[PATRONAT] Rozdział pierwszy Anna Wolf "Ryzyko gangstera"
Rozdział 1
Siergiej
Ty i ja. Ty i ja. Tylko ty i ja
przeciwko światu – mówiła to za każdym razem, gdy się rozstawaliśmy, tuż przed powrotem
do własnych domów. Wiedziałem, że się bała tego, że już więcej może mnie nie
zobaczyć, bo świat, w jakim przyszło nam dorastać, różnił się od tego, który
znali nasi rówieśnicy.
– Masz rację, my
przeciwko im wszystkim – odpowiadałem jej za każdym razem, gdy patrzyłem w te
smutne oczy w kolorze szafirowym.
– Boję się. Tak
bardzo się boję.
– Obronię cię. –
Tuliłem ją do siebie, wdychając jej słodki zapach. – Nie pozwolę im cię
skrzywdzić – obiecywałem.
– Wierzę ci, tobie
jedynemu – odpowiadała z nikłym uśmiechem, gdy zostawiała mnie w ciemnościach
pod rozgwieżdżonym niebem Nowego Jorku.
Cienie przeszłości
spowijają mnie mocno, gdy patrzę w rozgwieżdżone niebo, które jest takie samo
jak piętnaście lat temu, tylko ja jestem już kimś zupełnie innym. Mrok we mnie
jest potężniejszy niż cała reszta, a gwiazdy świecące nad głową są świadkami
mojego upadku, z którego nie ma mnie kto podnieść. Być może, gdyby wszystko
potoczyło się inaczej… Gdybym tylko wiedział, co się stanie… kurwa, zabrałbym
ją i nie pozwolił jej nigdy odejść. Może i byłem tylko gównianym nastolatkiem z
masą problemów, ale znałem swój cel. Była nim Ava. Zawsze ona. Jednak
obrabowano nas ze wspólnej przyszłości i stworzono mnie na podobieństwo bestii,
uznając, że człowiek jest w stanie znieść tyle, ile zdoła unieść. A widocznie
jestem w stanie znieść dużo, gdyż dźwigam demony, które każdego dnia pożerają
mnie od środka. Pożerają mnie za każdym razem, gdy zadaję innym cierpienie, z
każdym ulatującym ze mnie oddechem. Jestem pierdolonym Kubą Rozpruwaczem i
rzeźnikiem w jednym. Stałem się nim tamtej nocy, gdy Ava zniknęła, bo wraz z
jej odejściem zatraciłem siebie. Była moim cennym drogowskazem, a tak utraciłem
szansę na inną przyszłość oraz kawałek duszy, którą chciałem jej ofiarować.
Dzisiaj, jutro… i każdy następny dzień są cholernym piekłem, w którym przyszło
mi żyć. Lecz paradoksalnie to wszystko pozwoliło mi przetrwać, uczyniło mnie
twardym i nieczułym. Jestem cholerną maszyną do zabijania. I gdybym mógł wybierać
ponownie, wciąż wybrałbym Avę, bo to zawsze była ona. Ale zdaje się, że tamtej
dziewczyny już nie ma, zniknęła bezpowrotnie z mojego życia. Jednak pozostaje
mi jeszcze zemsta, tylko ją nadal mam. Utrzymuje mnie od lat przy zdrowych
zmysłach. A chęć dowiedzenia się, kto zabrał moją ukochaną, sprawia, że wstaję
każdego dnia i marzę, żeby zatopić nóż w sercu sukinsyna, który jest za to
odpowiedzialny. A gdy go dopadnę, zostanie wysłany na wieczne męki do Hadesu.
Może to i ryzykowane, ale nie ma ryzyka, nie ma zabawy.
Odgłosy zamieszania
przywracają mnie do rzeczywistości i w tym momencie niebo zasnuwa się chmurami,
zgarniając w swe ramiona świadków mojego upadku. Pierwsze krople opadają niczym
łzy, które mogłyby oczyścić moją szkaradną duszę. Potrząsam głową i przejeżdżam
dłonią po łysinie, którą utrzymuję starannie od kilku lat, po czym porzucam swe
myśli i ruszam w kierunku Antona, który jest teraz niczym chodząca bomba
zegarowa. Rozumiem go. Wypatroszyłbym skurwieli, którzy zabraliby moją kobietę.
Dla takich kutasów nie ma litości, tylko kulka w pieprzony łeb.
– Gotowy na akcję? –
pytam, gdy Anton zatrzymuje się przede mną.
– Jak nigdy, kurwa,
dotąd. Dunin należy do mnie.
– Jasne, kuzynie, ale
mam nadzieję, że reszta jest moja i Aleksieja.
– Możecie ich
rozpierdolić w drobny mak.
– I to się rozumie –
rzucam i odchodzę do czarnego wozu terenowego stojącego nieopodal.
Ava
Wilgoć, zimno, smród oraz nikłe światło
jednej żarówki są moją codziennością od nie pamiętam kiedy. Nora, w której
zostałam zamknięta, jest moim piekłem, w której minuty zamieniają się w
godziny, godziny w dni, a dni być może w tygodnie. Nie pamiętam zbyt dużo, właściwie
prawie nic, gdyż moja pamięć szwankuje. Nie kojarzę tego, jak się tutaj
znalazłam. Mam tylko przebłyski czegoś, co można wziąć za wspomnienia. Za
każdym razem, gdy próbuję wytężyć umysł, pojawia się czarna dziura, więc w
końcu się poddaję. Próbuję sobie przypomnieć, jak się nazywam, ale jest tylko
pustka. Ten, który od czasu do czasu przynosi mi jedzenie, mówi do mnie „Natalie”,
jednak to słowo jest mi wyjątkowo obce. Nie wiążą się z nim żadne emocje, więc
może wcale nie mam tak na imię? Ale za każdym razem nadchodzi sen, obdarowuje
mnie obrazem zielonych oczu przypominających leśne jeziora i miękkim, ochrypłym
głosem, przemawiającym do mnie. Za każdym razem budzę się zdezorientowana i nim
dojdę do siebie, mija dobra chwila, po czym znów czuję pustkę.
Opieram się o wilgotną
ziemię za plecami, gdy nagle słyszę dźwięk przekręcanego klucza. Kulę się,
jakby miało mi to pomóc nie odczuwać strachu. Drzwi otwierają się i wchodzi ten
sam mężczyzna co zwykle. Na mój widok ma taki wyraz twarzy, jakby chciał zwymiotować.
Może i powinien, bo zdaję sobie sprawę, że warunki tutaj panujące nie do końca
przypominają te w hotelu.
– Jedzenie. – Rzuca we
mnie czymś, jakbym była psem, po czym wychodzi.
Niezdarnie sięgam po
papierową torbę, otwieram ją, a łzy wypełniają mi oczy. Dostałam dwie kanapki i
gazowany napój. Kanapki są z pszennego chleba z sałatą, pomidorem i wędliną,
którą najpierw wącham, jakby sam jej zapach miał napełnić mój żołądek. Potem biorę
nieduży kęs, powoli przeżuwając. Po zjedzeniu połowy porcji odkładam kanapkę do
torby, zostawiając na później, bo wiem, że po takiej uczcie długo nic nie
dostanę. Chociaż tak bardzo chce mi się pić, to nie sięgam po napój. Napiję się
później, jeszcze trochę wytrzymam. Z bólem żołądka kładę się na wilgotnym
materacu i zamykam oczy, licząc na sen, w którym znowu spotkam te zielone oczy.
Nagle ziemia, dużo ziemi osuwa się na mnie, a wokół
zapada całkowita ciemność. Nie ma już żadnego źródła światła, nie ma nic, a ja
nie mogę oddychać. Moje płuca protestują, ból w ciele coraz bardziej przejmuje
nade mną kontrolę. Próbuję go zablokować, ale to nic nie daje. Grzebię dłońmi w
piachu, wbijając weń palce, czepiając się go jak mojej ostatniej nadziei. Ale
wiem, że to koniec.
Mój koniec jest tu i teraz, w tym
dole.
I tak wygląda śmierć, która
przychodzi niespodziewanie. Ale cieszę się, naprawdę się cieszę, bo to moje
wybawienie. Czuję smak ziemi w ustach, gdy biorę ostatni haust powietrza ze
świadomością, że moja droga do wolności od tego piekła jest na wyciągnięcie
ręki. Bo śmierć jest wszystkim, czego w tym momencie pragnę. Oczy zachodzą mi
łzami, a w moim umyśle na krótką chwilę następuje zwarcie i widzę obraz. To jak
stopklatka, ale są tam. Zielone oczy. I wiem, czuję, że kiedyś były dla mnie
ważne.
Mimo to…
Poddaję się. Odpuszczam.
Komentarze
Prześlij komentarz