[PATRONAT] Rozdział drugi Meg Adams "Ochroniarz"



Rozdział 2

Nikolaj

Wcześniej

Odpaliłem papierosa i mocno się nim zaciągnąłem, po czym wypuściłem powoli dym, jednocześnie bawiąc się zapalniczką. Kilka minut temu przyjechałem w wyznaczone miejsce, w którym ostatnio odbywało się przekazanie towaru. Stary magazyn, usytuowany na uboczu z dala od cywilizacji, idealnie się sprawdzał, nawet jeśli śmierdziało w nim moczem na kilometr. Rozejrzałem się po hali: po podłodze walały się puste butelki i śmieci, ale przynajmniej nikt poza żulami się tu nie zapuszczał.
Gdy usłyszałem wycie silnika, wyrzuciłem fajkę, przydeptałem ją butem, a następnie wyciągnąłem zza paska broń. Wymierzyłem w podjeżdżającą białą ciężarówkę, już z daleka widząc znajomą twarz kierowcy. Czekałem, aż zaparkuje, żebym mógł przejąć transport.
Gruby zatrzymał się tuż obok mojego czarnego dostawczaka, aby skrócić sobie drogę przeładunku. Zgasił silnik, wysiadł i wyciągnął w moją stronę tłustą łapę. Zerknąłem na niego spod byka, więc schował ją szybciej, niż wystawił. Tylne drzwi otworzyły się z hukiem; napiąłem ramię, celując prosto w wysiadającego faceta. Widząc kolejną znajomą gębę, opuściłem spluwę.
– Ile tego macie? – spytałem, wskazując na znajdujące się z tyłu paczki. Od razu zauważyłem, że brakuje przynajmniej jednej trzeciej.
– Dziesięć.
– Kurwa, miało być dwa razy tyle. – Potarłem twarz wierzchem dłoni, w której trzymałem pistolet.
– Problemy na granicy. Psy wywęszyły jeden z samochodów.
– Mieliście się, kurwa, przyłożyć do pakowania, ale woleliście w tym czasie pierdolić, co?
Wkurzyłem się. Przystawiłem lufę do jego czoła. Gruby zaczął się pocić jak świnia i wić, jakbym już zdążył odstrzelić mu jaja.
Sokół, co ty odpierdalasz? Przecież wiesz, jak jest. Robimy, co możemy. – Trząsł portkami, tłumacząc się drżącym głosem.
Nienawidziłem słabości, bo w tym biznesie tacy ludzie szybko kończyli w piachu.
– Gówno mnie to obchodzi. Jeszcze jedna taka akcja i będziecie się cieszyć, jeśli pożegnacie się tylko z kasą. Dobrze wiesz, że już brakuje towaru.
Warknąłem pod nosem, po czym podszedłem do jednej z paczek i poszperałem wśród środków chemicznych, żeby znaleźć woreczek. Rozerwałem go, nabrałem trochę na palec, a potem wtarłem w dziąsła. Po ostatniej wpadce z jakimś gównem nie miałem zamiaru znowu narażać dupy.
– Wpakujcie to do mnie.
Po sprawdzeniu prochów wyciągnąłem z przedniego siedzenia torbę z kasą i odliczyłem połowę gotówki. Gruby z kumplem uwijali się jak w ukropie, żeby jak najszybciej odjechać. Oparłem się o maskę, wyciągnąłem fajkę i odpaliłem, czując, że w mojej kieszeni wibruje telefon. Wsadziłem papierosa do ust, a następnie odebrałem.
Czto tam[1]?
Sdelano[2]?
Sejczas wyjezrzaju[3].
Prijechali nowyje, tak czto pospieszy. Zawtra delaem perebros[4].
Rozłączyłem się i schowałem telefon do kieszeni. Kiedy wszystko zostało przeładowane, a ciężarówka zniknęła za zakrętem, wyjechałem z magazynu. Na zewnątrz było już ciemno, ulice skrzyły się od pokrywającej je cienkiej warstwy lodu.
– Jebana zima – mruknąłem do siebie, podkręcając ogrzewanie, po czym zacisnąłem palce na kierownicy.
Normalnie pokonywałem tę trasę dużo szybciej, teraz nie mogłem ryzykować. Przez wypadek bylibyśmy w głębokiej dupie. Do przejechania miałem jakieś siedemdziesiąt kilometrów, jednak jeśli unikało się uczęszczanych szlaków, podróż zajmowała więcej czasu. Skręciłem ostro w szosę prowadzącą przez las. Włączyłem radio i skupiłem się na jeździe. Po godzinie dotarłem w pobliże Sanoka do gościa zajmującego się dalszą dystrybucją. Zgasiłem światła i jechałem powoli, jak zawsze zatrzymując się na skraju lasu, żeby najpierw sprawdzić teren.
Wyciągnąłem drugą broń ze schowka, po czym ostrożnie wysiadłem z auta. Pieprzony śnieg skrzypiał pod nogami, przecinając głuchą ciszę. Miałem złe przeczucia. Było za spokojnie.
Zakradłem się na tyły domu i zajrzałem przez okno, cały czas trzymając przed sobą wyciągniętego glocka. Poturbowany Szeryf siedział przywiązany do krzesła, a jakiś łysy frajer celował w jego głowę.
Zacisnąłem szczękę, mocno chwytając pistolet oburącz. Rozejrzałem się, a następnie sprawdziłem podwórko. Nikogo więcej nie było. Mogłem odjechać, ale, kurwa, lubiłem gościa. Był zabawny. Poza tym sprawdzał się i miał dobre kontakty.
Wszedłem do środka, nie bawiąc się w ceregiele. Wycelowałem w łysego, który natychmiast skierował swoją broń na mnie.
– No, ja pierdolę, nareszcie – wyrzęził łysy. – Ileż można czekać? – powiedział głośniej.
Kątem oka dojrzałem ruch po prawej stronie. Z drugiego pomieszczenia wyszedł kolejny napakowany kark.
Przewróciłem oczami. Myślałem, że konkurencję – bo obstawiałem, że to jeden z lokalnych dilerów ich nasłał – stać na coś lepszego.
– Nie jestem dziś w nastroju na zabawę, naprawdę, panowie. – Uśmiechnąłem się, gdy ten z prawej podszedł bliżej. Czekałem tylko na dobry moment.
– Dawaj broń, kurwo. I gadaj, gdzie masz towar, który miałeś przywieźć temu śmieciowi.
– Może trochę kultury?
– Spierdalaj, gnoju. Tutaj to my ustalamy reguły.
Moja cierpliwość się kończyła.
Nim łysy numer dwa zdążył zajarzyć, co się dzieje, dostał z pięści w szczękę, a ja, korzystając z zamieszania, wyciągnąłem zza paska drugą broń. Miałem ich obu na celowniku. Pokręciłem głową z zażenowaniem, bo mięśniak trzymający pistolet nawet nie drgnął.
– Powiedziałem „grzeczniej”, panowie – warknąłem, wymachując spluwą.
– Pożałujesz tego – syknął ten, którego uderzyłem, zginając się wpół i plując krwią. – Kurwa, wybiłeś mi zęba, chuju… Zabiję cię! – Szarpnął się, ale widząc wycelowaną wprost w jego czoło lufę, stanął jak wryty. W ich przypadku za górą mięśni nie podążało wysokie IQ ani nawet odwaga. Byli mocni w gębie i nic więcej.
– Spróbuj szczęścia… – Zaśmiałem się, bo takie czcze groźby mnie bawiły. – Kto was przysłał?
– To ludzie Mokrego, widziałem tatuaż. – Szeryf nagle obudził się z transu, w którym tkwił, odkąd wszedłem.
Skoro już to wiedziałem, nie potrzebowałem więcej wyjaśnień. I oni też to zrozumieli. Mieli na tyle rozsądku, żeby zorientować się, co to dla nich oznacza. Łysy z pistoletem zaczął się wycofywać. Gdy zauważył, że mu się przyglądam, pchnął w naszą stronę stół, w tym samym czasie strzelając na oślep i podążając do drzwi. Pierwsza kula trafiła gdzieś dwa metry ode mnie, kolejne znacznie bliżej, jednak nadal nie na tyle, żebym mógł dostać. Mokry był idiotą i jego ludzie także. Kopnąłem krzesło Szeryfa, tak aby mężczyzna nie siedział na linii ognia, a potem schyliłem się za komodą, bo łysy nadal nie odpuszczał. Mógł po prostu uciec, ale nie skorzystał. Schował się w drugim pokoju. Słysząc, jak przeładowuje magazynek, unieruchomiłem postrzałem w udo tego drugiego, wciąż oszołomionego uderzeniem i przypatrującego się tępo temu, co się dzieje.
– Kurwa, ja pierdolę! – wrzasnął, upadając na podłogę.
– Nie rób głupot, to przeżyjesz. Masz tu zostać – rzuciłem do niego i pobiegłem za tym pierwszym. Obaj wylecieliśmy na zewnątrz, mierząc do siebie z odległości kilku metrów.
Wystrzeliłem, zanim on zdążył dobrze wycelować.
Krew rozbryzgała się na śniegu.
Podszedłem powoli, żeby sprawdzić, czy nie żyje. Nie musiałem strzelać ponownie. Facet nie oddychał.
– Zatroszczysz się o swojego kolegę – odezwałem się do rannego gościa zaraz po powrocie do środka i zacząłem rozwiązywać Szeryfa. Kark skrzywił się, ale posłusznie wykuśtykał z domu, mocno uciskając postrzeloną nogę. Za domem znajdowało się urwisko prowadzące wprost do rzeki. Znalazłem odpowiedni rów, do którego łysy sturlał ciało, a następnie zakrył wszystko gałęziami. Właściwie wątpiłem, by ktoś trudził się poszukiwaniami; dom stał na zadupiu, a lokalna policja była dobrze opłacana. Mokry zapewne też nie potrzebował tego typu kłopotów. Mogłem spać spokojnie.
Po skończonej robocie łysy osunął się na grunt i skulił, jakby czekał na egzekucję.
Spierdalaj i powiedz Mokremu, że jeśli jeszcze raz wejdzie na nasze terytorium, dostanie to, czego chce. Pierdoloną wojnę. A ty, jeśli piśniesz choć słówko o swoim koleżce, skończysz tak jak on, zrozumiałeś?
Frajer kiwnął głową, po czym pokuśtykał, mamrocząc coś pod nosem, jednak gdy tylko znalazł się poza ogrodzeniem, przyśpieszył, jakby nagle dostał jakichś supermocy.
– Wyjedź gdzieś – powiedziałem do Szeryfa po powrocie do domu. – Mokry może tak łatwo nie odpuścić. Za jakiś czas się z tobą skontaktuję, to ustalimy, co i jak. A, i poinformuj kogoś, że pojechałeś na wakacje, żeby nikt nie zaczął cię szukać.
Mężczyzna przytaknął. Trzymał się na nogach o własnych siłach, więc musiał radzić sobie dalej sam, mimo że nie wyglądał dobrze. Jego bluza była przesiąknięta krwią, podobnie jak jedna z nogawek. Jednak nie mogłem mu bardziej pomóc. Nie miałem czasu.
Schowałem spluwy, a następnie wyszedłem z domu.
Wyciągnąłem telefon i dałem znać o zmianie planów.
Po niespełna pół godzinie wjechałem na odśnieżone podwórko obok starego, piętrowego domu, który znajdował się – podobnie jak poprzedni – na odludziu. Z daleka było widać odłażącą płatami farbę oraz połatany dach. Ruda czekała na mnie już na zewnątrz, przynajmniej tym razem nie musiałem się bawić w podchody.
– Dawno się nie widzieliśmy – mruknęła, próbując mnie pocałować. Odsunąłem ją, bo nie lubiłem mieszać interesów z prywatą. Spojrzałem na nią chłodno. – Co jest, nadal taki zimny drań? – Uśmiechnęła się zalotnie i puściła do mnie oko. Miała za mocny makijaż, przez co wyglądała jak dziwka, ale bywałem u niej tak rzadko, że miałem to w tej chwili w dupie.
– Nie zapędzaj się. – Zgromiłem ją wzrokiem.
Ruda zrobiła krok do tyłu, kręcąc głową.
– Czyli nie przyjechałeś do mnie… – Wskazała na samochód. Widziałem w jej oczach nadzieję i mimo że już na początku jasno określiłem warunki, z każdym kolejnym razem było jej więcej.
– Mam paczki, wszystko tak jak ostatnio. – Potarłem palcami oczy. Ruda za bardzo się angażowała, a ja nie mogłem na to pozwolić. Nie potrzebowałem żadnych komplikacji. Ani tym bardziej nikogo, kto mógłby stać się łatwym celem dla moich wrogów.
– Okej, garaż jest pusty. Zrobię coś do picia.
Przytaknąłem, obserwując, jak znika w domu. Nim zamknęła drzwi, obejrzała się przez ramię i spojrzała na mnie, zakładając za ucho rude loki.
– Zmyj to gówno, przecież wiesz, że wolę cię bez tego.
– To mnie stąd zabierz, żebym nie musiała tak wyglądać – rzuciła smutno na odchodne.
Oboje wiedzieliśmy, że to niemożliwe.
Zacisnąłem usta, po czym bez słowa wsiadłem do auta.
Gdy uwinąłem się z robotą i wszedłem do środka, Ruda siedziała w kuchni.
– To krew? Mam nadzieję, że nie twoja. – Przytknęła palec do mojej kurtki w miejscu, gdzie było widać kilka czerwonych kropek.
Wzruszyłem ramionami, unosząc brew. Czekało mnie spalenie kolejnych ciuchów.
– Rozumiem, komplikacje. Zostaniesz na noc? – spytała, biorąc do ręki parującą kawę. Druga, w dużym kubku, czekała na mnie.
– Nie mam czasu. Odłóż to. – Podszedłem i oplotłem dłonią miedziane włosy zaraz po tym, jak Ruda wykonała polecenie. Pociągnąłem je tak, żeby odgięła głowę do tyłu. Podobało mi się, że nie miała na sobie już tego całego kolorowego syfu. Nachyliłem się, całując jej rozchylone, wilgotne usta. Jedną dłoń wsunąłem pod sweter i chwyciłem za pierś, orientując się, że nie ma stanika.
– Czegoś jeszcze nie założyłaś? – spytałem, drażniąc i ściskając kolejno sterczące brodawki.
– Sam się przekonaj – wyszeptała wprost w moje usta.
Uśmiechnąłem się pod nosem. Lubiłem te jej gierki. Nakręcały mnie.
W końcu wyciągnąłem rękę i puściłem ją, żeby mogła się rozebrać. Dzięki temu, że tańczyła w klubie na rurze, miała doskonałe ciało, z którym potrafiła robić cuda. Zrzuciłem kurtkę, a następnie ściągnąłem przez głowę bluzę.
Ruda szybko zrozumiała, co ma zrobić, więc wstała i wskazała na sypialnię.
– Mówiłem, nie mam czasu – warknąłem, chwytając ją za nadgarstek. Zmrużyła oczy, jednak na jej ustach zagościł przebiegły uśmiech. Przyciągnąłem do siebie jej drobne ciało, po czym pchnąłem ją na stół. Kubek spadł na podłogę, roztrzaskując się z hukiem.
– A ja tak się starałam, żeby była taka, jak lubisz – sapnęła, rozpinając powoli spodnie.
– Będziesz miała jeszcze szansę się wykazać. – Założyłem ręce na klatce piersiowej, obserwując, jak zaczyna swój spektakl…




[1] Czto tam? – (z ros.) Co jest? (przyp. red.).

[2] Sdelano? – (z ros.) Załatwione? (przyp. red.).

[3] Sejczas wyjerzaju – (z ros.) Za chwilę ruszam (przyp. red.).

[4] Prijechali nowyje, tak czto pospieszy. Zawtra delaem perebros – (z ros.) Przyjechały nowe, więc się pośpiesz. Jutro robimy przerzut (przyp. red.).





Komentarze

Popularne posty