[PATRONAT]Rozdział drugi Elle Kennedy, Sarina Bowen „Dobry Chłopak"


2. CO, U LICHA, LUDZIE MAJĄ DO BROKATU?

Blake

Byłem na wielu wieczorach kawalerskich, z których większość zasługiwała na oznaczenie trzema iksami, przez co mam na myśli udział striptizerek zrzucających górę i dół strojów. Tańce na kolanach. Jedna z imprez zakończyła się orgią. Na innej zużyliśmy mnóstwo bitej śmietany.
Nie oczekiwałem, że i ta zasłuży na oznaczenie trzema iksami, ale czy coś by się stało przyszłym panom młodym, gdyby pozwolili mi zaplanować przyjęcie z co najmniej jednym? A może nawet godne zaznaczenia, że jest tylko dla dorosłych?
Nie bawię się w akcje, w których mogliby uczestniczyć nieletni, bo robię się przez to podenerwowany.
Ale Wesley i Jamie ograniczyli mi swobodę, narzucili mnóstwo zasad i zażądali, żebym się do nich zastosował. Oznacza to, że nie mogłem zamówić wielkiego tortu, z którego wyskoczyłby striptizer. Zabronili mi też przygotować atrakcję polegającą na piciu tequili z kieliszków ustawionych na tyłkach. I zakazali brokatu.
Co, u licha, ludzie mają do brokatu?
– Spoko lokal – zauważa kolega z drużyny, Eriksson.
– Podoba mi się. – Przytakuje mu kumpel Wesa ze studiów, Cassell. Bierze do ust cygaro i krótko się zaciąga, a po chwili wypuszcza dym, który barwi powietrze na szaro, aż Jamie kaszle.
– Kto wymyślił, żeby urządzić imprezę w barze z cygarami? – zrzędzi, chociaż nie wiem, po co w ogóle pyta, skoro kieruje spojrzenie na mnie.
Piorunuję wzrokiem Pana Młodego Numer Dwa. Panem Młodym Numer Jeden nazwałem Wesleya, bo najpierw poznałem właśnie jego.
– Ja, palancie, ponieważ ktoś odrzucił wszystkie inne propozycje.
Wesley nachyla się i całuje Pana Młodego Numer Dwa w gładko ogolony policzek. W dziewięciu zajmujemy miejsce w kącie ciemnego, wyłożonego drewnianymi panelami pomieszczenia, a muzyka gra tu na tyle cicho, że nikt nie musi krzyczeć, by pozostali go usłyszeli. Tata Jamiego i trener Pat wyglądają, jakby trafili do nieba, siedząc obok siebie w wyściełanych, skórzanych fotelach i sącząc burbon.
– To było mniejsze zło spośród miliona innych, maleńki – wyjaśnia swojemu facetowi Wes. – Ciesz się, że nikt nie macha drążkiem do gry w limbo hop.
– Noc jeszcze młoda – zauważam, sugestywnie poruszając brwiami. Prawdę mówiąc, zaczyna mi się podobać ta spokojna atmosfera.
Lepiej byłoby tylko wtedy, gdyby moja Boska J., siedziała na moich kolanach, pociągając cygaro, ale kobietom, zapewne mądrze, darowano udział w tej zabawie.
– Nie miejcie jutro kaca – zagroziła przed odjazdem Jess. – Nie chcę, żebyście wyszli zieloni na zdjęciach.
– Przestań się zamartwiać – powiedziałem jej. – Są odpowiedzialnymi dorosłymi osobami, tak samo jak ja.
– Właśnie to mnie martwi – zrzędziła.
Zawsze się ze mną drażni ta moja złotowłosa anielica. Wiem, że lubi naszą słowną grę wstępną tak bardzo jak ja, tylko jest zbyt uparta, by się do tego przyznać.
Poza tym wścieka się na mnie za to, że kiedy niby mieliśmy opiekować się Jamiem, ten mocno się pochorował. Tamtego dnia ją jednak poznałem, również w… biblijnym znaczeniu tego słowa.
Chodzi o to, że przerażająca gorączka Jamiego okazała się szczęśliwym trafem. I wyszła mu na dobre, bo przecież facet bierze jutro ślub, tak? Ale Jess nigdy mi tego nie zapomni, mimo że jej braciszek jest zdrów jak ryba, tak samo jak my.
Jest lato, pijemy drogą szkocką i palimy najwyższej jakości cygara, a jutro będziemy się zachowywać jak należy na ślubie Jamiego i Wesa.
Ludzie, życie jest cholernie dobre!
Cała ta sprawa wprawia mnie w sentymentalny nastrój, więc potrząsam szklanką, aż grzechoczą kostki lodu, i siadam przy Erikssonie, bo tylko on nie wygląda na zbyt szczęśliwego.
– Głowa do góry, biedroneczko. To ślub.
Spuszcza wzrok, jakby miał wyrzuty sumienia.
– Wiem. Będę grzeczny. Tylko że śluby przypominają mi o moim własnym. Kiedy powiedziałem „tak”, mówiłem poważnie.
Aua. Żona zostawiła go tuż przed play-offami.
– Przykro mi, stary, ale można to przetrwać. Jak każde inne cierpienie. Jak mocny cios w brzuch. Przez jakiś czas czujesz się źle, ale później ból słabnie.
– A co ty niby o tym wiesz? – burczy.
Więcej, niżby mu się wydawało.
– Słyszałeś kiedyś, że prawie się ożeniłem?
Unosi głowę i się uśmiecha.
– Niech no zgadnę. W Vegas z tancereczką? Umiem to sobie wyobrazić.
– Nie. Bardzo się mylisz. – Zaciągam się cygarem i cofam pamięcią w czasie. – Prawie pięć lat temu, podczas mojego pierwszego sezonu w lidze. Byłem w związku z dziewczyną ze studiów już trzy lata i kochałem ją bardziej, niż myślałem, że to możliwe.
Zaskoczony Eriksson unosi brew.
– Poważnie, dałbym się za nią pokroić. Ustaliliśmy datę i zaprosiliśmy trzysta osób na naszą imprezkę w Toronto Zoo…
– O człowieku. – Prycha. – Idealnie dla ciebie. W klatce goryla, tak?
– Przy lwach. Ale dwa miesiące przed wydarzeniem odwołałem ślub.
– Co się stało? – Widać, że zwrot akcji wprawił go w osłupienie.
Upijam łyk szkockiej, zastanawiając się, czy wyznać kumplowi z drużyny prawdę.
– Zrobiła coś niewybaczalnego, naprawdę mnie zdradziła, coś jak z Żaru młodości. Wiedziałem, że to koniec, nim w ogóle się pobraliśmy, rozumiesz? Bez sensu żenić się z kobietą, która potrafi skłamać w żywe oczy.
Siedzący przy nas brat Jamiego, Scott, się krzywi. Jeśli dobrze pamiętam, też ostatnio rozstał się z dziewczyną.
– Przykro mi, brachu – pociesza mnie Eriksson. – Ale lepiej ci bez niej.
– Bez jaj. Nie chcę psuć nastroju, bo ci dwaj – wskazuję szklanką Panów Młodych Numer Jeden i Dwa – będą razem przez lata.
– Tak! – Bliźniak Scotty’ego, Brady, unosi szklaneczkę.
Ich najstarszy brat, Joe, przykłada palce do ust i gwiżdże.
Ludzie na nas patrzą, bo to my jesteśmy tutaj najgłośniejszymi gośćmi, ale walić ich. Świętujemy dziś prawdziwą miłość.
– Gorzko! – krzyczę, stukając naczyniem o blat stołu. – No weźcie, pokażcie nam, jak ćwiczycie pocałunki.
Wes przewraca oczami, a Jamie się śmieje, po czym wstaje. Siada na kolanach narzeczonego, ujmuje jego twarz i całuje.
Wszyscy huczymy z aprobatą. Cudem słyszę w tym harmidrze dzwonek swojej komórki. Wyciągam ją z kieszeni marynarki przerzuconej przez podłokietnik. Trochę kiepsko odbierać, kiedy świętujesz wieczną miłość najbliższych kumpli, lecz cały dzień czekałem na ten telefon.
– Przepraszam – mówię do chłopaków. – Dzwoni towarzyszka na jutro.
Chowam się w najbliższym kącie. Udaje mi się odebrać dopiero po którejś próbie, bo mam tak wielkie paluchy, że nigdy nie trafiam tam, gdzie trzeba.
– Angie, cukiereczku! – witam się, szczęśliwie wygrywając z urządzeniem. – Jak minęła podróż? Dotarłaś cała i zdrowa?
Słyszę niepewną odpowiedź:
– Właśnie dojechałam do hotelu. – Urywa. – Na pewno mogę zająć twój pokój?
– W porząsiu. Zatrzymam się gdzieś indziej. – Tak naprawdę będę miał zapewniony nocleg dzięki świętej nazywającej się Cindy Canning. Mama Jamiego jest więcej niż bombowa. Jest atomowa.
– Denerwuję się – przyznaje. – Nikogo tutaj nie znam.
Uśmiecham się szeroko, mimo że rozmówczyni nie może tego zobaczyć.
– Znasz najważniejszego gościa, Ang.
– Ile razy już ci powtarzałam, żebyś tak do mnie nie mówił? – pyta rozdrażniona.
– Ile razy już ci mówiłem, że nie słucham? – odpowiadam. – W każdym razie zamelduj się i prześpij. Miłego, pełnego relaksu poranka. Przyjadę po ciebie po południu.
Rozłączam się, nie dając jej szansy na rozpoczęcie sprzeczki. Wystarczająco się natrudziłem, by przekonać ją do towarzyszenia mi podczas jutrzejszej uroczystości. Nie jestem pewien, co powie na to Jess, ale hej, przecież nie jest moją szefową, tak?

Jess

Niosę telefon, terminarz oraz kubek parującej herbaty bezkofeinowej, przechodząc z maleńkiej kuchni do maleńkiego salonu. Mój przyjaciel, Dyson, nawija mi do ucha, rozwodząc się nad każdym tematem – czy to pogody, czy koloru jego krawata – mimo że zapytałam tylko o to, czy zamierza przyjechać wcześniej, żeby mi pomóc.
Stawiam kubek na ławie i przerywam mu w półsłowa.
– Kochanie, uwielbiam cię, wiesz o tym. Ale, na miłość boską, mógłbyś kiedyś odpowiedzieć na pytanie krótkim „tak” lub „nie”?
– A o co pytałaś?
Niemal rzucam komórką o ścianę. Powstrzymuję się w ostatniej chwili.
– Przyjedziesz wcześniej, żeby pomóc mi wszystko przygotować, czy zjawisz się dopiero o piętnastej? – cedzę przez zęby.
– Ach, przyjadę wcześniej – decyduje. – Możemy obserwować gości i obgadać ich stroje. Ooo! Myślisz, że twoja kuzynka Brandy znów zaliczy jakąś modową wpadkę?
O Boże, powtórka z 2014 roku? Z wypadkiem ze stanikiem bez ramiączek? Oby nie. Tammy wciąż ma po tym koszmary. Wpadka miała miejsce na przyjęciu z okazji dziesiątej rocznicy ślubu siostry, która do tej pory nie wybaczyła kuzynce tego, co się stało.
– Brandy wysłała mi już zdjęcie wszystkiego, co zamierza założyć – zapewniam. – Powinno być dobrze.
– Pozbawiasz mnie marzeń.
Śmieję się.
– Dlaczego chcesz zobaczyć cycki? Nie wolałbyś, żeby kuzynowi Andy’emu spadły spodnie od garnituru, dzięki czemu zobaczyłbyś jego fiuta?
Andy jest bliźniakiem Brandy. Nie żartuję. Ciocia Val, siostra mojej mamy, nie wykazała się kreatywnością przy nadawaniu dzieciom imion. Młodszy brat Andy’ego i Brandy nazywa się Chuck. I nie jest to nawet zdrobnienie od Charlesa. Po prostu Chuck.
– Ooo, będzie Andy? Jest prawie tak uroczy jak Jamie.
– Fuj, Dyse. Nie wolno ci ślinić się na myśl o moim braciszku.
– Masz rację. Już mi nie wolno, przegapiłem okazję. Nie wierzę, że Jamie wychodzi za mąż. Czuję, jakby świat się ze mnie śmiał. Gdybym wiedział, że można przeciągnąć Jamiego na ciemną stronę, obciągnąłbym mu w szatni w liceum, kiedy miałem szansę.
– O raju, naprawdę nie potrzebowałam w głowie tego obrazu.
– Poważnie, pęka mi serce, Jess. To gorsze niż zobaczenie na Brandr zdjęć facetów, którzy w szkole zamykali mnie w szafce. Jamie był jednym z tych dobrych i wychodzi za sportowca. Powinien wziąć ślub ze mną.
Upijam łyk herbaty, po czym głęboko wciągam powietrze.
– Zapanujesz jutro nad rozczarowaniem? Bo potrzebuję pomocy.
– Oczywiście. – Chlipie. – Może złapię bukiet.
Nie będzie takich kwiatów, ale on nie musi jeszcze o tym wiedzieć. Przewracam kartkę w terminarzu na tę, na której zapisałam notatki dotyczące ostatnich szczegółów wesela.
– O, słuchaj, na ślubie musisz usiąść po stronie Wesa. Wszyscy koledzy z drużyny zajmą miejsca w tamtych ławkach, ale nie sądzę, że zrównają się liczbą z Canningami.
– Przekonałaś mnie, mówiąc „koledzy z drużyny”, maleńka. Proszę, powiedz, że nie wystarczy miejsc i będę musiał usiąść komuś na kolanach.
– Chcesz siedzieć na kolanach hokeisty? Nie dbasz o zęby? Jeśli ci na nich nie zależy, to śmiało.
Śmieje się.
– Każdego dnia chętnie oberwałbym po twarzy, jeśli dzięki temu mógłbym przelecieć hokeistę. Wiesz, że celem mojego życia jest zostanie hokejowym króliczkiem.
Zaufaj mi, to przereklamowane, chcę go zapewnić.
Zamiast tego mówię:
– Proszę, niech nikt nie przyłoży ci w twarz. Kumple z drużyny Wesa są niesamowici. Ale nie mogę poprosić gości, aby wypełnili formularz i postawili ptaszka przy: „Spoko, jeśli chodzi o gejowskie akcje” lub: „Mniej spoko, jeśli chodzi o gejowskie akcje”.
Dyson to największy flirciarz, jakiego w życiu poznałam. Przysięgam, zapewne flirtuje ze sobą w lustrze, gdy jest sam w domu.
– Zachowam się jak dżentelmen – obiecuje.
– Dziękuję.
Rozłączam się i szybko wracam do swojej listy. Jeśli zjawią się pastor oraz ludzie od cateringu, a także zostaną przywiezione zamówione stoliki i krzesła, impreza wypali. Nie usatysfakcjonuje mnie jednak tylko „wypalenie”. Wszystko musi wyjść idealnie. Wesele ma być tak olśniewająco wspaniałe, żeby ludzie mówili o nim jeszcze przez kilka tygodni.
Kończę pić herbatę. Jestem zadowolona, że dopracowałam każdy szczegół imprezy. Odstawiam kubek do zlewu, po czym przechodzę przez mieszkanie, wyłączając światła. Mam zły nawyk, by zostawiać je wszędzie włączone. Kiedy byłam w liceum, tata brał część pieniędzy, które zarobiłam w pracy na pół etatu w lodziarni, na pokrycie rachunków za prąd. Twierdził, że to przeze mnie były tak wysokie. Uznałam to za bzdurę, niemniej nie mogłam zaprzeczyć, że rzeczywiście zapominam gasić światła.
Gdy moje nagie stopy dotykają drewnianej podłogi sypialni, słyszę charakterystyczny dźwięk. Denerwuję się jutrem, ale jestem również podekscytowana. Jamiego i Wesa czeka wspaniałe wspólne życie. Nigdy nie spotkałam dwojga tak dopasowanych ludzi. Nawet Tammy i jej męża Johna, którzy są w sobie obrzydliwie zakochani, raczej nie łączy aż tak silna więź.
Zastanawiam się, jak to jest kochać drugą osobę tak mocno, że staje się częścią ciebie. Kiedyś wydawało mi się, że byłam zakochana, ale patrząc na mojego brata i Wesa… podaję w wątpliwość wszystkie swoje minione uczucia.
Wzdycham, zakopuję się pod kocami i odkładam na bok te głębokie przemyślenia. Muszę się wyspać przed pracowitym dniem.
W chwili, w której zamykam oczy, rozlega się głośny łomot.
Mija moment, nim uświadomię sobie, że ten dźwięk to pukanie do drzwi. Podrywam się w łóżku i włączam stojącą na niskim stoliku lampkę. Dochodzi pierwsza w nocy. Kto, u licha…
– Boska J.! Joł! Otwieraj!
Co, do cholery, Blake robi pod moimi drzwiami?
Zrzucam nakrycie i spieszę do korytarza przy wejściu. Przysięgam na Boga, że jeśli przyszedł powiedzieć, iż Jamiego i Wesa zamknęli za coś, co zrobili na wieczorze kawalerskim, to go zabiję.
Ponownie łomocze.
– No weź, Jess! Jestem zmęczony. Jeśli się nie wyśpię, to… – Milknie, gdy otwieram drzwi. Rozciąga usta w radosnym uśmiechu, który staje się znaczący, kiedy dostrzega mój strój. – Ooo, kurna, zajebiście uroczy. Uwielbiam banany. Mówiłem ci, że to moje ulubione owoce? I morele. Morele też lubię.
Jeszcze kilka sekund i go uduszę. Tak, na moich neonowo różowych spodniach od piżamy i koszulce do kompletu znajduje się wzorek bananów z kreskówki. Ale dochodzi pierwsza w nocy, a on, wnioskując po błysku w oczach, jest pijany, stoi w progu mojego mieszkania i gada o owocach?
– Co ty tu robisz? – Każde słowo podkreślam uderzeniem dłoni o futrynę.
Kiedy Blake podchodzi, zauważam, że ma zarzuconą na ramię czarną sportową torbę.
– Mama ci nie powiedziała? Dziś u ciebie nocuję.
Opada mi szczęka.
– O, wcale nie.
– O, właśnie, że tak. – Gdy upuszcza torbę na schodki, rozlega się głośny dźwięk.
– Mój ziomek Cindy powiedziała, że obgadała to z tobą.
– Moja mama nie jest ziomkiem – cedzę przez zęby.
Macha wielką ręką.
– Figura retoryczna. Moja kumpelka Cindy, co ty na to? Powiedziała, że wysłała ci SMS-a.
Waham się. Dobra, to możliwe. Po próbnej kolacji dostałam ponad dwadzieścia wiadomości, z których większość przysłali goście, pytając o coś na ostatnią chwilę, i ludzie zajmujący się cateringiem. Nie przeczytałam wszystkich SMS-ów, więc chyba mogłam przeoczyć ten od mamy.
Ale mimo wszystko…
– Wes twierdził, że zatrzymasz się w zajeździe, razem z resztą drużyny – mówię podejrzliwie.
Blake przeczesuje ciemne zmierzwione włosy.
– Taki był plan. Ale musiałem odstąpić pokój.
– Dla kogo? – żądam odpowiedzi.
– Sądzę, że poprawnie mówi się: „komu?”.
Naprawdę mnie teraz poprawia?
– Odstąpiłem pokój mojej osobie towarzyszącej.
Nie umiem wyjaśnić, dlaczego na te słowa czuję ucisk w piersi, ale na pewno nie jestem zazdrosna. Już wcześniej wiedziałam, że Blake nie zjawi się na weselu sam, poza tym otrzymał zaproszenie dla dwóch osób. Dopilnowałam tego, ponieważ nie chciałam słuchać jego irytujących komentarzy, gdybym przyszła sama.
– Nie będzie spała z tobą w jednym pokoju? Czeka do ślubu? – Nawet się nie wysilam, by ograniczyć sarkazm.
Wzrusza ramionami.
– Jest mężatką.
Słucham?
Nie wiem, czy mam się oburzyć czy… cóż, oburzyć. Blake przyjdzie z mężatką na ślub mojego braciszka?
– Postradałeś zmysły?
Zastanawia się przez chwilę.
– Tak jakby się spiłem, ale nie aż tak. Potrzebowałbym więcej szkockiej. Masz trochę?
– Nie! – wrzeszczę, a ciśnienie skacze mi niebezpiecznie wysoko. Jest pierwsza w nocy, więc powinnam teraz spać.
Robię coś, czego nauczyłam się przy piątce rodzeństwa, aby powstrzymać chęć popełnienia morderstwa. Zaczynam w duchu odliczać, aż przejdzie mi ochota na czyn zabroniony. Jeden, dwa, trzy
Odetchnąwszy kilka razy głęboko dla uspokojenia, robię, co jest konieczne.
– Właź już. – Przepuszczam Blake’a, a on wbiega do mieszkania. – Śpisz na kanapie.
– Rozkłada się?
– Nie. Ale przetrwasz.
Widzę, że ma co do tego wątpliwości, ale nie mam czasu, by się tym martwić. Krzątam się przy kredensie, który służy mi też za szafę na pościel. Wyciągam komplet, a następnie wciskam mu w ręce. W Kalifornii jest lato, zatem nie będzie potrzebował koca.
– Dobrej nocy.
Patrzy najpierw na pościel, a potem na mnie.
– Nie idź jeszcze – mówi, gdy zbliżam się do drzwi mojej sypialni. – Nie utulisz mnie do snu?
– Jesteś dużym chłopcem.
Uśmiecha się łobuzersko.
– No pewnie. Zapewne dobrze to pamiętasz, bo mnie nie można zapomnieć, ale mógłbym odświeżyć ci pamięć. – Odkłada pościel na kanapę i sięga do rozporka.
To znak, żeby zwiewać. Wchodzę do sypialni i trzaskam drzwiami.

Mam dziwne, stresujące sny, typowe dla organizatorki przyjęć. W jednym z nich nie dostarczają nam tortu, więc mama decyduje się upiec go na ostatnią chwilę. Kłócimy się o to, czy mąka z siedmiu ziaren nadaje się na weselny wypiek. (Matka słynie ze zdrowych deserów, ale wychodzą jej średnio). W innym śnie pada deszcz, co sprawia, że wynajęty namiot rozpływa się w białą breję przypominającą rozmoknięty papier toaletowy.
Następnie wydarzenia przybierają dziwny obrót. Śni mi się, że w moim łóżku jest miś grizzly, co mi wcale nie przeszkadza. Potem sen staje się erotyczny. Niedźwiedź ma ciepłe, twarde ciało, jego spora erekcja wbija mi się w pupę, palcami zaś pieści moje sutki…
Budzę się nagle i szeroko otwieram oczy. W łóżku leży grizzly. Przywiera do moich pleców, obejmując w talii dużą, muskularną ręką. W dłoni trzyma mój prawy cycek.
Matko Boska. Blake Riley bez zaproszenia śpi ze mną na łyżeczkę.
I chyba mi się to podoba.
Nie! Nie podoba mi się to.
Jasne.
Wzdycham cichutko, po czym tworzę plan. Chrapanie rozlegające się przy moim uchu wskazuje, że facet smacznie śpi, co naprawdę mi pomaga. Przesuwam więc stopę na skraj łóżka, po czym wysuwam się z jego objęć jednym ruchem, z którego byłby dumny mój nauczyciel jogi. Nazwiemy to pozą Ucieczki od Grizzly.
Kiedy staję na podłodze, mężczyzna wciąż chrapie. Rysy jego niesprawiedliwie przystojnej twarzy są łagodne, a potargane włosy leżą na mojej poduszce.
Na paluszkach przechodzę do łazienki i tak ostrożnie zamykam drzwi, że nie wydają żadnego dźwięku. Przez chwilę próbuję zebrać myśli. Dziś odbywa się ślub mojego brata, który w całości sama zaplanowałam, począwszy od wyboru zaproszeń oraz gości, a skończywszy na ciastach, jakie zostaną podane wieczorem do kawy. Wszystko musi wyjść doskonale. Rodzina tylko czeka, aż zawiodę.
A ja miałam quasi-zoofiliczny sen o niedorzecznie przystojnym mężczyźnie śpiącym w moim łóżku.
Prysznic pomoże, prawda? Odkręcam kran, a potem zrzucam piżamkę w banany i wskakuję do kabiny. Myję głowę i używam najlepszej odżywki, ponieważ nie chcę mieć na zdjęciach nastroszonych włosów (sesję też zaplanowałam sama). Kiedy otulam się ręcznikiem, czuję się znacznie lepiej.
Staram się jak najciszej otworzyć drzwi do łazienki i wrzeszczę, gdy po drugiej stronie dostrzegam nagiego Blake’a Rileya.
– Aaa! – Zakrywa uszy wielkimi łapami. – Moja głowa.
Chcę odciąć się błyskotliwie czymś w stylu: „Moje oczy!”, ale nic z tego, ponieważ nagle nie mogę wydusić z siebie ani słowa. Skupiam wzrok na nagim, wspaniałym mężczyźnie, którego umięśnione ramiona przypominają góry, a wyrzeźbione mięśnie brzucha – wydmy. Mam ochotę zwiedzić je językiem.
W sumie jestem całkiem pewna, że raz już to zrobiłam.
– Muszę skorzystać z toalety, cukiereczku. Przestań się ślinić i mnie przepuść.
Dzięki temu komentarzowi odzyskuję rezon.
– Słyszałeś kiedyś o ubraniach?
– Widziałaś mnie już nago. – Kładzie dłoń na moim ramieniu i mnie przesuwa. – Poważnie, cukiereczku, wiem, że podoba ci się widok, ale muszę opróżnić pęcherz.
Nie kontroluję oczu. Mój wzrok podąża za jego ręką, która obejmuje gigantycznego…
Uch!
Mknę do sypialni, ściągam z wieszaka szlafrok i pospiesznie go zakładam. Pasek zawiązuję na dwa supły, tak na wszelki wypadek.
– Dlaczego spałeś w moim łóżku? – zrzędzę, stojąc przed drzwiami łazienki.
– Kanapa jest za mała – odpowiada głośno.
– Co nie daje ci prawa wskakiwać do mojego łóżka!
– Zgodziłaś się, kiedy cię pytałem – broni się. – I jesteś kiepska w tuleniu, Boska J. Czułem się, jakbym spał z ośmiornicą.
Uch. Zdradziła mnie podświadomość.
Biorę szczotkę, żeby się uczesać. Muszę wysuszyć i upiąć włosy, ubrać się, umalować, spotkać z ludźmi od cateringu, dopilnować, by dostarczono tort, a także zrobić sto innych rzeczy.
Gdy sięgam po suszarkę, zbliża się do mnie Blake.
– Wiesz – przeciąga samogłoski, mówiąc niskim głosem. Kładzie ciepłą dłoń na moim ramieniu. – Zdążymy nakarmić kicię, zanim ubierzemy się na ten wielki dzień.
Jest tak blisko, że w niektórych częściach ciała czuję mrowienie mimo mojego wzburzenia.
– Blake – niemal szepczę.
– Tak – odpowiada równie cicho, prawie muskając ustami moje ucho.
– Nie mam kota.
Mruczy seksownie, przesuwając kciukiem po moim ramieniu. Wtem dociera do mnie, że przez nakarmienie kici miał na myśli…
– Nie będziemy karmić kici ani bawić się w chowanie salami czy jakkolwiek to nazwiesz. Nie. W ten weekend nie będzie powtórki.
Kładzie dłoń na moim karku, pod mokrymi włosami, i długimi palcami masuje głowę. Na całym moim ciele pojawia się gęsia skórka.
– Nigdy nie mów nigdy, Boska J.
Dobrze, że stoję do niego tyłem, ponieważ nie potrafię powstrzymać dreszczu tęsknoty, który przeszywa mnie, gdy jego palce znikają.
– Nie miałeś spotkać się ze swoją osobą towarzyszącą? – przypominam.
– Podjadę po nią przed samym ślubem. Pomyślałem, że najpierw pomogę ci pozałatwiać sprawy.
– Poważnie? – Przykuwa moją uwagę. Odwracam się, ponieważ muszę sprawdzić, czy nie żartuje. Poza tym naprawdę potrzebuję pomocy.
– Pewnie. Wypożyczyłem samochód i już nie jestem pijany, więc mogę prowadzić, ale musimy podjechać pod bar, gdzie wczoraj zostawiłem auto. Zapewne masz jakieś sprawy do załatwienia na ostatnią chwilę?
Tylko z milion.
W myślach przebiegam listę.
– Balony – mówię szybko. – Zamówiłam czterdzieści osiem sztuk na jedenastą, żeby przez całe popołudnie były w pełni napompowane. – Blake musi jedynie wrzucić je do pojazdu i odjechać. Nie zepsuje tego, nawet gdyby próbował. – Trzeba też odebrać z lotniska babcię Canning.
– Widzisz? – Szczerzy się. – Potrzebujesz pomocy.
– Masz rację – przyznaję z bólem. Przyda mi się dodatkowa para rąk. – Ale… zostawisz osobę towarzyszącą samą na kilka godzin? Nie obrazi się?
– Ani odrobinę – mówi uroczyście. – Może nawet się ucieszy.
Zduszam chęć, by treściwie to skomentować.
– To może zajrzyj do lodówki, kiedy będę suszyć włosy, a później pojedziemy po twoje auto?
– Teraz mówisz z sensem! – Gdy robi jeden długi krok w kierunku kuchni, napinają się mięśnie jego olśniewającego…
– Blake?
– Boska J.?
– Ubierz się.
Wzdycha.
– Skoro nalegasz. 





     

                                     
                                         

Komentarze

Popularne posty