[PATRONAT]Rozdział pierwszy Elle Kennedy, Sarina Bowen „Dobry Chłopak"
1. FUCHA DRUHNY
Jess
Pracownicy
restauracji zrobili, co mogli, a mimo to wciąż martwię się o stoły. W ostatniej
chwili poprawiam każdą ozdobę znajdującą się na środku blatów, aby mieć pewność,
że kwiaty wyglądają idealnie. Zerkam przez okno i dostrzegam, że bezchmurne
niebo ciemnieje. Ustaliłam rozpoczęcie kolacji na taką godzinę, by podano
przystawki, gdy Pacyfik oświetlą pierwsze promienie zachodzącego słońca.
Prognoza na jutro
też jest bardzo dobra – zapowiedziano, że dzień będzie słoneczny, a temperatura
sięgnie dwudziestu czterech stopni Celsjusza. Nawet pogoda nie śmie zakłócić
tego wspaniałego ślubu.
Zgodnie z planem
zza łukowego wejścia do prywatnej sali rozbrzmiewa dźwięk otwieranej butelki
szampana. Przybywają goście. Słyszę śmiech mojej siostry siedzącej przy barze
za rogiem. Po chwili wchodzi mama.
– O, kochanie,
bajecznie się sprawiłaś! – woła. – Wszystko jest olśniewające. Przewiduję
wspaniały sukces!
– Dziękuję –
szepczę, poprawiając po raz kolejny nóż do masła.
– Ciągle nas
zaskakujesz, panienko Jessico. – Uśmiecha się promiennie, unosząc lampkę
szampana do ust.
Zamiast odwzajemnić
radość i przyjąć miłe słowa, spinam się, bo takie pochwały do mnie nie
docierają. Nie rejestruję zwrotów takich jak „bajecznie” czy „wspaniały”. Nie
zwracam też uwagi na „panienko Jessico” – przezwisko nadane mi przez tatę, gdy
byłam trzylatką.
Skupiam się za to
na: „zaskakujesz”.
W wolnym
tłumaczeniu oznacza to, że zaskoczyłam rodzinę, bo przygotowałam próbną kolację
i nie nawaliłam.
– Dzięki,
mamo. – W końcu udaje mi się odwzajemnić uśmiech, a mama znów znika, zapewne by
przywitać się z którymś z pięciorga mojego rodzeństwa.
Też powinnam być z
nimi, pić wino i spoczywać na laurach, jednak nie mogę się powstrzymać.
Wyciągam z torby notes, po czym przeglądam strony oznaczone słowami „Próbna
kolacja”. Kartoniki z imionami – są. Białe wino w wiaderkach z lodem – jest.
Wszystko wyszło
świetnie, z jednym wyjątkiem. Jestem wrakiem człowieka. Po pierwsze,
zaplanowanie idealnego wesela stresuje. Po drugie…
– Wesley!
Bombowy J.! – Z pomieszczenia obok dobiega krzyk. – Przybyłem!
Głęboki głos, który
odbija się echem w piersi, należy do Blake’a Rileya. Moje ciśnienie wzrasta
dwukrotnie.
Ponownie bawię się
sztućcami i nasłuchuję.
– Schleję dziś
was obu! – zapowiada Blake, po czym słyszę, że mężczyźni poklepują się po
plecach. – A co to za ślicznotka?
Mama się nim
zachwyca, a mnie przebiega dreszcz. Jakby wesele nie było dość stresujące,
muszę sobie jeszcze radzić z najgłośniejszym, najbardziej bezczelnym i
irytującym facetem, jakiego poznałam. Ma umięśnione ciało, przyciąga do siebie
ludzi i…
Dobra. Ma też
największego fiuta, jakiego widziałam. O tym ostatnim staram się jednak nie
myśleć.
Rodzina nie może się dowiedzieć o kolosalnym
błędzie, który popełniłam wiosną. Nie pokażę im kolejnego dowodu wskazującego
na mój brak umiejętności oceny sytuacji, zwłaszcza gdy przymierzam się, by
oznajmić, że znów zmieniam zawód. Już teraz uważają, że jestem lekkomyślna. Mają
mnie za niedorajdę.
Potwierdziłam tę
opinię, pozwalając Blake’owi ściągnąć ze mnie ubranie. Uwierzcie, to się nie
powtórzy, ale jego przybycie skomplikowało pewne sprawy. Jutro odbędzie się
urządzone przeze mnie wesele na trzysta osób, wśród gości znajdzie się także
ponad dwudziestu znanych hokeistów. Tymczasem przez ostatni miesiąc Blake
wysyłał mi wiadomości z nieprzyzwoitymi pomysłami odnośnie do uroczystości oraz
żarcikami.
Kiedy nie
odpisywałam, przesłał zdjęcie, na którym obejmuje swojego fiuta.
Odpisałam wtedy:
Jess: Boże, przestań. Każdy mógłby to
zobaczyć.
Odpowiedź nadeszła
po kilku sekundach.
Blake: Ha! Wiedziałem, że docierają do
Ciebie moje SMS-y!
Jest
niereformowalny. W tej chwili nie mam już czego poprawiać ani czym się
zamartwiać, więc chowam się w prywatnej sali jadalnianej. Niech to licho.
Szybko stroszę
włosy i zwilżam wargi językiem. Unoszę głowę, biorę głęboki wdech, po czym idę
do baru. Zauważam moją siostrę Tammy, która trzyma butelkę szampana. Skupiam
się na niej, nie poświęcając uwagi Blake’owi, jednak czuję, że mężczyzna
znajduje się po drugiej stronie. Jest sporych rozmiarów facetem i duszą
towarzystwa. Jak tylko wchodzę do pomieszczenia, w którym przebywa, od razu
zdaję sobie sprawę z jego obecności, odczuwając dziwne swędzenie.
Zupełnie jakby był
trującym bluszczem.
– Proszę,
Jessie! – mówi Tammy, wręczając mi kieliszek. – Jestem pod wrażeniem. Dobrze
sobie poradziłaś z organizacją wielkiego dnia Jamiego!
– Dzięki –
mruczę.
Upijam spory łyk
napoju z bąbelkami, podczas gdy siostra nie przestaje mnie chwalić. Po chwili
dosiada się do nas mama, która również mówi miłe słowa. Bez wątpienia uważały,
że polegnę z kretesem albo odpuszczę w połowie przygotowań. Świadomość, że
jutrzejsze przyjęcie będzie cudowne, nie daje mi żadnej satysfakcji, ponieważ
wkrótce po nim wyznam rodzinie, że rezygnuję z urządzania imprez.
Wciąż będą kręcić
głowami, gdy Jamie i Wes wrócą z podróży poślubnej.
– O co chodzi,
panienko Jessico? – pyta mama.
Kurka. Cindy Canning powinna pracować w
organach ścigania. Przysięgam, że potrafi wyczuć każde kłamstwo; odczytać każdy
wyraz twarzy, aby stwierdzić, że ktoś ściemnia. Jednak bez względu na jej
zdolności, nie zamierzam zepsuć próbnej kolacji braciszka, dzieląc się swoimi
wątpliwościami.
– Nic,
wszystko w porządku – oświadczam. – Spójrz na Jamstera. Czy cokolwiek mogłoby
być nie tak, kiedy jest taki szczęśliwy?
Dzięki unikowi
odnoszę sukces. Wyraz twarzy mamy łagodnieje, gdy zerka na swoje najmłodsze
dziecko. Jamie stoi przy narzeczonym, trzymając rękę na jego szyi. Pokazują
zdjęcia z ostatniej wycieczki na ryby Patowi – człowiekowi organizującemu obóz
hokejowy, na którym się poznali. Wszyscy trzej wyglądają na zrelaksowanych.
Jamie jest
spokojniejszy i zadowolony bardziej niż kiedykolwiek, co wiele znaczy, ponieważ
on już urodził się spokojny i zadowolony. Jego odnoszący sukcesy, dość sławny
narzeczony Wes wydaje się natomiast odrobinę spięty, ale ma ku temu powody.
Między innymi
dlatego przygotowanie wesela okazało się wyzwaniem. Każdy może wynająć namiot
oraz zespół. Sztuka polega jednak na tym, aby zorganizować przyjęcie dla
mężczyzny, do którego nie odzywa się rodzina. Na dokładkę wszędzie łażą za nim
dziennikarze, więc musiałam zrobić rezerwację, podając pseudonimy. Rodzice Wesa
zaś, którzy powinni się tutaj znajdować, by równoważyć falę miłości i wsparcia
ze strony Canningów, nie przyjechali.
Zaplanowałam zatem
przyjęcie zaręczynowe, które odbyło się kilka miesięcy temu, dzisiejszą
kolację, jutrzejszą uroczystość, a także wesele w taki sposób, aby nie było
widać, że nie ma dwojga ważnych gości. Nie będzie żadnych zabaw ze zdjęciami z
dzieciństwa panów młodych, ponieważ jeden z nich mógłby już nie znaleźć
fotografii z tego okresu.
Zamiast tego
zamówiłam czekoladki w kształcie krążka, ponieważ brat poznał ukochanego na
obozie hokejowym.
Na ślub i wesele
przybędzie większość kolegów z drużyny Wesa, ale na dzisiejszą kolację
zaproszono tylko rodziny, najbliższych przyjaciół oraz uczestników ceremonii
ślubnej. Zaliczam się do więcej niż jednej kategorii, ponieważ jestem też
druhną Jamiego.
Kiedyś już miałam
tę fuchę. Przeważnie cieszyły mnie wynikające z niej obowiązki, a dodatkowo
zabawę umilało, jeśli drużba był przystojny. Zeszłego lata na przykład
pojechałam na ślub mojej przyjaciółki Wendy. W połowie przyjęcia zniknęłam ze
świadkiem, który okazał się niezłym ciachem, po czym zaszyłam się z nim w
pokoju hotelowym na całe dwa dni.
Tym razem się to
nie powtórzy. Nieee. Ponieważ tak się
składa, że drużbą Wesa jest…
– Co, u licha,
Boska J.? Nie skorzystałaś z moich pomysłów!
Tak, właśnie on.
Blake z niemałym trudem przeciska się przez tłum, żeby ze mną porozmawiać.
– Jak zawsze
pleciesz od rzeczy – odpieram chłodno.
Chwilę później
popełniam błąd, unosząc głowę, aby spojrzeć mu w oczy. Dlaczego ten irytujący
człowiek jest taki atrakcyjny? Ma jasnozielone, okolone gęstymi rzęsami oczy.
Rysy przystojnej twarzy, która wieńczy cudowne ciało, są nieregularne. Przez
ułamek sekundy nie potrafię znaleźć żadnego powodu, dla którego nie powinnam go
lubić.
Blake patrzy na
mnie, mrużąc piękne oczy.
– Dobrze
wiesz, o czym mówię. – Wskazuje oświetlone świecami pomieszczenie. Zauważam,
jak wspaniale leży na nim czarny garnitur. Zdradziecki wzrok. – Gdzie
brokat, co? I gdzie plakat, o który prosiłem? Ten z napisem: „Wesmie na
zawsze!”?
A, tak. Teraz
pamiętam.
– Przepraszam,
stary, ale na weselu nie ma miejsca na brokat. „Wesmie” to niedorzeczne imię
dla pary. Plakaty są zarezerwowane wyłącznie na licealne bale i imprezki z okazji
przejścia na emeryturę.
Miesiącami
pilnowałam, aby ta uroczystość odbyła się z klasą; żeby była po prostu
doskonała. On zaś w sekundę zamieniłby ją w festiwal kiczu.
Seksowną sekundę.
W kącikach jego ust
błąka się arogancki uśmieszek.
– Powiedz tak
do mnie jeszcze raz.
– Jak?
– Stary.
Podoba mi się. Przypomina mi o czasie, kiedy należałem do bractwa.
Blake był
chłopakiem z bractwa? Szok i niedowierzanie.
– Wiesz –
ciągnie – kiedy wszystkie ślicznotki dwa-raz się na mnie rzucały.
– Raz-dwa –
poprawiam.
– Hę?
– Raz-dwa.
Najpierw stoi raz.
Puszcza do mnie oczko.
– Odpuszczę
ci, ale tylko dlatego, że masz rację. Najpierw musi coś stanąć.
Zaciskam zęby.
Facet jest niemożliwy. Nawet nie wiem, co mnie podkusiło, by wyskoczyć przy nim
z ubrań.
Samotność, przypomina mi stanowczy głos
w głowie.
Tak. Samotność. A
także dziewczyńskie pragnienie, żeby poczuć się seksownie po rozstaniu.
Możliwe, że to ja zerwałam z Ravenem, lecz to nie oznacza, że koniec tego
związku w ogóle na mnie nie wpłynął, natomiast Blake zjawił się w odpowiedniej
chwili z tym swoim wielkim fiutem.
Przespanie się z
nim było błędem, którego nie powtórzę, nawet jeśli przypomnę sobie, że w pół
godziny zaserwował mi trzy orgazmy. Nie zaliczę go więcej.
– Tak naprawdę
dorosłe życie nie różni się za bardzo od tego studenckiego – mówi. – Ślicznotki
wciąż pukają do drzwi Rileya. – Szczerzy się. – Czasami mają na sobie tylko
trencz.
– Ooo, cóż za
perwersja – mój ton ocieka sarkazmem.
– Tak –
potwierdza z powagą. – Taka sama jak figle na fotelu do masażu.
Piorunuję go
wzrokiem, na co wybucha głębokim, zaraźliwym śmiechem pochodzącym ze środka
jego duszy. Blake nic nie robi na pół gwizdka. Śmieje się tak samo, jak żyje –
głośno, gwałtownie i bez zahamowań.
Tak samo zresztą się
bzyka.
Grr. Niech
to licho. Nie chcę
myśleć o Blake’u i łóżku. W ogóle nie chcę o nim myśleć. Koniec, kropka.
– Muszę
porozmawiać z osobą od cateringu – informuję. – Idź zawracać głowę komuś
innemu.
– Nie odejdę,
dopóki nie powiesz, dlaczego odrzuciłaś pomysł z pełnowymiarowymi kartonowymi
panami młodymi.
– Bo to
dziecinne! – wypalam, wściekła z przemęczenia. – Jak wszystkie twoje
propozycje! Planowałam wesele, a ty podrzucałeś pomysły, jakbym organizowała
osiemnastkę jakiejś laski!
Na jego twarzy
pojawia się uśmieszek.
– Wyyybaaacz,
że chciałem tchnąć trochę wesołości w wesele twojego brata. – Wskazuje ozdoby
na środku stołów, a następnie migoczące świeczki ustawione na gzymsach przy
ścianach. – Może gdybyś choć trochę mnie posłuchała, ta balanga nie byłaby taka
sztywna.
– Nie jest
sztywna, tylko elegancka. A teraz przepraszam… – Powstrzymuję się, by nie
tupnąć, bo wtedy to ja wyszłabym na
dziecinną, Blake Riley zaś nie zrozumiałby, co to znaczy być jedyną niedorajdą
w rodzinie, w której każdy tak wiele osiąga. Poza tym włożyłam serce w
przygotowanie uroczystości, która wcale nie będzie nadęta. Bardzo się
postarałam, aby była idealna.
Jest już za późno,
by przekonać prawie-szwagra do zmiany świadka, więc rozwiązuję problem w jedyny
znany mi sposób – upijam wielki łyk szampana i odchodzę od tego gbura.
Blake
Odprowadzam
wzrokiem Jess Canning. Jej długie zgrabne nogi ze mnie drwią, gdy kręci
idealnym tyłkiem. Patrząc z boku, można by uznać, że Jess mnie nie lubi, ale
właśnie tak wygląda nasza relacja. Razem tworzymy mieszankę wybuchową. Ta mała
jest jak petarda. Chwilą przekomarzanek zyskałem zapewne godzinę słodkiej
miłości, chociaż w pewnym momencie przestanę ją tak mocno drażnić, bo jeszcze
zapomni, jak bardzo lubi wskakiwać ze mną do wyrka.
Tak naprawdę chodzi
o wyczucie czasu, w czym zawsze byłem dobry. To dlatego w ostatnim sezonie
strzeliłem dwadzieścia jeden bramek.
I, kurczę, fajnie jest ją prowokować. Wtedy
na jej gładkim, jakby stworzonym do całowania czole pokazuje się urocza bruzda,
a z oczu ciska błyskawicami niczym opętany przez demona jelonek Bambi. I to
bardzo seksownego demona o wielkich cyckach, którego chętnie bym zaliczył.
Z moim tempem nie
odtańczymy nagiej salsy przed deserem, ale mogę poczekać. Jestem cierpliwy.
Tymczasem wspólnie z kumplami będę się zajadał owocami morza.
Po dłuższej chwili
Jess zagania wszystkich do sali jadalnianej z widokiem na zatokę. Migoczą
płomienie świec i można podziwiać ładny krajobraz – łodzie znajdujące się w
oddali przypominają zabawki. Piękny widok.
– Co za dziura
– mówię do Jess, gdy pędzi, by dopracować kolejny szczegół. – Chciałem urządzić
próbną kolację w stojącej na plaży budce z owocami morza.
Piorunuje mnie
wzrokiem. W jej oczach dostrzegam czystą nienawiść.
Taaak. Mój fiut drga lekko z
niecierpliwości.
Na stołach
poustawiano kartoniki z nazwiskami, aby każdy wiedział, gdzie ma usiąść. Mnie
przydzielono miejsce na drugim końcu długiego stołu, z daleka od Jess. Wiem, że
usadowiła nas w ten sposób, żebyśmy mogli posyłać sobie tęskne spojrzenia.
Siadam przy jej
bracie, Scotcie.
– Stary, masz
przy sobie broń? – pytam. Gdybym nie grał w hokeja, zostałbym gliną jak Scott.
– Yyy, nie –
odpowiada. – Nie muszę przynosić spluwy na ślub brata.
– Buu. Czy
takim razie mogę pobawić się syreną w twoim radiowozie? – Zawsze chciałem to
zrobić.
– Nie jeżdżę
radiowozem, odkąd awansowałem na detektywa, więc nie mam syreny.
– Słabo! –
Klepię go po plecach. – Jaki jest sens bycia gliną, jeśli nie masz wszystkich
zabawek?
Kiedy unosi menu,
robię to samo i zapoznaję się z listą smakołyków, które będziemy jeść. Na początku
wydrukowano czarno-białą mapkę Lake Placid w stanie Nowy Jork, mimo że jesteśmy
w hrabstwie Marin w Kalifornii. Jamie i mój kumpel z drużyny Wes poznali się w
Lake Placid i stąd ta mapka.
Nie mogąc się
powstrzymać, wyciągam telefon, by napisać do Jess.
Blake: Trzeba było mnie posłuchać. Zdjęcie
dymających się homarów wprawiłoby nas w odpowiedni nastrój na wieczór
kawalerski.
Już po chwili
odpisuje:
Jess: Przestań do mnie wypisywać, bo
zablokuję Twój numer.
Tak. Leci na mnie.
Kelnerzy zaczynają roznosić
jedzenie, więc muszę się skupić. Żarełko traktuję poważnie. Chodzi mi o to, że
nie da się wyglądać jak ja, nie znając się na szamanku. Na szczęście obsługa
restauracji stanęła na wysokości zadania. Przyniesiono mi właśnie tak bajeczny
koktajl z krewetek i przepyszną, cierpką ceviche[1],
że niemal płaczę. Później serwują ogon homara, łososia pod pierzynką z
ziemniaków, a także tuńczyka w pieprzu.
Trafiłem do nieba.
Gdy wszyscy zjedli
dania, nadchodzi pora na deser. Niestety chwilowo, z bardzo ważnego powodu,
muszę odstawić mus czekoladowy. Czas ponabijać się z pana młodego i pana
młodego, a nie mogę przecież pozwolić maleńkiej J. mnie ubiec. W sumie wygląda
na to, że właśnie przygotowuje się do występu, więc pospiesznie wstaję. Robię
to tak szybko, że krzesło się przewraca, ale to nic, bo dzięki temu ściągnąłem
na siebie uwagę zebranych.
– Piękne panie
i bestie – zaczynam. Dostrzegam, że stojąca w oddali Jess mruży brązowe oczy. –
Jako drużba Wesa jestem dziś zobowiązany go zawstydzić.
Rozlega się salwa
śmiechu, a Wes tylko kręci głową.
– Ale nie
będzie łatwo – przyznaję. – Bo Ryan Wesley to świetny przyjaciel i kumpel z
drużyny. Jasne, facetowi zdarzają się wybryki, ale mężczyzna, który widział je
wszystkie – czyli był świadkiem publicznej nagości w Lake Placid i wchodzenia
na cudzy teren po pijaku – jutro go poślubi, więc nie podsunął mi żadnych
kąsków.
Znów rozbrzmiewa
śmiech.
– W tym
sezonie jego grę można określić jako przeciwieństwo żenady, więc stąd też
niczego nie wyciągnę. Szczerze? Obecnie żenujące u niego jest tylko to, jak
bardzo kocha Jamiego.
– Ooo –
wzdycha cała rodzina.
Wes wbija wzrok w
kubek z kawą.
– Mógłbym
przekazać wam głupoty, jakie wygadywał, na przykład jak pewnego wieczoru po
meczu z drużyną z Filadelfii kłócił się – dodam, że żarliwie – w barze o to, że pingwiny nie są
ssakami. – Śmieję się cicho, wspominając. – Próbował mnie przekonać, że są ptakami.
– Bo są –
mruczy Jess, ponieważ lubi się ze mną drażnić.
– Ale
pomyślałem, że będzie fajniej… – Przywołuję gestem stojącego w wejściu,
obserwującego nas kelnera, który przynosi wielki tablet wypożyczony specjalnie
na tę okazję. Biorę urządzenie, staję w miejscu, w którym wszyscy mnie widzą,
po czym uruchamiam sprzęt. – Będzie fajniej, gdy Wesley sam się zawstydzi.
Okazało się, że nie zawsze był świetnym hokeistą. Nie był też takim ogierem.
Pomyślałem, że powinniście o tym wiedzieć. – Naciskam play, odtwarzając filmik, i unoszę tablet.
Rozlegają się
pierwsze dźwięki I Still Haven’t Found
What I’m Looking For U2. Na ekranie wyświetla się przygotowany przeze mnie
napis: „Panie i Panowie, oto Ryan Wesley”, a następnie na jego miejscu pojawia
się: „Super ogier”. Wyostrza się pierwsze zdjęcie, które przedstawia
dwuletniego Wesa trzymającego w pulchnych rączkach kij do hokeja. Chłopiec
wygląda jak obłąkany.
Po drugiej stronie
stołu ktoś głośno wypuszcza powietrze. Jess robi oczy wielkie niczym talerz, na
którym podano mi deser.
– Ooo! – Cindy
Canning łapie się za serce.
– Spójrz no na
siebie! – mówi Jamie, głaszcząc narzeczonego po plecach. Wes się pochyla i
zmieszany wpatruje w ekran.
– Dobrze, że
kierownictwo z Toronto nie ma dostępu do tych cudeniek. – Śmieję się, widząc
fotkę, na której pięcioletni Wesley, ubrany w zimowy kombinezon, jeździ na
łyżwach po jakimś stawie, goniąc dwoje starszych od niego dzieci. Nie ma
najmniejszej szansy, żeby je złapać. Na tym zdjęciu można już zauważyć to jego
zacięte spojrzenie.
Zajebiście zabawne.
Na sali panuje jednak
cisza. Jamie tuli narzeczonego, a oczy mu lekko błyszczą. Cindy Canning zaś
obejmuje ich od tyłu.
Pozostali
imprezowicze się uśmiechają.
– Skąd, u
licha, żeś je wytrzasnął? – mruczy ktoś.
Następnie nadchodzi
najlepszy towar: filmik, na którym ośmioletni Wesley gra w hokeja, ubrany w
pełen strój. Na jego twarzy maluje się determinacja. Uderza kijem w kierunku
bramki i… nie trafia! Jako że jestem zabawny, na nagraniu widać jeszcze trzy
niecelne strzały, jakie na przestrzeni lat oddał Wesley, na przykład gdy był
dość mały i wpadł twarzą w zaspę.
W końcu wzbudziłem
u zebranych śmiech.
Twarda publika.
Pojawia się więcej
zdjęć Wesleya: na jednym jako dwunastolatek odbiera nagrodę, na innym ma aparat
ortodontyczny i zmierzwione od snu włosy. Muzyka narasta, ponieważ filmik się
kończy.
– Przygotujcie
się na to – polecam widowni.
Na ekranie pojawia
się czternastoletni Wesley – uśmiecha się od ucha do ucha, a jego nos zdobi
wielki pryszcz. Ostatnia fotka to mój najcenniejszy okaz i jedyne zdjęcie, które musiałem ukraść. Buchnąłem je w
Waszyngtonie podczas play-offów. Wszyscy padaliśmy ze zmęczenia po meczu
zakończonym dogrywką, więc się upiliśmy. Robiliśmy z siebie głupków po zaledwie
jednej szklaneczce whisky. Zwinąłem fotografię i poprosiłem konsjerża o zrobienie
skanu. (Za co dałem mu dwadzieścia dolców napiwku). Już pół godziny później
zdjęcie wróciło bezpiecznie do portfela Wesleya.
Rozbrzmiewa
chóralne „ooo”, a następnie słychać zachwyty, kiedy wyświetla się fotka siedemnastoletnich
Jamiego i Wesa, którzy stoją na szlaku gdzieś w pobliżu Lake Placid. Jamie robi
durną minę, a Wes patrzy na niego z taką miłością, że na sam widok boli mnie
serce.
Kiedy zerkam na
twarz kumpla z drużyny, dostrzegam na jego policzkach rumieńce. Może wydaje mu
się, że zdjęcia są żenujące, ponieważ ukazują zbyt wiele, ale nie przyniosły mu
wstydu, gdyż powodem do niego byłoby tylko wyznanie miłości komuś, kto
następnie by cię zranił.
To akurat
przytrafiło się mnie, natomiast związek moich przyjaciół przetrwa.
Pokaz dobiega końca,
więc wyłączam tablet i oddaję go kelnerowi. (Jemu też dałem dwadzieścia dolców
napiwku). Dzięki ci, Jezu, za to, że wciąż czeka na mnie mus czekoladowy. Gdy
siadam, wibruje moja komórka. Mam nadzieję, że napisała dziewczyna, z którą idę
na ślub, więc prędko patrzę na ekran.
SMS-a jednak
wysłała Jess.
Jess: Skąd, do jasnej anielki, wytrzasnąłeś
te zdjęcia i filmik?
Blake: Przestań do mnie pisać. Nie zmuszaj
mnie, żebym zablokował Twój numer.
Ze swojego miejsca
posyła mi wściekłe spojrzenie.
O tak, gra właśnie
się rozpoczęła.
[1] Ceviche – rodzaj sałatki z owocami morza. Tradycyjne
ceviche składa się z surowej ryby zalewanej sokiem z cytrusów, z dodatkiem
cebuli, chili i soli (przyp. red.).
Komentarze
Prześlij komentarz