[PATRONAT] Rozdział czwarty D.B. Foryś "Tylko umarli mogą powstać"





ROZDZIAŁ 4

Był środek nocy, gdy zatrzymaliśmy się na poziomowym parkingu miasta Fresno w dolinie San Joaquin. Ponieważ wcześniej sądziliśmy, że nasza wyprawa do Ichtysu będzie misją ratunkową dla Remiela, nie bardzo mieliśmy pomysł, co uczynić z magiem. Nie zamierzaliśmy rzecz jasna robić z niego zakładnika, lecz puszczenie go wolno bez zadawania żadnych pytań też jakoś nie wydawało się idealnym rozwiązaniem.
Ostatecznie wypracowaliśmy wspólnie mały kompromis. Price – w ramach wdzięczności za uratowanie życia – obiecał zrobić wszystko, co w jego mocy, żeby pomóc nam namierzyć Ammonitów, Sodomę i Gomorę.
I właśnie w ten sposób znaleźliśmy się tutaj. Jako że uznaliśmy za bezcelowe wożenie czarodzieja ze sobą od stanu do stanu, w czasie jazdy Deamon skontaktował się z członkami jego kowenu, aby umówić spotkanie i przekazać im mężczyznę do rąk własnych. Poza tym nawiązanie sojuszu z tak potężną grupą oznaczało dla nas ogromny krok naprzód. Dokładnie tego nam było trzeba. Wsparcia, sprzymierzeńców, konkretnej podpowiedzi.
Drzwi furgonetki otworzyły się ze zgrzytem, po czym do środka wgramolił się Ax. Niósł ze sobą styropianową tackę z kubkami kawy na wynos oraz papierową torbą pełną kanapek, po które wysłaliśmy go na znajdującą się nieopodal stację benzynową. Umieraliśmy z głodu, więc każde z nas od razu rzuciło się na przekąski, jakbyśmy nie mieli nic w ustach od tygodni.
Wzięłam łyk latte, opierając się o ramię Kiliana. Z przyjemnością rozprostowałabym także zdrętwiałe od podróży nogi, niestety na ten luksus nie mogłam sobie chwilowo pozwolić. Paka była wypchana po brzegi. Obok nas siedział Price, naprzeciwko Eve i Deamon, szoferkę zaś okupowali Leonardo z Axelem. Wystarczyło lekko się poruszyć, żeby nabić komuś guza.
Mag niezdarnie rozwijał bułkę z opakowania, jednocześnie kurczowo ściskając kasetkę, jakby czuł strach, że któreś z nas zaraz mu ją zabierze. Na jego wypłowiałym płaszczu pojawiła się plama od keczupu, następnie druga. Kubek z kawą umieścił sobie pomiędzy kolanami, co rusz rozlewając ją wokół siebie.
– Weź jedz normalnie – upomniał go Deamon. – Robisz tu syf.
Czarodziej spojrzał na niego nieufnie, potem na resztę z nas, aż w końcu odłożył skrzynkę na bok. Odgryzł kawałek pieczywa, przełknął i popił, wciąż nie spuszczając swojego skarbu z zasięgu wzroku.
– A tak w ogóle, dlaczego cię zwinęli? – zaciekawiła się Eve. – Co przeskrobałeś?
– Ja? Nic! – oburzył się. – Ubzdurali sobie, że dybię na losy świata, skończeni idioci. Gdyby nie moja pomoc, Jeźdźcy Apokalipsy robiliby tu teraz jesień średniowiecza. Nie dali mi się nawet wytłumaczyć. Wpadli w kilkanaście osób, związali mnie, wrzucili do busa i koniec. Zero dyskusji, żadnych pytań czy wyjaśnień. Normalnie hiszpańska inkwizycja!
– Zdecydowanie z tym przeginają – stwierdził Axel. – Trzeba będzie się im przyjrzeć, jak już załatwimy sprawę z Ammonitami i spółką.
– Tak, to… – Wypowiedź Leo przerwał dźwięk nadjeżdżającego samochodu, po czym niedaleko nas zatrzymał się czarny SUV z przyciemnianymi szybami. Wysiadły z niego cztery osoby: trzech mężczyzn i jedna kobieta. Nie wyglądali na groźnych czy niebezpiecznych, lecz wiedząc, że władają magią, postanowiliśmy trzymać ich na dystans.
Deamon z Kilianem wyszli im na powitanie, natomiast pozostali z nas nie ruszyli się z miejsca, by czarownicy nie poczuli się osaczeni. Niewiele dało się usłyszeć, ale przez tylną szybę zaobserwowałam, że rozmowa przebiegała dość spokojnie. Była cicha wymiana zdań, kulturalne uściski dłoni i porozumiewawcze potakiwania, co pozwoliło mi wierzyć, że wszystko szło po naszej myśli.
Po pięciu, może sześciu minutach Cesarzyna otworzył boczne drzwi i pomógł Price’owi wykaraskać się na zewnątrz. Mag opatulił się płaszczem, pomachał nam na pożegnanie, potem pomału oddalił się do swoich ludzi. Po chwili sylwetka czarnoksiężnika całkiem zniknęła z pola widzenia, zasłonięta przez rzędy stojących pojazdów.
Chłopaki władowały się do środka.
– Załatwione – poinformował Kilian, ponownie siadając obok mnie. Jego ręka oplotła moją talię. – Za parę dni powinniśmy otrzymać pierwsze informacje.
– Idealnie. – Nasz kierowca włączył radio, wrzucił bieg, a później powoli ruszył w stronę wyjazdu. Z głośników popłynęła skoczna, dyskotekowa muzyka.
– To co? – Leonardo wychylił się z szoferki. – Prosto do domów?
– A spróbuj gdzieś zabłądzić – ostrzegła Eve – to będzie ostatnia rzecz, jaką zrobisz!

***

Opadłam na sofę. Przez dachowy świetlik wkradały się pierwsze promienie słońca, zapowiadając nowy dzień, tymczasem ja najchętniej ukryłabym się przed światem w czterech ścianach sypialni i nie wychodziła z niej przynajmniej do Nowego Roku. Zamiast tego jednak włączyłam telewizor i zaczęłam przeskakiwać po kanałach w poszukiwaniu czegoś znośnego. Padło na powtórki powtórek jakiegoś mało ambitnego teleturnieju.
Kilian stał w kuchni i dyktował do słuchawki treść naszego zamówienia. Jako że dom położony był na odludziu, nie mieliśmy zbyt dużego wyboru. Mało który dostawca zapuszczał się w te rejony. Do dyspozycji pozostawały dwie knajpy: tajska lub wegetariańska. Ściszyłam odbiornik, chcąc podsłuchać, na co zdecydował się tym razem.
Pad thai. A zatem opcja numer jeden…
– Daliśmy czadu, nie? – Kilian odłożył telefon. Usiadł obok mnie, opierając szyję o zagłówek. – Też uważasz, że zasłużyliśmy na odpoczynek? – Mrugnął sugestywnie. Położył rękę za moimi plecami i przysunął się bliżej. – Czy trzeba cię namawiać?
– Nie trzeba. – Wciągnęłam nogi na kanapę.
Ooo, tak wygodniej! Mogłabym zostać w tej pozycji do wieczora.
– To w takim razie ty spakuj walizki, a ja załatwię bilety na samolot. Wyruszymy zaraz po obiedzie. – Pocałował mnie w policzek. – Będzie świetnie, zobaczysz.
– Jakie walizki, jakie bilety? – Zatrzymałam go, gdy chciał wstać. – Myślałam o leżeniu w łóżku, wyłączonych komórkach i zerowym kontakcie ze światem. Nie lecimy na żadne Hawaje!
– Dlaczego? – rozgniewał się. – Plaża, ocean i my to o wiele lepsze rozwiązanie, niż siedzenie w domu, w którym każdy może nas znaleźć, by w pięć minut pokrzyżować nasze plany. – Zacisnął szczękę. – Do sprzątania czy gotowania jestem dobry, ale żeby wyjść ze mną do ludzi to już problem? Wstydzisz się mnie, tak? Powiedz prawdę!
– Czy ty sam siebie słyszysz?! – Postukałam się palcem w czoło. – Poza tym, skoro poruszyłeś ten temat, dla twojej wiadomości: oddzielanie białych ubrań od czarnych to nie rasizm. Można, a nawet trzeba prać je osobno!
– Raz ci skarpetkę zafarbowało i od razu afera… – prychnął. – O twoich kudłach w odpływie chcesz porozmawiać? Zaschniętym serze na talerzach? Petach poutykanych w doniczkach na dworze? – wymieniał. – Nie miałaś czasami rzucić palenia?
No nie…
– Wiesz co? – Nabrałam powietrza, przygotowując się na kłótnię stulecia, mimo to ostatecznie policzyłam do pięciu i je wypuściłam. – Nie gadam z tobą. – Odwróciłam się do niego plecami.
– Aha – stęknął, zakładając ręce na piersi. – Czyli po twojemu albo wcale, tak?
Bez przesady. Za kogo on mnie uważa? Gdyby miało wyjść na moje, nasze życie wyglądałoby zupełnie inaczej. Nie uganialibyśmy się za ciągłym niebezpieczeństwem, nie biegalibyśmy na rozkazy Podziemi, a już z całą pewnością nie przedkładalibyśmy własnego szczęścia nad dobro ludzkości. Jeśli cokolwiek zależałoby ode mnie, wybrałabym przewracanie się na prześcieradle zamiast czyhania na nieuchwytnego wroga. Niestety nie zależało.
Spojrzałam na Kiliana. Nieistotne, czy dochodziło między nami do sprzeczek, czy panowała harmonia, pragnęłam go równie mocno. Ostre, a zarazem zachwycające rysy twarzy dodawały mu atrakcyjności, intensywnie migdałowe oczy, kiedy zmieniały barwę na demoniczną, odbierały mi mowę, umięśniony tors zapierał dech. Każde z osobna oznaczało moją zgubę, z kolei połączone w całość…
– Wolisz sobie popsioczyć czy może potarmosisz mnie trochę, zanim przywiozą żarcie? – Uniosłam brew.
Nic nie odpowiedział. Zamiast tego zdjął mi bluzkę i przysunął się jeszcze bliżej. Prędko zrzucił spodnie, jednocześnie z uśmiechem wariata przywierając ustami do moich. Jak tylko musnął językiem piersi, powędrował niżej wzdłuż brzucha, dotarł do ud, potem zerknął na mnie płonącymi złotem tęczówkami, byłam już bardziej niż gotowa dać mu wszystko… I wziąć wszystko, czego potrzebowałam.
Wielu ludzi twierdzi, że seks bez miłości jest lepszy, bo jeżeli w grę wchodzą uczucia, znika cała magia oraz zwierzęce pożądanie, lecz ten, kto tak mówi, najwyraźniej nigdy nie kochał Kiliana. Z nim świat wyglądał inaczej. Niebo stawało się bardziej błękitne, chmury bielsze, deszcz cieplejszy, a pocałunki słodsze i gorętsze.
Demon objął mnie w pasie, po czym podniósł i ruszył w kierunku schodów. Po drodze błądził dłońmi po moich plecach, całował kark i rozpalał do czerwoności, aż zapragnęłam go zatrzymać, by podarował mi rozkosz już teraz. Tutaj! MIGIEM! Niestety w połowie wejścia na górę nasz moment uniesienia zrujnował dźwięk dzwonka do drzwi.
– Właściwie to nie jestem głodny – szepnął Kilian, skubiąc zębami płatek mojego ucha. Zlekceważył tarabaniącego natręta i przyspieszył, pokonując po dwa stopnie naraz, żeby dotrzeć na piętro, jednak przystanął, kiedy brzęczenie ustąpiło na rzecz donośnego pukania. – Ale uparty… – warknął, stawiając mnie na podłodze.
– Ja w sumie coś bym zjadła. – Przygryzłam wargę.
Zeszłam na parter i w pośpiechu zarzuciłam na siebie bluzę demona. Sięgała mi prawie do kolan, więc zakryła wszystko to, co powinna. Wyjęłam gotówkę z portfela, na oko doliczając sowity napiwek. Przekręciłam klucz w zamku i złapałam za klamkę, a gdy drzwi się otworzyły, ze zdziwieniem ujrzałam w progu Sebastiana.
– Ty? – Kilian stanął tuż za mną dosłownie parę sekund później. Wychylił się zza mojego ramienia, posyłając aniołowi mordercze spojrzenie. – Czego chcesz?
– Może tak grzeczniej? – odburknął Morrow. Poprawił fryzurę i zmrużył te swoje intensywnie niebieskie oczy. – Zgubę wam przyprowadziłem. – Przesunął się na bok, odsłaniając zaparkowanego na podjeździe pick-upa.
– Jaką zgubę? – Naciągnęłam bluzę jeszcze bardziej. Już samo to, że stałam boso, było wystarczająco niekomfortowe. Wytężyłam wzrok i spojrzałam przed siebie, wtedy prawie podskoczyłam na widok siedzącego w aucie mężczyzny. – Remiel?!
Jak to możliwe? Dopiero co wróciliśmy ze spapranej po całości akcji ratowniczej, a tu nagle pojawia się przed moim domem? Ktoś z nieba chyba się ze mnie nabija. Stawiałabym na matkę, jednakże nie czarujmy się… Jak ona by tam trafiła z tą swoją kartoteką?
– Czekaj! Zanim tam pobiegniesz, powinnaś o czymś wiedzieć. – Sebastian zagrodził mi przejście, gdy próbowałam go ominąć. – Wpadłem na niego na ulicy wczorajszej nocy. Od razu wydał mi się znajomy, ale dopiero potem skojarzyłem go z gościem z plakatu. Zdecydowanie różnił się od faceta, którego opisywałaś. Był brudny, głodny, zaniedbany, w dodatku nie zareagował, kiedy wymówiłem jego imię. – Zrobił krótką pauzę. – To nie jest ten sam człowiek, jakiego znałaś, Tess.
– Co masz na myśli? – Zmarszczyłam brwi.
– To, że… – Westchnął. – On nie ma pojęcia, kim jest.
– Niczego nie pamięta? – wtrącił Kilian. – To chcesz powiedzieć?
– Tak mi się wydaje – sprecyzował Sebastian. – Poza tym sprawia wrażenie, jakby był lekko obłąkany. Przez większość czasu milczy, a jak już coś powie, nie ma to za wiele sensu. Chyba nie do końca rozumie, co się dookoła niego dzieje…
Nie mogłam dłużej tego słuchać. Przemierzyłam werandę, aby podejść bliżej auta, lecz zwątpiłam w ostatnim momencie i stanęłam w sporej odległości od niego. Nie chciałam, żeby Remi poczuł się osaczony, bo wyglądał na odrobinę zagubionego. Nie odzywał się, tylko siedział nieruchomo, patrząc przed siebie. Gdy mnie zobaczył, obrócił głowę w moją stronę, mimo to wciąż nie wymówił ani słowa. Nawet jeśli wiedział, kim jestem, nie dał tego po sobie poznać. Przynajmniej nic na to nie wskazywało.
– Cześć – powiedziałam, nerwowo machając do niego dłonią.
– Cześć. – Odmachał.
To tyle. Między nami zapadła tak krępująca cisza, że aż poczułam się nieswojo.
– Wejdziesz do środka? – przemówiłam w końcu i wskazałam na dom. – Proszę.
Remiel leniwie wysiadł z samochodu, ale nie podszedł do drzwi. Popatrzył wokół posesji, po czym jego wzrok znów zatrzymał się na mnie. Nie dało się nie zauważyć, że wizerunek oraz higiena mężczyzny pozostawiały wiele do życzenia. Przypominał raczej włóczęgę niż dawnego siebie. Tłustawe włosy opadały mu na czoło, za duże i w dodatku przybrudzone ubrania żałośnie z niego zwisały, a minę miał tak speszoną, że pomimo okoliczności niespodziewanie zapragnęłam go przytulić.
Umówmy się, ja i on nigdy nie byliśmy przyjaciółmi. Przez jakiś czas łączyła nas zażyła, intymna znajomość, później nasze relacje ewoluowały w zazdrość zmieszaną z wrogą niechęcią, okraszoną pretensjami oraz sporą dawką żalu, co finalnie poszło w niepamięć z chwilą jego śmierci. Dlatego teraz, niewiele myśląc, przysunęłam się bliżej i zawiesiłam mu ręce na szyi. Nie z powodu miłości, tęsknoty lub współczucia. Zwyczajnie poczułam ulgę, że rzeczywiście tu był.
Remi nie odpowiedział na ten gest. Nie objął mnie ani też się nie cofnął. Po prostu stał nieruchomo, jakby nie wiedział, w jaki sposób na to zareagować. Odgadując jego zakłopotanie, odsunęłam się i podałam mu dłoń, a gdy w końcu za nią złapał, pociągnęłam go w stronę domu.
Weszliśmy do salonu. Kilian z Sebastianem już tam na nas czekali, posyłając mi pytające spojrzenia. Chcieli wiedzieć, czy po zuchwałym medium pozostał choćby ślad, jednak zanim udzieliłam im tej odpowiedzi, najpierw zaprowadziłam Remiela do łazienki na górze. Pachniał jeszcze gorzej, niż wyglądał, dlatego dałam mu czysty ręcznik oraz wygrzebałam z szafy nieużywane ciuchy demona, aby mógł się w nie przebrać i doprowadzić do porządku.
– Nic z tego – oznajmiłam po zejściu na dół. – Jeśli udaje, musiałby być najlepszym aktorem świata, a nigdy nie umiał nawet dobrze kłamać. Najwyraźniej powrót na Ziemię zrobił mu pranie mózgu, bo zachowuje się cholernie dziwacznie.
– I co teraz? – Kilian oparł dłonie o stół i pochylił się nad blatem. – W tym stanie nie powie nam niczego przydatnego, skoro jego wiedza na temat Poczekalni wyparowała. Trzeba coś postanowić. Nie możemy go tu przecież ukrywać. Powinien otrzymać fachową pomoc.
– Żaden lekarz raczej nic tu nie zaradzi – zawyrokował Sebastian. – Chyba że znacie jakiegoś specjalistę od spartaczonej rezurekcji?
– Może ktoś o magicznych zdolnościach będzie wiedział, co robić? – podsunęłam. – Albo to normalne, gdy się powraca do żywych, i samo przejdzie?
– Samo się zepsuło, więc samo się naprawi? – Morrow parsknął śmiechem. – Ach, wy, kobiety. Zginęłybyście, gdyby nas zabrakło.
– Jeżeli nie masz nic ciekawego do powiedzenia, to siedź cicho, okej? – burknęłam.
Sebastian rozchylił usta, żeby coś odpyskować, lecz umilkł. Zamiast tego szeroko otwartymi oczami zapatrzył się w usytuowane za nami okno. Kiedy tam spojrzałam, o mało nie pisnęłam, zauważywszy nadpływającą spomiędzy drzew mgłę. Nienaturalnie gęstą oraz białą niczym mleko. Unosiła się nad trawnikiem, pomału frunąc w pobliże domu i uciekając na boki. Chociaż wyglądała cholernie złowrogo, jakoś nie wzbudziła we mnie lęku. Raczej odwrotnie. Podbiegłam do stolika po sztylet, następnie wyskoczyłam na zewnątrz, ponieważ ten, kto ją stworzył, musiał być niedaleko. Z kolei to oznaczało, że mogłam ostro złoić mu tyłek!
– Stój! – wrzasnął Kilian. – Tessa, do diabła!
Nie zareagowałam, więc on i anioł w mig pognali za mną. Osaczyli mnie z obu stron, jakby lada moment spodziewali się walki. Zwarte tumany bieli pochłonęły zupełnie wszystko, aż nie widziałam niczego w promieniu co najmniej paru jardów. Chłopaki przysunęły się bliżej. Słyszałam ich przyspieszone oddechy, czułam zdenerwowanie i wzbierającą wściekłość.
Tymczasem chmura wcale nie zamierzała nas atakować. Niespodziewanie uleciała ku górze, rozpraszając się na różne kierunki oraz odsłaniając coś, czego nie potrafiłabym sobie wyobrazić nawet w najdziwniejszych snach.
Zrobiłam krok w tył.
– Ożeż ty, jebaniutki! – wykrzyknęłam, potykając się o własne nogi. – Co… TO?!
Naraz z pleców Sebastiana wystrzeliły wielgaśne skrzydła. Przypominały raczej smocze niż anielskie. Były pozbawione piór, łuskami też bym tego nie nazwała, lecz pokrywało je coś na wzór grubaśnej skóry w intensywnym, wręcz szafirowym odcieniu przechodzącym w połyskującą czerń. Miały rozpiętość jakichś pięciu, sześciu stóp i wydawały się zakończone szpikulcami. Nie zdążyłam dokładnie ich obejrzeć, bo zakłopotany Morrow natychmiast je schował.
– Kolejna kurtka rozszarpana, kurde balans – syknął, poprawiając podziurawioną, dżinsową katanę. – No na co tak patrzycie?! Pojawiły się znienacka kilkanaście dni temu. Uprzedzając wasze pytania: nie, nie potrafię latać. W ogóle ich nie kontroluję, są bezużyteczne!
– Nagle wyrosły ci skrzydła i nie masz żadnego pomysłu po co? Dlaczego teraz? – Kilian wyraził swoje wątpliwości. – Jakoś ciężko mi w to uwierzyć.
– Naprawdę nie wiem, ale zgaduję, że może to mieć związek z ostatnimi zaburzeniami w naturze. – Wsunął dłonie do kieszeni. – Nie mam innego wyjaśnienia…
– Jakimi zaburzeniami? – Ściągnęłam brwi. – O żadnych nie słyszałam.
– Roje cykad, zeschnięte plony, martwe bydło, tabuny robaczków świętojańskich, wyładowania elektryczne – wyliczał. – To tylko początek. Cała przyroda się buntuje. Nadciąga coś, przed czym nikt ani nic nas nie obroni. Tego możecie być pewni.
– Tessa… – Kilian postukał mnie palcem w ramię. – Lepiej spójrz tam.
Podążyłam za jego wzrokiem. Na ganku stał Remi. Zajadał pianki cukrowe, śmiał się i wygłupiał, jak gdyby z kimś rozmawiał, chociaż nikogo tam nie było, za to otulająca nas jeszcze chwilę temu mgła kumulowała się za nim, tworząc coś w rodzaju zaczarowanej kurtyny.
Zamrugałam.

On ją stworzył?! Jeśli tak, to chyba faktycznie już nie jest nasz Remiel…




Komentarze

Popularne posty