[PATRONAT] Drugi rozdział Anna Wolf "Zemsta gangstera"
Rozdział 2
Jordan
– Kocham cię, maleńka – szepcze prosto w moje usta, po
czym całuje je zachłannie. Odrywam się od niego, spoglądam za jego ramię i
widzę ich. Leżą tam w kałużach krwi, na zimnej, kamiennej posadzce. W ich oczach
nie ma życia, są zupełnie puste. Zaczynam krzyczeć, próbuję się do nich dostać,
ale dłoń w czarnej rękawiczce zakrywa mi wargi, a po chwili czuję przeszywający
ból. Przykładam palce do brzucha, a między nimi przepływa ciepła ciecz. Unoszę
ręce i dostrzegam na nich krew, po czym zaczynam spadać w nicość.
Budzę się z niemym krzykiem w
gardle i mocno walącym sercem. Mój oddech jest ciężki, urywany, a koszulka
nocna klei się do spoconej skóry. Zamykam na chwilę oczy i przecieram twarz dłońmi,
pozbywając się resztek snu. Staram się uspokoić i mówię do siebie, że to tylko
sen, tylko sen.
Ale to nie jest tylko sen. To
wydarzyło się naprawdę. To, co oglądam w moich nocnych koszmarach, widziałam na
zdjęciach. To dzieje się w mojej głowie, mózg nie daje mi zapomnieć. I nie mogę
zrobić nic, żeby wymazać to ze wspomnień. Czasem myślę, że utrata pamięci być może
byłaby lepsza. Nie pamiętałabym o tej tragedii i żyłabym w nieświadomości.
Biorę głęboki wdech przez nos i
powoli wypuszczam powietrze ustami. Spoglądam na zegarek na szafce, który
wskazuje trzecią w nocy, po czym kieruję wzrok na drugą stronę łóżka. Dobrze,
jest dobrze, Nathan wciąż spokojnie śpi. Ostrożnie wyplątuję się z pościeli,
narzucam na siebie długi jedwabny szlafrok i cicho wychodzę z pokoju,
bezszelestnie zamykając za sobą drzwi. Na bosaka ruszam długim, ciemnym
korytarzem w kierunku schodów i trzymając się poręczy, bardzo ostrożnie schodzę
na parter. Nie chcę włączać oświetlenia i alarmować ochrony, czasem lubię być
niewidzialna.
Odgłos bosych stóp uderzających
rytmicznie o kafle towarzyszy mi wprost do samej kuchni. Oddycham z ulgą, kiedy
chowam się za jej drzwiami. Przez krótką chwilę tylko stoję i patrzę w
ciemność. Czasem mam wrażenie, że ona żyje własnym życiem i przez ułamek
sekundy widzę kogoś w jej otchłani, ale to zwykłe przywidzenia. Prócz
mojej rodziny i kilku osób z ochrony nikogo tutaj nie ma. Nikogo więcej.
Wyobraźnia czasem płata mi figle.
Włączam nikłe kuchenne
oświetlenie i otwieram dużą lodówkę, żeby wyjąć z niej sok. Łapię pierwszy z
brzegu karton i już mam się cofnąć, gdy czuję na swojej talii dłonie.
Podskakuję wystraszona. To tylko Nathan, rozpoznaję zapach jego żelu pod
prysznic.
– Wystraszyłeś mnie.
– Co się dzieje, skarbie? – pyta,
ignorując moje słowa, a jego ciepły oddech muska moje ucho.
– Nic – mamroczę. Nie lubię do
tego wracać. Nie lubię wspominać. Nienawidzę przeszłości, która była jednym wielkim
kłamstwem, tylko szkoda, że ja o tym nie wiedziałam.
– Znowu powróciły? – Przytula
mnie do siebie. Nie opieram się, tylko wtulam plecami w jego klatkę piersiową.
– Tak – wzdycham, upajając się
jego siłą oraz uczuciem bliskości, którego teraz bardzo potrzebuję.
– Chodź. – Ciągnie mnie za sobą i
sadza na krześle przy stole. Nalewa sok do wysokiej szklanki, którą mi podaje.
– Pyszny – mruczę z zadowoleniem,
upijając łyk.
Ten facet to najlepsza osoba,
jaką znam, mimo pochodzenia i przeszłości, która nie jest kryształowa. Ale
czyja przeszłość jest bez skazy? Niczyja. Zawsze znajdzie się jakiś trup w
szafie. I nic nie spowoduje, że zmienię o nim zdanie, nie gdy zrobił dla mnie
tak dużo – wyciągnął pomocną dłoń, kiedy tego najbardziej potrzebowałam.
– Uspokoiłaś się? Możemy wracać
do łóżka? – Posyła mi swój seksowny uśmiech.
– Tak. – Wstaję i chwytam jego
dłoń, ciągnąc go do naszej sypialni. – Myślisz, że znowu możemy mieć nocny
nalot?
– Nie jest tak źle. – Śmieje się.
– Kłamca.
– Może i tak, ale tak już bywa,
kiedy ma się dzieci.
Kładę się w miękkiej pościeli, Nathan
przyciąga mnie do swego boku i oplata szczelnie ramionami. Czuję się przy nim
bezpiecznie, więc się relaksuję. Nauczyłam się tego i przywykłam. To nie tak,
że go kocham, chociaż czuję znacznie więcej niż na początku tej dziwnej
znajomości albo raczej układu. Tylko czy to jest jeszcze układ? Nathan traktuje
mnie jak równą sobie, a przecież w jego świecie rządzą mężczyźni. Ale jestem
jego żoną, noszę jego nazwisko, mimo że miałam być tylko dziwką, to stałam się
kimś więcej. Tak samo jak on dla mnie. A to mi przypomina ludzką mendę w
postaci Tarasowa – jedynego faceta, który posiadał moje serce i perfidnie je zdradził.
Nie pozwalam sobie zapomnieć, muszę pamiętać, co zrobił. Muszę się zemścić i dostać
jego jaja na srebrnej tacy. Ten facet jest wszystkim, czym gardzę.
– Śpij, Jordan, mogę usłyszeć
twoje myśli – karci mnie Nathan. – Zajmę się tym, jak wstanie słońce, kochanie.
Wiesz, że to dla ciebie zrobię. – Muska mój kark ciepłymi wargami, na co wzdycham
z przyjemności, bo moje ciało zaczyna tego pragnąć. – Zrobię wszystko, żeby was
ochronić. Jesteście moim życiem.
Tak, wiem o tym. To jedyny facet,
któremu ufam w tym niebezpiecznym świecie i który nie owija w bawełnę, nawet
jeżeli problemy są tak wielkie jak cały pieprzony stan. Ochrona jest tym, czego
mi potrzeba i on mi ją daje. A ja jestem mu cholernie wdzięczna, więc
odwdzięczam się na jeden z wielu sposobów.
– Kochaj się ze mną – Napieram na
jego krocze tyłkiem.
– Chcesz się pieprzyć? – Ściska
dłonią moje biodro.
– Tak – chrypię, czując jego
nabrzmiałego fiuta na swoich pośladkach.
– Więc to dostaniesz, kochanie.
I dostaję dokładnie to, o co
proszę. Dostaję Nathana Sullivana, który zawsze otrzymuje to, czego chce, a
teraz chce mnie. Jak zawsze.
Anton
Nie wierzę, że to robię, ale jadę tam na spotkanie z
pierdoloną Jordan Phoenix. Dowiem się wszystkiego i poślę ją prosto do diabła.
Może się pieprzyć, gdy tylko przekaże mi Nicka. Patrzę jeszcze raz na adres,
czy czasem czegoś nie pomyliłem, ale nie ma takiej opcji, to tutaj.
Wysoki mur obrośnięty jakimś
pnączem otacza całą posiadłość. Trzeba przyznać, że się ustawiła, to bogata
dzielnica.
Kiedy podjeżdżam pod ciężką kutą
żelazną bramę, która otwiera się automatycznie, zostaję zatrzymany przez strażnika.
Jak tylko facet potwierdza moją tożsamość, zostaję przepuszczony dalej. Cholernie
zaskakuje mnie takie powitanie, ale prawda jest taka, że nic nie wiem o Jordan
i jej życiu. Ale pieprzyć to, nie muszę i nie chcę wiedzieć.
Ona
to przeszłość, przynajmniej tak sobie wmawiam.
Zatrzymuję się przed sporym
domem, uznając, że jej się poszczęściło. Wysiadam, zatrzaskuję drzwi od auta i
ruszam do frontowego wejścia, które otwiera się, zanim zdążę zapukać.
– Panie Tarasow! – odzywa się
napakowany koleś z ogoloną na łyso głową, przepuszczając mnie w drzwiach. – Muszę
pana przeszukać.
– Poważnie? – Patrzę na niego jak
na wariata.
– Tak. Środki bezpieczeństwa.
– Czy ty myślisz, że przyszedłbym
tutaj z bronią?
Ja, kurwa, nie wierzę, że chcą
mnie przeszukać.
– Szczerze?
– Tak, liczę właśnie na
szczerość.
– Myślę, że tak. Ale niezależnie
od tego, czy ją pan ma, czy nie, muszę to zrobić. Środki bezpieczeństwa,
rozumie pan, panie Tarasow.
– Blać – warczę, ale pozwalam
mu na to. – Obowiązek? – dopytuję.
– Skończyłem. Możemy iść – mówi,
ale nie odpowiada na moje pytanie.
Coś mi tutaj, do cholery, nie gra.
Rozumiem, że Jordan może posiadać ochronę, ale skąd wiedziała, że mógłbym
przyjść z bronią? I dlaczego ten koleś powiedział, że to środki bezpieczeństwa?
I raptem coś sobie uzmysławiam.
Strażnik przy bramie, kamery, ochrona…
Jakim, kurwa, cudem ona jest w tym biznesie? O co tutaj, do chuja, chodzi?
Wściekły zaciskam szczęki, ale
jeśli się nie mylę, to te działania są uzasadnione. W tym fachu nie ma zaufania.
Każda potencjalna osoba wchodząca do domu jest zagrożeniem. Nawet ja nim
jestem, mimo że nie mam przy sobie broni, ponieważ jej nie potrzebuję, by pozbawić
kogoś życia. Potrafię zabić gołymi rękami, wystarczy delikwentowi skręcić kark
lub precyzyjnie uderzyć w tchawicę. To drugie to bolesna śmierć. Jednak nie
jestem na tyle głupi, żeby zabierać spluwy na spotkanie z kobietą, którą de
facto miałbym ochotę zakopać żywcem na pustyni i patrzeć na jej męki.
Bez słowa idę za typem, który
musi być postawiony w miarę wysoko w tym domu, ale wciąż jest tylko
ochroniarzem. W hierarchii znajduje się na samym dole.
– Zapraszam – odzywa się
ponownie, wprowadzając mnie do pokoju, po czym wychodzi, zamykając za sobą
drzwi.
Skórzane kanapy w ciepłym
odcieniu karmelu zajmują centralną część pomieszczenia. Białe ściany oraz
ciemne wiśniowe biurko ustawione pod oknem kontrastują ze sobą. Czyli
zaproszono mnie do gabinetu, ciekawe tylko czyjego. Zastanawiam się, czy może
ktoś jeszcze tu mieszka, ale zanim moje myśli zdążą popłynąć w tym kierunku,
drugie drzwi, których wcześniej nie dojrzałem, otwierają się i wchodzi ona.
Ja pierdolę, wygląda lepiej, niż
zapamiętałem. Jej długie blond włosy spływają kaskadą na ramiona, a brązowe
oczy skanują mnie uważnie. Tak, kolor jej źrenic zawsze przypominał mi płynną
czekoladę, ale teraz są zimne jak lód. Jakby na dobre zagościła w nich zima.
Na jej twarzy nie ma uśmiechu,
jest tylko chłód. Wiem, że ta kobieta nie jest Jordan sprzed pięciu lat. Obecnie
jest pozbawioną uczuć wyrachowaną suką.
– Jordan – witam się jako pierwszy.
Daję jej sygnał, że wcale o niej nie zapomniałem.
– Tarasow, widzę, że dotarłeś –
odzywa się i rusza do stojącego w rogu pokoju barku. – Drinka? – Potrząsa
butelką.
– Załatwmy to. Nie lubię
pierdolonych gierek – warczę, skanując jej sylwetkę. Cholera, naprawdę jest
jeszcze bardziej seksowna niż kiedyś, ale to wciąż tylko zdradliwa bladź.
– Nie lubisz? – Cmoka. – A ja
sądziłam, że jednak jest inaczej. Cóż, touché.
– Gdzie jest McCoy? Przekaż mi go
i zakończmy tę grę w kotka i myszkę.
– Od zawsze jesteś taki
niecierpliwy? – Upija łyk jakiegoś alkoholu, uśmiechając się bezczelnie. Jak
ona mnie wkurwia. Jeszcze chwila, a skręcę jej kark. – Kiedyś potrafiłeś mieć
anielską cierpliwość. Ale ludzie się zmieniają, nieprawdaż? Okoliczności ich
zmieniają.
Zaciskam szczękę, gdyż wiem, do czego pije.
– A co do McCoya, to nie tak
prędko. Załatwisz mi spotkanie z jego siostrą.
– Chyba cię popierdoliło! –
wydzieram się.
– Czyżby, Anton? Oboje wiemy, że to
zrobisz albo dokończę to, co zaczął Moris, i wyślę poćwiartowane zwłoki Nicka twojemu
bratu. – Cholera, kim jest ta kobieta przede mną? – Ciekawe, co na to
wszystko Chloe McCoy? Jak myślisz?
– Skąd wiesz, że ona jest u
Aleksieja?
– Nie doceniasz mnie. Poważny
błąd, Tarasow.
– Jesteś, kurwa, szalona.
– Chciałbyś, ale nie. A swoją
drogą, niezła robota z wykończeniem Morisa. Podziwiam. Zero świadków, zero
śladów. Nie ma ciała, nie ma sprawy.
– Co, do kurwy? Chcesz mnie
szantażować?
– Szantaż to takie brzydkie słowo
i to zdecydowanie za dużo powiedziane. Ale nie zmienisz tego, kim jesteś,
chociażbyś nie wiem, jak bardzo się starał.
– A kim niby według ciebie
jestem? – pytam, bacznie ją obserwując.
– Myślałam, że nie chciałeś się
bawić w kotka i myszkę. Ale niech ci będzie. Anton Tarasow, zabójca na usługach
mafii. Jesteś egzekutorem z listą ciał tak długą jak stąd na księżyc. – Wzrusza
ramionami, a mnie zatyka z powodu tego, że ona wie.
– Skąd? – dopytuję. Nie dostaję
jednak odpowiedzi, bo otwierają się drzwi.
Wysoki facet bezceremonialnie
pakuje się do środka. Skądś kojarzę jego gębę, ale nie mogę sobie przypomnieć. Ale
dam sobie rękę uciąć, że gdzieś już go widziałem.
– Ode mnie – odzywa się koleś. –
Prawda, kochanie?
Kochanie?
– Tak – odpowiada mu Jordan z
uśmiechem na twarzy, a kiedy całuje go w policzek, mam ochotę podejść tam i dać
mu w pysk.
– Gdzie moje maniery. – Blond
skurwiel kiwa głową w moją stronę i przestawia się: – Jestem Nathan Sullivan.
Sztywnieję. Sullivan? Ten, kurwa,
Sullivan? To stąd kojarzę typa. Syn starego Sullivana, wspólnika mojego ojca.
Job twoju mać.
Mierzę wzrokiem Jordan, która
wygląda na zadowoloną. Ta mała podstępna bladź wynajęła Sullivana? Jeśli
to jej zagrywka, to źle trafiła. Zrobi coś nie tak, podskoczy mi, wpakuję jej
kulkę między oczy. Nie byłaby pierwszą kobietą, którą pozbawiłbym życia. Dla mnie nie ma znaczenia: on czy ona. Dają
zadanie, wykonuję je.
– Czyli chcesz spotkania z Chloe w
zamian za Nicka i to, że nie na napuścisz na mnie glin? – dopytuję tak dla
jasności.
– Można tak to ująć – odpowiada
Jordan.
Tylko dlaczego mam wrażenie, że
to pierdolona pułapka?
– Dlaczego ci nie wierzę?
– Chcę się z nią spotkać, mam
nadzieję, że załatwisz to szybko.
– Chciałabyś – warczę.
– Niemiło było cię widzieć,
Tarasow. I na ciebie już pora. – Phoenix wskazuje mi drzwi.
Zaciskam dłonie w pięści, bo zostałem
wyproszony, jakbym był śmieciem. Myśli, że skoro ma po swojej stronie
Sullivana, to może ze mną tak pogrywać? Ni chuja.
Wkurwiony ruszam do wyjścia i jeżeli
spotkanie z Chloe to wszystko załatwi, zaaranżuję je. Może Jordan się ode mnie
odpierdoli i zniknie z powierzchni ziemi. A jeśli nie, to sam się jej pozbędę.
To będzie moje prywatne zlecenie.
Jestem w połowie drogi do drzwi wyjściowych,
kiedy słyszę dziecięcy śmiech. Zamieram na widok dwóch małych ciemnowłosych chłopców
pędzących w moją stronę. Obracam się, kiedy mnie mijają i rzucają na Jordan oraz
tego skurwiela, który się do nich uśmiecha.
– Tata – krzyczą obaj, dopadając
do jego nóg. Na ten widok coś ściska mnie w dołku. Bliźnięta. Tak jak Aleksiej
i ja.
– Przepraszam panią, pani
Sullivan – mamrocze kobieta w średnim wieku, podchodząc do nich. – Nie dało się
ich zatrzymać, są jak małe tornada.
Że jak, kurwa? Pani Sullivan?
Moja Jordan wyszła za mąż za tego kutasa tutaj i ma z nim dzieci? Dwóch
ciemnowłosych i niebieskookich chłopców?
To się, cholera, nie dzieje
naprawdę.
– Nic się nie stało – odzywa się
Jordan, szepcze coś do bliźniaków, a oni kiwają głowami.
– Dobrze, mamusiu – odpowiadają,
po czym odrywają się od Sullivana i pędzą do innego pomieszczenia.
Stoję jak skamieniały. Czy ja mam
jakieś urojenia?
– Co ty tutaj jeszcze robisz? – dopytuje blondynka, wyrywając mnie
z jakiegoś cholernego déjà vu.
– To twoi synowie? – Nie mogę się
powstrzymać. Jestem w pieprzonym szoku.
– Nie twój interes, Tarasow –
pyskuje. – I na ciebie już pora. Rosto – zwraca się do łysola, który przeszukał
mnie na powitanie – odprowadź go.
– Nie trzeba, sam trafię do
drzwi.
Dosłownie wybiegam z tego
cholernego domu. Sprawy właśnie się kurewsko skomplikowały.
Wsiadam do auta i z piskiem opon
opuszczam to miejsce. Pędzę ulicami Las Vegas niczym szalony prosto do domu
brata. Moje plany dotyczące wyjazdu z miasta właśnie uległy zmianie. Kuzyn
będzie musiał poczekać. Trudno.
Parkuję gwałtownie przed
budynkiem, wypadam z samochodu i ruszam szybkim krokiem do środka. Muszę coś
sprawdzić. Nie odpuszczę, bo wiem, że za tym wszystkim coś się kryje.
Przeszukuję półki z książkami w
gabinecie Aleksieja. Na pewno jest to gdzieś tutaj.
– Możesz mi
powiedzieć, czego ty tutaj, kurwa, szukasz? – Do pokoju wpada braciszek.
– Gdzie są nasze
albumy rodzinne? – Muszę zobaczyć pewne zdjęcia, ale na razie nie chcę wyjaśniać
Aleksiejowi powodu, dla którego ich potrzebuję.
– A po co ci one? –
dopytuje podejrzliwie.
Szlag, nie mam zamiaru
mu mówić, co podejrzewam. Ani tym bardziej tłumaczyć się ze swojej przeszłości
i kobiet, z którymi spałem. Nie ma, kurwa, mowy.
– Po prostu mi je, do
cholery, daj – warczę.
– Chryste… masz. – Po
chwili podaje mi gruby, oprawiony w skórę album i siada za biurkiem.
– Dzięki – mamroczę i
zajmuję drugi fotel.
Zaczynam przeglądać karty
ze zdjęciami od początku. Ale interesuje mnie tylko kilka fotografii. Kiedy w
końcu na nie natrafiam, doznaję szoku. Co innego mieć podejrzenia, a co innego
zobaczyć to podobieństwo na własne oczy. Dwóch czteroletnich ciemnowłosych
chłopców patrzy w obiektyw swoimi szaroniebieskimi oczami. Są swoją idealną kopią.
A ta dwójka w domu Jordan wyglądała niczym małe ksera Aleksieja i mnie sprzed
lat.
Kurwa, jebana mać.
– Po co ci nasze
zdjęcia? – odzywa się ponownie brat.
– Po nic. Po prostu
chciałem coś sprawdzić – odpowiadam obojętnym tonem, żeby nie wzbudzić jego
podejrzeń, i zmieniam temat. – Gdzie masz żonę?
– Chloe odpoczywa nad
basenem. Muszę o nią dbać.
– To dobrze. – Wstaję,
odkładam album i ruszam do wyjścia.
– A ty dokąd?
– Załatwić coś –
rzucam na odchodne.
Znając Aleksieja,
gdyby dowiedział się, co chcę zrobić, dostałbym od niego w pysk, a tego
mi nie potrzeba. Za to potrzebuję jego żony do przeprowadzenia planu, bo
Jordan, którą kiedyś znałem, już nie istnieje. Kobieta, która dzisiaj widziałem,
jest wyrachowana, pozbawiona uczuć. Mówiła o śmierci, jakby była z nią za pan
brat. Ale w jednym miała rację.
Ludzie się zmieniają.
Poznałem ją pięć lat
temu w Nowym Jorku, gdzie spędzałem czas między jednym zleceniem a drugim, przy
okazji dochodząc do siebie po jednej misji. Pewnego wieczoru dojrzałem ją wśród
grupki studentów, którzy przyszli do klubu się zabawić. Blondynka o brązowych oczach
i łagodnym uśmiechu przykuła moją uwagę do tego stopnia, że złamałem własną zasadę
niewiązania się z żadną kobietą.
Przez jakiś czas
byliśmy parą, aż do tego pamiętnego dnia, kiedy odkryłem, że zniknęła. Bez
żadnego wyjaśnienia, bez pierdolonego telefonu, listu, czegokolwiek. Zostawiła
mnie, kiedy wyjechałem na dwa dni, dwa pierdolone dni, po których wszystko się
posypało niczym domek z kart. Szukałem jej przez tydzień, chciałem się dowiedzieć,
co się stało, ale ona zapadła się pod ziemię. Wyparowała, jakby nigdy nie
istniała. W końcu poddałem się i postanowiłem zapomnieć. Byłem wściekły. Kurwa,
nadal jestem, bo zabrała mi kilka miesięcy życia. A teraz zjawia się jak gdyby
nigdy nic z czymś, co jest moje, i udaje, że tak wcale nie jest.
Pora wydostać Nicka,
pierdolonego McCoya, z jej łap i odzyskać coś, co przede mną ukryła. Tego jej,
kurwa, nie daruję. Pieprzona bladź.
Wychodzę na zewnątrz i kieruję się prosto nad basen, przy którym odpoczywa
moja bratowa.
– Chloe – odzywam się
do niej, siadając na sąsiednim leżaku – musimy pogadać.
– O czym? – Patrzy na
mnie podejrzliwie. Wcale jej się nie dziwię. To, co za chwilę usłyszy,
może wywołać niemały szok.
– Wiem… – W ostatniej
chwili rezygnuję z powiedzenia o jej bracie. – Chciałbym cię gdzieś zabrać.
Planuję kupno domu w Vegas – kłamię.
– Och. Byłoby super,
Anton. Ale do czego jestem ci potrzebna?
– Jestem ciekaw twojej
opinii.
– Mojej opinii? – Gdy
pierwsze zaskoczenie mija, uśmiecha się do mnie. – Dobrze. Może być niezła
zabawa, a mnie przyda się trochę rozrywki. Zwariuję, siedząc w tym domu. Twój
brat dostał świra.
– To akurat prawda. –
Śmieję się. – Ale on to robi dla twojego dobra.
– Ależ oczywiście –
mówi kąśliwie. – Tak samo jak to, że pilnuje moich posiłków, każe mi się nie
przemęczać, czy chociażby to, że mam uważać na to, na tamto i na jeszcze coś.
Ja go naprawdę kiedyś zastrzelę – marudzi. – I do tego jestem coraz grubsza.
Jeszcze trochę, a będę się toczyć.
– Pieprzysz głupoty. –
Łapię ją pod pachy i delikatnie podnoszę. – Zdaje się, że Aleksiej uwielbia te
twoje krągłości. – Staram się ją pocieszyć, bo wiem, że mój brat ma pierdolca
na punkcie swojej żony.
– Taa. – Wzdycha
niezbyt przekonana.
Ale te ich krzyki,
kiedy są w sypialni, czasem przyprawiają mnie o cholerną zazdrość.
– Mam prośbę –
szepczę. Nie chcę, żeby ktoś mnie usłyszał. – Nie mów Aleksiejowi, dokąd
jedziemy – proszę ją.
– Wiesz, że jak się
dowie, że wyjeżdżamy bez ochrony, to urwie ci jaja? – mówi z rozbawioną miną.
Jezu, teraz już wiem,
co mój braciszek widzi w tej kobiecie. Ona nieźle się bawi, a ja
niekoniecznie będę miał dobrą zabawę, kiedy wrócimy.
– Jeśli mu nic nie
powiemy, to ich nie stracę. – Tego nie jestem do końca pewien. Aleksiej jest
czasem nieprzewidywalny.
Udaje nam się niepostrzeżenie
wydostać z domu i wyjechać bez przeszkód z posesji. Po niespełna godzinie – jadę
wolniej ze względu na Chloe – zajeżdżam przed dom Phoenix i parkuję przy
głównym wejściu. Kątem oka dostrzegam zdziwienie dziewczyny, która nie
odzywa się ani słowem, tylko rozgląda zaciekawiona. Wypuszczam ją z auta i
podając jej ramię, prowadzę do drzwi wejściowych, które otwierają się przed
nami, jakbyśmy wypowiedzieli: „Sezamie, otwórz się”, a za nimi stoi nie kto
inny, tylko ten sam koleś co ostatnio.
Jak mu tam było?
Rosto? Chyba tak.
– Anton, o co tutaj
chodzi? – Kiedy jesteśmy już w środku, Chloe momentalnie mnie puszcza,
przystaje i patrzy ze zmrużonymi oczami.
Nie mam okazji jej wytłumaczyć, gdyż łysa pała
otwiera przed nami kolejne drzwi.
– Zapraszam do środka
– odzywa się i przepuszcza Chloe w progu. Jednak kiedy próbuję wejść za nią, koleś
zatrzaskuje mi drzwi się przed samym nosem.
– Co, do cholery?
– Pana nie ma na
liście gości.
– Żartujesz sobie,
kurwa?
– A wyglądam, jakbym
żartował, panie Tarasow?
– Szlag – mamroczę.
Jordan
Jestem trochę zdenerwowana. Nie wiem,
jak to będzie wyglądało. Nie widziałam Chloe kupę lat, ale najbardziej jestem
ciekawa przebiegu jej spotkania z bratem.
Poprawiam bluzkę w kolorze
mięty, wkładam na stopy czarne szpilki i ruszam na spotkanie dawnej
przyjaciółki. Wiem, że Rosto poprowadził ją na miejsce, ale Anton na mój
wyraźny rozkaz został za drzwiami. Gnojek będzie musiał czekać niczym kundel na
swego pana.
Nathan jest w klubie
golfowym, który tak naprawdę do końca nim nie jest, ale to już całkiem inna
historia. Liczy się tylko to, że dał mi wolną rękę, mogę załatwić sprawy po
mojemu. Nie lubię, jak ktoś mi mówi, co mam robić.
Ruszam korytarzem do
tajnego wejścia do biblioteki. Wcześniej rozkazałam ochronie, by nam nie
przeszkadzała. Otwieram drzwi i cicho je za sobą zamykam, obserwując Chloe.
Czekam, aż mnie dostrzeże, nie chcę jej niepotrzebnie wystraszyć. Kiedy się odwraca,
na mój widok aż się cofa, a zdezorientowanie widoczne na jej ślicznej twarzy trochę
mnie bawi. Fakt, wydoroślała, ale wszędzie bym ją poznała. Wygląda tak samo jak
kiedyś, no, może z jednym wyjątkiem, który zdradza jej obecny stan i może
trochę skomplikować sprawy – tylko że nie dla mnie.
To będzie problem
Nicka, nie mój.
Obserwuje mnie, a ja
zachodzę w głowę, czy mnie pozna. Ostatni raz widziałyśmy się siedem, może
osiem lat temu.
– Jordan? Jordan
Phoenix? – pyta z niedowierzaniem.
A jednak.
– Cześć, Chloe. – Uśmiecham
się do niej. – Nic się nie zmieniłaś, prawie nic. – Wskazuję głową na jej
ciążowy brzuszek.
– O mój Boże – piszczy
jak nastolatka, a mi od razu poprawia się humor. – Nie mogę uwierzyć, że to ty.
Chichoczę z powodu jej
entuzjazmu i naprawdę czuję, że miło ją widzieć. Przytulam Chloe z całej siły,
ale na tyle delikatnie, żeby nie naciskać na jej sporych rozmiarów brzuszek.
– Ale jak? O co tutaj
chodzi, Jordan? I gdzie jest Anton?
– Usiądź – wskazuję
jej miejsce – a wszystko ci wyjaśnię.
– Ja myślę. – Siada. Ja
zajmuję fotel obok. – Nic nie rozumiem.
– Powiedzmy, że mam
rachunki do wyrównania z Tarasowem, ale ty nie po to tutaj jesteś.
– A po co? – Lekko
przekrzywia głowę, a jej oczy robią się wielkie, kiedy wchodzi jej brat. – Nick!
– wykrzykuje i podrywa się z fotela.
– Siostrzycz… – urywa.
– Co, do cholery? Jesteś w ciąży? – gorączkuje się. – Ten skurwiel cię
zgwałcił?!
– Co?
– Słyszałaś!
– Jak śmiesz, ty dupku!
To ty mnie przehandlowałeś za swoje karciane długi, a teraz będziesz udawać
jakieś święte oburzenie? Ty kretynie…
Potrząsam głową. Nie
mam ochoty brać udziału w ich potyczce. To nie moja bajka, więc postanawiam ich
zostawić. Wstaję i ruszam do wyjścia. Są tak zajęci kłótnią, że nawet nie
zauważają, że wychodzę. Chyba współczuję Nickowi. Znając Chloe, ona i tak
dostanie to, czego chce. Z tej dwójki to ona jest bystrzejsza i bardziej
zaradna. Zresztą widać, że Aleksieja owinęła sobie wokół palca. Akurat takiego rozwoju
wydarzeń nie przewidziałam, ale to nie pokrzyżuje mojego planu. Ta dwójka nie
ma nic wspólnego z tym, co chcę dostać. A pragnę jaj Antona na srebrnej tacy.
Opuszczam bibliotekę i
rozglądam się w poszukiwaniu Tarasowa. Nigdzie go nie dostrzegam i powolnym
krokiem udaję się na zewnątrz, do moich bawiących się w basenie synków, którzy
są pod czujnym okiem niani i mojego męża.
Przesuwam duże
tarasowe okno i staję na kamiennej posadzce, rozkoszując się promieniami
słońca. Owszem, jest dopiero środek wiosny, ale w Vegas jest ciepło o każdej porze
roku.
Moje dwa małe czorty
piszczą z zachwytu, kiedy Nathan podrzuca je w wodzie. Naprawdę żałuję, że nie
jest ich biologicznym ojcem. Ma do chłopców świetne podejście i traktuje ich jak
własne dzieci. Oczywiście to, co jest między nami, nie rzutuje na jego
podejście do nich. Wiem, że ich kocha i jestem mu za to bardzo wdzięczna.
Kiedy kilka lat temu
wszystko obróciło się w pył, był przy mnie. Gdy dowiedziałam się, że moje życie
było jednym wielkim cholernym kłamstwem, był obok i zaproponował mi coś. Na
początku sądziłam, że oszalał, ale po wysłuchaniu go, zgodziłam się na to
szaleństwo. W sumie nie miałam wyjścia. Albo on, albo nic. Zaproponował mi układ,
na który przystałam z pełną świadomością.
– Kiedy miałaś zamiar mi
powiedzieć? – Znajomy głos dobiega tuż zza moich pleców. Wiedziałam, że widok
chłopców był dla niego szokiem. Sądziłam, że odpuści i nie będzie drążyć, ale
się przeliczyłam.
– Anton. – Obracam się
i staję twarzą w twarz z tym sukinsynem. Przystojnym, ale wciąż sukinsynem.
– Odpowiesz?
– A niby co chciałbyś
usłyszeć?
– Niby co? – cedzi.
Bez ostrzeżenia chwyta moje ramię, zaciskając na nim palce, i wciąga mnie do
domu. Oglądam się za siebie, żeby się upewnić, że Nathan wciąż jest zajęty.
– Puszczaj – rozkazuję.
– Nie. Odpowiedz mi na
cholerne pytanie.
– A zadałeś je? – W
końcu udaje mi się wyszarpnąć z jego uścisku. – Radzę ci być bardziej delikatnym.
– Pocieram ramię.
– Jesteś twardą suką –
wypluwa z siebie. Mogłam się tego spodziewać. – Zabrałaś mi tyle czasu.
Pozbawiłaś mnie mej własnej krwi i śmiesz się pokazywać w moim mieście? –
warczy.
– W twoim mieście? Jesteś
jego właścicielem? Masz jakieś prawa do tego miejsca czy co? – Nie odpuszczę
mu. To cholerny drań.
– Coś ty sobie, do
chuja, myślała? A może nie myślałaś, co? Odpowiadaj!
– Czego nie rozumiesz?
To twoja wina, Anton. Sam sobie jesteś winien.
– Moja wina?
– Tak.
– To się okaże, kto
tutaj jest winny.
– Czego ty ode mnie oczekujesz? – Krzyżuję
ramiona. Nie zastraszy mnie. Szara myszka już nie jest szara, stała się wkurzoną
babą.
– Chcę moich dzieci. –
To było do przewidzenia. – Zabiorę ci je.
– Zabierzesz? – kpię
sobie z niego. – Myślisz, że ci pozwolę? Ty chcesz, więc je sobie weźmiesz? To tak,
do cholery, nie działa. Żeby je mieć, musiałbyś je porwać lub mnie zabić, a
tego nie zrobisz, ty dupku! – Tracę nad sobą panowanie. To on jest tym, który
wszystko mi zabrał.
– Jesteś tego pewna?
– Nie dostaniesz ich,
nie są twoi! – drę się.
– Wyglądają tak samo
jak ja i Aleksiej w ich wieku. Więc to, do cholery, są moi synowie.
– I to niby daje ci
prawo czegoś żądać? Powtarzam ci: nie dostaniesz ich.
– Blać. Jeżeli
zechcę, odbiorę ci ich, i to w sposób legalny.
– Gówno możesz zrobić,
Tarasow. Nie potrzebują ojca mordercy, który działa na zlecenie mafii! Jesteś pieprzonym
zabójcą. Czujesz coś, jak pociągasz za spust? Masz jakieś wyrzuty sumienia,
pozbawiając dzieci rodziców? I ktoś taki jak ty miałby być ojcem? Może między
jednym zleceniem a drugim? – prycham. – A nie, czekaj. Powiem ci, co się
stanie. Prędzej piekło zamarznie i ja razem z nim, niż pozwolę ci się do nich
zbliżyć.
– To moi synowie, do
cholery – rzuca wściekle.
– A gdzie tak jest
napisane, co?
– Akt urodzenia to
potwierdzi – mówi pewny siebie, a dla mnie jest to najzabawniejsza część tego
spotkania.
Zaczynam się śmiać.
Nie planowałam tego pięć lat temu, ale wyszło lepiej, niż się spodziewałam.
Bezpieczeństwo dzieci było wtedy najważniejsze. A teraz to wszystko jest po
części zemstą na Tarasowie. Chociaż to wciąż i tak za mało za to, co zrobił.
Mówi się, że prawda wyzwala, owszem, ale potrafi również uwolnić demony.
– Rozczaruję cię. Akt
urodzenia stwierdzi tylko, że ojcem Macona i Masona jest Nathan. Noszą nazwisko
Sullivan – oświadczam i doznaję dzikiej satysfakcji, widząc jego zszokowany
wyraz twarzy.
Z powodu Antona przeszłam
przez piekło tak gorące i tak paskudne, że to, co teraz usłyszał, jest niczym w
porównaniu do tego, jak ja się czułam.
Diabeł w czystej
postaci nazywa się Tarasow i będzie smażył się we własnym piekle za swoje podłe
uczynki. Nie żałuję niczego. Nie cofnęłabym czasu.
Patrzę na Antona,
którego nie jest mi żal nawet w najmniejszym stopniu. Żal jest dla mięczaków.
Ale wyraz jego twarzy jest dla mnie nagrodą.
Życie bywa wredne,
przekonałam się o tym na własnej skórze, i to dość boleśnie. A pokazanie temu
facetowi, gdzie jest jego miejsce, sprawia mi niewypowiedzianą przyjemność.
W świecie, w którym
przyszło mi żyć, i w którym żyją inni, także mordercy, wszyscy handlujący
bronią, ludźmi i prochami, jesteśmy przez otocznie uznani za zdeprawowanych.
Ale dla nas nasze działania to normalność. Tylko to, co dla jednych jest
normalnością, dla innych już niekoniecznie.
– Zemsta bywa suką,
Anton. – Śmieję się chłodno. Ja też byłam w szoku, i to niemałym, kiedy dowiedziałam
się prawdy o ojcu moich synów. Zwyczajnie zemdlałam. Nie mogłam pojąć, z kim
się zadałam. Jednak teraz, gdy wiem, nigdy nie pozwolę mu na zbliżenie się do
moich synów. – Jesteś egoistą, kłamcą i mordercą.
– Nie zrobiłaś tego –
cedzi z furią w oczach.
– Zrobiłam. Możesz mi
wierzyć lub nie, ale tak było. Będąc w ciąży, wyszłam za Nathana, a dzieci noszą
nazwisko mojego męża.
W tym momencie jestem
zimną suką, ale ten drań mnie okłamał i zasłużył na cierpienie. Nie wyznał
prawdy dotyczącej swojego pochodzenia, nazwiska, miejsca zamieszkania, niczego
właściwie. Wszystko zataił. Okłamał mnie w każdy możliwy sposób i na każdej
płaszczyźnie, a ja, jak głupia nastolatka, się w nim zakochałam.
Dzień po tym, jak
wyjechał, mój świat zatrząsnął się w posadach i wszystko prysło niczym bańka
mydlana. Zastanawiam się, czy wyznać mu teraz, że wiem, co zrobił, czy może
poczekać jeszcze trochę i dalej go dręczyć? Nie mogę się zdecydować, ale zemsta
najlepiej smakuje na zimno. Tego się nauczyłam przez kilka ostatnich lat: by nie
działać pod wpływem emocji, bo to one są zapalnikiem wszystkiego – i
niekoniecznie czegoś dobrego. Nienawidzę Antona z całego serca, nienawidzę tak
bardzo, mimo że kiedyś go kochałam. Niestety miłość i nienawiść dzieli tylko
cienka niewidzialna linia. Karmię się pogardą do niego, bo nie jest wart mojego
przebaczenia.
– Dlaczego nie
powiedziałaś o moich synach? Dlaczego zataiłaś ciążę, do jasnej cholery?
– Ty tak na poważnie?
Chryste! – Kręcę z niedowierzaniem głową. – A jak niby miałam ci o tym
powiedzieć?
– Wystarczyło zadzwonić.
Nie wierzę. Czy on
jest taki tępy?
– Doprawdy? Wybacz,
ale twój telefon nie odpowiadał. A kiedy w hotelu zapytałam o niejakiego Jeffa
Telina, to jak myślisz, co usłyszałam? Powiedziano mi, że taka osoba nigdy nie
była u nich zameldowana – cedzę przez zęby. – I wiesz co?
– Co?
– Miesiąc po twoim
zniknięciu dowiedziałam się o ciąży. To jak miałam cię o niej poinformować? Jak
miałam ci powiedzieć o czymkolwiek?! Byłam w cholernej żałobie, a facet, w którym
się zakochałam, po prostu zniknął. Jesteś zwykłym draniem i oszustem! –
krzyczę, bo puszczają mi nerwy.
– Środki
bezpieczeństwa. Nie mogłem ci nic o sobie powiedzieć – odpowiada beznamiętnie,
a we mnie wszystko się gotuje.
– Czyli lepiej było
kłamać. Ja, do cholery, nie wierzę. Ty to nazywasz środkami bezpieczeństwa?
Pieprzę to, Anton. Jesteś skurwielem.
– A ty wcale nie
jesteś lepsza. Ten twój kochany mężulek wszystko ci wyśpiewał na mój temat –
szydzi.
– Mój mąż jest jedyną
uczciwą osobą na świecie. To ty mnie oszukałeś. – Stukam go palcem w pierś. – Ty,
a nie on!
– Akurat – prycha. –
Czy ty wiesz, czym on się zajmuje?
Czy on ma mnie za
idiotkę?
– Nie wyciągaj tego
gówna na wierzch. Ale tak, wiem, kim jest i czym się zajmuje. Wiem wszystko, co
żona powinna wiedzieć o mężu. Ale o tobie nie wiedziałam nic, Anton.
– Coś wiesz.
– Wiem znacznie więcej,
niż przypuszczasz. Jesteś synem niejakiego Saszy Tarasowa, który prowadził nielegalne
interesy. Słowem, był jednym z członków mafii. A ty jesteś płatnym zabójcą na
ich usługach. Mam nadzieję, że dobrze ci płacą, że to wszystko jest tego warte
i możesz spokojnie spać po nocach – drwię z niego.
– Widzę, że bardzo
dobrze odrobiłaś zadanie domowe. Ale teraz to ja ci coś powiem. – Anton mruży
oczy i zaciska szczękę. – I wysłuchasz mnie. Wyjechałem na dwa pierdolone dni,
a kiedy wróciłem, ciebie nie było. Twój telefon był wyłączony. Szukałem cię.
Więc gdzie, do chuja, zniknęłaś? – warczy.
– Aha, teraz to moja
wina? – Zaciskam dłonie w pięści, mam ochotę przywalić mu w ten jego zakuty łeb.
– Miałam pewne sprawy rodzinne. Poza tym twój czas tutaj dobiegł właśnie końca.
– Nie wydaje mi się.
Chcę cholernej odpowiedzi.
– Nie dostaniesz jej.
I nie czekaj na Chloe, ona sama da sobie radę.
Komentarze
Prześlij komentarz