[PATRONAT] Rozdział trzeci Danielle Lori "The Sweetest Oblivion"
Mordercy przyszli z
uśmiechem na ustach, zastrzelenie człowieka nie było wielką sprawą dla nas,
chłopców z ferajny.
Henry Hill
Elena
Ze starego radia przy basenie dobiegał cichy śpiew Billie Holiday. Po
kryształowych kieliszkach spływała skroplona para, a srebra stołowe
pobłyskiwały w jasnym słońcu. Było gorące lipcowe popołudnie, a stale wiejąca
bryza dawała lekkie wytchnienie.
Wokół
drewnianych listewek podtrzymujących zadaszenie patio owinięto lampki, w
pobliżu kwitły róże mammy. Krzesła
były wygodne, jedzenie pyszne, jednak na lunchu z nieznajomymi trudno było
zaznać pełni komfortu, nawet jeśli siedząca naprzeciw mnie osoba – wyglądająca,
jakby wyrwała się z lat siedemdziesiątych – miała odmienne zdanie.
– W każdym razie,
gliniarz mnie puścił i nawet nie zabrał mi koki…
– Gianno – padło ciche
ostrzeżenie z ust Nicolasa.
Kobieta
rzewróciła oczami i hojnie pociągnęła wina z kieliszka, więcej się nie
odzywając.
Zastanawiałam
się, dlaczego Nicolas ją zrugał i co ich łączyło. Byli rodzeństwem? Wydawało
się, że jedno bardzo irytowało drugie, ale gdzieś zasłyszałam, że mężczyzna był
jedynakiem. Starszy pan siedzący obok Gianny – jej mąż – nie odezwał się ani
słowem, tylko zaśmiewał w przypadkowych chwilach. Powoli przekonywałam się, że
miał problemy ze słuchem.
Gianna
stanowiła moje przeciwieństwo. Ja byłam cicha, ona opowiadała o wszystkim z
przejęciem i głośno się śmiała. Ja znałam zasady savoir-vivre, ona… cóż, zanim
sięgnęła po makaron, który zjadła, nie nawinąwszy go wcześniej na widelec,
przykleiła gumę do materiałowej serwetki.
Po jej
drugiej stronie siedział Tony. Rozparty na krześle, miał rozpiętą marynarką i
sprawiał wrażenie znudzonego, lecz dobrze go znałam. Widziałam, jak z
zadowoleniem pocierał zarost na podbródku, jakby był zarazem zły i rozbawiony.
Nigdy nie oznaczało to niczego dobrego. Był przystojny, ale gdybym nie była
jego siostrą, nie podeszłabym do niego bez kija. Brawurą zagrażał każdej
związanej z nim osobie, a najbardziej sobie samemu.
Po ogrodzie
poniosło się ciche brzęczenie oraz dzwonienie sztućców, lecz wiedziałam, że za
tymi dźwiękami w powietrzu wisiało napięcie, które nie miało się rozwiać, pewna
niezręczność, której nie zabierze ze sobą bryza. Chociaż wydawało się, że
wszyscy dyskutowali między sobą, więc może tylko ja odnosiłam takie wrażenie.
Milczenie
Gianny nie trwało długo, jednak więcej nie mówiła o działce koki. Zmieniła
temat na wyścigi konne. Był akceptowalny i wielu gości dołączyło do rozmowy.
Nie żebyśmy mieli tu strefę wolną od narkotyków – właściwie przez nasz dom
codziennie przewijało się dużo osób mających przy sobie te substancje –
niemniej etykieta Cosa Nostry nakazywała udawać, że stanowiliśmy przykładną
rodzinę mieszkającą w domu z białym płotkiem. Nawet jeśli ogradzaliśmy go
żelazem, a do tego mieliśmy ochronę.
Ucieszyłam
się, że zamiast wsiąść na pokład samolotu lecącego na Kubę, Adriana zjawiła się
na posiłku. Zajęła miejsce przy drugim końcu stołu, obok narzeczonego i papy.
Wydawało mi
się, że byłam tchórzem, ponieważ cieszyłam się, że nie musiałam siedzieć przy
Nicolasie. Zachowywałam się jak perfekcyjna gospodyni i odpowiadałam życzliwie
na wszystko – nawet na nieprzyzwoite komentarze osób na rauszu – lecz przy nim
odejmowało mi mowę. W jego towarzystwie zapominałam języka w gębie, traciłam
rezon i, szczerze mówiąc, robiło mi się gorąco, jakby skórę stale znaczył
rumieniec.
Rozmawianie
z nim nie należało do łatwych, za to patrzyło się na niego aż zbyt przyjemnie.
Gdyby był mniejszej postury i miał łagodniejszy wyraz twarzy, wpasowywałby się
w typ Adriany, która gustowała w ładnych facetach. Był opalony, miał niemal
czarne włosy, a mojej uwadze nie umykały rysujące się pod koszulką bicepsy. Mój
przyszły szwagier w promieniach słońca prezentował się jeszcze bardziej
przystojnie. Niestety jego usposobienie nie pasowało do powierzchowności.
Najbardziej
intrygował mnie ciemny tusz, który przebijał się przez białą koszulę mężczyzny.
Zarys był niewyraźny, niemniej wydawało mi się, że tatuaż ciągnie się od
ramienia do złotego zegarka na nadgarstku. Nicolas Russo miał wytatuowany pełny
rękaw. Wiedziałam, że styl dżentelmena to tylko pic na wodę.
Zerknął na
mnie, a następnie spojrzał mi w oczy, jakby czuł, że go obserwowałam. Pomimo
dzielących nas pięciu miejsc poczułam żar, który niosło ze sobą jego
spojrzenie. Mój mózg nieustannie odtwarzał sposób, w jaki mężczyzna nie
powinien był wypowiadać mojego imienia – z przejęciem, sugestywnie. Aby nie
wyjść na tchórza, wstrzymałam na chwilę oddech i patrzyłam mu w oczy. Nagle doznałam
przeczucia, że z troski o swoje zdrowie nie powinnam więcej wchodzić w
interakcję z tym gościem.
– Słyszałem, że
niedługo odbędzie się twój recital, Eleno – powiedział siedzący kilka miejsc
dalej wujek Manuel. Po wydarzeniu sprzed pół roku, w którym mężczyzna brał
udział, jego głos przypominał mi tylko o rozlewie krwi. Upiłam łyk wina, czując
jedynie niechęć wobec Nicolasa i mierząc się z poczuciem winy.
Wszyscy,
czyli całe dwadzieścia par oczu, zwróciło się w moją stronę, lecz byłam
świadoma tylko jednej.
– Tak. – Wysiliłam się
na uśmiech. – W sobotę.
– Tańczysz? – zapytała
Gianna. – Fajnie! Tańczyłam kiedyś, ale… – ściszyła głos – …mówimy zapewne o
innych stylach.
W moich
oczach pojawiły się iskierki.
– Tango? – zapytałam
ironicznie.
Zaśmiała się
lekko i beztrosko.
– Tak, z pewnością.
Długo tańczysz?
– Od dziecka.
– Jesteś w tym dobra?
Bezpośrednie
pytanie wywołało u mnie śmiech.
– Szczerze mówiąc, nie
jestem.
Mamma mruknęła coś o tym, że się nie
zgadza. Musiała mieć inne zdanie – taka była rola matki – jednak byłam mierną
tancerką i bez problemu się do tego przyznawałam. Taniec był tylko zajęciem.
Czymś dla przełamania monotonii. W dzieciństwie go kochałam, ale teraz stał się
jedynie rękawem przy tej niepasującej już sukience.
Rozmowy
ucichły, a Gianna przesuwała brokuł po talerzu, jakby była siedmiolatką, która
nie lubi warzyw. Jej mąż zaśmiewał się ze wszystkiego. Przewróciła oczami i
upiła wielki haust wina.
Spotkanie
przy dobrym jedzeniu oraz alkoholu ciągnęło się w akompaniamencie bezsensownych
pogawędek, ale napięta atmosfera się nie rozwiała.
Brat
odchylił się na krześle, a gdy powiódł palcem po kieliszku, rozległ się brzęk.
Adriana zajadała się, jakby nie siedział przy niej nieznajomy mężczyzna,
którego za trzy tygodnie miała poślubić.
Kiedy papà wspomniał, że kupił starą strzelnicę, rozmowy przy stole
zeszły na ten temat. Na deser podano tiramisu, a ja marzyłam już tylko o tym,
aby ten lunch się skończył. Niestety, to był dopiero początek napięcia, które
miało się wkrótce skumulować.
Zaczęło się
od niewinnej propozycji między mężczyznami, by odwiedzić strzelnicę.
Przyglądałam się, jak akcja rozwija się niczym zły sen. Siedzący po mojej lewej
stronie starszy Russo chrząknął. Choć nie zamieniłam z nim wielu słów,
dowiedziałam się, że miał na imię Stefan.
Brat
przestał brzęczeć kieliszkiem. Tony zwrócił spojrzenie ciemnych oczu na mojego
sąsiada.
– Chyba nie załapałem
żartu, Russo.
Stefan
pokręcił głową.
– Mam lepsze zajęcia
niż przyglądanie się chmarze Abellich, którzy nie trafiają do celu.
– Ojej – powiedziała
pod nosem Gianna.
Zamknęłam
oczy. Dzień, w którym brat odpuści coś takiego bez kłótni, będzie dniem, w
którym skończy się świat.
– Tony, nie… – ostrzegł
siedzący przy moim bracie Benito. Z nich dwóch to on był głosem rozsądku. Tony
jednak nawet nie spojrzał na kuzyna, tylko uśmiechnął się do Stefana Russo, ale
nie w taki życzliwy sposób.
Serce mi się
ścisnęło i popatrzyłam w stronę papy,
by przykuć jego uwagę, ale był zajęty rozmową z Nicolasem oraz moimi wujkami.
– Nie wiem, o co ci
chodzi – powiedział Tony, przeciągając samogłoski. – Nie spudłowałem,
strzelając do… Jak mu było? A tak, Piero? – Oczy brata zaiskrzyły z mrocznej
uciechy. – U niego trafiłem w dziesiątkę.
Rozbawienie
Tony’ego ustąpiło miejsca grobowej ciszy, na którą uwagę zwróciła nawet rodzina
i goście siedzący przy drugim końcu stołu. Wszyscy zamarli niczym na stopklatce.
Nie
spodziewałam się tego, co stało się po chwili.
Serce
podeszło mi do gardła, gdy ktoś objął mnie w pasie i pociągnął, abym wstała. Do
mojej skroni przystawiono zimną lufę, a następnie obrócono głowę.
Rozbrzmiały
krzyki po włosku. Krzesła przewróciły się na podłogę, gdy wszyscy się
poderwali. W każdą stronę celowano z broni.
Słyszałam,
jak papà wydaje rozkazy, ale bicie
mojego serca zagłuszyło jego głos. Ba-bum.
Ba-bum. Ba-bum. Dudnienie było spowodowane coraz większym strachem.
Nie wiodłam
barwnego życia, mimo że czerwone drzwi wejściowe ze złotą kołatką sprawiały
odmienne wrażenie. Kiedy miałam siedem lat, widziałam, jak papà odcina pewnemu mężczyźnie palec. Widziałam, jak wujek
postrzelił innego człowieka w głowę, aż ten leżał policzkiem na poplamionym
krwią dywanie, oczy miał otwarte. Widziałam rany po ciosie nożem, po postrzale,
tak wiele czerwieni. Jednak przez cały ten czas nie przystawiono mi broni do
głowy. Nigdy nie poczułam zimnego metalu na skroni. Nigdy nie poczułam, jakby
moje życie mogło się skończyć, ot tak.
Zmroziło mi
krew w żyłach.
Przez szum
krwi w uszach przedarł się głos Nicolasa. Był niski i gładki, uczepiłam się go
jak deski ratunkowej.
– Odłóż to, Stefan.
– To on zabił Piero! –
Lufa wciąż znajdowała się przy mojej głowie, płuca mi się zaciskały, ale nawet
nie drgnęłam, wpatrując się w żywopłot rosnący wzdłuż żelaznego ogrodzenia.
– Tony! – warknął papà. – Nie.
Zerknęłam na
brata tylko po to, aby spojrzeć w lufę. Zamierzał zastrzelić stojącego za mną
Russo, tylko że miałam na sobie szpilki, więc napastnik nie był wiele wyższy.
– Jesteś beznadziejnym
strzelcem, Tony. Wszyscy wiemy, że postrzelisz ulubioną małą Abelli! – Zdesperowany
ton głosu sprawił, że zadrżałam.
– Odłóż to – słowa
Nicolasa niosły za sobą spokój ze szczyptą wrogości jak ocean przed sztormem.
Sekunda,
dwie. Stefan się wahał.
Pif-paf.
Trafiło mnie
w twarz coś ciepłego i mokrego. W uszach mi dzwoniło, a głosy otaczających mnie
osób słyszałam jakby spod wody. Mężczyzna puścił mnie, po czym padł na ziemię z
głośnym uderzeniem.
Znów
usłyszałam w myślach głos prezenterki wiadomości, słowo „morderstwo” raz po raz
spływające z jej czerwonych ust. Poczułam odrętwienie. Dźwięki wróciły, wydarte
z wody ciężkimi łańcuchami, ociekające.
– Siadać, kurwa mać!
Już! – zabrzmiał donośny głos ojca. – Niech to szlag, dokończymy lunch!
Minęła
chwila, nim przetworzyliśmy jego słowa i zanim zauważyłam, że każdy, prócz
niego i Nicolasa, usiadł sztywno na swoim miejscu. Przyszły szwagier musnął
poważnym, zamglonym wzrokiem moją skórę, gdy wpatrywałam się w trzymaną przez
niego broń.
– Elena! Siadaj! –
warknął papà.
Opadłam na
krzesło.
Po policzku
spływała mi ciepła krew. Czerwień chlapnęła na siedzenie oraz skrawek białego
obrusu. Stopa martwego Russo dotykała mojej.
Siedziałam,
przenosząc wzrok z gapiącej się Gianny na Tony’ego, który pałaszował deser.
– Eleno – przestrzegł
lekko tata, a ponieważ tak mi kazano, zajęłam się jedzeniem tiramisu.
Przytrzymałam
tył kapelusza i uniosłam wzrok do bezchmurnego, błękitnego nieba.
Pomijając
okoliczności, dzień był naprawdę piękny.
Komentarze
Prześlij komentarz