[PATRONAT] Rozdział pierwszy "Miasto Mafii" Kinga Litkowiec



1.

Już nie śpię. Po prostu patrzę tępo w sufit. Dociera to do mnie dopiero po chwili. Muszę wstać. Powtarzam sobie jak mantrę. W domu panuje kompletna cisza. Za oknem też. Nie wiem, która jest głośniejsza. Odwracam wzrok w kierunku okna i widzę, że dzień powoli wstaje. Jest kwiecień i wiosna wyraźnie obudziła się już do życia. Wszystko kwitnie, a drzewa zaczynają się zielenić.
Bardzo lubię poranki, bo są jak niezapisane kartki. Wszystko można zrobić od nowa, lepiej. Kiedyś budziły mnie różne dźwięki, teraz budzi mnie cisza. Tak jest lepiej, mówię sobie i prawie w to wierzę.
Leniwie zaczynam zbierać się do pracy. Jestem zmęczona, znowu się nie wyspałam. Wczoraj Olivia wysłała mi kolejny film o mafii, z informacją, że to coś naprawdę dobrego. Kiedy tylko zobaczyłam, że porywają tam jakąś kobietę, wiedziałam, że dłużej nie dam rady tego oglądać. Nie winię za to Olivii. Ona przecież nic nie wie. Nikt o tym nie wie…
I znów się zamyśliłam. Spoglądam na zegar, uświadamiając sobie, że jest bardzo późno, a ja nawet się nie ubrałam.  Biegnę do swojego pokoju, otwieram szafę i wyciągam z niej pierwsze lepsze  ubrania. Nie mam wielkich wymagań, oprócz tego, żeby były czyste. Padło na czarne rurki i niebieski sweter, którego nawet nie lubię, ale jest jakieś piętnaście stopni, a ja nienawidzę marznąć. Szybko wszystko zakładam na siebie. Rezygnuję z pełnego makijażu, maluję tylko rzęsy, po czym w pośpiechu wychodzę z domu. Na chodniku sprawdzam zawartość torebki, upewniając się, czy niczego nie zapomniałam. Wygląda na to, że nie.
Po chwili dochodzę do przejścia dla pieszych i tak jak każdego dnia znów stoję przed wyborem: przejść przez ulicę i iść do pracy drogą, przy której znajdują się domy mafiosów, czy iść prosto i przejść dopiero na kolejnych pasach. Zawsze mam ten sam dylemat i zawsze dokonuję tego samego wyboru. Biorę kilka wdechów i przechodzę przez przejście. Gdy jestem po drugiej stronie ulicy, sprawdzam w telefonie godzinę. Mam jeszcze dwadzieścia minut. Zdążę. Chyba.
Kiedy wchodzę na ulicę, którą wszyscy mieszkańcy nazywają „ulicą mafii”, automatycznie zwalniam. Ze strachu? Niezupełnie. Gdyby kierował mną strach, nie chodziłabym tędy, tak jak większość ludzi tego nie robi. U mnie wygrywa chora fascynacja niebezpiecznym życiem. Z jakiegoś powodu lubię przyglądać się domom mafiosów.
Pamiętam jeszcze stare fabryki, które stały dokładnie w tych miejscach przed wyburzeniem. Kilka dni po mojej przeprowadzce tutaj, wszystkie te budynki zostały zrównane z ziemią. Niedługo później każdy mieszkaniec już wiedział, kto wykupił to wszystko. Miasto praktycznie opustoszało w ciągu czterdziestu ośmiu godzin, zostali tu nieliczni. Co prawda niektórzy mieszkańcy wrócili, gdy okazało się, że nic nam jednak nie grozi. Trzech braci, którzy rządzą tym miejscem, zapewniło nas, że o ile my nie będziemy stwarzać problemów, oni także tego nie zrobią. Swoje „interesy” załatwiają w innych miastach. Tutaj tylko mieszkają.
Po chwili zatrzymuję się na kilka sekund przed domem Lucasa. To najmłodszy z braci. Jego dom przypomina dworek w nowoczesny stylu, który wydaje się odzwierciedlać charakter i wygląd swojego właściciela. Na pozór ładny domek, kryjący za swoimi drzwiami niebezpieczeństwo. Lucas nie przypomina wyglądem bezlitosnego gangstera. Jest bardzo przystojnym blondynem o delikatnych rysach twarzy i niebieskich oczach. Choć jeśli o oczach mowa, zazwyczaj ukrywa je za przeciwsłonecznymi okularami. Niezależnie od pory dnia i roku. Tylko dwa razy widziałam Lucasa bez nich i to tylko przez kilka sekund. Mimo dzielącej nas odległości, tych oczu nie dało się przeoczyć.
Obok domu Lucasa znajduje się posiadłość Ethana, średniego z braci. Nie zatrzymuję się przed nią zbyt często, a jeśli już, to na ułamek sekundy. Zawsze ktoś jest na zewnątrz, dzisiaj dwóch postawnych mężczyzn spaceruje po ogrodzie niedaleko wysokiej bramy. Gdy tylko ich zauważam, spuszczam głowę i idę dalej. Ten dom kojarzy mi się z willą, której posiadacza trochę poniosło. Nie lubię takich budynków, wszystkiego jest tutaj za dużo. Drobna cegła stroi każdą ścianę, a złoto-czarne zdobienia na oknach podkreślają efekt, na jaki najwyraźniej liczył właściciel, czyli przepych i bogactwo. Jednak nie wszyscy oceniają ten dom tak krytycznie jak ja. Moja przyjaciółka Olivia wielokrotnie zachwycała się zarówno Ethanem, jak i miejscem, w którym mieszka. Kiedyś odbyła się tam wielka impreza. Oli, idąc przez park, spotkała grupę ludzi, która została tam zaproszona. Wśród nich znajdował się jej były chłopak. Rozstała się z nim w przyjacielskich stosunkach, więc kiedy ten zaproponował jej, by dołączyła do nich, nie wahała się ani chwili. Potem przez kilka tygodni słuchałam, jak niesamowity dom w środku ma Ethan, i że jest sto razy piękniejszy, niż sobie wyobrażała, a jego właściciel jest tak boski, że nie może przestać o nim myśleć. Od tego wydarzenia minęło już osiem miesięcy, ale ona wciąż to rozpamiętuje. Ethan nie zamienił z nią nawet słowa, a Oli i tak jest w nim zakochana po uszy. Uwielbia jego pociągłą twarz, oliwkową karnację, brązowe oczy i zawsze idealnie ułożone włosy. To jej słowa.
Kiedy przechodzę obok ostatniego domu, znajdującego się na tej ulicy, moje serce nieco przyśpiesza. Zerkam ostrożnie w stronę posiadłości, by upewnić się, że nikogo nie ma na zewnątrz. Jest chyba największa ze wszystkich, ale na pierwszy rzut oka wcale nie sprawia takiego wrażenia. Ten biały, dwupiętrowy budynek z drewnianymi elementami wygląda naprawdę niesamowicie. Zawsze chciałam mieszkać w takim domu, choć szansa na to, że kiedyś tak się stanie, jest równa zeru. Moja pensja ledwo wystarcza mi na czynsz i jedzenie, a czasami nawet na to brakuje. To mi przypomniało, że w tym miesiącu wyjątkowo niecierpliwie czekam na moją wypłatę. Mój portfel jest już pusty i będzie mi ciężko przez najbliższe dni. Wzdycham, kiedy po raz kolejny uświadamiam sobie, w jak beznadziejnej jestem sytuacji. No nic, musisz zaciskać tyłek i zarabiać na tę swoją nędzną pensyjkę, bo może być jeszcze gorzej.
Te myśli sprawiają, że z wrażenia, zamiast iść dalej, dzisiaj znowu zatrzymuję się przed mijaną posiadłością na dłuższą chwilę. Pewnie nie zachwycałabym się nią tak bardzo, gdyby nie fakt, że jej właścicielem jest najprzystojniejszy mężczyzna, jakiego w życiu widziałam. Co za pech, że jest mafiosem. Arthur, bo tak ma na imię, podobno ma na ciele tatuaż przedstawiający węża oplatającego krzyż. Nie wiem, czy to prawda, jednak mówią na niego Kobra, więc może coś w tym jest.
Mężczyzna jest wysoki i idealnie zbudowany, ma ciemną karnację, perfekcyjnie ułożone brązowe włosy i ciemne, niemal czarne, oczy. Mówi się, że to właśnie on sprawuje największą władzę z racji wieku. Myślę, że sam jego wygląd już budzi respekt.
Spoglądam na ten dom jeszcze przez chwilę, po czym sprawdzam godzinę. Cholera, przeklinam w myślach, gdy biegnę w stronę baru, w którym pracuję. I tak nie zdążę, ale może będę przed Tessą. Z przyśpieszonym oddechem wbiegam do baru, rozglądając się po pomieszczeniu. Olivia właśnie wyciera ladę, a kiedy mnie zauważa, odkłada ścierkę i podchodzi bliżej.
– Znowu się spóźniłaś. Masz szczęście, że nie ma szefowej. – Oli marszczy czoło i śmieje się głośno.
Cieszę się, że pracuję z moją przyjaciółką. Niejednokrotnie tłumaczyła mnie przed Tess, choć sama nie wie, dlaczego tak często się spóźniam. Olivia nie ma pojęcia, że nie potrafię oprzeć się pokusie oglądania jego domu, wpadając w trans i tracąc kontakt ze światem. Wiem, że powinnam w końcu zmienić moją trasę i iść do pracy drogą, którą wracam. Jest niewiele dłuższa, ale przejście nią zajmuje mi o wiele mniej czasu. Nie wracam z pracy „ulicą mafii”, ponieważ jest wtedy zbyt późno na spacery po tak niebezpiecznej okolicy. Dla własnego dobra powinnam nie robić tego też rano. Ale jak widać, nie mogę się oprzeć.
Kiedy zdejmuję płaszcz, zauważam przerażoną Tessę, która właśnie weszła do baru.
–  Dziewczyny, ubierajcie się szybko, odwiozę was do domów! – krzyczy z paniką w głosie.
–  Dlaczego? Co się stało? – pytam szefową, obserwując, jak jej twarz robi się coraz bardziej blada.
– Podobno szykuje się nam wojna gangów. Ktoś ukradł braciom sporo pieniędzy. Nikt nie jest bezpieczny, dopóki nie znajdą kasy. Ludzie zamykają sklepy i biura. My też nie będziemy ryzykować. No już, ubierajcie się szybko!
Po dwóch minutach jesteśmy już w samochodzie, Tessa wybiera trasę, tak żeby ominąć ulicę mafii. Najpierw odwozi Olivię, która wydaje się bardziej podekscytowana niż przerażona. Myślę, że powinnam porozmawiać z nią na temat filmów, które ogląda. Mam coraz większą pewność, że mącą jej w głowie.
–  Dajcie znać, jak dojedziecie do domu. – Olivia trzaska drzwiami, a po chwili znika, wchodząc do klatki w swoim bloku.
Dostrzegam, że Tessa jest bardzo zdenerwowana. W lusterku widzę jej oczy, są przerażone i nieobecne. Ściska kurczowo kierownicę i co kilka sekund rozgląda się na boki.
Mijamy właśnie stary park, do którego mało kto już zagląda, pewnie dlatego, że jest zniszczony i bardzo zaniedbany. Ciężko odnaleźć w nim jakąkolwiek ścieżkę, Nagle zauważam dwie sylwetki biegnące między krzakami w kierunku ruin. Tessa nie jedzie zbyt szybko, więc mam chwilę, by się im przyjrzeć. To dwóch chłopaków. Wyglądają na młodych. Choć z tej odległości może mi się tak tylko wydawać. Gdy znikają z zasięgu mojego wzroku, opieram głowę o zagłówek fotela.
Kim oni byli? Nie widziałam ich wcześniej, to na pewno nie są ludzie z tego miasta. Chyba że, po prostu ich nie rozpoznałam. Po chwili dociera do mnie coś jeszcze, ważny szczegół, na który wcześniej nie zwróciłam uwagi. Walizka. Jeden z nich biegł z ogromną walizką.
Co w niej było? Ubrania? A może pieniądze? Muszę przestać się nad tym zastanawiać.
Dopiero gdy zatrzymujemy się pod moim domem, natrętne myśli się ulatniają. Tessa odwraca się w moją stronę.
– Jeśli będziesz czegoś potrzebowała, zadzwoń do mnie. Nigdzie nie wychodź, siedź w domu i nikomu nie otwieraj drzwi. Masz co jeść?
Kiwam twierdząco głową, a ona uśmiecha się lekko.
– Dziękuję, że mnie odwiozłaś. W razie czego zadzwonię do ciebie. Nie martw się.
Otwieram drzwi samochodu i wolnym krokiem idę w kierunku domu. Wygrzebuję z torebki klucze, a kiedy przekręcam zamek, słyszę, jak Tessa odjeżdża.
Wchodzę do środka i szybko zamykam drzwi. Czuję samonapędzający się niepokój. Nie mogę się rozluźnić. Rzucam torebkę na stolik, siadam na kanapie i schylam się po pilota, ale nie biorę go do ręki. Wiem, że i tak na niczym się nie skupię. Znów nachodzą mnie te myśli.
Co było w walizce? Może to oni ukradli pieniądze? A gdybym tam poszła? Albo powiedziała braciom, że coś widziałam?
– Kurwa! – Wstaję gwałtownie z kanapy, po czym zaczynam chodzić w kółko i gadać do siebie. – Co mnie to w ogóle obchodzi?
Chcę po prostu już o tym nie myśleć. Jest jeszcze bardzo wcześnie, nie wiem, jak wytrzymam tyle godzin do nocy. Staram się jakoś zorganizować sobie czas, ale nie potrafię wyrzucić tego z głowy.

Wytrzymuję do samego wieczoru, o dwudziestej jem kolację i biorę po niej szybki prysznic. Gdy jestem w swojej sypialni, odnoszę wrażenie, że słyszę strzały, jakby z oddali, bardzo stłumione. Coraz bardziej chcę zapomnieć o walizce, którą widziałam… 



Komentarze

  1. Książka wydaje się naprawdę interesująca i trafiająca w moje gusta. ;)

    OdpowiedzUsuń

Prześlij komentarz

Popularne posty