[PATRONAT] Rozdział pierwszy D.B. Foryś "Tylko umarli mogą powstać"
Stara przerdzewiała furtka wydała z
siebie piskliwy dźwięk. Weszliśmy na betonową ścieżkę obrośniętą po obu
stronach gęstym żywopłotem. Na jej końcu stała odludna, nawiedzona rezydencja,
już stąd wyglądająca na porządnie naznaczoną przez płynący czas. Gdybym była tu
sama, za nic nie weszłabym do środka. Nawet ja miałam swoje granice!
– To na pewno tutaj? –
Kilian z rezerwą spojrzał na ledwo trzymające się na zawiasach drzwi. Jego
kwaśna mina wyraźnie dawała do zrozumienia, że też wolałby tam nie zaglądać. –
Sprawdź jeszcze raz.
– Tchórz – zażartowałam
z niego, jednak posłusznie wyjęłam skrawek papieru, by się upewnić, czy
przybyliśmy pod właściwy adres. Niestety, ku mojemu niezadowoleniu, numer na
tabliczce idealnie pasował do cyfr zapisanych w notatkach. Nie było odwrotu. –
To tu. Możesz zaczekać, jeśli chcesz.
– Nie. Nie puszczę cię
samej. – Wziął głęboki wdech. – Ale za to jesteś mi winna cholernie przyjemne,
długie wakacje. – Zachęcająco poruszył brwiami.
No tak. Od powrotu z
Podziemi Kilian nie mówił o niczym innym jak o wycieczce na Maui. Opowiadał o
niej do znudzenia, dzień w dzień przekonując, że na to zasłużyliśmy. Jasne,
miał trochę racji. Od dawna nie spędzaliśmy czasu z dala od tego ciągłego
chaosu, lecz wyjechanie i zostawienie wszystkiego za sobą nie należało teraz do
moich priorytetów. Mimo to on wciąż nie dawał za wygraną…
– Polecę z tobą,
obiecuję – powiedziałam. – Ale jak już się uspokoi. To nie jest moment na
wyjazdy.
– Jeszcze zmienisz
zdanie, zobaczysz – popsioczył, ruszając w kierunku domu.
Poszłam za nim. Wiatr
wprawił w ruch zalegające na ziemi liście. Ich szelest połączony ze srebrnym
blaskiem księżyca i hałasującymi do później nocy wronami sprawił, że oblał mnie
zimny pot. Chłód grudniowej nocy oraz szumiące drzewa automatycznie przywołały
dreszcze. Objęłam się ramionami, następnie przyspieszonym krokiem zmniejszyłam
odległość dzielącą mnie od werandy.
Pokonałam parę
kamiennych stopni i dołączyłam do Kiliana przy drzwiach. Przełknęłam ślinę,
łapiąc za klamkę. Otwarte.
Weszliśmy do holu.
Włączyliśmy latarki, aby oświetlić nimi skąpane w mroku wnętrze, wtedy ich
światła wypaliły dziurę w ciemności. Na powitanie zastaliśmy przybrudzone sadzą
ściany, skrzypiącą pod butami podłogę oraz ozdobione kunsztownie wykonaną
balustradą schody na wyższe piętro. Przeszliśmy dalej. Podarte zasłony w
oknach, pokryte grubą warstwą kurzu meble, jak również panujący tu ziąb
zaowocowały tym, że powoli zaczynałam żałować swojej decyzji. Gdybym tylko
miała jakąś alternatywę…
– Zapamiętaj tę chwilę,
kochanie, żebyś potem nie mówiła, że nigdy cię nie zabieram w żadne ładne
miejsca – oznajmił Kilian takim tonem, że mimowolnie się roześmiałam.
Niestety wesoły nastrój
szybko prysnął, gdy nabrałam powietrza, wspominając grafitowe niebo
rozświetlone setkami iskierek, które mogły oznaczać wyłącznie jedno –
zniszczenie Poczekalni oraz wypuszczenie z niej całej zgrai cierpiących istot.
Po konfrontacji z
Amalekitami demony zniknęły w Podziemiach, gdzie odprawiły rytuał zaklęcia dusz
Jeźdźców w ciałach naznaczonych, po czym wróciły parę tygodni później, ciesząc
się z wygranej. Wszyscy mieliśmy wtedy nadzieję, że to koniec naszych
problemów. Byliśmy pewni, że pokrzyżowaliśmy plany Ammonitów na odkrycie
recepty na wypuszczenie Sodomy i Gomory z niewoli, jednak prędko się okazało, w
jak ogromnym trwaliśmy błędzie.
Dzień powrotu Kiliana z
piekielnych czeluści, gdy upajaliśmy się sobą, nie myśląc o jutrze, był również
dniem otwarcia Poczekalni. Jej wrota uchyliły się na moment, a na świat
powróciła niewiadoma liczba zapomnianych istnień.
Od pamiętnej chwili
minął już ponad miesiąc, tymczasem wciąż nie zdołaliśmy natknąć się na żadne z
nich. Nie wiedzieliśmy, kto tak naprawdę stamtąd uciekł, bo wszyscy zapadli się
pod ziemię. Nie trafiliśmy na trop Ammonitów, Sodomy i Gomory ani Remiela, choć
mieliśmy pewność, że wrócił, bo kiedy po tygodniu oczekiwania wpadliśmy na genialny
pomysł, żeby odwiedzić cmentarz i sprawdzić, czy jego ciało nadal tam spoczywa,
zastaliśmy jedynie rozkopany grób. Nawet przez myśli mi nie przeszło, by zająć
się tym wcześniej, więc pierwszym, czego Remi zasmakował po przebudzeniu, nie
było świeże powietrze, lecz swąd dębowych desek własnej trumny, którą musiał
pokonać, aby wyjść na powierzchnię.
Wyobrażacie sobie takie
powitanie? Nic dziwnego, że nie szukał z nami kontaktu.
– Chodźmy tędy. –
Kilian skierował światło latarki na zaciemniony korytarz, tym samym wyrywając
mnie z zamyślenia.
Zrobiłam krok w stronę
demona, a wtedy coś stuknęło. Skóra zjeżyła mi się na karku. Z przerażeniem
wsłuchiwałam się w dobiegające z oddali echo zrozpaczonego kobiecego płaczu,
przerywanego upiornym męskim śmiechem.
Ja
pierdolę kurwa twoja mać!
Dygocząc ze strachu i
wrzeszcząc wewnętrznie, ścisnęłam ukryty w kieszeni świstek papieru, by sobie
przypomnieć, dlaczego tu przyszłam. Była to fotografia albo raczej mało wyraźny
kadr z kamery miejskiej, przedstawiający rozmytą postać. W niedużym stopniu
odnalazłam w niej podobieństwo do Remiela, choć równie dobrze mógł to być
przypadek. Z pewnością nie takiej wskazówki oczekiwałam, niestety to wszystko,
co do tej pory udało mi się uzyskać. Zdjęcie zostało zrobione niedaleko stąd, a
jako że Remi był medium, poszukiwanie go w nawiedzonym domu wydawało się
oczywistym wyborem.
Ruszyliśmy w głąb
korytarza, mijając po drodze otwarte pomieszczenia, aż dotarliśmy do jedynych
zamkniętych drzwi. Otworzyliśmy je i weszliśmy do małej salki rozjaśnionej
bijącym od okien blaskiem księżyca. Znajdował się w niej okryty gęstą pajęczyną
kredens, sfatygowany stół oraz zestaw równie rozklekotanych krzeseł. To
wszystko. Po Remim nie było śladu. Firanki powiewające na przedostającym się
przez szczeliny w oknach wietrze zdawały się jedyną oznaką życia w tej scenerii
rodem z horroru. Przynajmniej do czasu, bo nagle w powietrzu rozniósł się
dźwięk rytmicznego kołatania. Zadrżałam.
– Sprawdzimy górę? –
spytałam, siląc się na spokojny ton. Kilian wyglądał na tak samo zaniepokojonego
jak ja. Zbladł i napiął mięśnie, jakby się obawiał, że w każdej chwili coś
mogło nas zaatakować.
– Byle szybko – mruknął
niechętnie. – Potem spadamy.
Przyspieszyliśmy, idąc
w dół korytarza. Z łomoczącym sercem przemknęłam przez siedlisko zjaw, uparcie
ignorując stukania i jęki, byleby tylko dotrzeć do holu.
Niestety ciemność nie
działała na naszą korzyść. Byliśmy mniej więcej w połowie drogi, gdy
niespodziewanie grunt zaczął usuwać się nam spod stóp. Stawiając ciężkie kroki,
musieliśmy naruszyć spróchniałe i przeżarte przez korniki deski podłogowe, bo
zatrzeszczały, zaskrzypiały, po czym razem z nimi runęliśmy piętro niżej.
Upadłam plecami na
beton, pogrążając się w ciemności. Siła uderzenia zaparła mi dech. Kilian mną
potrząsnął. Chyba na moment straciłam przytomność, ponieważ jego głos z trudem
docierał do najdalszych zakamarków mojego umysłu.
Zamrugałam.
– Nic mi nie jest –
wydusiłam. Wokół mnie roiło się od kłębów kurzu i odłamków drewna. Zakaszlałam,
mrużąc oczy. – Z tobą w porządku?
– Tak. – Wstał i
otrzepał spodnie, następnie podał mi rękę.
Złapałam za nią,
rozglądając się dookoła.
Zdawało się, że
wylądowaliśmy w piwnicy. Staliśmy pośrodku spiżarni lub czegoś, co mogło nią
kiedyś być. Przy ścianach ustawiono wypełnione słoikami regały, zwisały z nich
też przywiązane pęki suszonych ziół. Gdzieniegdzie leżały także puste worki po
produktach spożywczych. Natomiast w jednym z kątów dostrzegłam ubrudzony
śpiwór, opakowania po konserwach oraz plastikowe butelki po wodzie.
– Widzisz to? Ktoś tu
sypiał. – Wskazałam dłonią porozrzucane rupiecie. – Myślisz, że to on?
– Możliwe – bąknął,
wzruszając ramionami. Popatrzył wokół, podszedł do szafek, zaczął je przeglądać
i szukać jakiejś wskazówki. Chyba jej nie znalazł, bo zaraz kopnął puszkę po
jakimś gazowanym napoju. Sięgnął jeszcze na półkę, zdjął z niej pogniecione
pudełko, po czym odłożył je na miejsce, gdy okazało się puste. – Ale nawet
jeśli, już go tutaj nie ma – stwierdził wreszcie. –
Wynośmy
się stąd.
Kilian pociągnął mnie
do usytuowanych między półkami drzwi, skąd przedostaliśmy się do prowadzących
na górę, wąskich schodów. Nie trafiliśmy jednak z powrotem do domu. Przejście
wyprowadziło nas do ogrodu. Przed nami rozciągały się rzędy uschniętych
krzewów, pomiędzy którymi – w centralnym punkcie – stał trzepoczący na wietrze,
sfatygowany strach na wróble.
Na jego widok oboje aż
podskoczyliśmy. Tego było za wiele na nasze zszargane nerwy.
– Przypomnij mi,
dlaczego ja się w ogóle z tobą spotykam? – wychrypiał demon.
– Długie nogi, kochanie
– szepnęłam. – I cycki.
Zaśmiał się, mocno mnie
przytulając.
– Powtarzaj mi to,
proszę, raz na jakiś czas.
***
Podkręciłam ogrzewanie na maksimum,
kiedy Kilian wyjeżdżał z podjazdu. Spotkanie z duchami wyziębiło mój organizm
do cna. Czułam się tak, jakby temperatura na dworze nagle spadła o
kilkadziesiąt stopni, a było to niemożliwe, nawet pod koniec roku.
– Jakieś kolejne,
genialne pomysły? – spytał Kilian, gdy jechaliśmy wzdłuż ulicy. – Czy dasz już
sobie spokój? Moim zdaniem Remiel wcale nie chce zostać znaleziony.
– Tego nie wiesz. –
Umieściłam skostniałe dłonie w strumieniu ciepłego powietrza i potarłam nimi o
siebie. Musiałam się rozgrzać. – Poza tym jego wiedza może nam się przydać.
– Znajdzie nas, kiedy
będzie na to gotowy – odparł lakonicznie. – Szukanie go na siłę nie ma sensu.
Tracimy tylko czas.
– Jesteś zły? –
Zmarszczyłam brwi.
– Nie no skąd –
prychnął.
– Dlaczego? Co znowu
zrobiłam nie tak?
– Ty? – Łypnął na mnie
z ukosa. – Nic…
Rany
boskie… co ja z nim mam?!
Prowadził, więc
ostrożnie przysunęłam się bliżej i pocałowałam go w policzek. Nie oderwał
wzroku od drogi ani na sekundę. Delikatnie przeczesałam jego włosy, chcąc tą
metodą wymusić na nim jakąś odpowiedź, ale i to nie poskutkowało. Wciąż patrzył
przed siebie, poruszał szczęką oraz wolno oddychał, jakby próbował zachować
spokój.
Objęłam go za szyję,
skubiąc zębami płatek ucha. Wyczułam przyspieszone tętno Kiliana, zachwiany
rytm serca i zagubioną kontrolę nad emocjami, jednak odwzajemnił pieszczoty
dopiero wtedy, gdy pomału zawędrowałam opuszkami do wybrzuszenia jego spodni.
Zjechał na pobocze, po czym posadził mnie sobie na kolanach.
Nadal był nadąsany.
Odgadłam to po sposobie, w jaki dotykał mojego ciała. Robił to mocno i
nachalnie, wręcz zaborczo, mimo to mogłam w tym także odnaleźć palące pożądanie
oraz potrzebę intymności. Byliśmy ze sobą związani tak bardzo, że choćbym
chciała, nie zdołałabym tego wytłumaczyć.
Większość życia
spędziłam sama. Lata mijały, a ja nieprzerwanie udawałam, że to właśnie
samotność jest źródłem mojej siły. Miewałam romanse, przelotne zauroczenia,
niekiedy dłuższe i bardziej zażyłe związki, ale nie znajdowałam w tym wszystkim
szczęścia. Tęskniłam za więzią, którą potrafiłam sobie wyobrazić, lecz której
za nic nie umiałam stworzyć. Szukałam, pragnęłam oraz marzyłam, że kiedyś jej
zaznam, niestety bezustannie znajdowała się poza zasięgiem. Nieuchwytna i
nierealna do czasu, aż spotkałam Kiliana. Wówczas odkryłam miłość. Uczucie tak
burzliwe, imponujące, obezwładniające, niepohamowane i przerażające, że
chwilami myślałam, że spłonę od intensywności, z jaką wypełniało mój świat.
Uczucie tak bezgraniczne, że nie zniszczyła go nawet śmierć. Nie zamieniłabym
sekundy z nim na wieczność z kimś innym.
Dlatego teraz, wtulając
się w jedynego mężczyznę, który nauczył mnie kochać, spijałam jego gorące
pocałunki oraz czciłam choćby przelotny dotyk, bo oznaczał, że on również
darzył mnie uczuciem. A o wiele bardziej wolałabym utracić tę miłość, niż nigdy
jej nie zaznać. Dodawała mi skrzydeł!
Wczoraj
byłam człowiekiem, dziś jestem demonem, jutro będę aniołem.
Komentarze
Prześlij komentarz