[PATRONAT] Rozdział pierwszy Anna Szafrańska "Malwina"
Ile razy
chcielibyśmy cofnąć czas?
Wrócić
do pewnych momentów z naszego życia, by zmienić bieg wydarzeń i tym samym
powstrzymać efekt domina? Niezliczona ilość porażek i złych wyborów doprowadza
nas do tego, kim teraz jesteśmy i w jaki sposób uczymy się na błędach. A nie ma
lepszego nauczyciela niż samo życie. Nic nas bardziej nie utwierdzi w
przekonaniu, że powinniśmy ważyć słowa, a złota reguła „pomyśl dwa razy, zanim
coś zrobisz” jest prawdziwa. Ale dlaczego doświadczamy tego dopiero, gdy stanie
się najgorsze? Gdy już nie mamy wpływu na to, co przyniesie los, gdy znajdujemy
się w pułapce i nie widzimy nawet śladu ścieżki prowadzącej ku wyjściu?
Popełniłam
wiele błędów. Często nieświadomie. I to sprawiło, że stałam się osobą, która
nie wierzy w miłość, którą łatwo zranić.
Nie
noszę zbroi, tylko udaję twardą.
Walczę
za najbliższych mi ludzi, ale nie za siebie.
Bo
dla mnie nie ma już ratunku.
Nie
ma przyszłości…
– Obiecałaś!
– wycedziłam przez zaciśnięte zęby i dla podkreślenia, jak bardzo byłam
wkurzona, jeszcze wściekle tupnęłam.
–
Wiem, kochanie! – zawołała mama, a w tle usłyszałam szaleńcze skrzypienie
wycieraczek. – Naprawdę robię, co mogę. Idź na próbę i daj czadu. Będziemy na
miejscu, zanim się obejrzysz.
–
I przestań zrzędzić, smarku! – wcięła się rozjuszona Sandra, za co mama ostro
na nią fuknęła.
–
Dwadzieścia minut i jesteśmy – powiedziała do mnie mama, a ja wyczułam, że
uśmiecha się łagodnie, chcąc załagodzić sytuację. – Zobaczysz nas na widowni
podczas występu. Nie trać czasu, tylko leć na próbę, Maliś! Kocham!
–
Ja ciebie też – mruknęłam naburmuszona i szurając smętnie nogami, powlokłam się
do garderoby.
Próba
w moim wykonaniu przebiegła jak zwykle bezbłędnie i czekałam już tylko na
finalny występ, kiedy to będę mogła pochwalić się mamie i Sandrze efektami
swojej pracy. W myślach już powtarzałam uszczypliwości, które przygotowałam
specjalnie dla starszej siostry. Ostatnio coraz częściej docinała mi tekstami,
że „walę kopytami o podłogę tak głośno, że ona nie może się skupić na nutach”.
Oczami wyobraźni już widziałam jej zzieleniałą z zazdrości twarz i z radości aż
chciało mi się piszczeć. W końcu utrę jej nosa!
Ale
mój pełen dumy balon pękł, gdy tuż przed przedstawieniem wychyliłam się zza
kulis, by rzucić okiem na pełną salę. Prawie pełną.
I
było mi przykro. Tak przykro, jak nigdy wcześniej. Bo co musiało się wydarzyć i
kto znowu był ode mnie ważniejszy? Mój młodszy brat? Czy może znowu Sandra? Dwa
puste miejsca w pierwszym rzędzie rzucały się w oczy, a mimo to w trakcie występu
co rusz przeczesywałam wzrokiem widownię, łudząc się, że może usiadły gdzieś
indziej. W moim sercu tlił się już tylko mały, przygasający płomyczek nadziei.
W końcu kurtyna opadła i zapalono górne oświetlenie.
Nie
przyjechały. Nie było ich w tłumie wiwatujących rodziców.
Godzinę
spędziłam w holu wraz z trenerką, która bezustannie próbowała dodzwonić się na
zmianę do mamy i taty. W międzyczasie starała się mnie zagadywać, ale wyczułam,
że jej uśmiech był raczej wymuszony i najchętniej zostawiłaby mnie samą. Znowu
dla kolejnej osoby byłam ciężarem, powinnością, z której należało się wywiązać…
Z
nerwów rozbolał mnie brzuch.
Bałam
się jak nigdy w całym swoim dziesięcioletnim życiu.
To
było niemożliwe.
Nic
złego nie mogło im się stać.
Nie
mamie i Sandrze…
W
końcu drzwi wejściowe uderzyły z hukiem o ścianę. Zobaczyłam wbiegającego tatę,
który był blady z przerażenia, a kiedy mnie dostrzegł… Pamiętam, że natychmiast
zerwałam się z niewygodnego plastikowego krzesła i wpadłam wprost w jego silne
ramiona. Ukucnął i tak jak zawsze pocałował mnie w czoło. Tyle że tym razem
całus był drżący i wilgotny od łez. Objął mnie szczelnie ramionami, jakby
chciał ochronić swój najcenniejszy skarb.
Wtedy
jeszcze nie wiedziałam, że „kocham”, które pospiesznie wypowiedziała mama, było
ostatnim, jakie od niej usłyszałam.
I
właśnie to „kocham” naznaczyło mnie na całe życie.
Sprawiło,
że czułam się winna.
Rozdział 1
Why?
Who, me?
Why?
Feet don’t
fail me now
Take me to
the finish line
Oh, my heart
it breaks every step that I take.
Lana Del
Rey, Born To Die
– Tato? – pisnęłam, gdy opiekuńczy uścisk jego
ramion stracił na sile. – Tatusiu?
Ojciec drgnął, podnosząc się z kolan. Spojrzał na mnie z
góry, a jego usta się wykrzywiły. Patrzył na mnie z obrzydzeniem. Z pogardą.
Nienawiścią. Jego ramiona zadrżały, gdy zacisnął dłonie w pięści. Przerażona
cofnęłam się o krok i uniosłam ręce, by osłonić się przed ciosem. Po chwili
zerknęłam przez palce, słysząc oddalające się kroki.
– Tato! Tato, wróć! Przepraszam! Tatusiu!!! – wołałam i
wołałam, ale na próżno. Nie odwrócił się, by chociaż na mnie spojrzeć,
wyjaśnić, dlaczego mnie zostawił.
Próbowałam gonić oddalającą się postać ojca i kiedy już
byłam wystarczająco blisko, wyciągałam ręce w jego stronę, lecz on… rozpłynął
się w powietrzu. Moje palce musnęły opary ciemnego dymu. Potknęłam się o własne
stopy i wylądowałam na kolanach, boleśnie je roztrzaskując. Szlochałam i do
znudzenia próbowałam przywołać go z powrotem. Prosiłam, by wrócił. By nadal
mnie kochał.
Ochrypłam od tego krzyku, a wydobywający się ze mnie dźwięk
przywodził na myśl skrzypienie zardzewiałych zawiasów. Wyprostowałam się i
nadal klęcząc, przetarłam policzki.
Coś się zmieniło.
Faktura mojej skóry była… inna. Spojrzałam na swoje dłonie.
Krótko obcięte i zadbane paznokcie zdobił perłowy lakier. Na serdecznym palcu
prawej dłoni połyskiwał złoty pierścionek z małym diamentem pośrodku. I coś
jeszcze przykuło moją uwagę. Nie miałam na sobie wypłowiałych, workowatych
dżinsów i kraciastej koszuli po Sandrze, tylko koktajlową sukienkę w mdłym brzoskwiniowym
odcieniu. Ostry pisk wyrwał się z moich zaciśniętych ust. Zerwałam się na równe
nogi, ale niemal natychmiast ponownie upadłam na ziemię. Na stopach miałam
białe szpilki wiązane na kostce. Drżącą ręką dotknęłam włosów, bo nie czułam
ich łaskotania na karku. Były ściągnięte na czubku głowy, upięte w elegancki
kok. W uszach tkwiły drobne, subtelne kolczyki. Dwie perełki.
Po lewej stronie dostrzegłam ruch. To byłam ja. Z ogromnego
lustra pozbawionego ram patrzyło na mnie własne odbicie. Wstałam, podpierając
się rękami, i usłyszałam szelest. Śliski materiał zaplątał się wokół moich nóg,
gdy zrobiłam krok w stronę lustra. Kobieta spoglądająca na mnie z
nieskazitelnej tafli miała na sobie białą suknię sięgającą ziemi. Tren ciągnął
się na kilka metrów. Moją głowę przyozdabiał koronkowy welon. Gwałtownie
szarpnęłam za woalkę, niemal wyrywając przy tym włosy. Suknia była zbyt ciasna,
nie mogłam w niej swobodnie oddychać. Miałam wrażenie, że bogato zdobiony
gorset zaciskał się coraz mocniej. Blokował mi oddech. Dusiłam się.
Dotknęłam lustra. Odnalazłam swoje oczy. Niebieskie. Puste.
Pozbawione blasku. Przesiąknięte strachem.
Kim byłam? Kim… Czym się stałam?
– Musimy już iść, nieprawdaż? – szepnął mi do ucha aksamitny głos.
– Nie możemy pozwolić gościom czekać.
Za mną zamajaczyła ciemna postać. Skupiłam się na tym, by
doszukać się rysów twarzy i gdy w końcu je ujrzałam… sparaliżował mnie strach.
Moja ręka bezwiednie opadła wzdłuż ciała.
On mnie kocha. Kocha… – powtarzałam, gdy silna dłoń
roszczeniowo zacisnęła się na moim biodrze. Skinęłam głową.
– Musisz powiedzieć to na głos – napomniał mnie ostry głos.
– T-tak – powtórzyłam.
I wtedy to zobaczyłam. Jego podłużną twarz i usta
wykrzywione w cynicznym uśmiechu. Zielone oczy patrzące na mnie jak na zdobycz.
Na rzecz.
– Będziesz idealną żoną, moja laleczko – wyszeptał
zadowolony.
Nim zdołałam ponownie przytaknąć, za moimi plecami
zamajaczyła kolejna postać. Biegła w naszą stronę. Krzyczała coś. Wołała mnie.
Ale było już za późno. Byłam jego…
Gdy Patryk mnie obrócił, by złożyć na moich ustach
pocałunek, nagle został pociągnięty w tył i przyparty do podłogi. I choć pięści
lądowały na jego twarzy raz za razem, to śmiał się ochryple.
Krew… Krew bryzgała wszędzie… Zabarwiła szkarłatem moją suknię,
moje ręce… Moją twarz…
Rzuciłam się, by odciągnąć napastnika, i zamarłam…
Bo tym, który wymierzał ciosy, był…
Obudziłam
się z okrzykiem przerażenia na ustach. Roztrzęsiona rozejrzałam się wokoło.
Leżałam
na wznak w swoim łóżku, wśród wzburzonej pościeli, a ciszę, jaka panowała w
całym domu, przecinał naglący, świdrujący uszy budzik. Przecierając oczy z
resztek snu, machnęłam ręką w kierunku nocnego stolika. Upierdliwy dźwięk
natychmiast zamilkł. Przesunęłam się na materacu, czując, że koszulka
przykleiła mi się do spoconych pleców. Zmęczonym ruchem potarłam twarz i
odrzuciłam do tyłu mokre, skołtunione włosy.
Chciałam
przestać śnić.
Chciałam
chociaż raz obudzić się bez tego cholernego poczucia winy, które spalało mnie
od środka, które codziennie mi przypominało, że potrafię tylko niszczyć…
Byłam
zmęczona. Tak bardzo zmęczona…
Rozmasowałam
obolałe skronie, myśląc tylko o tym, by pozbierać się do kupy. Musiałam się
ogarnąć, iść do pracy, a wieczorem czekało mnie przyjęcie u Lilki i Mata. Taki
był plan na ten dzień, więc przede wszystkim powinnam zacząć od zebrania sił,
by wstać z łóżka. Zaciskając lodowate palce na prześcieradle, starałam się
zapanować nad oddechem, wyciszyć wspomnienia, które przywołał tamten sen. Pusty
umysł, czysta kartka. Wsłuchana w nieregularne bicie serca, nabierałam nosem drżące
powietrze, by wolno wypuścić je ustami. Po jakimś czasie rytm uderzeń zaczął
się normować, a i w końcu ustało bolesne drżenie mięśni. Powoli uchyliłam powieki,
a z szafki zagarnęłam szklankę z wodą, którą wypiłam do dna.
To
był mój codzienny rytuał. Niezmienny od lat. I tylko on sprawiał, że byłam w
stanie normalnie funkcjonować.
Pierwsze
koszmary pojawiały się sporadycznie, gdy jeszcze byłam nastolatką tęskniącą za
mamą. Wtedy nie wiedziałam, jak się zachować zaraz po wybudzeniu z przerażająco
realistycznego snu. Błędem numer jeden było gwałtowne zrywanie się z pościeli –
na miękkich nogach trudno było utrzymać równowagę, wobec czego niejednokrotnie
waliłam głową w stolik albo ramę łóżka, nie mówiąc już o tym, że kolana miałam
całe posiniaczone. Natomiast drugim było łapczywe picie wody, gdy jeszcze nie
panowałam nad oddechem. Ale wtedy myślałam tylko o tym, że zabijała mnie
suchość w gardle, której nabawiłam się przez spazmatyczne łapanie powietrza.
Od
sześciu lat niemal każdej nocy śniłam to samo wspomnienie. Tak, wspomnienie.
Koszmar rzeczywistości. Byłam z nim na tyle obyta, by wiedzieć, że najpierw
muszę opanować ciało i zablokować umysł. Dopiero to pozwalało mi normalnie
wstać. Ataki nie trwały długo. Mijało może dziesięć minut, nim z powrotem mogłam
w miarę swobodnie poruszyć barkami, a moje serce przestawało kotłować się w
piersi. Szkoda, że w taki sam sposób nie mogłam wyciszyć wspomnień.
Zgarnęłam
z szafki tablet i ładując filmik instruktażowy z jogą, rozwinęłam pod oknem
karimatę. Położyłam się na wznak z rozłożonymi nogami i rękami i zamknęłam
oczy, czekając, aż senny, apatyczny głos mojej wirtualnej instruktorki
poprowadzi mnie przez kolejne etapy techniki relaksacyjnej Jacobsona. Ćwiczyłam
wdechy, wydechy, napinałam i rozluźniałam poszczególne partie mięśni, później
powtarzałam w myślach jak mantrę: „jestem bezpieczna,
jestem dla siebie największym wsparciem, jestem wystarczająca”… Przyznaję, pierwsze
podejście skończyło się tym, że karimata wylądowała pod moim łóżkiem, kurząc
się tam przez kilka tygodni. Te słowa wydawały mi się śmieszne i tak do mnie
niepasujące. Nigdy nie czułam się ani bezpieczna, ani potrzebna… Jednak nie
mogłam darować sobie tego, że pokonało mnie coś takiego jak relaksacyjna joga.
Obiecałam sobie, że spróbuję jeszcze raz. Z czasem głos instruktorki przestał
być aż tak irytujący, a potem stał się drogą prowadzącą ku wyciszeniu. A
właśnie tego najbardziej potrzebowałam. Miałam swoje dwadzieścia pięć minut
wyciszenia, myślenia dosłownie o niczym. Nawet jeśli miałam kłamać,
powtarzając, że „jestem bezpieczna, jestem wystarczająca”.
Po
przebrnięciu przez jogę sięgnęłam po telefon i przejrzałam powiadomienia –
wiadomości, pocztę, czasami też rzucałam okiem na komunikator. Moja praca
polegała w większości na tym, że musiałam być na bieżąco z wieloma sprawami
oraz znajdować się w stałym kontakcie z redaktorami, a także pracownikami
innych działów, dzięki czemu sprawnie koordynowałam zespół, a dramy, które
narodziły się w środku nocy, rozwiązywałam jeszcze przed łykiem porannej kawy.
Tym się zajmowałam i chociaż czasami cierpiałam z powodu stresu i przemęczenia,
lubiłam swoją pracę. Miałam poczucie bycia zaangażowaną w sprawę, a przed sobą
ciągłe wyzwania i niezmienną świadomość odpowiedzialności oraz decyzyjności.
Kiedy
już poparzyłam sobie usta kawą i skonsultowałam z asystentką mój dzisiejszy
grafik, powlokłam się pod prysznic. Wilgotne ciuchy rzuciłam obok kosza na
bieliznę i dość sceptycznie spojrzałam na piętrzącą się ilość rzeczy do prania.
Powoli zastanawiałam się, czy znajdę jeszcze coś czystego w garderobie.
Codziennie przekładałam wykonanie telefonu do agencji sprzątającej w nadziei,
że może w jakiś magiczny sposób uda mi się załadować pralkę, odkurzyć dom i
umyć podłogi. Mogłam siać postrach wśród pracowników LooKa, pomagać ojcu w
ogarnianiu polskiego oddziału jego firmy, jeździć na gale i szkolenia, dopinać
grafik tak, że prawie pękał w szwach, i z tym się wyrabiałam, ale już
prowadzenie domu było dla mnie czynnością z kosmosu.
Dzisiaj
to zrobię. Zadzwonię do agencji – obiecałam sobie w duchu, a i tak mogłam się
założyć, że zapomnę o tym z chwilą, gdy wyjdę spod prysznica.
Pół
godziny później stałam przed lustrem w pełnym makijażu i układałam włosy,
zawijając końce na prostownicy. Manewrowałam nią tak, że niechcący zahaczyłam
kablem o paletę cieni, którą zostawiłam na umywalce. Nie zdążyłam nawet zakląć,
gdy ta upadła z hukiem na podłogę. Ostrożnie podniosłam zamknięte pudełko, ale
i tak mogłam się założyć, że w środku zastanę mieszaninę pstrokatego pyłu.
Gruchotanie podpowiedziało mi, że dodatkowo stłukłam lusterko. Świetnie.
Niewiele myśląc, cisnęłam niemal nową paletę do kosza, a podnosząc się,
przeczesałam palcami ułożone włosy i spojrzałam na swoje odbicie w lustrze,
przeglądając się w tafli ze wszystkich stron. Wściekle zagryzłam zęby.
Na
moich nagich barkach dostrzegłam zarys ujmującej zieleni. Tusz, który nosiłam
pod skórą.
Jednak
Lilka miała rację. Tatuaż powinien być czymś przemyślanym, posiadać ukryte
znaczenie i przede wszystkim odganiać parszywe wspomnienia, a nie je namnażać.
W moim przypadku wszystko było na opak. Misterna, delikatna i absolutnie
zachwycająca malwa, którą miałam na plecach między łopatkami, miała
symbolizować moje imię, mnie całą. Delikatną, acz wytrzymałą Malwinę. A
tymczasem za każdym razem, gdy na nią spojrzałam, przypominała mi o mężczyźnie,
który zostawił na mnie ten tatuaż. Wiedziałam, że jest coś niecodziennego w
sposobie, w jakim moja skóra reagowała na jego dotyk, na dźwięk głębokiego,
basowego głosu. Stawała się wrażliwa. Drżąca. Zatracając się w tym wspomnieniu,
nieświadomie zamknęłam oczy. Wyciągając rękę za siebie, dotknęłam tatuażu,
jakbym w ten sposób mogła sięgnąć samego Arka. Czułam go na sobie. Pod skórą.
Słyszałam jego ostre warknięcie, bym się nie kręciła…
Arek
wybrał idealny moment, by odsunąć maszynkę od moich pleców, bo sekundę później
drzwi otworzyły się tak gwałtownie, że praktycznie wylądowały na ścianie.
–
Coś mi dał za galaretę? – burknął przepełniony pretensją głos.
–
A co? Już bidulkę wystraszyłeś? – odparł Arek, ciężko wzdychając.
–
Problem w tym, że nie mogę jej nawet dotknąć, bo cała się wzdryga.
Krew
się we mnie zagotowała i pomimo odrętwiałych pleców podparłam się na rękach, by
zmierzyć tego dupka nienawistnym spojrzeniem.
–
Słuchaj no, koleś! – warknęłam ostro. Byłam tak wkurzona, że zignorowałam Arka,
który napomniał mnie szorstko i w porę odchylił się na krześle. – Jeśli Lilka
powie mi, że byłeś dla niej ostatnim chamem…
–
To co? – rzucił wyzywająco mężczyzna, którego
rozpoznałam z fotografii z artykułu. Na żywo wydawał się jeszcze większym
bufonem, szczególnie gdy mrużył wrogo oczy, a na jego usta wpłynął krzywy
uśmiech cwaniaczka. – Pozwól, niech zgadnę. Wykastrujesz mnie?
–
Was wszystkich – uściśliłam. – Jestem szefową redakcji LooKa. To dzięki mnie
ten zakład jest najgorętszy w mieście!
–
Chyba chciałaś powiedzieć, że przez ciebie dzień w dzień mamy nalot napalonych
pustaków, które…
–
Dość! – Uciął natychmiast Arek tonem nieznoszącym sprzeciwu. – Mateusz, wracaj
do klientki. Teraz – dodał twardo i odczekał, aż koleś w końcu podkuli
ogon i wyjdzie z gabinetu. Gdy już zostaliśmy sami, westchnął głęboko. – A
ty się kładź i podziękuj mojemu cholernie dobremu refleksowi.
–
Czemu? – warknęłam, odwracając się w jego stronę. W tej chwili byłam tak
rozjuszona, że pałałam jawną niechęcią do każdego pracownika PInk Tattoo.
–
Refleksowi – powtórzył spokojnie Arek, pobieżnie na mnie spoglądając.
Miętosił w dłoni papierowy ręcznik ubrudzony czarnym tuszem. – Gdyby nie on,
miałabyś mało estetyczny szlaczek na plecach.
Czułam,
że blednę. Faktycznie, pręga ciągnąca się wzdłuż barków z pewnością nie była efektem,
który spodziewałam się ujrzeć w lustrze po pierwszej sesji tatuowania.
Zacisnęłam usta i spróbowałam opanować złość, a także odrobię spokornieć.
–
A… no tak. Dziękuję – odpowiedziałam nieporadnie, a przekręcając się w stronę
mężczyzny, podparłam się na lewym przedramieniu. – Chyba muszę przeprosić za
swoje zachowanie. Niepotrzebnie się uniosłam.
Zerknęłam
na Arka, który bez tchu patrzył mi prosto w oczy. Coś się zmieniło. Jego szare
tęczówki wyraźnie pociemniały, a samo spojrzenie było trudne do udźwignięcia.
Jakby przewiercało mnie na wylot. Arek zacisnął szczęki i wskazując na mnie
maszynką, powiedział lekko zachrypniętym głosem:
–
Skoro o unoszeniu mowa.
Zmarszczyłam
brwi, nie wiedząc, o co mu chodzi. Dopiero gdy chrząknął znacząco i odwrócił głowę,
spojrzałam po sobie.
–
O fuck! – pisnęłam, rzucając się na kozetkę.
Wygrzebałam
z pamięci każde znane mi przekleństwo i sycząc tę uroczą wiązankę pod nosem,
uderzyłam czołem o zagłówek. W końcu uspokoiłam się na tyle, by uświadomić
sobie, co robię. Ale przecież przez dobrą minutę Arek miał idealny widok na
moje piersi. Nagie piersi. Nie byłam pruderyjna i raczej nie miałam problemów z
nagością, jednak czymś innym jest rozmyślne uwodzenie, a czymś innym świecenie
biustem. A ja nie chciałam go uwodzić. Zdecydowanie nie Arka.
– Jeśli
chcesz, mogę dać ci chwilę – zaproponował dobrodusznie.
–
Nie, jest okej. Cholera, tak mi głupio – westchnęłam zażenowana.
–
Niepotrzebnie. Dość specyficzny charakter Mata każdego potrafi wyprowadzić z
równowagi. Albo postawić do pionu.
–
Nabijasz się ze mnie? – fuknęłam, przekręcając głowę, by spojrzeć na
tatuażystę. Krótko przystrzyżona broda Arka zatrzęsła się, a w jego oczach
pojawił się figlarny błysk.
–
Tylko trochę – przyznał, mrugając. – Nie chcę, żebyś niepotrzebnie się spinała.
Czułam
się trochę lepiej z myślą, że dbał o mój komfort i w razie konieczności na
chwilę przerwałby pracę. Jednak to byłaby niepotrzebna strata czasu – nie
wiedziałam, na jakiej wielkości tatuaż zdecydowała się Lilka, a nie chciałam,
by na mnie czekała. I tak mieliśmy z Arkiem plan, by podzielić pracę nad moim
tatuażem na dwie sesje, więc dziś miał powstać tylko kontur. Poza tym, musiałam
to przyznać, tatuaż to cholernie bolesna sprawa. Zachodziłam w głowę, jakim
cudem niektórzy mogli wytrzymać kilka godzin w jednej pozycji. Dlatego, nie
chcąc przeciągać tego w nieskończoność, poprosiłam Arka, by kontynuował.
Zasłuchana
w ciche brzęczenie maszynki, starałam się nie skupiać na bólu wzmagającym się
przy wrażliwych miejscach na kręgosłupie.
–
Pierwszy raz… – Urwałam, oblizując suche usta. – To pierwszy raz, kiedy komuś
zagroziłam w ten sposób. To było podłe. I szczeniackie.
–
Głupio ci? – spytał bezpośrednio.
–
Palę się ze wstydu – odparłam, co akurat było zgodne z prawdą. Wrzuciłam do
jednego wora naskoczenie na Mata, mój dziecinny wyskok z „jestem naczelną!” a
także świecenie cyckami przed zaskoczonym Arkiem. Reasumując, tak, właśnie
osiągnęłam śmiertelną dawkę wstydu.
–
Coś w tym jest – zaśmiał się Arek pod nosem. – Twoje rumieńce dosięgły pleców.
–
To pewnie od tatuażu.
–
Mówię o tym miejscu – powiedział, wyłączając maszynkę. Nagle poczułam, jak z
wolna przesuwa opuszkami palców po moich lędźwiach. Z trudem zapanowałam nad
wzdrygnięciem i z całej siły wbiłam zęby w dolną wargę. – Zaczerwieniły się, a
nawet ich nie dotknąłem.
–
Teraz już tak – wymruczałam cicho.
–
Słucham?
–
Nie, nic – rzuciłam szybko i dodałam jeszcze: – Nieważne.
Arek
ponownie wziął się do tatuowania górnego odcinka pleców i zaczął wypytywać mnie
o pracę naczelnej, żebym tylko przestała myśleć o galimatiasie sprzed chwili.
Odpowiadałam na każde pytanie, prostowałam mity, zastępując je faktami, ale i
tak nie potrafiłam wyrzucić z pamięci wspomnienia tego prądu, który przeszył
moje ciało. Jakby za pomocą tego jednego, przelotnego muśnięcia dotknął mnie w
wielu miejscach naraz. I podobało mi się to…
Podobało
mi się to. Czas przeszły – pomyślałam z goryczą, odwracając głowę od odbicia w
lustrze.
Dziś
chciałabym zapomnieć, co czułam tamtego wieczoru. Wymazać z pamięci ostatnie
siedem miesięcy. Powiedzieć sobie zawczasu, że nie warto ścigać czegoś, co i
tak było poza moim zasięgiem. Napomnieć, żebym trzymała się postanowień, by
moje serce pozostało zimne oraz niedostępne, szczególnie dla mężczyzn pokroju
Arka.
Ale
na to już za późno.
Komentarze
Prześlij komentarz