[PATRONAT] Rozdział pierwszy J.J. Mcavoy "The Untouchables"



PIERWSZY


Każde bezkarne morderstwo odbiera cząstkę bezpieczeństwa z życia wszystkich ludzi.
~Daniel Webster


LIAM

Chciałem po prostu zamknąć oczy. Spędziliśmy cały cholerny dzień w pieprzonym parku, a teraz będziemy przez cały wieczór uśmiechać się do kolejnych politycznych kamer. Ale nie to był mój największy problem. Nie byłem pewien, co nadchodzi, ale wiedziałem, że to coś z piekła rodem.
            Nie chciałem się tym zajmować, poświęcać dni i nocy na próbę rozszyfrowania tajemnicy matki Mel. Nie chciałem, żeby zdjęcie, które trzymałem w ręku, okazało się prawdziwe, bo teraz będę musiał powiedzieć żonie, dlaczego ją okłamywałem. Szukała odpowiedzi, ale nic nie znalazła. To kolejna rzecz, za którą będę musiał przeprosić. Kazałem Declanowi usunąć wszystko, co znalazł, tak żeby nie mogła się do tego dobrać. Myślała, że pracuje razem z nim, a on w rzeczywistości robił wszystko, żeby ukryć przed nią te informacje.
            Ona mnie, kurwa, zabije. Westchnąłem.
            W końcu Mel doszła do wniosku, że Vance ją okłamał. Szkoda, że to nieprawda. Nienawidzę, kiedy kłamcy zaczynają mówić prawdę, to kiepsko wpływa na interesy. Matka Mel żyje i ma się bardzo dobrze. Odkryliśmy, że tuż przed tym, jak pojawiła się w Stanach, przebywała na południu Francji.
            – Muszę jej powiedzieć – stwierdziłem i ścisnąłem nasadę nosa. Pytanie tylko jak. Ona mnie za to zamorduje.
            – Przypomnij jej, że ja tylko wykonywałem rozkazy. Wolałbym dzisiaj nie zginąć – poprosił Declan, marszcząc brwi, i poprawił krawat założony z okazji wieczornej gali.
            – Nawet to cię nie ocali. – Nie żebym zamierzał zostawić go samego w pobliżu Melody. Mogłaby go sprzątnąć, a on nie zrobiłby nic, ale lubiłem go straszyć zawsze, gdy zanadto zbliżał się do mojej żony. Jedyne uczucia, które powinien do niej żywić, to strach i szacunek.
            Obaj staliśmy w ciszy w pokoju ochrony. Była to cisza przed burzą, błysk przed ostatecznym piorunem.
            – Niech Anna spotka się ze mną na gali – powiedziałem, wychodząc z pokoju do gabinetu.
            Szedłem, poprawiając spinki do mankietów. Pamiętałem, by skinąć głową służbie, którą mijałem. Zasada nr 33: Szanuj służących, oni wiedzą więcej, niż pokazują.
            Nikt z nich nie piśnie nawet słowa, ale zasada nadal pozostawała ważna. Wszedłem do pokoju dziennego, w którym znalazłem moją piękną żonę. Ciemne włosy spływały jej idealnymi falami. Brązowymi oczami wpatrywała się w list, który skończyła pisać, po czym podała go Fedelowi stojącemu w rogu pokoju praktycznie jak jej cień.
            Reszta rodziny siedziała wokół telewizora niczym figury czekające, żeby ktoś je namalował. Jedynie rodzice Olivii i nasz nowy strateg polityczny, Mina Sung, wyglądali jak nie na miejscu. Ona i senator stali, jakby bali się, że meble pożrą ich żywcem, a pani Colemen siedziała u boku córki i ściskała jej dłoń.
            Dlaczego tak się martwią? Wygramy miażdżącą przewagą.
            Melody skinęła na Fedela, kiedy pełna gracji wstała z krzesła i ruszyła w moją stronę. Do pokoju wszedł ciemnowłosy Declan w wyprasowanym, czarnym garniturze i udał się prosto w kierunku Cory. Ucałował ją w policzek i przysiadł na oparciu kanapy obok niej.
            Mój wzrok skupił się na Melody i sposobie, w jaki jej srebrna sukienka opinała każdy centymetr ciała. Jej oliwkowa skóra błagała o moje pocałunki, a ja pragnąłem powoli zdejmować z niej tę sukienkę… zanim oczywiście Mel obetnie mi ręce.
            – Wyglądasz nieziemsko – pochwaliłem ją.
            – Dziękuję – odparła. – Więc co przede mną ukrywasz, Liamie? Zachowujesz się dziwnie od tygodni. Byłam dobrą żoną i dałam ci czas, ale zaczynasz mnie wkurzać. – Poprawiała bransoletki na nadgarstku.
            – Co sądzisz, że ukrywam, żono?
            – Teraz unikasz mojego pytania. – Zmarszczyła brwi i przyjrzała mi się uważnie. Wyciągnęła rękę i poprawiła moją muszkę. Albo zamierzała mnie nią udusić, albo po prostu nie podobało jej się, jak ją zawiązałem… ale raczej to pierwsze.
            – Cokolwiek myślisz, że ukrywam, mylisz się.
            – Ale coś ukrywasz.
            Na szczęście matka podgłośniła dźwięk w telewizorze.
            – I oto jest, Ameryko! To już oficjalne. Senator Daniel Colemen jest tegorocznym kandydatem Republikanów i naszym wyborem na przyszłego prezydenta. Był pierwotnym faworytem, więc ta wiadomość nie powinna być dla nikogo zaskoczeniem. Dzisiaj wygłosi zwycięskie przemówienie na Gali Charytatywnej zorganizowanej przez rodzinę Callahanów. Jego jedyna córka, Olivia-Ann, poślubiła Neala Callahana pięć lat temu. Dzisiaj senator będzie świętował, ale od jutra zaczyna się dla niego ciężka praca, jeśli chce pokonać obecnego prezydenta, Franklina Monroe.
            – Rzeczywiście, musisz zabrać się do pracy – powiedziała Mina Sung, wyciszając telewizor, i odwróciła się w naszą stronę.
            – Co? Przecież wszyscy mnie kochają – odparł senator Colemen, szczerząc się do odbiornika ze swojego miejsca. – Wygrałem miażdżącą przewagą.
            Mówiłem.
            Ojciec potrząsnął głową i nalał sobie szklaneczkę brandy.
            – Tylko dlatego, że pozostali kandydaci to kretyni.
            – Albo nie mieli wystarczająco pieniędzy, żeby przebić cię w kampanii – dodał Declan.
            – To wszystko prawda, tak – przyznała Mina, kiedy obeszła kanapę i zatrzymała się tuż za krzesłem Olivii. – Ludzie cię kochają, problemem jednak jest ta oto jej królewska mość.
            – Przecież nic nie zrobiłam. – Olivia rzuciła jej wściekłe spojrzenie.
            Melody i ja z całych sił staraliśmy się trzymać od tego z daleka. Im mniej angażujemy się podczas wyborów, tym mniej ludzie będą komentować przysługi z naszej strony. Niestety, Colemenowie to banda politycznych kretynów, którzy nie mają pojęcia, jak rozpracować system. Zdziwiłbym się, gdyby okazało się, że wiedzą, gdzie jest cholerny Biały Dom. Właśnie dlatego osobiście zatrudniłem Minę Sung, Amerykankę koreańskiego pochodzenia w drugim pokoleniu, z IQ prawie tak wysokim jak moje. W Dartmouth konkurowałem z nią o pierwsze miejsce na roku. Jest politycznym zwierzęciem, które zrobi wszystko, żeby wygrać. To niska kobieta w okularach z grubymi oprawkami i o jedwabistych, czarnych włosach, zawsze zwiniętych w kok. Nie mógłbym odrzucić nikogo, kto wie, jak wykonywać swoją pracę. Przez ostatnie sześć miesięcy robiła wszystko, może poza zaprzedaniem duszy, żeby zniszczyć pozostałych kandydatów stojących jej na drodze. Melody i ja nazywamy ją małym pitbullem.
            – W tym właśnie problem. – Westchnąłem. Nie miałem czasu na te głupoty. – Ludzie myślą, że jesteś zimna i bez serca, masz bogatego męża i potężnego tatusia. Nie lubią cię, i to będzie trwało, dopóki nie przestaniesz pokazywać, kim naprawdę jesteś i zaczniesz być tym, kim chcą, byś była.
            – Sama bym tego lepiej nie ujęła – odpowiedziała Mina, poprawiając okulary. – Ludzie nie wybierają tylko prezydenta, wybierają całą pierwszą rodzinę. Lubią twojego ojca, twoją matkę, ale ty jesteś czarną owcą, którą trzeba przefarbować na biało.
            – W porządku – odezwała się Melody podniesionym głosem. – Zajmę się Olivią. Wy pracujcie dalej nad pozostałymi.
            – Ty? – zapytał Neal z niepokojem, ale i nutą rozbawienia.
            – Tak, ja – warknęła i rozsiadła się wygodniej. – Kobieta, którą publika uwielbia, która trzepocze rzęsami przed kamerą, przyjmuje głupie korony z balonów od irytujących klaunów i ofiarowuje w cholerę dużo pieniędzy tak wielu dzieciakom, że chcą moim imieniem nazwać pieprzoną bibliotekę szkolną. Wiem, jak stwarzać pozory. Z kolei twoja żona potrzebuje kilku lekcji. Powinieneś się cieszyć, że nie zrzuciłam jej z mostu za kiepskie głosowanie.
            – Nie zrobiłabyś tego. – Niebieskie oczy pani Colemen rozszerzyły się, gdy wstała szybko z miejsca. Kiedy stanęła obok córki, wyglądały niesamowicie podobnie, jedyną różnicą były zmarszczki pani Colemen i jej sięgające ramion siwe włosy.
            – Zrobiłaby – odparła moja matka. Nie znosiła, kiedy się kłóciliśmy. Można by pomyśleć, że zdążyła się już do tego przyzwyczaić. W końcu kiedy się nie kłóciliśmy?
– I sprawiłoby jej to przyjemność. – Coraline uśmiechnęła się szeroko. Melody „naprawiła” Corę, jak lubiła to nazywać. Innymi słowy, Coraline żyła teraz po ciemnej stronie razem z nami.
            Pani Colemen nadal stała.
            – Przecież wszyscy tu jesteśmy rodziną…
            – Nie, my jesteśmy rodziną. – Wskazałem na moich najbliższych. – Wy jesteście pionkami, krokiem na drodze do naszych celów, pani Colemen. Brutalne, wiem, ale lepiej, żebyście usłyszeli to teraz, by uniknąć nieporozumień w przyszłości. Dla męża jesteś niczym więcej, jak tylko ozdobą u jego boku. Myślałem, że ustaliliśmy to, kiedy skłoniliśmy was do ponownego ślubu na potrzeby kampanii. To układ, na który poszliście. Dlatego też ratuj się i zajmij miejsce, bo za chwilę możesz już nie mieć nóg, na których będziesz mogła stać. Jest dużo ładnych blondynek, którymi możemy cię zastąpić.
            Zszokowana usiadła.
            Witamy w rodzinie.
            Może właśnie w tej chwili dotarło do niej, co podpisała. Chciała zostać pierwszą damą, by być twarzą ekologicznej i edukacyjnej zmiany. Taki był układ. Ale Melody i ja to ręce, które ją karmią, i jeśli nas ugryzie, wyrwiemy jej wszystkie zęby, co do jednego.
            – Cóż, senatorze, powinniśmy jeszcze raz przećwiczyć pańską mowę – zwróciła się Mina do pana Colemena, stukając w tablet.
            – Myślę, że też chętnie posłucham – rzekła pani Colemen. Uśmiechnęła się nerwowo i wyszła.
            – To moi rodzice, mógłbyś powstrzymać się od grożenia im, proszę? – syknęła przez zęby Olivia, sprawiając, że Neal chwycił ją za rękę.
            – Dlaczego? Grozimy tobie, a przecież wżeniłaś się w tę rodzinę – wyjaśniła Melody, a ja się uśmiechnąłem.
            Olivia spojrzała w kierunku Evelyn i Sedrica, którzy wydawali się prowadzić własną, prywatną konwersację i zaczęła tupać nogą jak rozpieszczona gówniara, którą była. Moi rodzice mogli gówno zrobić, zresztą i tak nie zamierzali. Evelyn… Cóż, moja matka była szczęśliwa wtedy, kiedy jej mąż był. O ile mogła organizować tyle imprez, ile chciała, wszystko było dla niej w porządku. Ojciec skończył już z tym biznesem, miał czyste ręce i zajmował się naszymi legalnymi przedsięwzięciami. Rodzina Callahanów nie kontrolowała tylko rynku narkotyków. Hotele, restauracje, spa, kluby… Mieliśmy tego tyle, że szczerze mówiąc, straciłem rachubę. Nie wspominając już o ilości udziałów, które posiadaliśmy w największych światowych korporacjach dzięki rodzinie Giovannich, do której obecnie należała już tylko Mel. Callahanowie utrzymywali nasz sekret pod przykrywką małych biznesów od pokoleń, ale odkąd Melody samodzielnie odbudowała potęgę Giovannich, potrzebowała szybszego sposobu na ukrycie własnych krwawych dochodów. Naprawdę mamy na własność to miasto, ten stan, a Olivia wydaje się wciąż tego nie rozumieć, mimo że minęło tyle czasu.
            – Ta rodzina jest jebnięta na głowę i kompletnie dysfunkcyjna – warknęła Olivia, zmierzając w stronę drzwi. – Powinniśmy ochraniać się nawzajem i wspierać. Jednak wy tylko ciągle przypominacie, że nie zawahalibyście się zabić każdego z nas.
            – Najwidoczniej nie przypominamy wystarczająco często. – Zmrużyłem powieki, kiedy ruszyłem w jej kierunku. Zrobiła wielkie oczy, a Neal natychmiast stanął między nami. – Odsuń się, bracie – powiedziałem łagodnie. – Nie skrzywdzę jej.
            Neal zacisnął szczękę i zrobił tylko mały krok w prawo, pozwalając mi stanąć twarzą w twarz z Olivią.
            – Codziennie narzekasz i biadolisz na nas, a jednak budzisz się rano. To nie kwestia szczęścia ani nawet wola Boga, to dlatego, że jesteśmy rodziną. Tylko z tego powodu jeszcze nie kazałem wyrwać ci języka z gardła. Żyjesz, ponieważ mój brat, na którym zaczęło mi zależeć, był na tyle głupi, żeby się w tobie zakochać. Przez te wszystkie lata miałaś wolność wypowiedzi, ale teraz odbieram ci to prawo. – Ująłem w dłoń jej twarz i poczułem, jak Neal się wzdryga. – Nigdy więcej nie będziesz mi mówić, jak powinna wyglądać ta rodzina. Jeśli to zrobisz, Olivio Callahan, nie znajdziesz na świecie takiej miłości, która ochroniłaby cię przede mną.
            Kiedy się odsunąłem, była bledsza niż błękitna sukienka, którą miała na sobie.
            – Może wszyscy powinniśmy odpocząć w samotności przez ten czas, który pozostał do gali – stwierdziła moja matka, kiedy podeszła i chwyciła mnie za rękę. Odciągnęła mnie, dając Nealowi chwilę z Olivią.
            – Wspaniały pomysł, mamo. – Pocałowałem ją w policzek i odwróciłem się do Melody. Widok pożądania w jej oczach sprawił, że zapomniałem o wszystkim.
            Wyciągnąłem do niej rękę.
            – Żono.
            Potrząsnęła głową.
            – Olivia i ja popracujemy nad poprawą jej publicznego wizerunku przed galą.
            – Myślę, że Olivia ma już dość lekcji jak na jeden wieczór – wtrącił się ojciec, spoglądając na wciąż bladą kobietę w ramionach Neala. Zemdliło mnie, wyglądała jak jedna z tych głupich dziewuch z okładek romansów.
            – Do gali zostało jeszcze trochę czasu – odparła Melody. – Mam nadzieję, że to nie potrwa długo.
            – Mam iść z wami? – zapytał Neal, co miało znaczyć: nie idziesz nigdzie z moją żoną beze mnie”.
            Melody się nie wycofała i wcale jej o to nie podejrzewałem.
            – Olivia nie chce, żebyś z nami szedł. A przynajmniej tak powiedziała Adrianie, kiedy poinformowała ją o planach na dzisiejszy wieczór.
            Tylko Bóg wie, co to miało znaczyć.
            – Nic mi nie będzie, Neal – oznajmiła Olivia, puszczając go.
            – Czy ja mam pójść? – zapytała Cora radośnie, prawie przewracając krzesło. Declan spojrzał na nią pożądliwie i owinął rękę wokół jej talii. Zerknęła na niego, ale nie odepchnęła. Terapia im pomagała… powoli, ale pomagała.
            – Przepraszam, Cora, ale to prywatne spotkanie – odparła Mel.
            Zanim zdążyła wyjść, pociągnąłem ją w tył, ignorując ekscytację, którą czułem, dotykając jej.
            – Co planujesz, kochanie? – zapytałem i pocałowałem ją głęboko, kiedy już otwierała usta, żeby odpowiedzieć.
            – Dowiesz się wkrótce. Wrócimy w ciągu godziny.
            Miałem złe przeczucie, ale śmierć Olivii z rąk Mel to teraz najmniejszy z moich problemów.

MELODY

Zostawiłam męża i całą rodzinę za sobą, wiedząc, że Olivia za mną podąży. Cała noc przebiegła tak idealnie, że można by pomyśleć, iż przewiduję przyszłość. Jednak z każdym dniem Olivia stawała się coraz większym problemem. Wydawała się nie rozumieć otaczającego ją świata. Nie dostrzegała szerszej perspektywy i im dłużej pozostawała ślepa na rzeczywistość naszego życia, tym większą odpowiedzialność musieliśmy na siebie przyjmować. Rodzina znaczy dla nas wszystko, ale to również jedyna rzecz, która może nas zniszczyć.
            Gliniarze nie obalali tylko największych bossów w historii, niszczyli też ich rodziny, ludzi, których utrzymywali i chronili. Chodzi o debili, którzy mieli na tyle szczęścia, by dzielić z mafią to samo DNA, albo którzy zakładali obrączkę na palec. Którzy cieszyli się wszystkimi korzyściami – pieniędzmi, sławą i szacunkiem. Jednak nikt z nich nie rozumiał, jak delikatne było to wszystko, zwłaszcza kobiety wżenione w rodzinę. Olivia stanowiła nasze najsłabsze ogniwo i prędzej mnie piekło pochłonie, niż pozwolę jej nadal działać tak jak do tej pory.
            Zajęło nam z Liamem całe tygodnie, żeby zaplanować, czego tak naprawdę chcemy. Przecież nie obudziliśmy się pewnego ranka, mówiąc sobie: „zdobądźmy Biały Dom”. Rozważaliśmy wszystkie wady i zalety wykorzystania senatora Colemena, jako że już był blisko rodziny. Jednak z tego właśnie powodu okazał się idealny.
            – Dokąd idziemy? – zapytała Olivia, kiedy weszłyśmy do garażu. Fedel podał mi kluczyki do mojego białego Astona martina, po czym wręczył mi również broń.
            – Wsiadaj do samochodu, Olivio – powiedziałam tylko tyle, a ona zamarła. Niebieskimi oczami całkowicie skupiła się na pistolecie.
            – Fedel. – Westchnęłam i usiadłam za kierownicą.
            – Puszczaj mnie! – wrzasnęła Olivia, kiedy chwycił ją, by zmusić do zajęcia miejsca pasażera.
            Przytrzymał ją, wepchnął do środka i zatrzasnął drzwi, a ja wcisnęłam gaz.
            – Czego ty, do cholery, ode mnie chcesz, Melody?! – krzyknęła.
            – Chcę, żebyś była Callahanem, nie Colemenem – odparłam, rozsiadając się w fotelu.
            – Co to, kurwa, znaczy? Jestem Callahanem. Byłam nim nawet przed tobą, pamiętasz? – sapnęła i wyjrzała przez okno.
            Zaśmiałam się. Tak bardzo chciała czymś mnie przebić.
            – Nie, jesteś Colemenem udającym Callahana. Narzekasz jak Colemen, ukrywasz się jak Colemen i nie masz jaj jak Colemen. To znaczy, że wyglądasz jak matka i zachowujesz się jak ojciec. Przeraża mnie, czym mogłabyś się stać, gdybyś włożyła w to nieco wysiłku. Wygląda na to, że Liam i ja będziemy musieli nauczyć całą twoją rodzinę, jak wyhodować sobie jaja.
            – Dziękuję, Obi-Wan Kenobi, ale ani nie potrzebuję, ani nie chcę twojej pomocy. Zabierz mnie do domu albo pójdę pieszo! – warknęła i zakręciła blond włosy wokół palców.
            To mnie zmartwiło.
            – W szpilkach od Jimmy’ego Choo za siedemset dolarów? Niedoczekanie. – Byłam pod sporym wrażeniem, że w ogóle wiedziała, kim jest Obi-Wan Kenobi. To pewnie zasługa Neala.
            – W jakąkolwiek grę…
            – Nie gram w żadne gry, Olivio. Gry są dla dzieci. Ja pracuję. Pracuję w każdej chwili i każdego cholernego dnia. Robię to, żeby ta rodzina – nasza rodzina – mogła przenosić góry. Pracuję, żebym nigdy nie musiała czegoś chcieć, żebym mogła zdobyć cokolwiek zechcę. A teraz pracuję nad tobą, więc się, kurwa, zamknij. – Miałam ochotę rozwalić jej tę pieprzoną czaszkę.
            Na szczęście nie powiedziała nic więcej i wkrótce dojechałyśmy do celu, klifu nad pięknym Jeziorem Michigan.
            – Przykro mi, ale ja nie lecę na dwa fronty – zażartowała, choć nie zabrzmiało to w ogóle zabawnie. – Chociaż to bardzo ładne miejsce na randkę.
            – Wysiadaj, Olivio.
            Spojrzała z wściekłością, jak zawsze, ale zrobiła, co jej kazałam.
            Okrążyłam samochód i otworzyłam bagażnik.
            – Czas dorosnąć, Olivio.
            – Wiesz co, Melody… – przerwała w momencie, gdy zobaczyła nagiego mężczyznę zwiniętego w kłębek na dnie bagażnika.
            Zaczęła się powoli cofać, zasłoniła usta, a jej oczy zalśniły łzami. Mężczyzna walczył z łańcuchami i krzyczał w knebel, który miał w ustach. Z każdym wydawanym przez niego dźwiękiem Olivia drżała coraz bardziej. W końcu zwróciła wszystko, co przed chwilą zjadła i zaszlochała.
            – Zaraz wracamy. Spotkanie rodzinne – oznajmiłam człowiekowi i ponownie zamknęłam bagażnik. Usiadłam na nim i chwilę przyglądałam się, jak Olivia próbowała odzyskać spokój.
            – Coś ty zrobiła?! – krzyknęła.
            Myślałam, że to oczywiste.
            – To jeden z mężczyzn, którzy cię zgwałcili, prawda? Matt, najlepszy przyjaciel Harveya? Przywiozłam go tu, żeby ci pomóc.
            – Nie pomagasz mi! Nie potrzebuję twojej pomocy! Nigdy nie prosiłam o twoją pierdoloną pomoc! – ryknęła, sprawiając, że całe jej ciało zadrżało.
            Westchnęłam i pochyliłam się do przodu.
            – Nie wie nikt poza mną. Ani Neal, ani Evelyn, nawet twoi rodzice. Osobiście prześledziłam twoją dokumentację. Przeszukałam całą cyberprzestrzeń i znalazłam protokół z obdukcji zapisany na nazwisko Courtney A. O’Brien, wzrost 172 centymetry, grupa krwi: AB, kolor włosów: blond, kolor oczu: niebieskie… To ty. CAO, twoje inicjały czytane od tyłu? Byłaś przerażona i nie zdołałaś wymyślić na szybko lepszego kłamstwa. Twoi rodzice byli nikim, ale o krok od stania się kimś. Poszłaś do szpitala, nawet złożyłaś zeznania na policji. Wszystko łatwo znalazłam, kiedy miałam już nazwisko. Każdego roku, w rocznicę, lądujesz w szpitalu z powodu silnych wymiotów i utraty wagi…
            – Zamknij się, Melody! – Zasłoniła uszy dłońmi, jakby to mogło w czymś pomóc.
            – Co roku czekałaś, aż ktoś poukłada klocki. Żeby wymierzyć sprawiedliwość, żeby ci pomóc. Właśnie dlatego przyszłaś do mnie…
            – Przyszłam do ciebie, bo nie chciałaś wyjść z pieprzonego łóżka! – krzyknęła.
            – Przyszłaś do mnie, bo Adriana z tobą rozmawiała. Gdzieś w głębi duszy chciałaś tego. Błagałaś o to. Chciałaś, żebym odnalazła twoich gwałcicieli i tak naprawdę wcale nie chciałaś ich widzieć w więzieniu. Chciałaś, żeby umarli. Żeby cierpieli tak, jak ty cierpiałaś. Przyszłaś do mnie, żebym mogła zrobić z ciebie Callahana. – Zeskoczyłam z bagażnika i chwyciłam ją, zmuszając, żeby odsunęła dłonie od uszu.
            – Czekasz, żeby ktoś cię ocalił, ale nikt nie może tego zrobić. Sama musisz się uratować. Mogę ci pomóc, ale nie mogę cię ocalić, Olivio. Jesteś jebanym Callahanem. My nigdy nie jesteśmy ofiarami, jesteśmy prześladowcami. Kara za napaść na nas to zawsze śmierć. Czas na twoją zemstę.
            Wyglądała na kompletnie zagubioną, kiedy podałam jej broń.
            – Nie jestem taka jak ty, Mel. Nie mogę zabić drugiego człowieka. Nie jestem morderczynią. Nie takiej sprawiedliwości chciałam – oznajmiła, ponownie się okłamując.
            Nienawidziłam kłamców. Podeszłam do bagażnika i otworzyłam go, a ta głupia świnia znowu zakwiczała.
            – Wygląda na to, że wracasz do Cancun – powiedziałam do niego. – Nie martw się o tę dziewczynę, którą tam zgwałciłeś i zamordowałeś, posprzątaliśmy wszystko. Jej pogrążeni w żałobie rodzice pochowają ją w ten weekend…
            – Co ty robisz? Nie możesz go wypuścić! – zawołała Olivia, ale nie mogła zmusić się, żeby podejść bliżej do samochodu.
            – Chciałaś sprawiedliwości, cóż, zgodnie z prawem to jest sprawiedliwość. Istnieje zasada przedawnienia w związku z gwałtem. Courtney A. O’Brien to nawet nie twoje prawdziwe nazwisko. Twoja sprawa zostanie odrzucona. Ja nie zamierzam go zabić. To nie mój demon. Mam związane ręce. – Wyciągnęłam świniaka z bagażnika. Uśmiechnęłam się złośliwie, patrząc na jego związane nadgarstki. – Kiepski dobór słów, co?
            Olivia nic nie powiedziała, więc przycisnęłam ją trochę bardziej.
            – Mam nadzieję, że to posłuży ci jako lekcja – zwróciłam się do faceta. – Jednak wątpię. Świnie takie jak ty potrafią tylko tarzać się w błocie. Gdzie Harvey ukryje cię tym razem, kiedy mu wszystko opowiesz? Przecież to on wysłał cię do Meksyku, gdy tu obecna Olivia została Callahanem, prawda?
            Wyciągnęłam mu knebel z ust, a gdy próbował coś powiedzieć, Olivia przyłożyła mu broń do czaszki.
            – Nic nie mów, po prostu uciekaj – tylko tyle do niego wykrztusiła.
            Serio? Zabij go!
            Wieprz nawet nie czekał, aż rozwiążę mu nogi, zanim zaczął uciekać. Upadł na kolana, a i tak nadal próbował zbiec.
            – Pamiętaj, że nie” znaczy nie”.
Zmarszczyłam brwi i kiedy już postawiłam na niej krzyżyk, Olivia pociągnęła za spust. Nie raz, nie dwa, wpakowała w niego cały magazynek.
„Nie” znaczy nie”! Powiedziałam nie”! Powiedziałam nie”! – wrzeszczała na ciało świniaka, zanim opadła w moje ramiona. Nie lubiłam się przytulać. Szczerze mówiąc, nienawidziłam wszelkiego dotyku poza dłońmi Liama. Jednak w tej chwili Olivia tego potrzebowała, więc pozwoliłam jej obejmować mnie w talii i klepałam ją po głowie.
– Callahan na wskroś.
Postęp.

LIAM

– Panie Callahan! – sępy z aparatami zaczęły krzyczeć w chwili, gdy wysiadłem z samochodu. Poprawiłem marynarkę, pomachałem do nich i uraczyłem moim ślicznym, chłopięcym uśmiechem. Już jedli mi z ręki.
            – Kim jest ten przystojny gość?
Dłoń spoczęła na moich plecach. Okręciłem Melody wkoło i odchyliłem ją głęboko.
            – Liam Callahan, a ty? – Uśmiechnąłem się, kiedy wywróciła oczami.
            – Melody Callahan. Czy mógłbyś już mnie podnieść, proszę? – zapytała słodko, powodując, że wszystkie sępy zaczęły się śmiać.
            – Cóż, to chyba mój szczęśliwy dzień. – Wyszczerzyłem się w uśmiechu i przyciągnąłem ją bliżej siebie, żeby wyszeptać: – Gdzie byłaś, kochanie, i dlaczego się przebrałaś?
            Miała teraz na sobie krwistoczerwoną suknię, która podkreślała wszystkie jej krągłości.
            – Nie teraz, Liamie – odparła, nadal pokazując zęby w uśmiechu i odwróciła się do obiektywów.
            – Państwo Callahan! – zawołał reporter. – Wielu ludzi twierdzi, że to państwa wsparcie doprowadziło senatora Colemena do miejsca, w którym jest dzisiaj. Czy głosujecie państwo na niego tylko ze względu na bratową?
            – Oczywiście, że nie – wyjaśniła Mel uprzejmie. – Wspieramy senatora Colemena, ponieważ uważamy, że jest najlepszym człowiekiem na tym stanowisku. Jest uprzejmy, otwarty i pracowity. A ponad to wszystko popieram jego program polityczny.
            – W ubiegłym roku doniesiono nam, że pani ojciec zginął w bombardowaniu w Turcji, jednak nikogo o to nie oskarżono. Jeśli senator Colemen zostanie prezydentem, będzie pierwszym republikańskim reprezentantem kraju stanowczo opowiadającym się przeciwko karze śmierci i wojnie. Ofiary terroryzmu, takie jak pani ojciec, nie doczekają się sprawiedliwości – oznajmił dziennikarzyna, a ja poczułem potrzebę wpakowania mu kulki między oczy.
            – Nie mogę się wypowiedzieć o wojnie, ale jako katoliczka nie uznaję kary śmierci. Jednak zostawmy pytania polityczne dla kandydata. Ja jestem tylko wyborcą, zupełnie jak pan. – Mrugnęła do niego, a on wyglądał, jakby chciał się spuścić w spodnie.
            – Z całego serca zgadzam się z moją żoną – powiedziałem, jakbym czytał przygotowane notatki, a wszyscy znowu się zaśmiali.
            Staliśmy tam jeszcze przez chwilę, po czym ruszyliśmy do środka, gdzie od razu zauważyłem długie, falowane, blond włosy Anny. Nie mogła tu być długo – w zasadzie w ogóle nie powinno jej tutaj być, ale mimo wszystko należała do rodziny. Kiedy ją wzywałem, zjawiała się, nawet jeśli nie chciała.
            – Zaraz wracam, kochanie – szepnąłem do Melody i pocałowałem ją w policzek.
            Zerknęła na kobietę z tyłu, ubraną na zielono, a mi spodobało się, jak jej brwi się wygięły.
            – Kto to? Kręcą cię blondynki, co?
            – Ona nie… – Westchnąłem. – Wyjaśnię później.
            Uwielbiałem, kiedy była zazdrosna.
            Pocałowałem ją ponownie, językiem otarłem się o jej język i delektowałem się tym, jak słodko smakowała, gdy jęknęła w moje usta. Zmusiłem się, żeby się odsunąć.
            – Kiedy tak jęczysz, dziecinko, nie chcę nic innego, jak tylko unieść tę sukienkę, rozsunąć uda i pieprzyć cię, aż nogi ci zmiękną – szepnąłem jej do ucha.
            – Więc zrób to – rzuciła mi wyzwanie. Szyderczy uśmieszek pojawił się na jej czerwonych ustach. – Zerżnij mnie tak mocno, że osunę się na podłogę, kiedy skończysz. Spraw, że będę krzyczeć twoje imię, aż stracę głos, proszę, Liamie. Proszę, pieprz mnie.
            Jezu Chryste. Byłem tak podniecony, że nie mogłem mówić. Penis mi stwardniał w za ciasnych teraz spodniach i pragnąłem dać jej to, czego ode mnie chciała i dokładnie tak, jak chciała.
            – Twoja przyjaciółka czeka. – Mrugnęła do mnie, wytarła szminkę z moich ust i odsunęła się.
            Patrzyłem, jak odchodzi i z całych sił pragnąłem iść za nią.
            Później. Teraz mam interesy.
            Odwróciłem się i ruszyłem przez tłum, w stronę Anny. Skinąłem na nią, żeby poszła za mną na górę i zostawiła biednego gnojka, z którym flirtowała, tam, gdzie stał. Rozumiałem, jak się czuł. Anna starała się nie zwracać na siebie uwagi, kiedy dotarła na najwyższy balkon i rozejrzała się po sali.
            – Mów szybko – powiedziałem jej, patrząc na moją żonę.
            – Ciebie też miło widzieć, kuzynie. Obciąłeś włosy? Wyglądają ładnie…
            – Anno.
            Zaśmiała się.
            – Wrzuciłam zdjęcie do bazy danych Interpolu i tak, wszystko, co o niej znalazłeś, to prawda. Przedstawia się jako Aviela, Aviela DeRosa, z rodziny przestępczej DeRosa. Moje kontakty twierdzą, że jest najlepszym płatnym mordercą na zachodniej półkuli. Jej ojca, Ivana DeRosa, nie widziano od siedemnastu lat. Nadal nie mamy pojęcia, jak wygląda.
            – DeRosa. – Cholera jasna. W chwili, gdy obaliliśmy jedną rodzinę, kolejna wyrasta na jej miejscu.
            – DeRosa – potwierdziła. – Nigdy nie mieli dużych wpływów w Stanach, ale są jedną z najbardziej bezwzględnych rodzin w Europie i Brazylii. Z tego, co zrozumiałam, wynika, że ten Ivan używał Valero jako przykrywki, żeby pozostać w cieniu. Były na jego temat najróżniejsze doniesienia i akty oskarżenia, ale facet jest nietykalny. Aviela likwiduje największą konkurencję i każdego, kto próbuje się wychylić.
            – Wiem. – Z tego powodu trzymaliśmy się z daleka od Brazylii przez większość czasu. Położyliśmy ręce na pozostałej części Ameryki Południowej, ale Brazylia… Nie warto było tracić ludzi. Dopóki DeRosa byli tam, nie mieliśmy problemów. Ale jeśli Aviela nazywa się DeRosa, oznacza to, że Melody pochodzi nie z jednej, ale z dwóch przestępczych rodzin. Zaczynało się robić paskudnie, i to bardzo.
            Anna podała mi pendrive’a.
            – Co to?
            – Jej lista morderstw. Nic nie jest potwierdzone, ale mogę się założyć, że to ona zabiła wszystkie osoby z tej listy. Zawsze zostawia znak rozpoznawczy gdzieś w miejscu zbrodni. Białe rękawiczki. Nie mam pojęcia, co to znaczy, ale…
            – To wszystko, Anno – przerwałem jej.
            – Liamie, jeśli oni idą po was, może powinieneś na razie się wycofać. Wszyscy jesteście szaleni, ale rzeczy, które robią DeRosa… Robiłam, co mogłam, żeby poukrywać rzeczy i przypisać prawie wszystko, o co mnie prosiliście, innym rodzinom. Jednak nawet ja mam szefów, Liamie, nie rządzę Interpolem. Setki ludzi pracują nad tym gównem i tylko tyle mogę zrobić, żeby oczyścić was z podejrzeń. Zwolnij, przygotuj się na najgorsze, zanim wszystko wymknie się spod kontroli…
            – Widzisz tę kobietę na dole? – zapytałem, patrząc na Melody.
            – Twoją żonę? – Zmarszczyła brwi.
            – Ona ma prawo wiedzieć, kim tak naprawdę jest jej matka.
Nawet jeśli przez to przekroczy granice i stanie w płomieniach.
            – Cholera – przeraziła się Anna. – Ona jest z rodziny DeRosa? Szlag.
            Pomyślałem dokładnie to samo.
            – Nie wiem, czego chcą, Anno, ale to nie minie tak po prostu. Na razie zostań i miej oczy otwarte. Poza tym z tych setek osób pracujących nad sprawą nigdy nie wiesz, kto tak naprawdę jest po twojej stronie. – Mrugnąłem do niej. To zabawne, kiedy myślała, że jest jedynym szpiegiem pracującym dla rządu.
            – Liamie…
            – Baw się dobrze na gali, Anno – rzekłem i opuściłem ją.
            Na razie będę musiał ujarzmić wewnętrznego potwora, który chce jedynie spalić moją teściową żywcem. Muszę udawać, że jestem honorowym członkiem społeczeństwa, który nie uznaje kary śmierci i chodzi do kościoła co niedzielę. Dzisiaj pozostanę Doktorem Jekyllem, a jutro stanę się Mr Hyde’m.

            Kiedy spojrzałem Mel w oczy, mogłem tylko wyobrazić sobie potwora, który zostanie uwolniony, kiedy się dowie.

Komentarze

Popularne posty