[PATRONAT] Rozdział trzeci "Rhys" Synowie Zemsty #1 Agnieszka Siepielska



ROZDZIAŁ 3
VIVIANA

Gdy szofer widzi, że wybiegam z budynku, otwiera drzwi i pomaga mi wsiąść do limuzyny. Na siedzeniu natychmiast dostrzegam swoją torebkę. Dzięki Bogu, że nie zostawiłam jej w domu Rhysa Millera, bo nie wiem, jak miałabym po nią wrócić.
Kiedy kierowca odwozi mnie do sklepu, Beth od razu zauważa, iż nie czuję się najlepiej. Nie wiem, czy potrafiłabym się skupić na pracy, dlatego cieszę się, gdy szefowa daje mi wolne do końca dnia.
Będąc już w domu, szukam babci. Okazuje się, że ucięła sobie drzemkę, więc idę do swojej sypialni, a następnie padam na łóżko. Jestem dziko rozkojarzona, ponieważ nie mogę pozbyć się wrażenia, jakie wywarł na mnie poznany dzisiaj mężczyzna. Myślę o nim bardzo długo, jednak w końcu wraca mi rozsądek. Przypominam sobie, że nie potrzebuję żadnego faceta w swoim zwyczajnym, poukładanym życiu.

***

Nadchodzi jedyna wolna w tym miesiącu sobota. Wstaję, ogarniam się, zjadam śniadanie, a potem robię zakupy spożywcze. Kiedy rozpakowuję torby, do kuchni wchodzi moja rodzicielka. Staje obok i zaczyna przeglądać produkty.
– Nie kupiłaś niczego ciekawego – mówi z kpiną.
Niewdzięczny babsztyl.
– Zawsze możesz zrobić zakupy za swoje pieniądze i coś ugotować. Chętnie sprawdzimy z babcią twoje umiejętności kulinarne. – Krzywię się na myśl o jakiejś dziwnie pachnącej papce.
– Nie bądź taka pyskata, z matką rozmawiasz – warczy.
Odwracam się, patrząc na nią z niedowierzaniem. Jak w ogóle śmiała to powiedzieć?
Kiedy miałam dziewięć lat i zachorowałam na ospę, wyprowadziła się na dwa tygodnie do znajomej, żeby się nie zarazić. Gdy przychodziłam, aby porozmawiać o moich sukcesach lub problemach była zbyt zajęta planowaniem kolejnego wypadu z przyjaciółmi. Przez całe życie starałam się, by zauważyła we mnie swoją córkę. Dość tego.
– Mylisz się – oznajmiam stanowczo. – Rozmawiam z kobietą, która mnie urodziła, moja prawdziwa mama siedzi w ogrodzie.
– Uważaj gówniaro, bo…
– Bo co? – Przerywam. – Wyrzucisz mnie z domu? Nie sądzę. Pamiętaj, że to ja płacę rachunki. – Minął czas, gdy próbowałam nawiązać z nią nić porozumienia.
– Nie bądź taka pewna siebie. Kiedyś ten dom będzie mój.
Co za żmija!
Po pierwsze, jak może być taka bezduszna, by myśleć, co zrobi, gdy babci już nie będzie? Po drugie, nawet nie wie, w jakim jest błędzie.
– Tak, tak. Wtedy mnie wyrzucisz, a potem zamieszkasz tu sama – stwierdzam ironicznie.

***

Po południu siedzimy z Helen w salonie, oglądając kolejny teleturniej. W międzyczasie babunia marudzi, że nie mam znajomych i nigdzie nie wychodzę. To prawda, ale jak mogłabym ją zostawiać z tą zołzą? Zresztą, dzisiaj matka pewnie odwiedzi wszystkie bary oraz kluby w Phoenix.
– Daj spokój, babciu, mam ciebie – odpowiadam nieco urażona.
– No, ja wiecznie żyła nie będę – mruczy.
– Helen Thomson. – Spoglądam na nią groźnie. – Powinnaś dostać porządnego kopniaka za te bzdury.
– Tylko spróbuj. Oglądałam film karate, więc znam kilka ciosów. – Nie odrywa wzroku od ekranu telewizora.
Kręcę głową, bo już po prostu brakuje mi słów na tę staruszkę.
Nagle rozlega się dzwonek, a następnie słychać, jak nasza księżniczka zbiega po schodach. Proszę, ile ma energii, kiedy znajomi się schodzą.
– Viviana, ktoś do ciebie! – krzyczy niepocieszona.
Zerkamy na siebie z babcią. Wychodzę z salonu, po czym podchodzę do drzwi wejściowych. Gdy je otwieram, jestem w szoku.
– Cześć, pamiętasz mnie? – pyta piękna brunetka o oczach szarych niczym ciemna stal.
Ta dziewczyna była kiedyś moją sąsiadką. Przypominałyśmy takich trochę odludków, lecz, może właśnie dlatego, potrafiłyśmy się dogadać.
Pewnego dnia jej rodzina się wyprowadziła, natomiast kilka lat później zrobiło się o nich bardzo głośno. Okazało się bowiem, że Amelia jako noworodek została porwana, jednak nie przez przyszywanych rodziców. Ci adoptowali ją, dopiero kiedy jako niemowlę trafiła do sierocińca.
– Amelia! – wykrzykuję, uśmiechając się. – Proszę, wejdź! – Otwieram szerzej drzwi, nadal zszokowana, aczkolwiek szczęśliwa, że mogę ją znowu zobaczyć.
– Nie, nie – mówi dziwnie onieśmielona. – Jestem zmęczona. Dosłownie kilka godzin temu wróciłam do kraju i nie zdążyłam się ogarnąć. Wstąpiłam tylko zapytać, czy… Czy umówiłabyś się ze mną na kawę? Pasowałoby ci za tydzień, bo muszę jeszcze załatwić kilka spraw? – Patrzy na mnie wyczekująco.
– Oczywiście, że tak – odpowiadam radośnie.
– Super! Bardzo się cieszę.
Wymieniamy się numerami, po czym Amelia odchodzi. Kiedy zamykam za nią drzwi, dopada mnie pewna myśl.
O matko kochana!
Babcia jest wiedźmą. Jak inaczej wytłumaczyć fakt, że w jednej chwili moje życie towarzyskie nie istnieje, a w drugiej jestem zapraszana na kawę przez dawną przyjaciółkę?

***

Niedziela mija na słodkim lenistwie, początek tygodnia w pracy też upływa spokojnie. Nadchodzi wtorek. Podaję Lucy, naszej kasjerce, ubrania klienta do skasowania i odchodzę uporządkować rzeczy, na które się nie zdecydował.
– Widziałaś tego faceta? – szepcze Tia, kolejna współpracownica.
Gdy się oglądam, serce natychmiast zaczyna bić jak oszalałe. Rhys Miller stoi w wejściu pewny siebie, otoczony przez grupę potężnych mężczyzn. Zatapia dłonie w kieszeniach spodni i unosi głowę, a jego czarne oczy są skupione na mnie.
Kiedy rusza z miejsca, nerwowo przełykam ślinę. Odnoszę wrażenie, jakby w moim brzuchu uformował się młynek, który kręci się z nieopisaną prędkością. Im bliżej podchodzi Rhys, tym szybsze stają się obroty. Mam bardzo złe przeczucia co do tej wizyty.
Widząc, że do sklepu wchodzi kolejny klient, wpadam na pewien pomysł.
– Przystojniaczek jest twój. Bierz go, Tia.
– Z przyjemnością – odpowiada uradowana dziewczyna.
Nachalnie wręcz doskakuję do nieźle wyglądającego mężczyzny, czując na plecach wzrok Millera. Po kilku minutach podchodzi do mnie jakiś napakowany facet w czerni i gburowato oświadcza, że jestem proszona do przymierzalni.
Chyba nawet wiem przez kogo.
Grzecznie przepraszam klienta, którego zapoznawałam z ofertą, a następnie w asyście mięśniaka podążam na miękkich nogach we wskazane miejsce.
Wkraczam do strefy z trzema okrągłymi stolikami oraz kremowymi fotelami. Przed jedną z przymierzalni stoi Rhys z Tią.
– Pani już podziękuję, chcę Vivianę – oznajmia bezczelnie Miller, nie robiąc sobie nic z tego, iż dziewczyna wygląda, jakby ktoś ją spoliczkował.
Odchodząc, koleżanka obdarza mnie oczywiście nieprzychylnym spojrzeniem.
– Co mogę dla pana zrobić, panie Miller? – pytam zirytowana jego zachowaniem. Odruchowo marszczę brwi, zastanawiając się, czy pytanie nie zabrzmiało trochę dwuznacznie.
W jego oczach pojawia się dziwny błysk. Otworzywszy drzwi, zaprasza mnie, abym weszła do pomieszczenia. Czarno to widzę, ale klient nasz pan, prawda?
Rhys wchodzi za mną i staje przodem do wielkiego lustra umieszczonego w rogu przymierzalni.
– Chciałbym przymierzyć koszulę – informuje.
Zerkam na wieszaki z ubraniami, które musiała przynieść Tia.
– Jeśli te się panu nie podobają, mogę
– Chcę, żebyś ty mi je zakładała, Viviano. – Przerywa.
Choć jego głos, w którym za każdym razem pojawia się lekka chrypka, wzbudza we mnie niewytłumaczalne emocje, skupiam się na tym, co powiedział.
– Słucham? – pytam kompletnie zmieszana.
– Zdejmij moją marynarkę – rozkazuje dziwnie mrocznym głosem.
Na całym ciele czuję gęsią skórkę. Moje prawdziwe „ja” chciałoby krzyknąć, że Bozia dała rączki, jednak zahipnotyzowana część chce przystąpić do działania.
– Panie Miller…
– Wybrałem to jako moją rekompensatę. Zrób to, Viviano – żąda.
Przysięgam, że jutro poproszę Beth o ekstra premię, a także nieprzyznawany u nas do tej pory tytuł pracownika miesiąca.
Podchodzę do niego od tyłu, po czym zsuwam odpiętą już marynarkę, którą następnie wieszam z boku. Staję przed mężczyzną i gapię się niepewnie, a on unosi jedną brew, jakby chciał zapytać: „Jakiś problem?”.
Przełykając gulę formującą się w gardle, prostuję kołnierz. Staję na palcach, by sięgnąć do karku Rhysa, jednak jestem tak roztrzęsiona, że wpadam na niego. Automatycznie łapie mnie za biodra, a ja niemal natychmiast rozpływam się pod jego dotykiem. Zaciągam się wspaniałym zapachem i spoglądam na jego twarz. Tonę w głębi czarnych oczu, aby po chwili podziwiać piękne, pełne, rozchylone wargi.
Jasna cholera! Kto wyłączył klimatyzację?
Gorąco. Tutaj jest zbyt gorąco.
Kiedy odzyskuję zdolność myślenia, powoli zdejmuję krawat, żeby nie uszkodzić idealnej fryzury Rhysa. Odłożywszy kawałek jedwabiu na ladę, przygotowuję się do najtrudniejszej części zadania. Będę musiała zdjąć koszulę. Próbuję wysunąć ją ze spodni, ponieważ nie mam zamiaru dotykać dolnej części garderoby. Nagle Miller chwyta moje nadgarstki i schyla się, tak, że jego usta znajdują się przy moim uchu.
– Zrób to, Viviano – mruczy zmysłowo, a ja zastanawiam się, czy można umrzeć w wyniku nadmiernego podniecenia. – Nie chcemy zniszczyć materiału, prawda? – Dziwnie otumaniona, od zbyt wielu sprzecznych emocji, posłusznie kiwam głową.
Co się ze mną dzieje, do diabła?!
Drżącymi dłońmi rozpinam pasek, a potem spodnie. Wyjmuję koszulę i, ignorując fakt, że właśnie zauważyłam brzeg białych bokserek, odpinam po kolei guziki, zaczynając od góry, co trwa chyba całą wieczność. Kiedy kończę, mogę jedynie przesuwać wzrokiem po ciele Rhysa.
Ten facet ma sześciopak.
O cholera.
Łapię się na tym, że unoszę rękę, by dotknąć pięknego ciała. W porę się jednak opanowuję, zaciskam dłoń w pięść, a następnie zamykam oczy. Po chwili otwieram je, aby ponownie na niego spojrzeć.
Co ja robię?
Niewiele myśląc, odwracam się i po raz kolejny uciekam.
Od niego oraz swoich niewytłumaczalnych uczuć.




Komentarze

Popularne posty