Recenzja Marta Kisiel „Małe Licho i anioł z kamienia”
Wydaje się, że zwyczajność na dobre
zagościła w życiu Bożka. Nie na długo. Po tym, jak nad wyraz udana impreza,
taka z planszówkami, popcornem i francuskimi tostami na słodko, kończy się
zbiorową kwarantanną, Bożek wraz z Tsadkielem i Guciem muszą spędzić ferie u
ciotki w samym sercu przedziwnego lasu. Wkrótce odkrywają, że z pozoru nudne,
zaśnieżone odludzie kryje wiele niespodzianek...
Wydawnictwo:
Wilga
Rok
wydania: 2019
Format:
Książka
Liczba
stron:
Egzemplarz
recenzencki
Cykl:
Małe Licho
Tom
II
„Małe Licho i anioł z kamienia” jest kolejną
powieścią Marty Kisiel, która
przypadkowo wpadła w moje ręce, dlatego postanowiłam ją przeczytać i napisać
Wam o tym, jakie emocje we mnie zbudziła. Ci z Was, którzy doskonale znają
pióro Marty Kisiel wiedzą, jak humorystycznie opisuje świat, chociaż nie
szczędzi w nim potknięć, zmartwień i kłopotów, z którymi borykamy się na co
dzień.
„Małe
Licho i anioł z kamienia” to drugi tom opowieści o pewnym chłopcu, a mianowicie
Bożydarze Antonim Jekiełłeku, zwanym Bożkiem. Pierwszy tom nosił tytuł „Małe
Licho” i jest powieścią skierowaną do młodszych czytelników, co nie przeszkadza
tym nieco starszym zapoznanie się z książką.
Bożek jest prawie dziesięcioletnim chłopcem,
który mieszka w domu ze swoją rodziną, wiem, że to brzmi banalnie, ale
uwierzcie mi, wcale, a wcale takie nie jest.
W życiu chłopca jest bowiem mackowaty potwór Krakers, duchy, dżin, dwa
najprawdziwsze anioły, z taką ekipą przygotowania do Bożego Narodzenia to
zdecydowanie będzie COŚ. Robienie pierników z mamą, dwoma wujkami i Szczęsnym
(najromantyczniejszą zjawą, jaka wędrowała po świecie) będzie nie małym
wyzwaniem.
Epidemia ospy wiecznej po Sylwestrze nieco
krzyżuje wszystkim plany, dlatego też następuje koniec planszówek, ton
popcornu, trzeba zająć się Bożkiem, przynajmniej do czasu, kiedy w domu uda się
opanować tą epidemię. Bożek, Tsadkiel oraz Gucio zostają wywiezieni
do domu ciotki Ody, by uniknąć zarażenia ospą. To właśnie tam rozegra się główna
akcja z udziałem rogatego Bazyla, czorta z tyłozgryzem i Wiły.
Chociaż
na początku nie musi się Wam tak wydawać to „Małe Licho i anioł z kamienia” jest świetną i
pouczającą lekturą. Nie jest obszerna, towarzyszą jej świetne rysunki, który
idealnie nawiązują do treści. Bardzo lubię humorystyczny styl Marty Kisiel, na
powrót przenosi nas do Lichotki podarowując szybsze ferie zimowe!
Jest
to zdecydowanie nie mała gratka dla fanów Marty Kisiel, ponieważ znają już
wykreowane przez autorkę uniwersum i jest im zdecydowanie łatwiej się w nim
zadomowić.
„Małe Licho i anioł z kamienia” czyta się szybko, łatwo i z ogromnym uśmiechem
na ustach. Niejednokrotnie zastanawiałam
się skąd autorka czerpie swoją inspirację, ponieważ jej książki z pewnością są
inne od wszystkich, z którymi do tej pory miałam styczność. Zwraca nam uwagę,
żeby nie oceniać ludzi zbyt powierzchownie, pozory przecież potrafią mylić. Świat nie jest jedynie dobry, albo zły, nie
można chronić naszych bliskich zamykając ich w szklanej bańce przed każdym,
nawet tym najmniejszym dmuchnięciem wiatru.
Jestem
przekonana, że książkę połkniecie łapczywie, wszystkimi mackami się do niej
przyssacie i nie wypuścicie jej do ostatnich zdań. Zbliżają się święta, widać je
gdzieś tam w marketach za rogiem, dlatego myślę, że książka może być świetnym
prezentem dla urwisa, który lubi czytać.
Komentarze
Prześlij komentarz