[PATRONAT] Rozdział pierwszy Anna Wolf "Nie zostawię cię"
Rozdział 1
Lavender
Rok później
Spoglądam na zegarek i czekam, aż wybije
pora lunchu. Mam nadzieję, że mój szef nie wymyśli czegoś na ostatnią chwilę,
co mu się ostatnimi czasy zdarza, i nie uziemi mnie tutaj. Nie pamiętam, kiedy
jadłam coś poza biurem. Wiecznie o tej porze mamy najwięcej do zrobienia, ale
nie dzisiaj, bo muszę wyjść w ważnej rodzinnej sprawie. Po śmierci rodziców dwa
lata temu wiedziałam, że nadejdzie ten dzień. To dzisiaj ma być odczytany ich
końcowy testament. Nie wiem, dlaczego tak na raty i dlaczego właśnie teraz, ale
to ich decyzja. Muszę więc spotkać się z prawnikiem, a ten kretyn mi w tym nie
przeszkodzi.
Gdy tylko wybija
południe, zabieram torebkę i wybiegam z gabinetu – aż się za mną pewnie kurzy –
żeby czasem nie zostać zatrzymaną przez szefa. Mam szczęście, gdy dopadam
windy. Akurat wsiada do niej jego brat, więc w ostatniej chwili dołączam do
niego i zjeżdżamy tylko we dwójkę.
– Wyglądasz, jakbyś
uciekała przed piekielnymi ogarami – rzuca ze śmiechem.
– Jeśli twój brat jest
jednym z nich, to owszem, uciekam – mówię.
– Żyć ci ostatnio nie
daje, prawda?
– Mało powiedziane.
Wiecznie ma coś do zrobienia akurat wtedy, kiedy jest pora lunchu.
– Dziwne.
– Mnie tego nie mów –
odpowiadam.
– To gdzie się wybierasz
na lunch?
– Na pewno tam, gdzie
nikt się nie domyśli.
Nie chcę, żeby
ktokolwiek wiedział o moich sprawach rodzinnych. Nawet przyjmując się do pracy,
podałam skrócone imię i celowo pominęłam drugie. Od razu by się domyślili, kim
jestem albo kim byli moi rodzice. Nie mam ochoty być postrzegana jako bogata
panienka, która ma więcej forsy niż rozumu i mogłaby do końca życia nie
pracować. Po śmierci rodziców, która była dla mnie szokiem, przez miesiąc było
ze mną kiepsko. Wszystko się nawarstwiło. Skończyłam studia, zostawił mnie
chłopak i musiałam mieszkać zupełnie sama w wielkim domu. Może nie sama, bo mam
Megi i Bruna, ale… Dlatego zatrudniłam się tutaj. Potrzebowałam dystansu, ludzi
i czegoś, co zajmie mi głowę, a Accardi bardzo absorbuje myśli, bo robi masę
rzeczy, które wyprowadzają człowieka z równowagi. Powinnam mu podziękować, ale
niedoczekanie.
– Miłego lunchu –
życzę Ivowi, kiedy wysiada na parterze. Ja zmierzam na poziom minus jeden.
– Tobie również, mała.
Ciao.
Dziesięć minut później
jestem w niewielkiej restauracji. Ze względu na moją prośbę prawnik naszej
rodziny zgodził się spotkać ze mną tutaj. Patrzę na pana Maxwella i nie do
końca rozumiem, co do mnie mówi i co pokazuje.
– Ale jak to? Co chce pan
przez to powiedzieć? – Stukam palcem w dokumenty przed sobą, bo to, co widzę,
wprawia mnie w niemały szok.
– O tym właśnie cały
czas mówię – uśmiecha się łagodnie – że zgodnie z życzeniem twoich rodziców
wszystko, co mieli, teraz staje się twoją własnością. Było nią wcześniej, ale z
pewnych, tylko mi znanych, powodów, dopiero teraz mogę to ujawnić.
– Słodki Jezu. – Nadal
jestem w szoku. – Myślałam, że tego jest mniej – oświadczam, kiedy znowu patrzę
na papiery – i że przekażą jakąś część na cele dobroczynne.
– Widzę, że naprawdę jesteś
zaskoczona.
– A pan by nie był?
Przecież teraz jestem… jestem… – Nie może mi to przejść przez gardło.
– Jesteś miliarderką,
to są miliardy. – Kręci zabawnie głową. – I zgodnie z wolą twoich rodziców mam
trzymać pieczę nad twoim majątkiem, doradzać ci i co tylko będziesz chciała.
Jestem do usług, Lavender.
– To zrozumiałe, że
pomoc się bardzo przyda. Naprawdę dziękuję, panie Maxwell. – Uśmiecham się do
starszego mężczyzny, który od lat prowadzi nasze sprawy.
– Nie ma za co,
kochana, to moja praca. Od teraz jesteś pełnoprawną właścicielką majątku i
możesz robić z tymi pieniędzmi wszystko, co ci się żywnie podoba, jednak
doradzałbym ostrożność.
– Naprawdę dziękuję. –
Wstaję oszołomiona, bo sądziłam, że rodzice przepisali część pieniędzy na
jakieś fundacje czy placówki pomocy. – Ale naprawdę muszę już iść. Szef zmyje
mi głowę.
– Wiesz, że już nie
musisz pracować?
– Wiem – teraz powoli
to do mnie dociera – ale lubię. Jednak naprawdę nie sądziłam, że dostanę
wszystko, a nie tylko to, co otrzymałam wcześniej.
– To ich wola, trzeba
ją uszanować.
– Tak, wiem.
Żegnam się z nim i
ruszam szybkim krokiem do auta, bo mam tylko godzinną przerwę na lunch. Jeżeli
się spóźnię, to ten tyran gotów jest mnie zwolnić, co nie było problemem. Chociaż
czasami, trochę bardziej niż czasami, ten buc wkurza mnie niemiłosiernie, to jednak
lubię swoją pracę i nie chciałabym jej stracić. Poza tym Accardi jest
przystojnym mężczyzną, ma powodzenie u kobiet i mnie też się podoba. Trochę.
Dobra, może więcej niż trochę. Denerwuje mnie tylko jeden fakt – że to typowy
kobieciarz, co nie zmienia faktu, że zaczynam do niego czuć, wbrew sobie
oczywiście, odrobinę mięty.
Gdy jadę z powrotem do
pracy, dalej do końca do mnie nie dociera, że jestem aż taka bogata. Jestem
warta grube miliony. Mam ochotę się roześmiać, bo wiedziałam, że rodzice mieli
dużo pieniędzy, ale nie spodziewałam się takiego majątku. Po ich śmierci co
miesiąc otrzymywałam wypłatę, i to sowitą. Do tego wiedziałam, że po moich dwudziestych
szóstych urodzinach zostanie odczytana ich dalsza wola, ale takie coś… Nie
spodziewałabym się tego nawet za milion lat. Sądziłam, że rozdadzą swój majątek.
Zawsze uważali, że trzeba dzielić się tym, co się posiada… jednak chyba coś się
zmieniło, skoro wszystko zapisali mnie.
Parkuję na podziemnym
parkingu i szybkim krokiem zmierzam do windy. Gdy tylko zatrzymuje się na moim
piętrze, biorę głęboki oddech i wychodzę. Siadam za swoim biurkiem i od razu
zajmuję się dokumentami, które mi jeszcze na dzisiaj zostały do przygotowania.
– W końcu się zjawiłaś.
– Podskakuję, słysząc wściekły głos szefa.
– Słucham? – Spoglądam
na niego i jego zmarszczone brwi.
– Gdzie byłaś?
– O ile mi wiadomo, to
przysługuje mi godzinna przerwa na lunch – patrzę na zegarek – i zostało mi
jeszcze jakieś dziesięć minut.
– Za dziesięć minut w
moim gabinecie, panno Riss – syczy.
– Oczywiście, proszę
pana – odpowiadam grzecznie, a ten dupek wychodzi, trzaskając drzwiami.
Co za gbur. Myśli, że wszystko
mu wolno, bo jest szefem i ma forsy jak lodu. Udusiłabym go czasem.
– Znowu na ciebie nawrzeszczał?
– dopytuje Rene, koleżanka z pracy, gdy tylko staje w drzwiach.
– Słyszałaś?
– Trudno było nie
słyszeć.
– Jak zwykle ma o coś
pretensje. – Wzruszam ramionami. – Przecież to nic nowego. Ciekawe, czy tym
razem jego zły humor jest spowodowany przez nową zdobycz? –zastanawiam się na
głos. Jego zachowanie, typowego lowelasa, który co chwilę zmienia kobiety, jest
niesmaczne.
– Nie sądzę.
– A skąd to możesz
wiedzieć? – dopytuję.
– Zaraz po twoim
wyjściu przyszedł do mnie z pytaniem, dokąd poszłaś. Poinformowałam go, że na
lunch z jakimś megaseksownym kolesiem.
– Co zrobiłaś? – ledwo
wykrztuszam i wytrzeszczam oczy. – Nie żartuj sobie.
– Ależ ja wcale nie
żartuję. – Śmieje się. – Żebyś tylko widziała jego minę, jak mu to powiedziałam…
a później wpadł w taką furię, że o mamuniu. Chryste, rozstawiał wszystkich po
kątach. – Opada mi szczęka na jej słowa. – Ej, nie rób takiej miny. Wiem, że ci
się od jakiegoś czasu podoba i może ty mu też, skoro był taki zły. – Rene uśmiecha
się przebiegle.
– Ty – celuję palcem w
jej klatkę piersiową – zrobiłaś to specjalnie, ale mylisz się.
– No cóż… – wzrusza
ramionami – masz mnie. I nie sądzę, że źle myślę.
– Dobra, idę do tego
tyrana, bo znowu zacznie się wściekać, że jestem nie na czas.
– Powodzenia, mała. –
Chyba podłapała to od Iva, który też mówi do mnie „mała”.
Zanim wchodzę do
gabinetu, pukam. Otwieram drzwi dopiero, gdy słyszę „proszę”. Accardi siedzi w
fotelu. Twarz ma zwróconą w stronę okna. Cudownie, kolejny raz jego ignorancja
mnie powala.
– Proszę usiąść, panno
Riss – odzywa się, ale dalej jest odwrócony do mnie plecami.
– Jaką sprawę będziemy
aktualnie omawiać, proszę pana?
– Lunch smakował? –
pyta zjadliwie i w końcu się odwraca.
– A tak, był
wyśmienity. – Uśmiecham się sztucznie. Muszę pamiętać, że poszłam na niego z
jakimś przystojniakiem.
– Mam nadzieję, że
będzie pani punktualnie wracać z przerwy – cedzi przez zęby – ale następnym
razem proszę pytać, czy wyrażam zgodę na wyjście.
– Słucham? – Nie,
tego już za dużo. – Mam pytać o zgodę? Przypominam, że jestem pracownikiem
jak wszyscy i przysługuje mi przerwa, więc nie muszę nikogo pytać o zgodę na
wyjście, żeby coś zjeść.
– Czyżby? – syczy. –
Jest pani moją asystentką i muszę wiedzieć, gdzie pani jest na wypadek…
– Na wypadek czego,
panie Accardi? – przerywam mu.
– Proszę nie być tak bezczelną.
– Widzę, jak zaciska dłonie w pięści. – Proszę wyjść, już dzisiaj nie jest mi
pani potrzebna.
– Ale mieliśmy…
– Proszę wyjść –
nakazuje ostrym tonem.
– Ależ oczywiście –
mówię słodkim głosikiem, po czym ruszam do drzwi.
– Głupek, dureń, buc –
mamroczę pod nosem – i osioł.
– Kto jest osłem? – W progu
stoi Ivo i się śmieje.
– A jak myślisz?
– Sądzę, że jak zwykle
mój braciszek zalazł ci za skórę.
– Powiedz, jak ty z
nim wytrzymujesz?
– Wiesz, rodziny się
nie wybiera, ale on może mi naskoczyć. – Śmieję się na jego słowa. – Poza tym
zabieram cię dzisiaj na drinka, bella[1].
– Jesteś kochany, ale
nie sądzę.
– Tak, wiem. – Szczerzy
się. – I myślę, że idziemy razem. A swoją drogą, o co dzisiaj poszło?
Wzdycham, gdy słyszę
to pytanie.
– Wyszłam na lunch –
oświadczam.
– To mi nowość – kpi.
– I pewnie jego królewskiej mości się to nie spodobało, co?
– Nie spodobało? Ponoć
gdy się dowiedział, że poszłam z jakimś przystojniakiem, to szalał w biurze i
wszystkich ustawiał.
– Wyszłaś z
przystojniakiem na lunch? – Oczy Iva błyszczą, a na ustach igra mu cwaniacki
uśmieszek.
– Coś ty – szepczę. –
Poszłam na spotkanie z moim prawnikiem, ale Rene chciała mu napsuć krwi, więc
tak powiedziała. W każdym razie jak wróciłam, naskoczył na mnie, a później w
gabinecie nie było wcale lepiej.
– A to bardzo ciekawe.
– Co jest ciekawe?
– Nic, nic, bella.
– Ivo uśmiecha się tajemniczo. – Pamiętaj, o szóstej wychodzimy na drinka i
możesz zabrać ze sobą Rene, a teraz wybacz, idę do tego… osła. – Śmieje się i
wychodzi.
Jeszcze tylko kilka godzin,
a później dwa dni wolnego i mogę zaszaleć na zakupach. Tak, to dobry pomysł,
żeby się odstresować po tygodniu ciężkiej pracy z człowiekiem, który coś sobie
ubzdurał.
Do końca dnia nie
widzę się z szefem i całe szczęście, bo mam go na dzisiaj dosyć. Kretyn do
kwadratu.
– Ciekawe, czy te
swoje panienki też traktuje podobnie do mnie? – Zastanawiam się głośno.
– Znowu mówisz sama do
siebie? – Podskakuję wystraszona, gdy słyszę głos przyjaciółki.
– A ty zawsze musisz
podsłuchiwać i mnie straszyć?
– Wybacz, nie
chciałam.
– W takim domu
wariatów, jakim jest to biuro, to chyba nic nowego. – Rene wybucha śmiechem.
– Z czego się tak
śmiejecie? – Zza dziewczyny wyłania się głowa naszego biurowego przystojniaka.
– Właśnie
stwierdziłam, że to biuro to dom wariatów – odpowiadam mu.
– Święta prawda,
zwłaszcza po dzisiejszym. – Kręci głową.
– Ciebie też ustawił
do pionu? – pytam, bo aż nie wierzę.
– Uciekłem na lunch, jak
tylko usłyszałem jego krzyki. Ale z tego, co wiem, to idziemy dzisiaj na drinka,
moje panie.
– Tak, to był pomysł Iva
– mówię.
– Chociaż jeden z
braci jest normalny.
Na słowa Ricka wybuchamy
śmiechem.
– Co to za
zgromadzenie? – pyta uśmiechnięty młodszy z braci Accardi.
– Obgadujemy cię –
odpowiada Rene i puszcza do niego oczko.
– Nie chcę nic wiedzieć.
– Mruga do niej. – Zbieraj się, piękna, idziemy na tego drinka, a wasza dwójka
może już wyjść i zająć stolik. Dołączymy do was.
Rick i Rene ruszają pospiesznie,
na odchodnym mówiąc, żebyśmy nie zwlekali.
– To dzisiejszy
wieczór jest nasz, skarbie? – Przyciąga mnie do siebie.
– O co ci chodzi, Ivo?
– szepczę mu do ucha, zaskoczona jego zachowaniem.
– Robimy małe
przedstawienie, bella, więc nie protestuj z powodu niczego, co zrobię.
– Okej?
– Kochanie, idziemy na
drinka, mam ochotę się dzisiaj zabawić – mówi dosyć głośno, jak dla mnie aż za
bardzo. Rozumiem, że to jakiś rodzaj gry, ale jeszcze nie znam jej reguł. –
Powiedz do mnie „kotek”.
– Dlaczego?
– Powiedz… tak. – Robi
oczy kota ze Shreka. – Proszę.
– Ależ oczywiście,
kotek – odpowiadam i ku mojemu zdziwieniu Ivo przyciąga mnie do siebie i składa
delikatny pocałunek na moich ustach.
Słodki Jezu, co on wyprawia!
– Biuro nie jest od
tego! – Słyszę wkurzony głos szefa. – I gdzie się pani, do cholery, wybiera,
jeśli można wiedzieć? – dopytuje kąśliwie.
– Spokojnie, braciszku,
już nas nie ma. Wychodzimy. – Chwyta mnie za dłoń i ciągnie w stronę windy. – A
tak poza tym to Lav skończyła pracę na dzisiaj i nie musi ci się spowiadać z
tego, dokąd, z kim i po co idzie.
– A właśnie że musi i
nigdzie z tobą nie pójdzie! – Accardi podnosi głos.
Tuż przed windą odwracam
się i patrzę, jak szef podąża za nami. Jego szczęka drga, tak mocno ją zaciska,
a w oczach widać czystą furię. Kiedy tylko drzwi się rozsuwają, wciągam szybko
Iva do środka, bo zaczynam się bać, że zaraz dojdzie do spięcia albo jakiegoś
mordobicia.
– Nigdzie z nim nie
pójdziesz. Masz w tej chwili wyjść z tej windy! – rozkazuje szef.
– Zapomnij, braciszku.
Dzisiejszego wieczoru jest moja – mówi Ivo, a wtedy Santo rzuca się w naszą stronę.
Drzwi windy zasuwają mu się tuż przed nosem, z czego bardzo się cieszę, ale to
będzie miało swoje konsekwencje. Niezbyt miłe konsekwencje.
– Co to miało być? –
pytam, wbijając spojrzenie w mężczyznę.
– A co? Widziałaś, jak
szalał na wieść, że wychodzimy razem?
– Ale po co to
zrobiłeś?
– Chciałem sprawdzić
swoją teorię.
– Dotyczącą czego,
jeśli można wiedzieć?
– Jest o ciebie
zazdrosny.
– Co? – Zaczynam się
śmiać. – Ty chyba nie mówisz poważnie.
– Ależ jestem jak
najbardziej poważny. Myślisz, że aż tak by się wściekał, gdyby wiedział, że na
lunchu byłaś z prawnikiem, a nie z jakimś chłoptasiem? Lav, przejrzyj na oczy.
Podobasz mu się.
Zatyka mnie. To, że on
mi się podoba, wcale nie znaczy, że ja mu też. Ale Ivo ma trochę racji, jego
brat zachowuje się dziwnie. Ale nie, nie. Nie wierzę w takie teorie spiskowe.
– Ale to niemożliwe,
że on… – Kręcę głową. – Nie, brednie opowiadasz.
– Możliwe. A dlatego,
że z niego kawał skurwiela, to pójdziemy do innego baru.
– Ja już nic nie
rozumiem.
– Dobrze wie, że po
pracy wszyscy idą do baru za rogiem, więc żeby nas nie znalazł, wybierzemy się
do innego.
– Ale po co?
– Lav, jak nas nie
znajdzie, będzie jeszcze bardziej wściekły. Z zazdrości. Rozumiesz?
– Oszalałeś.
– Nie. I znam go,
wierz mi. Na sto procent będzie nas szukał, by sprawdzić, czy czasem nie
zabawiasz się z innym facetem, czyli na przykład ze mną.
– Aha. Wiesz, jednak
lubię cię jeszcze bardziej.
– A to można jeszcze
bardziej? – Puszcza do mnie oko.
– Chyba tak. Ale
prawda jest taka, że należy mu się za całokształt. Więc w ogólnym rozrachunku
twój plan jest genialny – stwierdzam.
– Amen, ty mój
wspólniku zbrodni.
Wsiadamy do taksówki i
jedziemy do całkiem innej części miasta, do lokalu, o którego istnieniu nie
miałam pojęcia. Przed barem stoi tłum ludzi, jednak my wchodzimy bez kolejki, z
czego inni są niezbyt zadowoleni, bo mamroczą coś pod nosem. Ivo ciągnie mnie
gdzieś na tyły lokalu i jak się okazuje, Rene i Rick już tam są. Wszystko
zaplanował, spryciarz.
– Ivo, ten lokal jest
fantastyczny – krzyczy Rene, kiedy przysiadam się do nich.
– Dobra, dziewczyny,
to czego się napijecie? – dopytuje młodszy Accardi.
– Czegoś dobrego –
odpowiadam i szczerzę się.
– Się robi. – Całuje
mnie w policzek i znika.
– Czy my o czymś nie
wiemy? – Rene i Rick pytają jednocześnie i uśmiechają się jak głupki.
– Nic się nie dzieje
poza tym, że Ivo chciał wkurzyć braciszka, bo podejrzewa, że mu się podobam i
stąd jego dzisiejsze zachowanie w biurze.
– W sumie – Rene kiwa
głową – to by się zgadzało i założę się, że ten bar to też środek do celu.
– Być może. – Wzruszam
ramionami. Nie mam ochoty teraz myśleć o dupkowatym Santo.
Pijemy drinka za
drinkiem. Tak gładko wchodzą, że tracę rachubę, który to już. Chłopcy są chyba
w jeszcze gorszym stanie niż Rene i ja. Tego wieczoru parkiet jest nasz i
pierwszy raz od bardzo dawna bawię się tak, jakby jutra miało nie być. Cudowne
uczucie – w głowie mieć tylko zamęt, aż brakuje miejsca na myśli.
Koło drugiej w nocy
zbieramy się wszyscy do taksówki, niestety po drodze okazuje się, że ci dwaj są
prawie w stanie nieważkości i niezbyt kontaktują, przez co nie wiemy, dokąd ich
odwieźć. Postanawiam, że cała trójka przenocuje u mnie. Nie mogę ich przecież
wyrzucić na ulicę, więc każę taksówkarzowi zawieźć nas pod mój adres.
W końcu, po wielu trudach,
udaje nam się z Rene wydostać z wozu dwóch ciężkich jak worki ziemniaków facetów,
ale i tak o mało nie zaliczamy upadku. Każda z nas bierze jednego pod pachę i
prowadzi. Z boku to musi być śmieszny widok, ale dobrze, że o tej porze
sąsiedzi śpią i nie są w stanie niczego zobaczyć. Chociaż i tak by nie byli,
zdaję sobie nagle sprawę, bo płot jest za wysoki a posesja zbyt duża.
– To do jednego łóżka
z nimi, co, Lav? – pyta zaczepnie Rene, gdy jesteśmy w jednym z pokoi
gościnnych.
– Oczywiście, niech
sobie śpią razem. – Nawet ich nie układamy. Lekko popycham chłopaków i jeden po
drugim zwalają się na łóżko niczym kłody.
– A ten gościnny jest
twój.
– Chwała ci, Panie, że
nie na kanapie! – Dziewczyna jęczy z wdzięczności.
– Kanapa jest bardzo
wygodna.
– Skoro tak
twierdzisz….
Zanim położę się spać,
chcę jeszcze sprawdzić telefon, który wyciszyłam. Może przyszły jakieś powiadomienia.
Gdy tylko komórka ląduje w mojej dłoni, przychodzi wiadomość, a ja robię wielkie
oczy. Chyba jestem bardziej pijana, niż myślałam, bo to, co widzę, nie może być
prawdą. Dziesięć wiadomości i dwadzieścia nieodebranych połączeń od… mojego
szefa. Nie wiem, o co chodzi, ale facetowi chyba odbiło.
– Co, do cholery? – mamroczę
i klikam, żeby je po kolei odczytać.
Odbierz ten telefon.
Gdzie jesteś?
Będziesz mieć kłopoty.
Opuszczam kilka
wiadomości, bo nie mam ochoty czytać tych bredni, i wchodzę w ostatnią, która przyszła
przed chwilą.
Jeżeli myślisz, że
nieodbieranie i nieodpisywanie jest, kurwa, zabawne, to możesz być pewna, że
jutro z samego rana będziesz się przede mną tłumaczyć.
Co on sobie myśli… Że
kim, do cholery, jest, żeby mi rozkazywać? Poza tym jakie jutro, mamy weekend.
Coś się facetowi pomyliło, więc postanawiam mu odpisać.
Panie Accardi, proszę
nie zakłócać mojego snu.
Wysyłam i kładę się w
końcu spać. Po minucie telefon zaczyna dzwonić. Nie wierzę, ten dupek ma
czelność wydzwaniać do mnie w środku nocy. Mimo że nie powinnam odbierać, mam
dosyć tego molestowania. To mój wolny weekend.
– Czego?
– Gdzieś ty, kurwa,
była?
Oho, z grubej rury.
– Ooo, ktoś tutaj jest
bardzo zły – specjalnie się z nim drażnię. Alkohol dodaje mi jeszcze odwagi,
żeby mu się postawić.
– Jesteś pijana?
– Może, a pa-panu nic do
tego – czkam.
– Chryste, ile
wypiłaś?
– Duuuużo i to nie
pańska sprawa.
– Lav, nie bę… – Rozłączam
się, bo mam go dosyć. Dupek jeden.
Przykładam głowę do
poduszki i zaczynam odpływać, a telefon zaczyna znowu dzwonić i dzwonić. Nie
odbieram, nie muszę. Ja nic nie muszę. Mam wolne i mogę robić, co mi się żywnie
podoba oraz z kim mi się podoba. Poza biurem nie jestem jego asystentką, tylko zwykłą
kobietą z milionami na koncie, o czym on nie musi wiedzieć. A tak się składa,
że teraz mam wolne i nie pracuję. Więc nadęty, wkurzający Włoch może sobie
swoje groźby wsadzić tam, gdzie słońce nie dochodzi.
Kiedy telefon wciąż
nie daje za wygraną, wyłączam go na amen, po czym zapadam się w puszystą, miękką
pościel i odlatuję do krainy Morfeusza.
Komentarze
Prześlij komentarz