[PATRONAT] Rozdział trzeci Agnieszka Siepielska "Antonio"
Rozdział 3
ALYSSA
Podjeżdżamy żwirową
dróżką wśród terenów pokrytych zielenią. Zatrzymujemy się pod willą i wysiadamy
z samochodu. Wlepiam wzrok w białe podwójne drzwi znajdujące się w dużej wnęce.
Drzwi do domu faceta, który przed chwilą oznajmił, że jest moim właścicielem.
Pff! Czy on wie, w co się pakuje?
Wzruszam ramionami, starając się
odpowiedzieć sobie na to jakże ważne pytanie, gdy w wejściu pojawia się kolejny
postawny mężczyzna. Ma ciemne, bardzo krótko ścięte włosy oraz piwne oczy.
Skanuje wzrokiem otoczenie, aż pada on na konkretną osobę.
– Witaj… Capo? – zwraca się do mojego porywacza, okazując mu szacunek
skinieniem. Mam wrażenie, jakby w mojej głowie rozbrzmiały miliony dzwonów.
Ja, Alyssa Scott, światowa łamaga oraz
magnes przyciągający pecha, a w dodatku nieustannie pakująca się w kłopoty
idiotka, dobiłam właśnie do mety. Jak mogłam wplątać się w taki bajzel?
Widziałam wcześniej pistolety u ochroniarzy i domyśliłam się, że Valenti to
szycha, ale to jest cholerna mafia. O jasna cholera.
Spoglądam zszokowana na tego całego
Valentiego. Pomimo że na mnie nie patrzy, drgają mu kąciki ust. Dlaczego mam
wrażenie, że to przedstawienie było zaplanowane?
– Wejdźmy do środka – rozkazuje, po czym
wskazuje, abym ruszyła pierwsza.
Tak też robię, po czym wkraczam do
wnętrza. Idąc za nieznajomym, mijam hol, a chwilę później znajduję się w
przestronnej głównej części domu z granitową ciemnobrązową podłogą. Niemal
wszystkie ściany są utrzymane w kolorze kości słoniowej, natomiast jedna jest
ciemnobeżowa – ta z wbudowanym oszklonym kominkiem, nad którym wisi telewizor.
Biała kanapa i dwa fotele w kolorze czekolady to jedne z niewielu elementów
wystroju pomieszczenia. Brak kwiatów, obrazów czy zdjęć sprawia, że jest tu
jakoś tak pusto, choć ciekawie.
Po prawej znajdują się prowadzące na
górę schody ze szklaną balustradą. Podobnie jak piętro wyżej, skąd zapewne
widać cały salon.
– Czy możemy usiąść i na spokojnie
porozmawiać? – pytam z lekka otumaniona sytuacją.
– Nie teraz. Pewnie jesteś zmęczona, co
oznacza, że będziesz sprawiać problemy – odpowiada stanowczo Antonio, po czym
spogląda na mojego byłego. – Zaprowadź ją do sypialni.
– Wolałabym…
– Puszczę ci to płazem, ale na
przyszłość pamiętaj, że to, co mówię, nie podlega dyskusji – mówi. – Znając
twoją naturę, nieraz będziesz musiała ponieść konsekwencje swojego zachowania.
Radzę jednak się zachowywać.
Osz, to szuja capowata. Może ma bandę
przydupasów oraz pistolet, ale ja mam… No nic już, kuźwa, nie mam.
Szlag by to!
– Alyssa, chodź – upomina mnie Cam.
Wzdycham z bezradności i ruszam za nim.
Wchodzimy po stopniach, a następnie
idziemy korytarzem, skąd obserwuję, jak Valenti odchodzi ze swoim drugim
pracownikiem. Przechodzimy do dalszej części budynku i
skręcamy w prawo, gdzie znajdują się kolejne podwójne drzwi. Gdy Cam je otwiera,
pierwsze, co przykuwa moją uwagę, to usytuowane bokiem do wejścia ogromne łoże
z masą czarnych i bordowych poduch oraz narzutą w tych samych kolorach.
Naprzeciw stoi obszerna komoda z
lustrem, a po jej prawej stronie dostrzegam kolejne drzwi.
– Tam jest łazienka, w ogóle to jest
twoje lokum – przemawia mój były.
– Cameron. – Wypowiadanie jego imienia
nadal przypomina wbijanie sobie ostrego narzędzia prosto w serce, choć jest już
mniej bolesne. Może po prostu do tego przywykłam.
– Nawet nie proś, żebym pomógł ci uciec
– syczy. – Z tego świata nie ma powrotu, chyba że w plastikowym worku, Alyssa.
Spuszczam głowę i skupiam wzrok na
swoich ciuchach, by nie zwariować. Mam na sobie dresowe spodnie w kolorze khaki
oraz jaśniejszą o kilka odcieni koszulkę, do których dobrałam białe trampki.
W międzyczasie zastanawiam się, jak stąd
uciec, i dochodzę do wniosku, że w tym momencie nie mam na to żadnych szans.
– Mógłbyś przynieść moją granatową
walizkę? Mam tam ubrania na zmianę.
–
Przyniosę wszystkie bagaże – odpowiada z powagą Cameron, przypominając mi, że
jestem tu uwięziona. – Dla swojego dobra nie rób więcej głupstw.
Łatwo powiedzieć. Choćbym nie wiem, jak
bardzo się starała, kłopoty same mnie odnajdą.
Cam odwraca się i wychodzi, a ja wędruję
do łazienki. To pomieszczenie, utrzymane w odcieniach kości słoniowej, zapiera
dech w piersi. W centrum znajduje się owalna wanna, po prawej dwie umywalki,
naprzeciw wejścia zaś ogromna przeszklona kabina prysznicowa. Do tego rząd
szafek.
Podchodzę do lustra i dostrzegam na
twarzy oznaki zmęczenia wynikające z długiej podróży oraz stresu. Niedbały kok,
w który upięłam sięgające do połowy pleców rude włosy, oklapł.
Nie żebym wpadała w samozachwyt, nic z
tych rzeczy, jednak uważam, że jako dorosła kobieta jestem ładna. Między mną a
Cameronem nigdy nie było nawet jednej kłótni. Więc dlaczego ten dupek mnie
zostawił? Zadaję sobie to pytanie za każdym razem, gdy patrzę na swoje odbicie.
Rozglądam się, ot tak, jeszcze raz po
pomieszczeniu i dochodzę do wniosku, że prysznic dobrze mi zrobi. Potem zejdę
do pana i władcy Valentiego – niech w końcu wyjaśni, o co mu chodzi, i pozwoli
mi odejść.
Przeszukuję szafki i wyjmuję czyste
ręczniki. Zrzuciwszy ciuchy, wchodzę do kabiny. Ustawiam temperaturę, puszczam
wodę, po czym staję pod deszczownicą. Jedyne kosmetyki na półce to męski żel pod
prysznic oraz szampon; nie mając chwilowo innego wyjścia, pozwalam sobie z nich
skorzystać.
Po wszystkim owijam ciało i włosy
puchatym materiałem, podchodzę na palcach do drzwi, uchylam je, a następnie
zaglądam do pokoju, żeby sprawdzić, czy Cam przyniósł moje rzeczy. Walizki leżą
z boku, więc wyławiam bieliznę z wyprzedaży, zwykłą czarną koszulkę oraz
znoszone jeansy.
Gdy znajduję grzebień, rozczesuję włosy,
układając w głowie przemowę, którą mam zamiar strzelić panu Valentiemu.
Przecież tutaj nie zostanę, mama by chyba ześwirowała. Podejrzewam, że i bez
tego w ciągu miesiąca przyleci przeprowadzić kontrolę rodzicielską. Pewnie już
odchodzi od zmysłów. Rzucam grzebień na komodę i dopadam do torebki, w której
szperam w poszukiwaniu telefonu. Nie ma go. Oczywiście, że ta banda oszustów
gwizdnęła mi komórkę. Portfel razem z dokumentami też wyparował. Po prostu
cudownie.
Wplatam palce we włosy, potrząsam nimi,
aby nie wyglądały na ulizane, wybiegam z pokoju i… wpadam na plecy mojego
byłego. Ten natychmiast się odwraca, po czym lustruje mnie wzrokiem.
– Skończyłaś? – pyta. – Zaraz dostaniesz
coś do jedzenia.
– Cameron, ja nie przyjechałam tu w
odwiedziny do tego faceta i nie mam zamiaru korzystać więcej z niczego, co do
niego należy, tylko po to, by dopisał mi to do rachunku! – wybucham, na co on
wyraźnie zaciska szczękę.
– Nie krzycz na mnie, to nie ja biegałem
po Phoenix z kijem baseballowym – fuka.
– Ale to była twoja wina! Ty mnie
zostawiłeś! – warczę, dźgając go palcem.
Przez chwilę widzę w jego oczach przebłysk
bólu i żalu. Unosi rękę, zbliża ją do mojej twarzy, lecz nagle zaciska ją w
pięść, zerka w bok i robi krok w tył.
– Chodź – mówi znacznie łagodniejszym
tonem. Rusza, a ja podążam za nim.
Schodzimy po schodach i kierujemy się na
drugi koniec budynku. Przed wejściem do jednego z pomieszczeń Cam zatrzymuje
się i każe mi poczekać. Tak też robię, choć moja natura daje o sobie znać –
zaczyna mnie rozpierać energia. Nic na to nie poradzę.
Po kilku minutach mój były otwiera drzwi
i pokazuje, żebym weszła.
Po przekroczeniu progu widzę mężczyznę,
który mnie uprowadził. Siedzi w ogromnym brązowym fotelu za potężnym biurkiem,
szczerząc się podczas rozmowy przez telefon.
– Tak, Rhys, może się zgodzę, jeśli
udostępnisz mi swoją małżonkę na jedną noc – oznajmia, wskazując, abym usiadła
na fotelu po drugiej stronie. – Dobra, dobra – dodaje i się rozłącza.
Ten facet ma tak nadmuchane ego, że
któregoś dnia po prostu wybuchnie.
– Co ja tutaj robię? I proszę mi nie
mówić, że jestem winna pieniądze. Sama opłata za czynsz, którą, jak mniemam,
pan wziął, powinna pokryć koszty naprawy – mówię z wyrzutem.
– To prawda, ale u mnie odsetki rosną
bardzo szybko i nie jesteś w stanie ich spłacić – odpowiada ze spokojem,
wbijając we mnie magnetyzujące spojrzenie.
– Zatem czego pan chce, panie Valenti? –
Mam nadzieję, że tym razem uzyskam odpowiedź.
– W moim świecie nie masz pieniędzy,
musisz zapłacić krwią. Postanowiłem wziąć swoją zapłatę. Ciebie.
Wywracam oczami.
– Skąd wiedziałeś, że tu będę?
– Wkroczyłaś na nieodpowiedni teren, zniszczyłaś
moją własność i jeszcze miałaś czelność uciec, a potem… – Przerywa, marszcząc
brwi; myśli nad czymś. – Powiedzmy, że postanowiłaś wyprowadzić się w tym samym
czasie, kiedy ja przejmowałem nowe terytorium.
– Co mam niby teraz zrobić? Jak spłacić
odsetki?
– Nie zaplanowałem jeszcze niczego
odnośnie do twojej osoby. Może przydzielę cię do pracy w pubie albo w domu –
informuje, po czym jego usta rozciągają się w chytrym uśmieszku. – Może
będziesz moją nałożnicą, z tym ognistym temperamentem szybko wszystko
odpracujesz.
Ha! Ha! Ha! Pieprznięty żartowniś,
chciałby!
– Nie wiem, za kogo się uważasz nadęty,
zakochany w sobie dupku, ale prędzej połknę garść gwoździ i odstawię kankana z
kaktusem w tyłku, niż pozwolę ci się tknąć – oświadczam z bezczelnym uśmiechem.
Antonio wstaje i obchodzi biurko.
– Alyssa… Alyssa… Alyssa. Masz
szczęście, że jestem dziś w dobrym humorze. Wiesz, co by się stało, gdybym się
bardzo zdenerwował? – pyta, stając za mną. Czuję, jak jego palce zaciskają się
wokół mojej szyi, a wargi muskają płatek ucha. – Przełożyłbym cię przez to
biurko i pieprzył od tyłu do nieprzytomności, każąc łykać te gwoździe.
Jeżeli myśli, że mnie przestraszy, to
się grubo myli. Przeszłam już w życiu przez takie gówno, że jego groźby są dla
mnie niczym.
– Dawaj, Valenti – odpowiadam.
Komentarze
Prześlij komentarz