[PATRONAT] Rozdział pierwszy Małgorzata Piotrowska "Bad boys go to hell"
Olivia
– Tak, mamo, jestem już w drodze – mruknęłam do telefonu,
przewracając oczami.
Siedziałam z Lukiem w kawiarence w centrum miasta, kiedy
zadzwoniła moja komórka. Dawno nie odwiedzałam tego miejsca. Kawiarnia była
mała, ale przytulna. Beżowe ściany, na których wisiały czarno-białe zdjęcia
przedstawiające pierwszych właścicieli w dniu otwarcia, pasowały do tego
lokalu. Stoliki i krzesła były wykonane z ciemnego drewna. Sztuczne kwiatki w
białych doniczkach, które stały na każdym stoliku, służyły bardziej do
zbierania kurzu niż jako ozdoba. Między stolikami biegały kelnerki ubrane na
czarno, z szarymi fartuszkami zawiązanymi na biodrach. W dłoniach trzymały
tace.
Przed przeprowadzką do szkoły z internatem spędzałam tutaj
każdą wolną chwilę. Często razem z Lukiem zamawialiśmy gofry z bitą śmietaną i
malinami. Była to nasza codzienna rutyna, odkąd uratował mnie w pierwszej
klasie przed szkolnym chuliganem. Luke był dla mnie jak brat, którego nie
miałam. Był o pół głowy wyższy i starszy o kilka miesięcy ode mnie. Miał
zielone oczy i niesamowicie gęste rzęsy, których mu zazdrościłam, potargane
blond włosy, sterczące na wszystkie strony w taki sposób, że wyglądał jeszcze
seksowniej. Mimo że był bardzo atrakcyjny i dziewczyny leciały na niego jak ćmy
do światła, między nami nic nie było i nigdy nie będzie.
– Mówiłam ci przecież, że będziemy jeść o dziewiętnastej! –
Odsunęłam telefon od ucha, nie mogąc znieść krzyku mamy. – Dlaczego ty mnie
nigdy nie słuchasz?
– Słucham cię, mamo, ale miałam inne plany! – warknęłam.
Miałam już dość tej rozmowy.
– Trzeba było umówić się na inny dzień! – Kolejny krzyk z
telefonu sprawił, że odruchowo spojrzałam na ekran, by mieć pewność, że to z
nią rozmawiam, a nie z jakąś rozwydrzoną piętnastolatką, której hormony uderzyły
do głowy.
Luke szybko zapłacił rachunek i wyszliśmy na zewnątrz, każdy
idąc w swoim kierunku. Kobieta, która szła obok mnie na przejściu dla pieszych,
dziwnie na mnie spojrzała. Na pewno słyszała podniesiony głos mojej mamy.
Uniosłam brwi, na co kobieta od razu odwróciła wzrok i odeszła w swoją stronę.
– Mamo, wyszłam już z kawiarni. Za dwadzieścia minut będę w
domu.
– Pospiesz się – nakazała, po czym się rozłączyła, nawet się
nie żegnając.
Przystanęłam zirytowana, a następnie schowałam telefon do tylnej
kieszeni spodni.
Odkąd kilka dni temu wróciłam na dobre do rodzinnego miasta
i ponownie zamieszkałam z mamą, moje życie stało się koszmarem. Gdy w wieku
dwunastu lat rozpoczęłam naukę w prywatnej szkole, mieszczącej się dwieście
kilometrów od domu, długo cieszyłam się wolnością. Z roku na rok pozwalałam
sobie na coraz częstsze łamanie szkolnych zasad. Przestałam przestrzegać ciszy
nocnej, wychodziłam poza teren szkoły po godzinie dwudziestej drugiej i piłam
alkohol w pokoju. Powrót do ciągle czepiającej się matki był jak dobrowolne
zamknięcie się w klatce.
Kręcąc głową, ruszyłam w dalszą drogę. Nie mogłam się
spóźnić. Mama obdarłaby mnie żywcem ze skóry.
Kiedy szukałam w torebce kluczy, usłyszałam klakson
samochodu. Szybko podniosłam wzrok i zauważyłam auto z zawrotną prędkością
jadące w moją stronę. Panika ogarnęła całe moje ciało i jedyne, co byłam w
stanie zrobić, to zamknąć oczy. Kiedy pisk opon dotarł do moich uszu, napięłam
wszystkie mięśnie, czekając na uderzenie, ale przez kilka następnych sekund nic
się nie wydarzyło. Powoli podniosłam powieki. Niecałe pół metra ode mnie
zatrzymał się samochód, który prawie mnie potrącił.
Ulga, jaką w tamtej chwili poczułam, niemalże zwaliła mnie z
nóg.
– Czy ty jesteś, kurwa, popierdolona?! – Dopiero krzyk chłopaka,
który wysiadł z samochodu, przypomniał mi, że tym autem ktoś kierował. – Kto
normalny wchodzi pod jadący samochód?
Zmarszczyłam czoło. On chyba sobie żartował. Jesteśmy w
centrum, gdzie po deptaku zazwyczaj chodzą dziesiątki ludzi. Wszędzie były
znaki drogowe informujące o przechodniach i ograniczeniu prędkości do
dwudziestu kilometrów na godzinę. Nawet bez radaru wiedziałam, że przekroczył
ją trzykrotnie.
– Nie dość, że walnięta, to jeszcze głucha – prychnął,
podchodząc do mnie. – Mówię coś do ciebie.
– To nie ja przekroczyłam prędkość w miejscu, gdzie co
chwilę ktoś przechodzi przez drogę – oznajmiłam hardo, krzyżując ręce pod
biustem. – Mogłeś mnie zabić, idioto!
– Jak widzisz, nie zrobiłem tego, więc spieprzaj mi sprzed
auta, bo jeszcze się rozmyślę.
Jego bezczelność trafiła mnie jak puszka w głowę. Jak można
być takim dupkiem? Gdyby zahamował kilka sekund później, miałby mnie na
sumieniu. Nie mogłam uwierzyć, że wcale go to nie obchodziło.
Kiedy nadal zirytowana lepiej mu się przyjrzałam, stwierdziłam,
że był przystojny. Nie w klasyczny sposób, ale miał w sobie coś, co przyciągało
wzrok. Był dużo wyższy ode mnie, co przy moim metrze osiemdziesiąt robiło
wrażenie. Nienawidziłam tego, że byłam wyższa od połowy mężczyzn, których
codziennie spotykałam. Jego czarne włosy obcięte na krótko kontrastowały z
szarymi oczami i jasną karnacją. Miał lekko garbaty nos i mocno zarysowaną
szczękę z kilkudniowym zarostem, a w uszach małe, czarne tunele. Należał do
szczupłych, młodych mężczyzn z szerokimi barkami, ale w jego przypadku
wyglądało to dobrze. Mógł mieć co najwyżej dwadzieścia lat.
– Posłuchaj, dupku – powiedziałam, podchodząc do niego i
wycelowałam palcem w jego klatkę piersiową odzianą w czarną koszulkę. – Nie
zadzwonię na policję, jeżeli mnie przeprosisz.
– Dlaczego miałbym cię przepraszać? – Zaśmiał się, jakby to,
co powiedziałam, było najgłupszą rzeczą, jaką usłyszał. – To ty jak ostatnia
idiotka wskoczyłaś mi pod koła.
Złość gotowała się we mnie jak woda w czajniku. Wręcz
czułam, jak krew bulgocze mi w żyłach. Kątem oka widziałam tłum gapiów
zbierający się wokół nas, ale w tamtym momencie nie obchodziło mnie to. Całą
uwagę skupiłam na bezczelnym dupku, który się uśmiechał, a w jego oczach
widziałam pogardę. Po tym poznałam, że nie ma się co kłócić. Wiedziałam, że nie
odpuści, a ja przez niego tylko spóźnię się do domu.
Zacisnęłam wargi. Widziałam, jak uniósł w oczekiwaniu brwi,
czekając na to, co powiem. Chyba bawiła go ta konwersacja, przez co jeszcze
bardziej straciłam ochotę na kłótnie.
Moja komórka zaczęła wibrować w kieszeni. Pełna obaw
wyciągnęłam ją i zerknęłam na ekran. Mama.
Kurwa.
– Nie mam ochoty więcej z tobą dyskutować. – Ostatni raz na
niego spojrzałam, po czym odwróciłam się na pięcie z zamiarem odejścia.
– A może byś mi podziękowała – usłyszałam jego głos, zanim
poczułam, jak złapał mnie za lewe ramię. – W końcu cię nie zabiłem.
Tego było już za wiele. Znowu poczułam, jak telefon wibruje
mi w kieszeni, ale tym razem to zignorowałam. Zapiekły mnie uszy, kiedy
irytacja znowu wzięła nade mną górę. Nie zdążyłam pomyśleć, co robię, kiedy
zamachnęłam się i moja prawa pięść zderzyła się z twarzą chłopaka. Nie
uderzyłam go mocno, bo nie byłam w stanie, jednak szok spowodowany moim
zachowaniem sprawił, że nieznajomy puścił moje ramię i cofnął się o kilka
kroków, przykładając rękę do miejsca, w które oberwał. Może adrenalina
sprawiła, że byłam silniejsza niż zazwyczaj. Knykcie zapiekły mnie jak cholera,
ale to było warte miny chłopaka.
Na jego twarzy szok mieszał się z niedowierzaniem.
Kiedy odgłosy wzburzenia dotarły do mnie, wiedziałam, że
jeżeli zostanę tu jeszcze chwilę, ktoś z tłumu gapiów zadzwoni po policję. O
ile już tego nie zrobił.
Zacisnęłam ręce na pasku torebki i patrząc pod nogi,
przecisnęłam się między ludźmi. Nikt nie próbował mnie zatrzymać, jednak nie
mogli sobie darować szeptania między sobą. Przeklinałam w głowie tego chłopaka,
ludzką wścibskość i moją komórkę, która po raz kolejny zaczęła wibrować. Nie
miałam ochoty myśleć, co czekało mnie w domu.
***
Kiedy w końcu dotarłam na miejsce, nie obyło się bez
kazania. Nie miałam nawet okazji się wytłumaczyć. Z drugiej strony nie chciałam
też mówić mamie o tym, że dzisiaj prawie zginęłam pod kołami auta. Oczami
wyobraźni już widziałam, jak jej zamartwianie przemienia się w obsesję. Nie chciałam
stracić tej resztki wolności, jaka mi pozostała.
To nie tak, że Cornelia Cooper była nienormalna. Odkąd kilka
lat temu wykopała z domu męża alkoholika, zmieniła się. Wyrzuty sumienia
zżerały ją od środka, jednak nie było innego wyjścia. Ojciec nie chciał iść na
leczenie i przepijał wszystkie nasze oszczędności. Od tego czasu mama rzuciła
się w wir pracy, by o nim nie myśleć. Z czasem zaczęła męczyć ją samotność i
fakt, że odesłała jedyne dziecko do odległej o kilkaset kilometrów szkoły z
internatem. To przez to stała się taka apodyktyczna i nadopiekuńcza. A
przynajmniej tak mi się wydawało.
– Dlaczego aż cztery talerze? – zapytałam, widząc nakryty
stół w salonie. – Nie miał przyjść tylko twój kolega z pracy?
– Tak. – Kiwnęła głową, po czym wróciła do gotowania. – Ale
Dan przyjdzie z synem.
Nie będąc do końca pewną, co o tym myśleć, poszłam za nią do
kuchni. Usiadłam na stołku przy wyspie kuchennej, przyglądając się mamie.
– Myślałam, że to będzie coś w rodzaju spotkania służbowego.
– Zmarszczyłam brwi i spojrzałam na swoje palce. Z nudów zaczęłam zdrapywać
granatowy lakier z paznokci.
– Bo chodzi o naszą pracę – oznajmiła, nawet na mnie nie
spoglądając. – Mówiłam ci, że Dan pracuje w mojej grupie.
– Skoro widzicie się w pracy, nie rozumiem, po co to spotkanie.
– Myszko, musimy omówić bardzo ważną sprawę. – W końcu
obróciła się w moją stronę i oparła ręce na biodrach. – Dlatego przyjdzie
jeszcze jego syn.
Przyjrzałam się jej dokładnie, szukając jakichś podpowiedzi
dotyczących pytań, które przychodziły mi do głowy. Zaczęłam się zastanawiać,
czy nie zaczęła się umawiać z Danem. To najbardziej pasowało. Wzdrygnęłam się
na samą myśl. To nie tak, że nie była atrakcyjna. To po niej odziedziczyłam
brązowe włosy i piwne oczy. Była szczupłą i niską kobietą po czterdziestce i
dobrze wyglądała jak na swój wiek. Po prostu świadomość, że może z kimś
chodzić, wzbudzała we mnie mieszane uczucia. Sama nie wiedziałam dlaczego.
– Zaczęłaś się z nim spotykać? – zapytałam podejrzliwie, na
co ona przewróciła tylko oczami.
– Nikt się z nikim nie spotyka.
Skrzyżowała ręce na biuście, unosząc pytająco brwi.
– Więc o co chodzi?
– Nie mam czasu ci teraz tego tłumaczyć. – Westchnęła
teatralnie i rzuciła we mnie ścierką, którą właśnie wycierała umyty garnek.
Złapałam ją w locie, posyłając mamie mordercze spojrzenie. – A teraz idź się
przebrać. Carterowie zaraz powinni przyjść.
Niechętnie wstałam ze stołka. Byłam już na schodach, kiedy
usłyszałam krzyk z kuchni:
– Tylko bądź miła dla Michaela.
Komentarze
Prześlij komentarz