące zalążki smutku.
–
Na miłość – odpowiedział gardłowo. – Bo ja już nie potrafię kochać.
Komentarze
Prześlij komentarz