[PATRONAT] Rozdział czwarty Maja Damięcka "Świąteczna Gorączka"
ROZDZIAŁ 4
Sara
Przez
całą niedzielę nie mogłam wyrzucić z głowy obrazów z poprzedniego wieczoru.
Dębski bez przerwy nawiedzał moje myśli, jakby chciał wywiercić mi dziurę w
umyśle.
Niedoczekanie!
Z
ulgą przywitałam poniedziałkowy poranek, mając nadzieję, że zakopanie się po
uszy w pracy odciągnie moją uwagę od tych wspomnień. Z początku szło idealnie.
Jak tylko pojawiłam się w szpitalu, od razu zaczął się młyn. Obchód,
studiowanie kart pacjentów, dobieranie odpowiednich dawek leków oraz ustalanie
nowego przebiegu terapii dla tych najbardziej opornych na leczenie maluchów.
Czas do przerwy obiadowej minął w zawrotnym tempie. Zanim się obejrzałam,
wybiła trzynasta i w drzwiach mojego gabinetu stanęła uśmiechnięta Olga,
stukając palcem w tarczę zegara.
–
Tak myślałam, że cię tu znajdę. – Westchnęła z dezaprobatą. – Czekam na ciebie
na dole od dziesięciu minut. Byłyśmy umówione.
–
Ach, no tak, przepraszam. – Zamknęłam teczkę i odłożyłam ją do szuflady. W
pośpiechu zdjęłam kitel, następnie powiesiłam go na wieszaku. Burczało mi w
brzuchu. – Dokąd idziemy? – spytałam. Narzuciłam płaszcz na plecy, owinęłam
szyję szalikiem, po czym odgarnęłam włosy, aż falami opadły mi na ramiona.
–
Mam ochotę na chińczyka, a ty? – powiedziała, gdy sięgałam po torebkę.
–
Idealnie!
***
– Więc… –
zaczęła Olga, kiedy piętnaście minut później pochłaniałyśmy lunch w knajpce
mieszczącej się niedaleko szpitala. Obie nie przepadałyśmy za serwowanym w
stołówce jedzeniem, dlatego często wychodziłyśmy zjeść coś na mieście. – Ten
Dębski to niezłe ciacho, nie? – palnęła znienacka.
Kaszlnęłam,
omal nie zadławiając się sajgonką. Cwaniara musiała widzieć naszą wymianę zdań
na bankiecie, a jako że milczałam na ten temat, postanowiła podstępem wydusić
ze mnie wszelkie pikantne szczegóły. Piękna mi przyjaciółka!
–
Eee. – Machnęłam dłonią, jakbym chciała powiedzieć „ujdzie”. – Czy ja wiem…
–
Kochana. – Pokręciła głową. – Ściemniać to ja, ale nie mnie. Błagam cię! Ten
Dębski wygląda jak młody bóg.
–
Olga! – parsknęłam, z trudem przełykając kęs, który miałam w ustach. – Mikołaj
to puszczalska i zadufana w sobie łachudra. Przecież wiesz, jaką ma reputację.
–
Mmm, Mikołaj. – Wykonała palcami znak cudzysłowu, akcentując w ten sposób imię
Dębskiego. – Jesteście na „ty”? – Roześmiała się głośno. – Słyszałam, że nie
przepuszcza niczemu, co się rusza i ma duże cycki, ale co z tego? – Wzruszyła
ramionami, upijając łyk soku pomarańczowego. – Ponoć jest cholernie dobry w te
klocki. – Sugestywnie poruszyła brwiami.
–
A ty niby skąd wiesz?
–
Podpytałam – mruknęła. – Dla ciebie, oczywiście! – dodała szybko, gdy
przewróciłam oczami. – Celibat jest niezdrowy.
–
Olga, jesteś okropna. – Sapnęłam, po czym przetarłam twarz serwetką i położyłam
ją obok talerza. Przyjaciółka miała trochę racji. Po tym jak rozstałam się z
Adamem, nie spotykałam się z żadnym facetem. – Może faktycznie potrzebowałabym
trochę rozrywki, ale z nim? – Zmarszczyłam czoło.
–
Słuchaj, nie dało się nie zauważyć, że mu się spodobałaś. Ja bym się nie
zastanawiała. – Przygryzła wargę. – Na jego widok sama mam ochotę ściągnąć
sobie majtki przez głowę.
Wybuchnęłam
śmiechem.
–
Wcinaj lepiej te swoje pierożki, dobrze? – poleciłam jej, kręcąc głową.
Dokończyłyśmy
obiad, nie poruszając już tematu Dębskiego ani moich miłosnych problemów.
Lubiłam w Oldze to, że chociaż buzia jej się nie zamykała i często paplała bez
zastanowienia, potrafiła poprawić mi humor. Była nałogową plotkarą, mimo
wszystko jakimś cudem udawało jej się nie zdradzać moich sekretów, a jako
przyjaciółka znała ich sporo. To chyba wyłącznie dzięki niej nie załamałam się
po rozstaniu z Adamem. Wystarczyło, że na mnie spojrzała, uśmiechając się tymi
niewyparzonymi ustami, od razu robiło mi się jakoś… lżej.
W drodze powrotnej do szpitala Olga
przypomniała mi o zbliżającej się gali Izby Lekarskiej, na której moja obecność
była wymagana. Dobrze wiedziała, że nie cierpię takich spotkań, szczególnie
odkąd musiałam pojawiać się na nich sama, lecz niestety i tym razem nie mogłam
się z tego wykręcić. Trudno. Będę zmuszona coś wykombinować.
Jak
tylko wróciłam do gabinetu, bieganina zaczęła się od nowa. Szybka rundka po
oddziale, kilka rozmów z przejętymi rodzicami, badania. Gdy wybiła siedemnasta,
mój dyżur dobiegł końca. Ledwie stałam na nogach. Kiedy podpisywałam ostatnie
dokumenty, rozległo się pukanie do drzwi, po czym w progu stanęła Olga.
–
Przepraszam, pani doktor, czy przyjmie pani jeszcze jednego pacjenta? – spytała
oficjalnym tonem. Przybierała go zawsze wtedy, gdy było wiadomo, że ten ktoś
przysłuchuje się naszej rozmowie. – Bardzo nalega.
Nabrałam
powietrza i na chwilę zamknęłam oczy.
–
Dobrze. – Wstałam z krzesła i przeszłam za parawan, aby zdezynfekować ręce. –
Proszę usiąść, za chwileczkę podejdę – powiedziałam, słysząc kroki, a kiedy po
paru sekundach wróciłam do biurka, omal się nie przewróciłam. Dębski
nonszalancko siedział na krześle w moim gabinecie.
–
Lepiej wyglądałaś w tamtej kiecce – rzucił, wydając z siebie pomruk niezadowolenia.
Ten to miał tupet.
A Olga była już trupem!
–
Potrzebuję pilnej pomocy lekarskiej – oznajmił poważnym tonem.
–
Przykro mi, pomylił pan budynki. – Usiadłam na swoim miejscu, wygładzając
fartuch. – Jestem pediatrą, seks pogotowie to nie tutaj.
O tak. To było dobre. Nawet
bardzo.
–
Ja naprawdę cierpię, pani doktor. – Zamrugał niewinnie, przykładając do czoła
wierzch dłoni, jakby sprawdzał sobie temperaturę. – Proszę mnie zbadać. Chyba
mam grypę.
Prędzej kiłę.
–
Boli mnie gardło, mam chrypkę i dreszcze – kontynuował, robiąc przy tym
teatralne miny grzecznego chłopczyka. – Poza tym ładuję w ten szpital kupę
szmalu, więc…
–
Dobrze już, dobrze – wysyczałam, na co zareagował triumfalnym uśmiechem.
Wstałam, po czym powoli się do niego przysunęłam i położyłam palce na jego
nadgarstku. – Puls w normie –oznajmiłam po chwili. – Węzły chłonne w porządku –
mówiłam dalej, unosząc mu brodę. Z trudem powstrzymywałam przy tym głośne
westchnienie, kiedy w mój nos uderzył powalający zapach jego obłędnej wody po
goleniu. – Gorączki również brak. – Uderzyłam go lekko w policzek. – Zdrów jak
ryba. – Sięgnęłam po słoik z lizakami i wystawiłam w jego stronę. – Poczęstuj
się, Mikołajku, byłeś bardzo dzielny.
Wyjął
jednego, ciesząc się jak dziecko.
–
Pani doktor, a serce? – rzucił. – Proszę mnie osłuchać.
Otworzyłam
usta, żeby coś odpowiedzieć, ale zanim zdążyłam cokolwiek z siebie wydusić, on
już rozpinał guziki koszuli. Musiałam mocniej zacisnąć uda, bo widok jego
muskularnej klatki piersiowej spowodował, że to mnie nagle podskoczyło
ciśnienie. Cholera! Przecież on… on wyglądał jak z okładki jakiegoś pieprzonego
Men’s Health!
–
Dobrze – wydukałam, czując na twarzy uderzenie gorąca, jakby ktoś podkręcił
wszystkie kaloryfery na maksimum. Odwróciłam się do niego plecami, żeby sięgnąć
po stetoskop. Przy okazji też krzyknęłam bezdźwięcznie, kiedy nie mógł tego
zobaczyć. – Dobrze – powtórzyłam. Włożyłam oliwki do uszu i pochyliłam się nad
Mikołajem, by przyłożyć mu głowicę do skóry. Przy spotkaniu z chłodnym,
stalowym elementem odrobinę się wzdrygnął, lecz nawet nie pisnął, za to ja
usłyszałam głośne i cholernie mocne uderzenia jego serca. Przełknęłam ślinę.
–
Co robisz dzisiaj wieczorem? – spytał cichym, uwodzicielskim tonem. Dudnienie
przybrało na sile, prawie mnie ogłuszając.
Boże, ratuj!
–
Nie ma żadnych szmerów, wszystko w porządku – powiedziałam, ignorując jego
pytanie, a potem na miękkich nogach wróciłam do biurka. Było mi piekielnie
trudno zachować profesjonalizm, gdy on niemalże ślinił się na mój widok, wcale
nie próbując tego ukrywać.
–
Jaki wyrok, pani doktor?
–
Jeszcze trochę pożyjesz, panie Dębski. – Przysunęłam klawiaturę bliżej siebie i
zaczęłam uderzać w przyciski. Po chwili drukarka wydała z siebie piskliwy
dźwięk i wypluła receptę, na której szybko przybiłam pieczątkę i ją podpisałam.
– Proszę. Później mi podziękujesz.
–
Zobaczymy. – Przejął ode mnie świstek, po czym parsknął głośnym śmiechem,
odczytując moje zalecenia. – Odrobina kultury w czopkach, najlepiej wieczorem
po posiłku. – Pokręcił głową i opadł plecami na oparcie krzesła. –
Powściągliwość, codziennie rano dwie łyżeczki na czczo. – Rzucił mi spojrzenie
znad kartki. – Zimny prysznic. – Roześmiał się. – To chyba mało skuteczne
preparaty.
–
Jaki pacjent, takie preparaty. – Podeszłam do drzwi. Otworzyłam je na całą
szerokość i gestem dłoni wskazałam mu drogę do wyjścia. – Żegnam.
–
Do zobaczenia – mruknął, mijając mnie w progu. – Przyjmuję wyzwanie,
kłamczuszko.
Odprowadziłam
wzrokiem jego szalenie seksowny tyłek.
Ten
facet był jak magnes.
Komentarze
Prześlij komentarz