[PATRONAT] Prolog J.J. Mcavoy "The Untouchables"
Gdyby
tylko te ściany potrafiły mówić, świat wiedziałby, jak trudno jest
opowiedzieć
prawdę w historii, w której wszyscy są kłamcami.
~Gregg
Olsen
MELODY
– Kiedy wrócimy z przerwy reklamowej, wszyscy
ustawicie się w rzędzie. Musicie tylko krzyknąć: „Dzień dobry, Chicago!”.
Wyglądacie idealnie – oznajmiła producentka Dzień
dobry, Chicago, podczas gdy ona i reszta ekipy kamerzystów ulokowała się na
swoich miejscach.
–
Przypomnijcie mi, czyj był ten durny pomysł – mruknął Liam tuż obok mnie,
położył dłoń na moich plecach i zaczął przesuwać w dół.
–
Liam.
Westchnął
i zatrzymał rękę na moim tyłku, gdy staliśmy wszyscy jak jedna, wielka,
szczęśliwa rodzina na samym środku nowo odrestaurowanego parku, na który
przeznaczyliśmy miliony z myślą o „społeczeństwie”.
By
uświetnić wielkie otwarcie, zorganizowaliśmy ogromny, sąsiedzki piknik. Zdałam
sobie sprawę, że obserwuję tłum, w którym zbierało się coraz więcej ludzi z
tymi głupimi torebkami w kształcie nerek i brudnymi łapami sięgającymi po
darmowe jedzenie, którym mogą napchać sobie gęby. Najgorsi byli klauni, którzy
chodzili wkoło i rozdawali kapelusze z balonów.
–
Ani się waż – szepnęłam sama do siebie, patrząc na jakiegoś dziwaka, który
stanął tuż przede mną. Wyciągnął biały balon i wykręcał go tak długo, aż zaczął
przypominać kapelusz. Ukłonił się komicznie i podał mi go.
–
Korona odpowiednia dla królowej – rzekł.
Liam
uśmiechnął się pod nosem, a ja zwalczyłam chęć, by walnąć ich obu. Przyjęłam
balonową koronę, wyszczerzyłam się i nałożyłam ją sobie na głowę.
–
Dziękuję.
Ty głupi gnoju.
–
Wchodzimy na antenę za dziesięć… – Producentka wskazała nas palcem, by
przyciągnąć naszą uwagę.
Przysunęliśmy
się do siebie, jakbyśmy kochali się tak bardzo, że nie możemy się od siebie
oderwać. Zwykle w takich sytuacjach Liam i ja znajdowaliśmy się w centrum
rodziny, ale nie dzisiaj. W tej chwili na środku stała Olivia i jej rodzina, a
my zostaliśmy zepchnięci na bok.
W końcu to senator Colemen kandydował na prezydenta, a że
dziś odbywa się pierwsza tura wyborów, dobra opinia w prasie nie zaszkodzi.
Wybory to po prostu konkurs popularności. Ile możesz dać? Ile wziąć? Jak zgrana
jest twoja rodzina? Czy dobrze rzucasz piłką? Czy lubisz Beatlesów? Tylko to
się liczy dla dziennikarskich hien – nieważne, jak bardzo starają się udawać,
że obchodzą ich ważne sprawy. A wszystko to i tak równie dobrze mogłoby być
zmyślone. Wszyscy udajemy. Okłamujemy ludzi, którzy okłamują samych siebie.
Trzy.
Dwa.
Jeden.
– Dzień dobry, Chicago!
Komentarze
Prześlij komentarz