[PATRONAT] Drugi rozdział R. L. Mathewson "Rozgrywka z sąsiadem"



Rozdział 2

Haley z niedowierzaniem otworzyła szeroko oczy, gdy Jason rzucił się na rośliny, wyrywając je jak opętany.
– Przestań! – wrzasnęła. Zignorował ją, nie przerywając zajęcia i wydzierając z ziemi tulipany z cebulkami. Rzucał je daleko na swój teren, aby nie mogła ich zabrać i przesadzić.
Nacisnęła dyszę, atakując go lodowatą wodą. Mimo to nadal znęcał się nad kwiatami.
– Przestań! Proszę, przestań! – wołała płaczliwie. Zwolnił z rwaniem roślin, dopiero gdy dotarł do wąskiej przestrzeni między domami.
Jason musiał skulić ramiona, żeby się tam wcisnąć. Na szczęście kobieta przestała go polewać. Był kwiecień, ale mieszkali w Nowej Anglii, gdzie o tej porze roku świeciło słońce i wiała zimna bryza. Trząsł się gwałtownie, kiedy sięgnął po garść tulipanów. Nagle wąż ogrodowy owinął mu się wokół kostek.
– Co, do cholery…? Ooo! – Pozbawiony równowagi zarył twarzą w stworzone przez kobietę gęste błoto. Nim udało mu się wstać, sąsiadka przeszła po jego plecach, aby ocalić kwiaty.
Haley wykorzystała drobną sylwetkę na swoją korzyść. Błyskawicznie przebiegła po Jasonie i wykopywała rękami tyle tulipanów, ile tylko mogła, po czym łagodnie acz szybko odkładała je przy własnym domu.
– Hej! Przestań! – zażądał, pochylając się nad nią, by złapać ją za ręce.
– Złaź ze mnie! – warknęła, kopiąc jeszcze bardziej zawzięcie.
– Nie wszedłbym na ciebie, gdybyś nie panoszyła się na mojej posesji!
Zdzieliła Jasona łokciem, aby go z siebie zrzucić. Zaklął pod nosem, napierając na nią, aż cała znalazła się pod nim. Natychmiast zamarła. Wykorzystał jej oszołomienie i złapał tyle kwiatów, ile tylko mógł.
– Kazałam ci ze mnie zleźć, a nie mnie przygnieść! – wykrztusiła. Ledwie panowała nad oddechem. Zaraz zacznie się hiperwentylacja i straci przytomność. Niewątpliwie. Leżał na niej wielki mięśniak!
Jej zmysły doznały przeciążenia, gdy spróbowała się skupić. Mogła myśleć tylko o tym, że mężczyzna przywierał silnym, twardym brzuchem do jej pleców. Nagle przeszył ją dreszcz, który nie miał nic wspólnego z zimną wodą przesączającą się przez ubranie.
Następnie coś sobie uświadomiła. Leżał na niej ogromny facet!
– Oby to nie było to, co mi się wydaje – syknęła przez zęby.
– Nie jest. – Było. – Nie pochlebiaj sobie, cukiereczku – prychnął, próbując nie jęknąć ani się o nią nie ocierać. Nawet jego lekko zatkało. Nie żeby kiedykolwiek miał problemy z erekcją. Bo ich nie miał. Jednocześnie od niedawna popęd nieco mu zmalał. Kurna, nawet nie pamiętał, kiedy ostatnio uprawiał seks, co samo w sobie było żałosne.
Ponownie bez przekonania zabrał się za wyrywanie kwiatków, czym chyba odciągnął jej uwagę od tego, że wtulała jędrny tyłeczek w jego krocze. Zamknął oczy, trącając nosem jej szyję, i powoli wciągnął powietrze. Chyba nawet tego nie zauważyła, więc odetchnął ponownie. Przysiągłby na własne życie, że pachniała jeżynami z bitą śmietaną. Kuszący aromat.
Jęknęła z irytacją.
– Nie wiem, jaki masz problem. Pomyliłam się, sadząc je na twoim terenie. Pozwól mi je przesadzić o kilka centymetrów i będzie dobrze.
Wyrwała go tym z oszołomienia.
– Nie! – Wyciągnął nad nią ręce i znów wyrywał kwiaty.
Zaklęła pod nosem, wypełzając spod niego, aby ocalić trochę roślin. On tylko za nią podążał, za każdym razem zajmując tę samą pozycję i cholernie ją irytując.
– Palant z ciebie! Chcę tylko zabrać cebulki! – warknęła, próbując się nie rozryczeć. Były od babci, która dostała je po wojnie od dziadka, aby uczcić sukces ich pierwszej firmy.
– Nie, nie posadzisz ich tutaj. Nie mogą tu rosnąć! – odparował, kopiąc szybciej.
– Dlaczego? – dociekała, gdy niemal już się rozpłakała z frustracji. – Nie rozumiem cię! Nic nie robisz u siebie. Dlaczego obchodzi cię to, gdzie znajduje się rabatka? Kwiaty nie robią ci krzywdy!
– Robią! – warknął, myśląc o wszystkich miejscach na plecach i szyi, które wciąż pulsowały z bólu.
Prychnęła.
– To tylko kwiaty. Czym mogły cię tak rozzłościć? – Usłyszała przy uchu bzyczenie i z roztargnieniem przegoniła owada.
– Pszczoły! – krzyknął, chcąc się wycofać, ale nie był w stanie. Utknął między domami.
– Tak, to pszczoła – powiedziała, jakby rozmawiała z dzieckiem.
Jęknął, usiłując się uwolnić. Kiedy mu się to nie udało, spróbował się cofnąć. Objął ją w talii, starając się pociągnąć ją ze sobą.
– Hej, zabierz łapy…
– Naruszyłaś cholerne gniazdo! – syknął.
Haley prędko spojrzała przed siebie i zrobiła wielkie oczy. Pół metra przed nią wystawała z ziemi końcówka gniazda, które odsłonili, wyrywając kwiaty. Wyleciał z niego rój i niewiele brakowało, żeby ich zaatakował.
– Rusz się!
– Nie mogę!
Haley zacisnęła zęby, uderzając w niego z całej siły. Stęknął cicho z ustami przy jej uchu, ale nie ustawał w próbach wykonania odwrotu. Ona pochyliła się w przód, po czym walnęła go dwukrotnie. Za każdym razem jęczał i przesuwali się o kilka centymetrów.
– Jeszcze raz! – warknął.
Ruszyła się do przodu i gdy tym razem uderzyła w niego, naparła też ramionami, przesuwając mężczyznę. Jason wykorzystał ten impet, aby przemieścić ich o kilka metrów. Obejmował ją w talii, odciągając od gniazda.
– Zbierają się! – krzyknęła Haley.
– Kurna! – Jason panicznie się rozglądał, szukając bezpiecznego miejsca.
– Do mnie! – Chaotycznym gestem wskazała swoje drzwi.
– Dobry pomysł – powiedział, biegnąc do domu i ciągnąc ją za sobą. Bzyczenie stawało się coraz głośniejsze, gdy rój zaczął krążyć wokół nich. Kiedy dotarli do wejścia, otworzył drzwi, ciesząc się, że nie zamknęła ich na klucz. Trzasnął nimi, jak tylko wbiegli do środka.
– Pszczoły! – zawołała Haley, wskazując owady, które wleciały z nimi do domu.
Szybko ją puścił i wziął ze sterty na ławie dwa czasopisma, po czym rzucił jedno jej. Bez słowa zwinęli gazety i zaatakowali kilkanaście owadów. Nie odezwali się, dopóki nie trzepnęli ostatniego.
– Użądliły… mnie… pięć… nocy… z… rzędu… – wydusił z siebie Jason, łapiąc oddech.
– Wiedziałeś, że zagnieździły się tam pszczoły, a mimo to wyrywałeś kwiaty? – zapytała ze zdziwieniem. Babcia dobrze ją nauczyła. Z gniazdami w ziemi się nie zadzierało. Osiągały rozmiary przynajmniej stosu ćwierćdolarówek, a mogły sięgać nawet kilku metrów.
Jason wskazał na swój dom.
– Próbowałem je zabić.
Z niedowierzaniem pokręciła głową. Nie wspomniał jej o gnieździe.
– Dlaczego mi o tym nie powiedziałeś? Wiesz, że grzebię w tej rabatce – wymamrotała, z trudem panując nad tonem. Mogli umrzeć!
– Powiedziałem!
– Nie!
Wyrzucił ręce w powietrze.
– Starałem się powiedzieć od kilku tygodni, ale gdy tylko do ciebie podejdę, uciekasz!
Otworzyła usta, aby zaprzeczyć, jednak równie szybko je zamknęła i skrzywiła się. Tak, możliwe, że tak było.
– Oj – wydukała.
– Tak, oj – warknął. Wyjrzał przez okno i jęknął. – Ciągle się roją.
Haley westchnęła.
– Nie przestaną przez kilka godzin. Musimy wezwać kogoś do dezynsekcji.

***

Ludzie, zamarzał. Przemókł do suchej nitki i nie wyglądało na to, aby wkrótce miał wrócić do domu. W normalnych okolicznościach rozebrałby się do bielizny, ale sąsiadka już i tak się przy nim denerwowała, więc nie chciał przyprawić biedaczki o zawał. Spojrzał na jej czyściutką i bardzo zadbaną podłogę, a następnie się skrzywił.
– Kurna, może wyjdę tylnymi drzwiami i się wysuszę – zaproponował, spoglądając w stronę przylegającej do pomieszczenia kuchni. Uniósł brwi, kiedy zauważył, że za oknami zrobiło się ciemno od pszczół.
– Wydaje mi się, że nie przestaną przez jakiś czas – stwierdziła cicho Haley, pocierając czoło. – Może weźmiesz prysznic, a ja poszukam ci jakichś ciuchów. Jak będziesz się kąpał, zadzwonię do firmy zajmującej się usuwaniem owadów.
– Skoro tak mówisz – zgodził się, licząc na to, że kobieta nie zmieni zdania. Jaja mu odmarzały. Cholera, w tym momencie wcisnąłby tyłek nawet w jakąś kieckę, żeby zrobiło mu się ciepło.
Przytaknęła z nieobecnym wyrazem twarzy, obserwując rojące się w ogrodzie pszczoły.
– Tak, zaprowadzę cię do łazienki.
Dreszcze ustały po jakimś czasie, gdy radośnie się mył. Nigdy w życiu tak go nie cieszyła ciepła woda. Prysznic był przyjemnym przeżyciem. Nie szkodziło też to, że nieśmiała sąsiadeczka doceniała równie proste rzeczy jak on, a mianowicie kostkę zwykłego mydła zamiast jakiegoś perfumowanego gówna o wygórowanej cenie, które nie pieniło się jak należy i powodowało u niego wysypkę. Nie wadziło również to, że jej łazienka wyglądała jak łazienka i nie była cała w koronkach czy produktach do makijażu. Mężczyzna mógł z niej bezpiecznie korzystać, nie martwiąc się o swoją męskość.
Wkładał właśnie T-shirt, który mu zostawiła, gdy usłyszał jej krzyk:
– Nie! Nie rób tego!
Jason wyleciał z łazienki w mniej niż sekundę i podbiegł do Haley, gotowy zabić drania, który ją krzywdził. Zatrzymał się przed nią z poślizgiem.
Uśmiechnęła się słodko i powiedziała:
– Boże, kocham cię.
Uniósł wysoko brwi, a serce waliło mu jak młotem. Szlag, było gorzej, niż sobie wyobrażał. Nie unikała go przez te wszystkie lata z nieśmiałości. Nie, ona zakochała się w nim po uszy. O w mordę. Zrobiło się niezręcznie, zwłaszcza że utknął tutaj do czasu przybycia specjalistów. Miał nadzieję, że firma wkrótce się zjawi.
Migiem.
Otworzył usta, by coś powiedzieć, ale przegoniła go drewnianą łyżką pokrytą ciastem. Cofnął się, marszcząc czoło i obawiając się, że maź wyląduje na nim, a także zastanawiając, dlaczego kobieta wyznała mu miłość, a teraz go przeganiała.
– Nie wchodź między mnie a mężczyznę, którego kocham – burknęła, wyrywając go z zamyślenia.
Jason podążył za jej wzrokiem i się zaśmiał.
– Dereka Jetera?
Ściągnęła brwi, jakby poddawanie w wątpliwość jej uczucia było głupotą.
– Oczywiście.
Nie mógł się powstrzymać, więc uśmiechnął się szeroko. Cholera. Jak mógł tego nie zauważyć? Miała wielki telewizor. Nawet większy od jego, co mówiło samo za siebie, bo nie żałował pieniędzy na swój odbiornik.
– Masz ogromny telewizor jak na tak małą kobietkę – droczył się z nią.
– Cóż, a jak mam oglądać mecze, jeśli nie czuję, jakbym w nich uczestniczyła? – wypaliła. – Poza tym dzięki niemu wyraźniej widzę przyszłego męża.
– Wie o tym? – zapytał, wracając do niej wzrokiem.
Uroczo zmarszczyła nos.
– Jeszcze nie, ale poczekam – powiedziała z uśmiechem, dzięki któremu jej urzekająca i słodka twarz stała się poruszająco piękna.
Cholera.
Niezręcznie przestępował z nogi na nogę, gdy pochłaniało ją oglądanie meczu.
– Jesteś fanem Red Soxów? – spytała nagle.
– Kurna, nie – odpowiedział urażony pytaniem. Mieszkał na terytorium tej drużyny, ale nie oznaczało to, że był zdradzieckim draniem. Jego pierwszą miłością byli Jankesi i tak pozostanie.
Odetchnęła z ulgą.
– Dzięki Bogu. – Posłała telewizorowi ostatnie tęskne spojrzenie, nim wróciła do kredensu, a Jason zachichotał, zauważając znajdujący się tam mały ekran, na którym również odtwarzała mecz. Musiała naprawdę kochać Jankesów, a na pewno jednego z ich graczy.
O co, u licha, chodziło z kobietami i Derekiem Jeterem?
Rozejrzał się po domu. Przeklęte pszczoły ciągle siedziały na wszystkich oknach, ale jego uwagę przykuło coś innego. Na ścianach wisiały drużynowe pamiątki. Nie zdziwił się, gdy dostrzegł nad telewizorem podpisane zdjęcie Jetera.
– Wygląda na to, że nie wyjdziemy do zmierzchu – mruknęła, przyciągając jego uwagę. – Gniazda nie można ruszyć, dopóki owady się nie uspokoją. A to nastanie dopiero po zachodzie słońca. Wtedy ktoś przyjedzie, spryska gniazdo i usunie, jeśli będzie to możliwe.
Przeczesał wilgotne włosy palcami i westchnął.
– No to jakiś czas spędzisz ze mną.
Wzruszyła ramionami.
– To nic. Trwa dobry mecz, więc czas nie będzie się dłużył.
– Prawda – zgodził się.
– Robię domową pizzę. Mam nadzieję, że nie masz nic przeciwko. Planowałam zamówić jakąś na mecz, ale przez pszczoły… – Urwała, wzruszając ramionami.
– Brzmi świetnie. Przepraszam za najście – wymamrotał, czując się jak dupek. Unikała go przez pięć lat, a teraz matka natura zmuszała sąsiadkę do goszczenia go.
– Nie ma sprawy – odparła.
Przeczuwał jednak, że skłamała, ponieważ nie lubiła przebywać w jego towarzystwie. Gdy tylko stawał za blisko niej w pracy lub chciał usiąść obok, rzucała jakąś wymówkę i przenosiła się gdzieś indziej. Teraz zaś musiała go znosić, co na pewno nie napawało jej radością. Zerknął na telewizor, kiedy westchnęła z rozmarzeniem. W sumie kto inny pochłaniał teraz jej uwagę.
– Piwa?
– Słucham? – zapytał zdezorientowany.
– Piwo – powtórzyła i, nie odrywając wzroku od ekranu, wskazała lodówkę.
– O – bąknął. Zaśmiał się pod nosem, biorąc dwie butelki. Podał jej jedną, za co podziękowała cicho, po czym rzuciła kilka słów na temat jednego z graczy.
Jason oparł się o ścianę i oglądał widowisko. Tak naprawdę nie śledził meczu, bo podziwiał Haley przy gotowaniu i rzucaniu gromów. Wkrótce okazało się, że jeśli chciał, by na pizzy znalazły się pokrojone warzywa, a nie przedmioty, na których wyżywała się kobieta, gdy coś jej się nie podobało, będzie musiał sam się za to zabrać.
Następne sześć godzin spędzili na gotowaniu, oglądaniu meczu, jedzeniu, śmianiu się, przeklinaniu i krzyczeniu w stronę telewizora. Dodatkowo przez godzinę kłócili się ze specjalistą o szaloną kwotę, jakiej sobie zażyczył, po czym tematem sprzeczki ponownie stał się mecz. Kiedy noc dobiegała końca, Haley chyba zupełnie wyszła ze swojej skorupy i z radością odkrył, że znalazł sobie nowego kumpla. Takiego, który znał statystki, nie mylił ich i nie musiał sprawdzać w internecie. W przeciwieństwie do kilkorga jego przyjaciół, których wolał nie wspominać z imienia. Nie szkodziło też, że kobieta była niewiarygodnie atrakcyjna. Taki tam bonus.
Który był jednak tylko bonusem w zestawie z najlepszym przyjacielem.





Komentarze

Popularne posty