[PATRONAT]Rozdział pierwszy Elle Kennedy, Sarina Bowen „Zostań"



DEDYKACJA

Dla Natashy, Nicole, Keyanny i wszystkich wirtualnych asystentów. Dzięki Wam funkcjonuje świat.



1. CHODZI O CHWYT


Hailey

Mamy dziś w Aporcie urwanie głowy, ale koło czternastej w końcu udaje mi się wyskoczyć na espresso. Kiedy wracam z kawą do biura, dostrzegam, że Technik Tad puka do moich drzwi.
– Tutaj! – wołam.
Mężczyzna się odwraca. Zawsze, gdy go widzę, ma na sobie bejsbolówkę z logo drużyny z Toronto, czym zyskuje u mnie aprobatę, ponieważ jestem ich największą fanką.
– O, jesteś – mówi, jakby odrobinę przestraszony. Wzrok zatrzymuje na moim kubku. – Chciałem tylko zapytać, czy wypiłabyś ze mną kawę, nim wrócę do pracy.
– Oj, przykro mi! – Zastanawiam się, czy zapomniałam, że się z nim umówiłam, ale nic nie przychodzi mi do głowy. – Już mam espresso. Coś się stało z serwerami?
Mruga.
– Nie.
– Uff. – Otwieram drzwi do biura i mijam Tada. – To yyy… Widzimy się za tydzień? – Chociaż nie jest zatrudniony w Aporcie, wykonuje dla nas różne zadania, więc spotykam go w miarę regularnie. Spoko z niego facet.
– Pewnie! Miłego tygodnia.
Nawet nie docieram do biurka, nim znów ktoś czegoś ode mnie chce. Tym razem słyszę stojącą w wejściu Jenny Dawes – moją przyjaciółkę i pracownicę.
– Hailey! Masz w kolejce dwa zlecenia.
Szybko wskoczyły. Zrobiłam sobie tylko kilka minut przerwy.
– Zakładam, że skoro przyszłaś mi o nich powiedzieć, są interesujące.
– Spójrz tylko! – mówi wesoło.
Poruszam myszką, aby rozjaśnić ekran. Wyświetlają się dwie wiadomości, obie ciekawe. Prawdę mówiąc, z powodu jednej przeszywa mnie dreszcz. Ostatnio prowadzę tak wspaniałe życie, że najciekawszym punktem mojego dnia bywa potencjalna skarga.
Jestem współwłaścicielką Aportu, wiodącej w Toronto firmy oferującej usługi wirtualnego asystenta, zatem trafiają do mnie tylko najistotniejsi klienci. Dzielą się oni na dwie grupy: tych, którzy z natury sprawiają problemy i tych, którzy dużo nam płacą. Zlecenia przyszły od osób należących do obu kategorii.
– No i? Co to za prośby? – docieka Jenny, beztrosko się uśmiechając.
Upijam łyk kawy.
– Nie otworzyłam ich jeszcze. Podejdź, jeżeli jesteś taka ciekawa.
Rozsądnie zamyka drzwi. Drugi współwłaściciel, Jackson, nie byłby zadowolony z plotkowania w biurze. Praca z byłym mężem sama w sobie jest skomplikowana, więc nie chcę, by na dokładkę sądził, że poświęcam zbyt wiele uwagi jednemu klientowi.
Jenny dociera do biurka w podskokach i patrzy mi przez ramię.
– Którą otworzysz najpierw? Tę od Pana Fiutka czy od przyszłego męża?
– Przezabawne. – Upijam kolejny łyk i jeszcze chwilę się ociągam. Naprawdę niedobrze jest wieść w wyobraźni życie z pewnym nieznajomym. Co gorsza, wszystko po mnie widać. – Najpierw otworzę tę od Pana Fiutka, bo przyszła pierwsza. Takie mamy zasady.
Jenny wzdycha.
– Pora, by ktoś wyciągnął ci kij z tyłka. I przy okazji złoił nim pupcię. Ciekawe, czy twój ulubiony klient lubi poświntuszyć w łóżku?
W moich zdradzieckich myślach pojawiają się różnorodne, pełne marzeń pytania dotyczące wspomnianego mężczyzny.
Skup się, Hailey! Nie napalaj się na klientów.
W przejawie dyscypliny otwieram wiadomość od faceta, który nadał sobie nieszczęsną nazwę użytkownika brzmiącą: „PanDwadzieściaCentymetrów”.
Nawet nie z jej powodu nazywamy go Panem Fiutkiem. Nadałyśmy kolesiowi ten przydomek, dlatego że udaje mu się w każdym zdjęciu uchwycić swoje krocze. Miesiąc temu pracownicy zaczęli oznaczać jego prośby jako nieodpowiednie do wyświetlania w biurze, więc teraz przychodzą bezpośrednio do mnie lub Jacksona. Albo Jenny, kiedy żadne z nas nie może ich odebrać. Ogólnie nie chcemy, aby nasi „Aportujący” poczuli się niezręcznie.
Uważamy z Jenny, że Pan Fiutek najprawdopodobniej jest nieszkodliwy i na pewno zabawny, więc często chichramy się, kiedy w dość oczywisty sposób próbuje przykuć naszą uwagę. Dzisiejszą prośbę zatytułował: „Bateria do stroika do gitary”.
Brzmi nudno, ale wiemy swoje.
Kiedy wyświetla się zdjęcie, Jenny głośno parska mi do ucha.
– Wow. Może trafić na listę dziesięciu najlepszych. Chodzi o chwyt, prawda? 
Ma rację, fotka zasługuje na nagrodę. Urządzenie do strojenia gitary ma zaokrągloną… główkę. Nie opiszę tego inaczej. Pan Fiutek położył rękę na kolanach wnętrzem dłoni do góry, a palcami znacząco objął stroik.
Jakby tego było mało, swój, yyy, członek odział jedynie w nylonowe spodnie od dresu, dzięki którym można dostrzec, że jak zawsze cieszy się na nasz widok.
– Dobrze ujął żołądź – zauważa Jenny. – Facet jest wybitnym fotografem. Wzmocnił efekt połyskującym materiałem.
– Prawdziwy z niego sawant  – przytakuję. – Dasz radę odczytać numer seryjny baterii?
– Czyli ona też jest na zdjęciu? – wzdycha Jenny. – Tak. Przybliż.
Przesuwam na środek ekranu część fotografii ukazującą drugie udo mężczyzny, na którym leży bateria w kształcie dysku i dostrzegam numer. „CR2023”. Już po chwili dowiaduję się z internetu, że pod tym oznaczeniem kryje się taka litowo-jonowa, którą wykorzystuje się do zasilania zegarków, kalkulatorów i innych małych urządzeń elektronicznych.
– Gotowe – mówi Jenny, zapisując sobie w telefonie dane produktu. – Prześlij mi prośbę. Pobiegnę na Bloor Street. Znajdę baterię w sklepie z aparatami albo u jakiegoś dobrego jubilera.
Spełniam polecenie jednym kliknięciem myszy. Przyjaciółka dostarczy zamówienie recepcjoniście w budynku, w którym mieszka Pan Fiutek, zapewne w godzinę. Klient zapłaci cenę zakupu wraz z dwudziestopięcioprocentową dopłatą, a także trzydzieści pięć dolarów za godzinę naszej pracy. Poniesie taki koszt za coś, co mógł zrobić sam.
Bogacze uwielbiają dobre usługi i są skłonni sporo za nie płacić.
– A teraz się pospiesz i sprawdź, czego potrzebuje przyszły pan Hailey. Umieram z ciekawości – zrzędzi Jenny.
– Ochłoń. Mam nadzieję, że nie chodzi o wyprowadzanie psa – mówię, wracając do panelu, aby otworzyć prośbę od Snajpera87. – Ostatnim razem skończyło się katastrofą. Wciąż jest mi przykro.
Owszem, temat prośby brzmi: „Drugie podejście! Do trzech razy sztuka?”.
– Ojej. – Jenny przygryza wargę. – Co się stało? – Pochyla się i obie czytamy wiadomość.

Snajper87: Cześć, HTE! Dzięki, że wysłałaś mamie prezent na urodziny. Mówiłaś, że znasz się na czekoladkach i nie żebym Ci nie wierzył, ale mama nie przestaje nawijać o „truflach z jednorodnego kakao”, czy co to tam było. Przez kolejny rok utrzymam tytuł wzorowego dziecka.

– Ooo! – wzdycha Jenny. – Uszczęśliwiłaś jego mamę. Będzie ci łatwo się z nią dogadać, kiedy zostanie twoją teściową.
Nawet nie zaszczycam jej odpowiedzią na żart, ponieważ słyszałam go już wcześniej. I mam złe przeczucie odnośnie do reszty wiadomości.

Nie chcę być wrzodem na… ale, niestety, osoba, która miała wyprowadzać Rufusa jest gorsza od tej, która pozwoliła mu zjeść moją skórzaną walizkę. Dzięki kamerze, którą mi kupiłaś, wiem, że koleś przez długi czas myszkował po moim mieszaniu. Tutaj masz przedsmak jego ciekawskości.

– Hola! – piszczy Jenny. – Zobaczymy jego mieszkanie?
– Jen! – wyję. – Wysłałyśmy do niego stalkera, a ciebie interesuje chata?
Prawdę mówiąc, w innych okolicznościach mnie też by ciekawiła. Po rozwodzie w zeszłe wakacje Snajper87 zakupił z pomocą Aportu meble do całego mieszkania. Przez dwa miesiące troskliwie je wybierałam.
Pewien zbieg okoliczności podsycił moją ciekawość. Mianowicie, kiedy szukałam w mieście „wielgachnej sofy z tym czymś pod nogi” (jego słowa) i „telewizora tak wielkiego, bym widział włosy w nosie komentatorów meczowych”, blogi plotkarskie huczały na temat rozpadu małżeństwa hokeisty z Toronto, Matta Erikssona.
Wtedy uważniej się zastanowiłam nad nazwą użytkownika „Snajper87”. W terminologii hokejowej „snajperem” nazywa się uzdolnionego strzelca. No i mój ulubiony gracz urodził się w 1987 roku.
Ale możliwe, że to zbieg okoliczności.
Aport odróżnia od konkurencji to, że proponujemy klientom anonimowość w relacji z Aportującym. Stworzyliśmy tę opcję z myślą o sławnych ludziach. Skorzystał z niej Snajper87, stąd też jego tożsamość owiana jest tajemnicą. Niemniej moja ciekawość rośnie z każdym dniem.
Ręka na myszce mi się trzęsie, gdy otwieram link i na ekranie ukazuje się niskiej rozdzielczości filmik bez dźwięku. W tle ktoś chodzi po rozległym mieszkaniu. Widzimy narożnik i poduszki ozdobne, które wybrałam. Stanowią centralny punkt pięknego, dużego pomieszczenia.
– O raju, ma taras! – wzdycha Jenny. – A ta kuchnia! Wow. Mógłby posadzić cię na kredensie i przelecieć.
– Jenny! Skup się. – Na nagraniu facet powoli chodzi po salonie, niczym inspektor badający miejsce związane ze sprawą. Palant powoli dotyka każdego przedmiotu na swojej drodze, podnosi i uważnie przygląda się każdej rzeczy należącej do Snajpera. Głaszcze książkę, ramkę na zdjęcia i plik kopert leżący na stole, a czarny pies rozpaczliwie chodzi za nim krok w krok ze smyczą w pyszczku.
– Ooo! – piszczę. – Biedny piesio się męczy, a ten frajer czyta pocztę naszego klienta. – Żołądek mi się ściska. – To moja wina.
Po chwili robi się gorzej. Zakrywam twarz rękami, gdy dziwak wyciąga telefon i robi zdjęcia mieszkania Snajpera.
– To nie jest twoja wina – przekonuje Jenny, klepiąc mnie po plecach. – Znalazłaś mu kogoś do wyprowadzania psa. Tylko wybrałaś złą osobę. Zdarza się. A teraz… – Chwyta myszkę i cofa filmik. – Przyjrzyj się. Na ścianie wisi podpisana koszulka.
Unoszę głowę.
– Naprawdę? – Serce mi się ściska.
– Naprawdę. – Wskazuje palcem. – Tam. Ramka odbija światło, więc dość trudno ją zauważyć, ale tam jest rękaw. To… koszulka Rangersów?
Jeżeli ktokolwiek jest w stanie dostrzec taki szczegół – nawet na czarno-białym filmie – to właśnie Jenny. Ma sokoli wzrok.
– Wow. Tak! Ale to żaden dowód na poparcie naszej teorii. Może być fanem hokeja. Dlaczego gracz miałby na ścianie podpisaną koszulkę?
– Gracze też są fanami. Koszulka zapewne należała do Gretzky’ego. Twój Eriksson był dzieckiem, kiedy sława Gretzky’ego sięgała zenitu.
– Masz odpowiedź na wszystko – marudzę.
Jenny prycha.
– Wiesz, że możesz mi łatwo zamknąć usta. Wystarczy, że otworzysz jego plik i spojrzysz. Znęcasz się nad nami obiema.
– Wszyscy klienci, którzy zdecydowali się na prywatność, mają do niej prawo.
Przewraca oczami.
– Przykro ci, że wpadłaś na to, gdy zakładałaś firmę?
– Przeszło mi to przez myśl.
– Słuchaj. To godne podziwu, że nie pozwalasz żadnemu z prawie czterdzieściorga Aportujących poznać nazwiska niektórych klientów, ale jesteś właścicielką, a on powierzył ci swoje nazwisko, adres, numer czarnej karty Amex i rozmiar bielizny. Według warunków świadczenia usług macie z Jacksonem dostęp do takich informacji, więc przestań już smęcić i zajrzyj do jego teczki.
– Może innym razem – mówię. Po chwili zmieniam temat: – Teraz muszę rozwiązać ten problem.
Jenny cicho warczy.
– Przysięgam, czasami mam wrażenie, że kosmici cię podmienili. Hailey, którą znam, nie jest trzęsidupą.
– Kim?
– Tchórzem. – Wzdrygam się, a przyjaciółka ciągnie: – Kilka lat temu poznałam nieustraszoną kobietę sukcesu dążącą do celu. Co się stało, kochanie?
Rozwód, ot co.
Jenny jeszcze nie skończyła swojego wywodu.
– Mogłabyś spotkać się ze swoim wyśnionym facetem, wiesz? Zadzwoń i podziękuj, że jest świetnym klientem. Przedstaw się i zapewnij go, że bardzo doceniasz jego wielki… – puszcza oko – …interes.
– Nie zrobię tego! – prycham.
– Dlaczego? Musisz wrócić do randkowania. Technik Tad też chce się z tobą umówić, ale nawet nie poświęcasz mu chwili uwagi, prawda?
– Nie chce się ze mną umówić. – Co za niedorzeczny pomysł.
Jenny przewraca oczami.
– Widziałam, że zaprosił cię na kawę. Zbyłaś go.
– Nie chodziło mu o tego typu wyjście na kawę.
Kładzie dłoń na moim ramieniu.
– Hailey, chodziło.
– Nie ma mowy – naciskam.
– Przed spotkaniem z tobą wkłada czapkę drużyny z Toronto, a dobrze wiem, że nie jest ich fanem! Słyszałam, jak mówił Dionowi, że kibicuje Bruinsom.
– Oj – mówię tylko.
– Teraz do niej dotarło.
– Czasami wolno myślę. 
Technik Tad jest fanem Bruinsów? Nawet gdybym była nim zainteresowana, nie wyszłoby nam ze względu na lojalność wobec drużyn. Kiedy o nią chodzi, są tylko dwie opcje: wóz albo przewóz.
– Wolno myślisz tylko w niektórych sprawach – mówi Jenny. – Ale kończę cię zadręczać, bo muszę kupić baterie facetowi z obsesją na punkcie swojego penisa. Narka.
– Na razie, trzymaj się.
Wychodzi, a ja wracam do wiadomości Snajpera87. Wystarczy mi tylko stuknąć w kilka klawiszy, by poznać jego tożsamość. Kusi mnie ta myśl. Ale wiążą się z tym dwa problemy.
Po pierwsze: co, jeśli Snajperem87 nie jest Matthew Eriksson, najseksowniejszy i najbardziej krzepki spośród smakowitych graczy drużyny z Toronto? Obecnie najbardziej romantyczne w moim życiu jest to, że może codziennie pomagam sławnemu gościowi, w którym od dawna się podkochuję.
Jeżeli za tą nazwą skrywa się ktoś inny, nie chcę tego wiedzieć.
Po drugie: jeśli zajrzę w jego dane, sama okażę się dziwną stalkerką, jak ten wścibski facet z filmiku. W tej chwili zgaduję tożsamość klienta. Wymyśliłam tę grę ku swojej uciesze. Gdybym jednak ustaliła, że Snajper87 jest Mattem Erkissonem, przekroczyłabym pewną granicę dopuszczalnego zachowania. Mężczyzna korzysta z naszych usług, ponieważ obiecaliśmy mu anonimowość, a utrzymanie tej tajemnicy jest podstawową zasadą naszej działalności.
W każdym razie pora skończyć te spekulacje. Muszę rozwiązać pewien problem. Otwieram okienko chatu w naszej aplikacji.

HTE: Hej, Snajper. OGROMNIE PRZEPRASZAM za tego faceta, który miał wyprowadzić psa! Od razu poinformuję jego pracodawców, że zachował się niedopuszczalnie.
Oczywiście Aport więcej nie zatrudni nikogo z tej placówki. Było mi niedobrze, gdy oglądałam filmik. Naprawdę mi przykro, że coś takiego miało miejsce.
Korzystamy tylko z usług firm, które mają ocenę od czterech gwiazdek wzwyż bla, bla, bla, chociaż to żadna wymówka.

Natychmiast pod moją wiadomością pojawiają się wiadome kropki, wskazujące, że mężczyzna odpisuje. I równie szybko czuję nieprzyzwoite łaskotanie w dolnych partiach ciała. Chociaż często dla niego pracuję i sporo rozmawiamy, te nasze pogawędki podobają się aż za bardzo.

Snajper87: Hej, weź głęboki wdech! Wiem, że Aport jest niesamowity. Zwłaszcza Ty! To dlatego tak często się do Ciebie odzywam. Poza tym takie akcje czasami mi się przytrafiają.
Wysłałem już Wag Walkers ciętą wiadomość, przy okazji ich zwalniając. Poza tym to nie Twoja wina, H.! Całkowicie Ci ufam! Ale co zrobimy? Jestem w trasie, a Rufusa trzeba wyprowadzić dziś wieczorem i jutro rano.

HTE: Szukam innej firmy.

Snajper87: A mogłabyś sama go wyprowadzić? Wiem, że Wasze zasady zakazują wchodzenia do domu klienta (dowiedziałem się tego, gdy chciałem, żebyście złożyli łóżka moim dzieciakom), ale nie mam wyboru. Kurczę, nawet nie musisz wchodzić do mieszkania. Otwórz tylko drzwi moim kodem i gwizdnij. Rufus przyniesie smycz, kiedy powiesz: „spacer”.

Waham się. I waham przez kolejną chwilę.
Ma rację odnośnie do zasad. Nasi pracownicy mają trzy zajęcia: 1) Rezerwacja różnych rzeczy i ustalanie planów przez internet. 2) Kupowanie i dostarczanie dóbr. 3) Zatrudnianie miejscowych przedsiębiorców. Tylko to obejmuje ubezpieczenie pracowników, więc zawsze zatrudniamy innych do zrobienia czegokolwiek. Bez wyjątku.
Niemniej wysłałam do domu tego faceta jakiegoś dziwaka. Jeżeli zdjęcia mieszkania skończą w internecie, umrę ze wstydu.

HTE: Dobra. Co Ty na to, żebym wysłała zaufanego pracownika, aby wyprowadził Rufusa? Kogoś, kto kocha zwierzęta.

Snajper87: Jesteś najlepsza. Dzięki, H.

Od tych słów robi mi się ciepło na sercu, pod ich wpływem się rozpływam, chociaż jeśli Jackson dowie się, co zamierzam zrobić, dostanie świra.
Będę więc działać potajemnie. Nie powiem nawet Jenny.





Komentarze

Popularne posty