[PATRONAT] Rozdział drugi Maja Damięcka "Świąteczna Gorączka"

ROZDZIAŁ 2
Sara

Gdy zadzwonił budzik, miałam ochotę wyrzucić go za okno. Po całonocnym dyżurze od razu zapadłam w głęboki sen, a gdy kilka godzin później otworzyłam oczy, było już popołudnie.
Leżałam jeszcze parę minut, zanim niechętnie zwlekłam się z łóżka. Na dworze padał śnieg. Biały puch pokrył ulice, drzewa oraz stojące przy krawężnikach samochody. Z ogromną chęcią zakopałabym się w pościeli i spędziła wieczór sama, niestety mogłam o tym jedynie pomarzyć.
Zarząd szpitala, w którym pracowałam, organizował dzisiaj coroczny bankiet z okazji mikołajek. Nie przepadałam za tym, ponieważ musiałam witać się z darczyńcami i łechtać ich ego.
Wzięłam szybki prysznic, po czym zajęłam się przygotowaniami. Lekki makijaż zakrył podkrążone ze zmęczenia oczy, a kobaltowa sukienka wydawała się idealnie pasować do moich blond włosów zaczesanych w imponujący kok. Jeśli miałam ten wieczór jakoś przetrwać, to wyłącznie wyglądając oszałamiająco.

***

O siedemnastej przyjechałam na miejsce. Goście powoli zapełniali szpitalny korytarz. Ominęłam ich i wjechałam windą na trzecie piętro, żeby najpierw odwiedzić swoich podopiecznych. Widok dziecięcych twarzy zawsze poprawiał mi nastrój.
– Dobry wieczór, pani doktor. – Jedna z pielęgniarek, Ania, powitała mnie uśmiechem. – Wygląda pani fantastycznie!
– Dziękuję. – Też się uśmiechnęłam, wygładzając sukienkę. – Jak się dzisiaj miewają nasze małe szkraby? Dają popalić?
– I to jak! – Przewróciła oczami. – Wykończą nas – zażartowała. – Zbliżają się święta, są podekscytowane.
– Ach, no tak – przytaknęłam. Dodatkowo na środę zaplanowaliśmy wizytę Świętego Mikołaja, więc wcale nie byłam zdziwiona, że nie mogły się doczekać. – Miłego wieczoru, Aniu – pożegnałam się, ruszając wzdłuż korytarza.
– Wzajemnie, pani doktor.
Przeszłam kawałek dalej i przystanęłam przed świetlicą. Zdrowsze maluchy oraz ich rodzice oglądali właśnie Opowieść wigilijną. Westchnęłam. Zawsze marzyłam o gromadce dzieci. Miałam dwadzieścia dziewięć lat i wiedziałam, że nie będzie mi to dane. Dlatego też cały swój wolny czas poświęcałam szpitalowi, a matczyną miłość przelewałam na pacjentów. Kochałam ich wszystkich, bez wyjątku.
Pomachałam jednej z mam, następnie ruszyłam na dół. Gala odbywała się w stołówce, zagospodarowanej dziś specjalnie na potrzeby wydarzenia. Tanie stoliki i plastikowe krzesła zamieniono na meble z prawdziwego zdarzenia, ściany zdobiła masa tiuli oraz srebrno-złotych dekoracji, w centralnym punkcie zaś ustawiono wielką, mieniącą się choinkę. Wyszło nawet z klasą.
Bez problemu odnalazłam swoje miejsce mniej więcej na środku sali. Olga, moja asystentka, a prywatnie także przyjaciółka, była jedną z osób odpowiedzialnych za zorganizowanie tej imprezy, dzięki temu usadziła mnie wśród gości, którzy również nie przepadali za tego typu zabawami. Państwo Korniewscy oraz Bakuła byli całkiem sympatyczni, więc moje policzki mogły odpocząć od przybierania sztucznego uśmiechu.
Wybiła osiemnasta. Zaczęło się. Toast, krótkie pogawędki o niczym, wymieniane nad talerzami wykwintnych dań, uprzejmości, uprzejmości i jeszcze więcej tego samego.
Później przyszła kolej na całą gamę atrakcji wieczoru. Wszystko odbywało się na specjalnie ustawionym podeście. Na pierwszy ogień poszła przemowa szefa: podziękowanie za hojność, zachęcanie do licytowania wystawionych na aukcji przedmiotów, okraszone nieśmiesznymi żartami, bla, bla, bla, potem otrzymaliśmy występ komika, już na szczęście zabawniejszego, a na koniec prawdziwy rarytas: pan Dębski.
Chyba nikt do końca nie wie, czym on się zajmuje. Natomiast wiadomo, że śpi na pieniądzach, i absolutnie nie śpi na nich sam. Za każdym razem widywałam go z inną, cycatą panną. Dębski uwielbiał zwracać na siebie uwagę. Nie znosiłam takich typów. Gdyby to ode mnie zależało, wywaliłabym go stąd na zbity pysk.
Mikołaj to najbogatszy dupek w obrębie kilku województw, który jednak nigdy nie szczędził datków na szpital. Dawał i dawał, aż uhonorowano jedno ze skrzydeł szpitala jego nazwiskiem, po czym ostatecznie przyjęto go także do zarządu. Wszyscy uważali go za palanta, lecz nikt nie mówił mu tego wprost, bojąc się, że zakręci kranik z gotówką. Nienawidziłam go i nie zamierzałam się wdawać z nim w jakąkolwiek dyskusję.
Po deserze wstałam od stołu, żeby zapoznać się z przekazanymi na licytację przedmiotami, które znajdowały się po drugiej stronie pomieszczenia, przy barku z alkoholem.
Spojrzałam na broszurkę dotyczącą rejsu statkiem, butelkę Château Margaux, a następnie pakiet zabiegów medycyny estetycznej i tygodniowy pobyt w spa. Na dłużej zatrzymałam się przy ofercie spędzenia weekendu w prywatnej hiszpańskiej posiadłości. Na fotografii zobaczyłam piaszczystą plażę, lazurowe fale oraz ukryty za drzewami drewniany domek. Wzdychając, niemalże poczułam wiatr we włosach i łaskoczące skórę, gorące promienie słońca. W porównaniu z tym, co aktualnie działo się na dworze, chwilowa ucieczka do ciepłego kraju była niezwykle kusząca.
Rozejrzałam się dookoła. Ludzie przechadzali się powoli, oglądali foldery, rozmawiali ze sobą lub popijali drinki. Uśmiechnęłam się do stojącej nieopodal kobiety, po czym niewiele myśląc, zapisałam okrągłą sumkę na blankiecie, zgięłam go na pół i wrzuciłam do szklanej misy z ofertami innych zainteresowanych gości.
– Hmm, wygląda interesująco. Można się przyłączyć? – usłyszałam za sobą chrapliwy męski głos. Czyjś twardy tors otarł się o moje odkryte plecy, sprawiając, że przeszedł mnie dreszcz. O dziwo nie był nieprzyjemny. Poczułam w powietrzu zapach alkoholu zmieszanego z aromatem drogich perfum. Ciepły oddech mężczyzny prześlizgnął się po moim ciele niczym delikatna mgiełka. Przełknęłam ślinę.
Odwróciłam się zaintrygowana. Wtedy błyskawicznie zrzedła mi mina.
– Pan Dębski – wysyczałam na widok znajomej twarzy.
Właściwie to ja znałam jego, bo wątpiłam, by on zdawał sobie sprawę z tego, kim ja jestem. Mógł kojarzyć moje nazwisko z dokumentacji. Pojawiał się w szpitalu jedynie na kwartalnych zebraniach zarządu, więc mało prawdopodobne, żeby był w stanie połączyć je z konkretną osobą. Ze mną.
– Dokładnie tak. Dębski. Mikołaj Dębski. – Wyciągnął rękę, robiąc krok w moim kierunku. – A ty, jak masz na imię?
Chyba jeszcze nigdy nie stałam tak blisko niego. Z tej odległości mogłam dokładnie zauważyć, jaki był wysoki i muskularny. Dostrzegłam też jego łobuzersko zmierzwione, ułożone na prawą stronę włosy, jasnoniebieskie oczy oraz kuszące pełne usta. Cholera. Był diabelsko przystojny i pociągający.
– Jakoś tam mam – odpowiedziałam zadziornie, wymieniając z nim uścisk dłoni.
Powietrze wokół nas zdawało się dziwacznie naelektryzowane. Przygryzłam dolną wargę, próbując się odsunąć od Dębskiego, lecz jedyne, co osiągnęłam, to nadzianie się tyłkiem na kant stojącego za mną stolika. Zabolało.
– Nic ci nie jest? – Zaniepokoił się, lekko rozbawiony.
– Ręce przy sobie, dobrze? – burknęłam, gdy chciał objąć mnie w talii. Bezczelny!
– Grasz trudną do zdobycia? – prychnął i dodał po chwili namysłu: – Jeszcze żadna kobieta się tak do mnie nie zwracała. Chyba właśnie mi zaimponowałaś.
– Pewnie dlatego, że wybierasz takie, które niewiele mówią – odcięłam się, wskazując na wchodzącą na salę cizię, z którą dzisiaj przyszedł. Wyglądała na niezbyt rozgarniętą. Usiadła przy stole i zamiast użyć serwetki, wytarła palce w obrus, ku zniesmaczeniu kobiety zajmującej krzesło naprzeciwko niej.
Dębski pochylił się i zmrużył oczy.
– Dobrze ci radzę, uważaj na to, co mówisz. W każdej chwili mogę przestać być miły, a ty możesz przestać tu pracować, bo, jak zakładam, jesteś lekarką. Zgadłem? – wyszeptał mi do ucha, po czym przybrał minę niewiniątka.
Jego niski ton trochę mnie zaniepokoił. Nigdy nie postrzegałam go jako człowieka okrutnego czy skorego do przemocy, jednak teraz dał mi do myślenia. Albo taki miał cel, albo żartował, a ja przypisywałam mu cechy, których nie posiadał.
Pokręciłam głową.
– Nie.
Odwróciłam się, chcąc odejść, wtedy nagle usłyszałam czyjś głos.
– Pani doktor, mogę na słówko?! – Jakieś trzy, może cztery metry od nas stał Adam. Miał poważną minę i sprawiał wrażenie niezadowolonego. Machnął do mnie, żebym do niego podeszła.
Szlag!
– Pani doktor? – Mikołaj pokiwał na mnie palcem. – Kłamczuszka.
Zignorowałam go i podeszłam do Adama. Jego zaciśnięta szczęka sugerowała, że nie był w dobrym humorze.
– Co ty wyprawiasz? – wysyczał cicho.
Uniosłam brew.
– To znaczy?
– Nie udawaj głupiej – warknął. – Uśmiechasz się, chichoczesz i rumienisz jak jakaś małolata. Ludzie zaczynają plotkować.
– Skoro ci mało lata, to sobie rozbujaj – odgryzłam się. Adam mnie strasznie irytował. – Nikt oprócz ciebie nie zwrócił na nas uwagi. Nie zgrywaj zazdrosnego. Straciłeś do tego prawo, gdy przestaliśmy być razem. – Obróciłam się na pięcie i chciałam odejść, ale Adam zacisnął palce na moim ramieniu. – Puszczaj. – Spiorunowałam go wzrokiem.
– To, że już się nie pieprzymy, nie zmienia faktu, że twoje zachowanie wciąż ma wpływ na mój wizerunek. – Poluźnił uścisk. – Nie zapominaj o tym.
– Dobrze – burknęłam, prostując się. – Będę o tym pamiętać.
Zaklęłam pod nosem i ponownie ruszyłam w kierunku stolików. Planowałam coś głupiego i nierozsądnego, żeby zrobić Adamowi na złość. Niestety Dębski gdzieś zniknął.
Cóż… jego strata.




Komentarze

Popularne posty