[PATRONAT] Rozdział trzeci Agnieszka Siepielska "Dama Paxtona" Sinners&Reapers #1
Rozdział 3
Nikki
Koszmar
mojego dzieciństwa podchodzi bliżej i dopiero teraz czuję różnicę między nami.
Jego wysoka, masywna postura góruje nad moim metr sześćdziesiąt dwa. Pomimo
wysokich butów i tak czuję, że gdyby mógł, po prostu by mnie zmiażdżył.
Sięga
po moją bezwładną, drobną w porównaniu z jego własną, dłoń i przykłada do ust, rozsyłając
jednocześnie fale elektryczne, które docierają do każdego zakątka mojego ciała.
Jestem przekonana, że to efekt kumulującej się we mnie urazy do tego człowieka.
Pomimo wszystko…
Hays patrzy mi głęboko w oczy, a ja, starając
się ukryć emocje, zaczynam się wiercić w miejscu. Z głębi mojej torebki wydobywają
się wibracje, więc wyrywam mu dłoń i, ignorując nagłe, wkurzające poczucie
straty, szperam w poszukiwaniu telefonu.
Wyjmuję
komórkę i zerkam na ekran, na którym wyświetla się imię mojego brata. Cholera,
nawet nie zadzwoniłam do rodziców z informacją, że dojechałam.
Odbieram
połączenie i witam się z nim.
–
No nareszcie! Mama panikuje, bo nie dałaś znaku życia. – A to nowość, wyrażanie
emocji w wykonaniu jednego z moich rodziców.
–
Zapomniałam, miałam kilka… ważnych spraw do załatwienia, możesz przekazać, że
żyję i mam się dobrze – odpowiadam i słyszę westchnienie po drugiej stronie.
–
Kiedy wracasz?
–
Nie wiem, Collin, może już tu zostanę. Zastanowię się – stwierdzam, zerkając na
braci.
Nie
wiem, czy to moja odpowiedź tak ich zbulwersowała, ale spoglądają na siebie
niezadowoleni. Mam wrażenie, że odbywają telepatyczną rozmowę. Morderczy wzrok
Paxtona chyba za chwilę wypali wszystko w swoim zasięgu, natomiast Reed sprawia
wrażenie, jakby chciał mu powiedzieć, żeby się uspokoił.
O
co im chodzi?
–
Słuchasz mnie?! – Dociera do mnie pytanie brata.
–
Muszę kończyć, oddzwonię. – Nie czekając na odpowiedź, rozłączam się, a Pax
wwierca we mnie wściekłe spojrzenie.
–
Naciesz się swoją małą przyjaciółeczką i wyjedź. Nie ma tu nic dla ciebie, nie
pasujesz do tego miejsca – warczy, po czym odwraca się i kieruje w stronę
restauracji, ostrym tonem przywołując Reeda przez ramię.
Stoję
tak chwilę z rozdziawionymi ustami, dopóki nie znikają w budynku, z którego po
chwili wybiega Ellie. Przekonuje mnie, że obsługa da sobie radę i proponuje, że
pojedzie ze mną do biura Heatona.
Skołowana
wydarzeniami z ostatnich kilkunastu minut przemierzam w towarzystwie
przyjaciółki niewielki odcinek drogi.
Dojeżdżamy
do małego, ciemnego, drewnianego budynku. Proszę Ellie, żeby na mnie zaczekała.
Wchodzę bocznym wejściem do niewielkiego pomieszczenia, które służy chyba jako
poczekalnia. Dwa krzesła i postawiony między nimi okrągły stolik zdecydowanie
proszą się o wymianę. Panuje tu mrok i jest strasznie duszno, jakby nikt nie
otwierał nigdy okien. W leśnym otoczeniu spodziewałabym się czegoś zupełnie
innego. Podchodzę do drzwi przeszklonych mleczną szybą i pukam, po czym, nie
czekając na odpowiedź, wchodzę.
Przy
małym biurku, w kącie po prawej stronie siedzi dziewczyna, może trochę starsza
ode mnie. Kiedy mnie zauważa, trzęsącymi dłońmi zaczyna nerwowo gładzić, i tak
już ciasno upięte z tyłu głowy, czarne włosy. Spogląda na mnie znad okularów,
jakby wiedziała, po co tu jestem.
–
Dzień dobry. – Staram się przybrać łagodny ton głosu, żeby ta biedna istota nie
zeszła na zawał. – Moje nazwisko Preston, chciałabym porozmawiać z panem
Heatonem.
–
Nie ma go i nie wiem, kiedy wróci – tłumaczy przestraszona dziewczyna.
–
Jak to nie wie pani, kiedy będzie? – pytam zirytowana i spoglądam na kolejne
drzwi, zapewne od biura tego faceta. – Zapłaciłam kupę kasy, żeby jego
pracownicy doprowadzili mój dom do porządku. Jest piątek, gdzie teraz znajdę
kogoś, kto pozbędzie się tych krzaków!
Dziewczyna
telepie się już teraz na maksa, jakbym trzymała pistolet przy jej skroni.
Serio?
Próbując
opanować temperament, silę się na głęboki wdech i wydech.
–
Zróbmy tak, wrócę tu jutro rano, jeśli Heatona nie będzie, zadzwonię na policję
i zgłoszę oszustwo – warczę, odwracam się, po czym wychodzę.
Nigdy
nie było z tym facetem problemów, już wcześniej zajmował się domem. Po śmierci
dziadka Heaton otworzył firmę porządkową, z której korzystało wiele osób z
okolicy i nikt nigdy nie narzekał.
Wsiadam
do samochodu i, odjeżdżając, opowiadam Ellie całą sytuację. Dziewczyna
proponuje, żebym została na noc w jej mieszkaniu, które znajduje się nad
restauracją. Jedziemy więc jeszcze do domku po ciuchy.
–
Właściwie w klubie mają dzisiaj imprezę, więc Paxtona nie będzie wieczorem w
barze, możemy iść się upić – proponuje Ellie.
–
W jakim klubie? – Zerkam na nią przelotnie.
–
Nie zwróciłaś uwagi na ich kamizelki? – pyta znacznie ciszej, jakby bała się,
że ktoś nas usłyszy. – To klub motocyklowy, a Paxton jest wiceprezesem. –
Marszczę brwi, znów spoglądając na nią, a dziewczyna śmieje się z mojej
niewiedzy. – Oglądałaś kiedyś serial Synowie
Anarchii?
Coś
mi świta, mój brat to oglądał.
Chwileczkę!
Narkotyki, broń, jakieś przemyty. Spoglądam teraz wielkimi oczyma w jej
kierunku, na co unosi brwi i powoli kiwa głową, potwierdzając moje
przypuszczenia.
–
Co Reed robi w tym klubie? – pytam i wstrzymuję oddech, bojąc się odpowiedzi.
–
Jest jakimś sierżantem – oświadcza Ellie. – Naprawdę nie zerknęłaś na te
wszystkie naszywki – stwierdza.
–
Jak on się tam znalazł?
–
Nie wiem. Kilka lat temu bracia wyjechali i słuch po nich zaginął. Wrócili rok
temu w barwach klubu, wyglądając, jakby przedawkowali sterydy. Zresztą, sama
widziałaś, jacy są wielcy. – Kątem oka zauważam, że dziewczyna zaczyna się
wiercić. – Wiem jeszcze tyle, że mają oddział w Phoenix i prezydentem jest
jakiś Liam. Pewien facet po pijaku trochę o tym opowiadał w barze, ale na drugi
dzień zaginął. Chociaż tuż po przyjeździe tutaj klub obiecał chronić
mieszkańców miasteczka, to po tym zdarzeniu wszyscy się ich boją.
Bez
jaj! No ja już też.
***
Resztę
dnia spędzamy na opowiadaniu, co się u nas działo przez tych kilka lat i
dalszym wspominaniu dzieciństwa. Cały czas staram się powstrzymywać chęć wypytania
Ellie o klub i to, co jeszcze może o nim wiedzieć.
Wieczorem
w końcu idziemy do baru. Jeszcze przed wejściem słychać gwar rozmów i czuć dym
papierosów, który dodatkowo drażni oczy. Sama czasem popalam, więc woń mi nie
przeszkadza, ale tu jest tego trochę za dużo.
Już
po przekroczeniu progu Ellie łapie mnie za rękę i ciągnie do baru naprzeciwko
wejścia. Za ladą stoi zgrabna kobieta, mniej więcej po pięćdziesiątce. Skąpy
top odkrywa wytatuowane ramiona, a pofarbowane na czerwono włosy ma związane na
czubku głowy w kok, przez co odsłania wygolone na zero boki.
Obserwuję
ją, bawiąc się swoimi niesfornymi, rozpuszczonymi blond lokami i podziwiam tę
kobietę za jej luz. Zauważa moje spojrzenia i uśmiecha się szeroko.
–
To jest Gina, właścicielka baru – mówi Ellie, a kobieta natychmiast wyciąga
rękę na powitanie.
–
Nikki, miło mi – przedstawiam się, odwzajemniając gest.
–
Co wam podać, dziewczynki? – pyta, krzywiąc się na dźwięk stłuczonego gdzieś za
nami szkła.
–
Piwo – odpowiadamy jednocześnie z Ellie.
Kobieta
podaje nam butelki i żartuje, że gdyby ktoś nas zaczepiał, mamy jej to zgłosić,
żeby mogła skopać tyłek tego gościa.
A
może nie żartuje?
Idziemy
na lewo i siadamy przy stoliku w kącie, dość blisko siebie, żebyśmy podczas
rozmowy nie musiały się przekrzykiwać. Na początku w lokalu oprócz nas siedzi
kilkoro mężczyzn, ale im robi się później, tym więcej osób przybywa.
Gina
zadbała o to, żebyśmy miały dość alkoholu, przysyłając jedną z kelnerek.
Promile pomagają mi przetrawić ciekawskie spojrzenia nowo przybyłych klientów.
Zatracone
w rozmowie z Ellie śmiejemy się, ale po pewnym czasie czuję, że coś jest nie
tak. Głosy wokół cichną podobnie jak rano w restauracji. Nie muszę spoglądać w
stronę drzwi. Wiem, że tu są.
–
Mówiłaś, że ich nie będzie – szepczę do dziewczyny.
–
Bo nigdy ich tu nie ma w piątek – odpowiada spanikowana. – Z ręką na sercu,
Nikki, sama nie odważyłabym się przyjść – tłumaczy.
Zbieram
się na odwagę i spoglądam w końcu w ich kierunku. Kilkunastu facetów i kilka
kobiet rozsiada się przy stolikach, zajmując prawie wszystkie miejsca w lokalu.
–
Czyli te kobiety też należą do klubu? – pytam cicho.
–
Te, które mają kamizelki… każda z nich należy do jednego z członków, są jakby
własnością klubu. Te bez są… jakby ci to powiedzieć? To dziewczyny, które kręcą
się przy nich i dosłownie z każdym uprawiały seks. – W tym momencie mam
wrażenie, że zawartość żołądka podchodzi mi do góry.
–
Jasna cholera, to jakiś harem. Albo kobieta jest własnością, albo jakąś nałożnicą.
One się na to godzą? – pytam z odrazą, a Ellie natychmiast wybucha niepohamowanym
śmiechem.
Odruchowo
spoglądam na grupę motocyklistów. Oczywiście wszyscy się na nas gapią.
Mhm!
Świetnie!
Przełykam
nerwowo ślinę, a Ellie przestaje się śmiać i wlepia teraz we mnie nerwowe
spojrzenie.
Dzięki
Bogu sytuację ratuje Gina, która podchodzi do grupy bikerów i skupia ich uwagę
na sobie. Wykorzystuję tę chwilę, żeby się rozejrzeć, szukając drogi ucieczki.
Ku mojemu rozczarowaniu stwierdzam, że wyjdziemy stąd, jedynie poruszając się między
członkami klubu. Postanawiam więc jakoś przetrwać.
Kontynuujemy
nasze spotkanie, udając zainteresowanie rozmową. Przez jakąś godzinę siedzimy
jak na szpilkach z nadzieją, że sprawcy naszego zdenerwowania wyjdą i udadzą się
na swoją prywatną imprezę. Sądząc po zamawianych kolejkach alkoholu, nie zanosi
się jednak na to.
Biję
tego dnia swój rekord w dawce promili i zaczyna mi się kręcić w głowie, a mętny
wzrok mimowolnie wędruje do zgromadzenia bliżej baru i skupia się na pewnej
parze. Kobieta siedzi na kolanach jednego z członków klubu, a ten porusza
nieznacznie ręką wsuniętą pod jej króciutką spódniczkę.
Zszokowana
spoglądam na twarz kobiety, która wyraża głębokie podniecenie. Wierci się, a w
końcu wygina plecy w łuk.
Zdając
sobie sprawę z tego, czego właśnie jestem świadkiem, odwracam głowę w innym
kierunku, tylko po to, żeby ujrzeć podobną scenę. Szczęka mi opada. To nie bar,
tylko jakaś cholerna świątynia rozpusty.
Zniesmaczona
bełkoczę do przyjaciółki, że idę do toalety. Wstaję i kieruję się na lewo
korytarzem. Sięgam już do klamki, gdy ktoś szarpie mnie za ramię i przyciska
przodem do ściany. Dyszę i przerażona próbuję przez ramię dojrzeć napastnika, ale
w korytarzu jest zbyt ciemno.
–
Podobało ci się to, co widziałaś? – Znam ten głos.
Cholera
jasna!
Komentarze
Prześlij komentarz