[PATRONAT] Rozdział czwarty Bethany-Kris "Lucian"
– Możesz już wrócić do rzeczywistości?
Głowa Luciana podskoczyła na
dźwięk zirytowanego tonu ojca.
– Przepraszam.
Kierowca skręcił w lewo, dając
Lucianowi chwilę przerwy od nadzoru Antony’ego, kiedy ten wyjrzał przez okno,
by zobaczyć, gdzie się znajdowali i jak daleko było jeszcze do celu. Zazwyczaj
Dante towarzyszył ojcu w jego samochodzie, podczas gdy Gio i Lucian jechali za
nimi, ale nie dzisiaj.
Ostatnio zbyt wiele uwagi
rodziców skupiało się na nim. Nie miał nawet jednego dnia wolnego w swoim
mieszkaniu, bez odwiedzających go matki lub ojca. Oczywiście włoskie
pochodzenie oznaczało, że ich rodzina miała bliższą relację niż wiele innych i
każdy mieszał się w sprawy każdego, ale ostatnio stało się to po prostu
bardziej frustrujące niż zwykle.
– Od zeszłotygodniowej wizyty w
kościele jesteś nieobecny – kontynuował ojciec, odwracając się, by znowu
spojrzeć na syna. – Potrzebuję cię tutaj, Lucianie, zwłaszcza dzisiaj. Dante
zawsze skupia się na tym, by uczyć się ode mnie, i zapomina o ostrożności. Gio
jest zbyt zajęty próbowaniem zrozumieć, co robi albo czego nie robi, jeśli o to
chodzi. Ale ty? Ty masz głowę na karku. Twoje oczy obserwują wszystko. Wiesz,
kiedy coś pójdzie źle, zanim wszyscy inni to zrozumieją. Oczekuję tego od
ciebie. Jeśli nie dasz rady, muszę to wiedzieć teraz.
Lucian westchnął.
– Jestem tu. Wszystko w porządku.
– Zachowujesz się jak cafone – odparł ze znużeniem Antony. –
Cokolwiek to jest, otrząśnij się z tego, zanim dotrzemy do tej dziury.
Rzeczoną dziurą był klub ze striptizem,
własność jednego z członków wyższej rangi Synów Piekieł. Wszystkie prośby o
spotkanie między rodziną Marcellów a klubem motocyklowym pozostały bez
odpowiedzi. Antony i jego synowie nie należeli do tych, którym można odmawiać. Motocykliści
najwyraźniej nie rozumieli, jak funkcjonowała prawdziwa zorganizowana
przestępczość. Jeśli twoi sąsiedzi nie byli szczęśliwi, ty też nie.
Marcellowie w tej chwili nie byli
szczęśliwi.
Najlepszy moment, by przyjechać
do klubu ze striptizem, to gdy był otwarty, kiedy interes tętnił życiem. Taki
też był plan. Antony chciał wywołać swoje własne zamieszanie, a jego synowie
chętnie temu przyklasnęli.
– To nic – odpowiedział w końcu Lucian.
– Nienawidzę, kiedy mnie
okłamujesz, Lucianie. Jesteś w tym kiepski.
– Ilu naszych ludzi jest już w
środku? – zapytał, próbując odwrócić uwagę ojca.
– Sześciu. Dante dowiedział się,
że większość stałych bywalców to członkowie klubu, ale jest też kilku innych
klientów, którzy zjawiają się tam często. Lepiej żebym nie wrócił do domu
śmierdząc klubem ze striptizem, bo twoja matka nie będzie zadowolona.
Lucian uśmiechnął się ironicznie.
– Nie wiedziałem, że można śmierdzieć
striptizem.
– Oczywiście, że nie – mruknął
bez entuzjazmu Antony. – Przestań zmieniać temat.
– Cristo, papà. Nie
zmieniam tematu, po prostu nie ma o czym mówić.
– Pracowałeś w ogóle w tym
tygodniu, poza doglądaniem swojej ekipy?
Nie pracował. Lucian był
właścicielem pół tuzina restauracji w Nowym Jorku oraz kilku biurowców, które
wynajmował do różnych celów. Miał oczywiście cały sztab ludzi, którzy dla niego
pracowali i zajmowali się interesami, ale musiał też zrobić swoją część.
Ojciec i bracia zajmowali się
handlem nieruchomościami, zarówno mieszkaniowymi, jak i tymi dla firm.
Prowadzili także kasyna. Lucian czasami wchodził z nimi w spółkę, ale przez
większość czasu wolał pracować sam.
Zdecydowanie pomagało to w
kryminalnym aspekcie rodzinnego interesu, kiedy mogli wykorzystać legalne aktywności,
by ukryć te nielegalne.
– Mogę czasami zrobić sobie
wolne, tato.
– O ile otrzymam na czas moją
miesięczną należność, proszę bardzo.
Lucian starał się nie skrzywić,
ale się nie udało.
– Po prostu potrzebowałem
przerwy. Czasu, żeby pomyśleć.
O niebieskookiej dziewczynie,
którą spotkał raz w życiu. Każdego dnia i nocy. Nawet solidne dawki zioła i
whisky nie mogły odwrócić jego uwagi na dość długo, by przestał ją wspominać.
Lucian chciał poznać tę tajemniczą dziewczynę.
Sny, które nawiedzały go każdej
nocy, również nie pomagały oderwać się od myśli o nieznajomej. Gdyby chodziło o
zwykłe sny, dałby sobie z nimi radę bez problemu. Jednak te nie były w
najmniejszym stopniu niewinne.
Gorące usta zaciśnięte na jego
kutasie, nawilżający go język. Wargi delikatne jak aksamit, pełne i miękkie,
ssące go aż do końca. Oczy w kolorze wzburzonego morza, spoglądające na niego
spod wachlarza gęstych, ciemnych rzęs, kiedy uśmiechała się, prawie szyderczo,
tuż przy czubku jego fiuta.
Lucian prawie czuł, jak
jedwabiste byłyby jej loki w jego drżących dłoniach, gdy chwytałby pełną garść
włosów i pieprzył ją w usta. Jej imię, to, którego nie znał, utknęło mu w
gardle, bo nie był wstanie wydobyć z siebie dźwięku, gdy widział ją klęczącą
przed sobą. Pot spływałby mu po plecach, kiedy ssałaby go aż do pięknego
spełniania.
Wtedy, tak szybko jak się pojawiała,
fantazja przekształcała się w coś zupełnie innego. Ona ujeżdżająca go albo
stojąca na czworaka, a on tuż za nią. Jednak zawsze, za każdym razem, patrzyła
na niego. Prosto na niego tymi swoimi oczami, albo przez ramię, a jego imię
wypełniało powietrze przy zduszonym jęku.
Jezu… Lucian naprawdę tracił
zmysły.
Sny zawsze się zatrzymywały.
Właśnie w chwili, gdy miał dojść, krocze płonęło, a mięśnie brzucha były
napięte jak struna od nadchodzącego orgazmu… Dio, zawsze był tak blisko, by się zatracić i pstryk, już był
obudzony i bardziej sfrustrowany niż kiedykolwiek.
Przynajmniej dzięki tym snom nie
trzeba mu było dużo, żeby skończyć… pod boleśnie zimnym prysznicem.
– Czy chodzi o jedną z tych
kobiet, z którymi się prowadzasz? – zapytał Antony, odciągając Luciana od jego
myśli.
Lucian zmusił się, żeby nie
jęknąć, i poprawił się na siedzeniu, by ukryć cholerną erekcję, z którą musiał
sobie teraz radzić przez swój nadaktywny umysł i sny, o których nie chciał
zapomnieć.
– Nie prowadzam się z kobietami. One wiedzą, czego chcę i to dokładnie
ta sama, cholerna rzecz, której chcą one.
– Tak, rozumiem – odpowiedział
Antony, potrząsając głową. – Nie mam pojęcia, gdzie, u diabła, popełniłem błąd
przy waszej trójce. Nigdy nie widzieliście, żebym pogrywał sobie z waszą matką.
Zawsze byłem jej oddany i postępowałem honorowo. Nie wiem, dlaczego żaden z was
nie myśli o ustatkowaniu się i znalezieniu żony, z którą mógłby założyć własną
rodzinę.
– Dante musi znaleźć żonę –
odparł gwałtownie Lucian. – On przejmie po tobie tytuł dona. Będzie to od niego
wymagane, by Komisja przychyliła się do jego kandydatury, kiedy postanowisz
zrezygnować. To jego odpowiedzialność, nie moja. Ani Gio, ani ja nie musimy
znaleźć żon tak po prostu. To nie ma nic wspólnego z tobą ani z mamą.
– Ciekawe, dlaczego w to nie
wierzę?
Lucian dobrze wiedział, dlaczego.
Antony Marcello to jeden z najbardziej okrutnych i bezlitosnych bossów w tej
części Ameryki Północnej. Człowiek, który zabił własnego teścia i przejął jego
tron, jakby zawsze do niego należał. Rządził Cosa Nostrą żelazną pięścią, a od
swoich ludzi wymagał jedynie perfekcji. Był znany z wielu rzeczy, w tym z tego,
że zajął się najbardziej skomplikowaną i najokrutniejszą częścią interesów
tylko po to, by pokazać, że potrafi.
Jednak Antony Marcello był także
ojcem trzech synów. Chłopców, których wychował i kochał.
Jego chłopców.
Lucian nie zamierzał mówić ojcu,
co go tak dręczyło. Wyciągnęłoby go tylko ze stanu, w którym właśnie był.
– Nie wiem, ale to prawda. Nie
chodzi o ciebie ani Cecelię. Odpuść.
***
Przejście przez ochronę przy wejściu do klubu ze
striptizem było dziecinnie proste. Dwaj faceci wyglądający jak buldogi nawet
nie zadali sobie trudu, by sprawdzić któregoś z ludzi Marcella. Lucian uznał,
że to już dla nich nawyk. Członkowie klubu pewnie również nosili przy sobie
wszelkiego rodzaju broń, więc sprawdzanie nie miało sensu.
Nie, żeby którykolwiek z nich
zamierzał oddać broń, gdyby ją znaleziono.
Synowie pozwolili ojcu prowadzić
się przez klub, by znalazł stolik lub boks, który mu odpowiadał. Lucian
podejrzewał, że ojciec wybierze taki, który pozwoli mu siedzieć plecami do
ściany, dając przy tym dobry widok na cały parkiet, albo przynajmniej jego
większość. Miał rację. Antony szybko wybrał boks w rogu, z siedzeniami
pokrytymi wyblakłą skórą i masą rozcięć biegnących w różnych kierunkach.
Lucian, Dante i Gio również zajęli miejsca, gdy ojciec już się usadowił.
– Nie sądzę, by można tu było coś
bezpiecznie wypić – wyszeptał Dante.
– To zdecydowanie nie jeden z
klubów Gio – zgodził się Lucian.
– Gio nie ma w swoich klubach
tańczących kobiet, synu. Dzięki Dio
za małe cuda.
Gio uśmiechnął się lubieżnie, na
co pozostali dwaj bracia się zaśmiali.
– Masz na myśli, że jeszcze nie.
Antony przechylił głowę na bok i
uniósł brew.
– Czy wyczuwam w twojej bliskiej
przeszłości jakieś podpalenie? Ciekawe, ile klubów musiałoby spłonąć, zanim
władze zaczęłyby coś podejrzewać.
– Albo jeszcze lepiej – dodał
Lucian, rozpierając się na swoim siedzeniu. – Ile trzeba by zapłacić gnojkowi,
który zrobiłby się podejrzliwy.
– Dobre – powiedział Dante,
śmiejąc się.
Gio spojrzał na ścianę.
– W porządku, żadnych klubów ze
striptizem.
– Dziękuję, synu. Nasze dyskusje
zawsze poprawiają mi humor.
Lucian pospiesznie rozejrzał się
po parkiecie i ludziach w zasięgu wzroku. Łatwo odnalazł sześciu mężczyzn, o
których wspominał ojciec. Dobrze ubrani faceci wyglądali prawie nie na miejscu
przy wielkich, umięśnionych motocyklistach w skórach i dżinsie. Przynajmniej
nie przyciągali uwagi.
Może dlatego, że ci idioci byli
już zbyt narąbani i naćpani, by cokolwiek zauważać.
Dziewczyny na trzech z pięciu scen
nie radziły sobie na tyle dobrze, by przyciągnąć uwagę Luciana, ale zauważył je
podczas własnych oględzin tego miejsca. Nie przeszkadzały mu tatuaże na ich
ciałach ani skórzane wdzianka, które powoli z siebie ściągały, wijąc się przy
rurach. Ich nieprzytomny, naćpany wzrok budził większy niepokój.
To nie było zdrowe.
W drugim końcu pomieszczenia, zwróceni
plecami do reszty sali częściowo zakryci czerwonymi kotarami, siedzieli trzej
mężczyźni. Nawet przy gównianym świetle Lucian łatwo dostrzegł błysk metalu
wystającego z tylnych kieszeni spodni wszystkich tych facetów.
Najpewniej broń.
Prawdopodobnie mieli też
przymocowane po kilka noży.
– Co masz dzisiaj przy sobie? – zapytał
Lucian Dantego.
– Dwudziestkę dwójkę. Nic
szczególnego, ale załatwi sprawę z dwudziestu metrów, a im bliżej będę, tym
zrobi się gorzej. A ty?
– A jak myślisz?
– Swój Mark XIX – powiedział Gio,
pewny siebie.
– Eagle? Jezu, dlaczego musisz
zawsze brać wielkie spluwy? – zapytał Dante.
– Ponieważ – włączył się Antony z
uśmiechem – sam widok przeraża ludzi. On to lubi.
Ojciec dobrze znał Luciana.
Antony westchnął.
– Chciałbym dzisiaj uniknąć
rozlewu krwi, chłopcy. Tylko zaznaczyć stanowisko.
– Trzech w rogu, w sekcji z kotarami.
Wszyscy uzbrojeni i wcale tego nie ukrywają. Mogłem je policzyć – powiedział
Lucian, uzupełniając dla nich. – Zakładam, że nie obawiają się policji ani
nalotu. Może mają kogoś na liście płac, ale to wątpliwe, zważywszy, że zabili
czterech gliniarzy w ciągu sześciu miesięcy. Możliwe, że przychodzenie tu to
dla gliniarzy ostateczność. Raczej niebezpieczna wyprawa. Mieli rację,
większość stałych klientów to członkowie klubu, więc mogę się założyć, że każdy
z nich jest uzbrojony.
– Rozejrzyjcie się uważnie – mówił
dalej Lucian, kiwając nieznacznie w stronę stołów do bilardu i boksów. – To
miejsce nie jest ogólnodostępne. Stoły ledwo się trzymają. Rozcięcia na
wszystkich siedzeniach. Połowa żarówek jest roztrzaskana i są nawet dziury w
ścianach. Odbyła się tu więcej niż jedna zadyma. Nie chciałbym zobaczyć, co
wykryłby tutaj ultrafiolet. To miejsce jest speluną. Barmani obsługują
motocyklistów w pierwszej kolejności, zawsze. Nawet jeśli zwykły klient stałby
przy barze od pięciu minut. Nie wspominając, że widziałem już trzech członków
klubu, jeśli można wierzyć emblematom na ich kamizelkach, którzy zniknęli na
tyłach z dwiema tancerkami. Nie mieli w rękach pieniędzy. Dodam, że dwaj z nich
poszli z jedną dziewczyną. Striptizerki są na kompletnym haju. Sądzę, że to
ulubione miejsce Willa Vetty, nawet jeśli nie byłoby własnością jego zastępcy.
– Jednak nie ma go tu – zauważył
Antony.
– Nie – oparł Lucian, pewny tego
faktu. – Zasadniczo jesteśmy na ich terenie i sugeruję, żeby wszyscy zdali
sobie z tego sprawę, zanim ruszymy dalej. Podejrzewam, że klienci to albo
znajomi członków klubu, albo tacy, którzy próbują się wkręcić. Na parkingu
stały tylko dwa pojazdy, niebędące motocyklami. Po co innego ktoś imprezowałby
w takim miejscu? Na pewno nie dla tych kobiet. Jeśli coś się wydarzy, oni nie
zadzwonią po gliny, ani nam nie pomogą. Jesteśmy w znacznej mniejszości, ale
tylko liczebnie.
– Dobrze widzieć, że twoja głowa
wróciła na miejsce, synu.
Lucian obdarzył ojca lekkim
uśmiechem.
– To interesy, bossie. Zawsze
jestem gotowy na interesy.
Używając tego tytułu, Lucian
wiedział, że skutecznie uciął przyjacielskie żarciki ojca z synem. Ważne, żeby
reszta też to wiedziała. Sytuacja, w której się znajdowali, była poważna i
kiedy tylko ujawnią, kim są, to pozornie dziwne otoczenie w jednej chwili
stanie się dla nich piekielnie wrogie.
Trzeba było pokazać jasno, kto był
szefem i jaką rolę odgrywali ludzie wokół. Chodziło nie tylko o szacunek, ale
przede wszystkim o bezpieczeństwo. Musieli zająć swoje stanowiska i to szybko.
– Paulie dziś nie dołączy?
Paulie Banino był doradcą ojca,
odkąd ten przejął władzę. Stanowił dopełnienie trójki najlepszych przyjaciół,
którymi kiedyś byli Antony, biologiczny ojciec Luciana i właśnie Paulie.
Stanowili nierozłączny zespół, dopóki śmierć nie zabrała jednego z nich.
Doktor nie praktykował już
medycyny, nie oficjalnie. Stał się prywatnym lekarzem rodziny Marcellów, gdy
potrzebowali pomocy medycznej, a nie mogli pozwolić sobie na skorzystanie z
usług szpitala, w obawie przed interwencją władz. Paulie powinien tu być i
Lucian o tym wiedział. Jego pozycja przy boku Antony’ego znaczyła dla interesów
równie wiele, co Dantego jako zastępcy szefa.
– Doszedłem do wniosku, że lepiej
jeśli chociaż jeden z nas, ten z dyplomem medycznym, pozostanie z dala od
kłopotów – powiedział szczerze Antony.
Ich pogawędka stopniowo ustała i
Lucian wykorzystał ten czas, by rozsiąść się na siedzeniu i pozwolić, by
ogromna sylwetka Gio utrzymała go poza widokiem, kiedy ponownie przeczesywał
wzrokiem salę. Ciało brata i cień, który okrywał go dzięki tej pozycji, sprawiły,
że pozostał niewidoczny również dla kelnerki, która podeszła właśnie do
stolika.
Kątem oka Lucian dostrzegł
fragment jej nagiego ramienia i czarne loki zakrywające twarz. Nie chodziło o
ilość nagiej skóry, którą pokazywała, ale fragment czegoś, co wyglądało jak
przedstawiający kwiat wiśni tatuaż, który piął się po jej ramieniu i schodził w
dół pleców, gdzie ukrywał się przed jego wzrokiem.
– Cześć chłopaki. Jestem Jordyn.
Zajmę się wami dzisiaj, albo coś w tym stylu. Co ma być?
Zmysłowy ton jej głosu to coś, co
Lucian i jego ciało odnotowali w chwili, gdy zaczęła mówić. Brzmiał jak
połączenie niewinności i doświadczenia, jeśli to w ogóle możliwe. Nie było
słychać w nim całkowitego znudzenia, ale nie brzmiał też, jakby ta praca była
szczytem jej marzeń.
Dante spojrzał na ojca, jakby
chciał milcząco powtórzyć swój poprzedni komentarz o niespożywaniu żadnych
napojów. Antony musiał to zauważyć.
– Butelka Jacka, nieotwarta.
Cztery… – Antony przerwał, a jego usta zwęziły się, gdy spojrzał gniewnie na
Gio. Najmłodszy z braci zdecydowanie nie powinien dzisiaj pić. – Niech będą
trzy szklanki. Sami nalejemy.
Pochylenie się do przodu okazało
się największym błędem, jaki popełnił, odkąd wstał z łóżka tego dnia.
Zdecydowanie nie spodziewał się, że znowu zobaczy ją. Zwłaszcza w takim miejscu. Siedziała mu w głowie cały cholerny
tydzień, te jej oczy, kremowa skóra i te usta, których sam widok wystarczył.
Jak powiedziała, że ma na imię?
Jordyn?
Merda.
Cholerna racja – kompletnie sobie
nie radził.
Nagle Lucian nie był już w takim
nastroju, w jakim powinien.
Był w totalnej dupie.
Lucian zdał sobie też sprawę, że
miał rację, gdy założył wtedy w konfesjonale, że miała tusz pod sukienką.
Kwiaty wiśni zaczynały się gdzieś pod skórzano-koronkowymi szortami, które
miała na sobie, biegły w górę po jej boku, przecinały lewą pierś, zakrytą
również kawałkiem skóry i koronki, po czym zawijały się na ramieniu.
Miała jeszcze jeden tatuaż, ale w
ciemności nie mógł odczytać napisu.
Zdziwił go nagły przypływ
zaborczości, który zawrzał w jego żyłach. Nadal była taka piękna, obłędnie. Im
więcej skóry widział, tym ciaśniejsze stawały się jego spodnie. Lucian złapał
się na tym, że zastanawiał się, jak smakowałyby te kwiaty pod jego językiem.
Tak, jego myśli zdecydowanie
znajdowały się nie w tym miejscu, w którym powinny. Ta nieznajoma rozłożyła go
na łopatki i prawdopodobnie nawet o tym nie wiedziała. Co było z nim nie tak?
Niestety, po postawie i nastroju ojciec
od razu zauważył, że jego nastawienie się zmieniło.
– Lucian?
Na dźwięk jego imienia dziewczyna
– Jordyn, przypomniał sobie – szybko
spojrzała w róg boksu na niego. Ciemne rzęsy mrugały zawzięcie, jakby też nie
spodziewała się tego, co zobaczyła. Lucian przełknął gulę w gardle. Na
szczęście Jordyn zachowywała się tak, jakby nigdy wcześniej się nie spotkali.
Po prostu dalej robiła, co do niej należało.
– Nieotwarta butelka Jacka i trzy
szklanki. Coś jeszcze? – zapytała, unikając przeszywającego wzroku Luciana.
– Tak – powiedział Antony, nadal
bacznie obserwując Luciana. – Właścicielem jest Ron Daney, prawda?
Jordyn lekko zesztywniała i
ściągnęła ramiona.
– Słucham?
– Właścicielem jest Ron Daney,
wiceprzewodniczący brooklyńskiej sekcji Synów Piekieł – powiedział Lucian
szorstko, starając się ukryć, jak chropowaty stał się jego głos. – Nie jesteśmy
z ATF ani z federalnych, żeby była jasność, skarbie. Ron jest tu dzisiaj, tak?
Jordyn przytaknęła z wahaniem.
– Zawsze jest.
– Dobrze – odparł Antony z
uśmiechem. – Prześlij mu drinka, cokolwiek lubi. Pamiętaj, by przekazać, że to
od gościa. Antony’ego Marcello i jego załogi. Nie przekręć mojego nazwiska.
Upewnij się, że wskażesz dokładnie, żeby mnie zobaczył. Rozumiesz?
– Tak jest.
Po tym kobieta, na którą Lucian
po prostu musiał patrzeć, by jego skóra się rozpromieniła, a serce zaczęło bić,
odeszła.
Nie odwróciła się.
Komentarze
Prześlij komentarz