[PATRONAT] Rozdział pierwszy - Adeline- ANA ROSE "Wroga Miłość" Part 2




Adeline
Prawie miesiąc później

Nie mam pojęcia ile minęło czasu, od kiedy Damion sprzedał mnie Evanowi. Miałam jednak cichą nadzieję, że to on będzie moim katem. Evan… Co mogę o nim powiedzieć? To psychopata w męskiej postaci, z całkiem przystojną buźką. Ale to jedynie ciało, za którym ukryta jest jego prawdziwa, dzika natura. Nie dotknął mnie jeszcze, tak jak mi to obiecał 
tego pamiętnego dnia. Mimo to, jego ręce już niejednokrotnie błądziły po moim ciele, kreśląc palące ślady na spoconej skórze. Coś go hamuje przed posunięciem się dalej. Nie wiem czy jest to Damion, czy zupełnie coś innego. Usta mam tak suche i spragnione wody, że nawet ślina nie jest w stanie ich nawilżyć. Podwiesili mnie na ścianie ze związanymi z tyłu rękami. Codziennie odbywa się ten sam rytuał. Evan przychodzi ze swoimi ludźmi, zdejmują mnie ze ściany, a on sam swoimi obślizgłymi łapskami przeciąga mnie na twarde, prozaiczne łóżko. Bez koca, bez poduszki. Tak właśnie śpię od wielu dni. Moje więzienie jest istnym koszmarem. Dawne przyjemności zniknęły, gdy znalazłam się w tym, zapomnianym przez Boga miejscu. Dziś Evan zaskakuje mnie swoim dość wczesnym pojawieniem się. 
– Będziesz miała gościa – informuje mnie z lubieżnym uśmieszkiem. Jego oczy błądzą po moim ciele, które pod jego spojrzeniem wydaje mi się nagie. 
– Kto? – ledwo pytam. 
– Twój wróg. – Oblizuje perfidnie usta. 
– Pić – bełkoczę.
– Och, jak my cię tu brzydko traktujemy – szydzi ze mnie.
 – Pić – proszę, w kącikach oczu czuję zbierające się łzy. Nie chcę płakać, nie chcę aby widział, że mnie złamał. Nie dam mu tej satysfakcji. 
– Andre, przynieś jakąś pieprzoną wodę! – krzyczy do kogoś przez ramię. 
– Tak jest szefie! – odpowiada głos zza ściany. 
Evan podchodzi do mnie blisko, czuję jego oddech na ustach. Odwracam natychmiast twarz, przez co jego oddech muska teraz mój policzek.
 – Nie przypuszczałem, że będziesz aż tak uparta. – Jego usta dotykają mojego policzka. 
– Pić – proszę i zamykam oczy. 
– Andre! – krzyczy, a moje bębenki aż pękają. 
W drzwiach pojawia się barczysty mężczyzna, Evan odsuwa się, bierze od niego butelkę wody i machnięciem ręki pozbywa się go z mojej celi.
 – Pij. – Podnosi mój podbródek i wlewa mi do ust wodę. Krztuszę się, ale łapczywie jej kosztuję, zachłannymi łykami piję tyle, ile jestem w stanie. Z początku czuję piekący ból, bo nie wiem kiedy ostatni raz miałam coś w ustach. Z każdym kolejnym łykiem, a wła
ściwie strumieniem, nawadniam moje ciało. Odsuwa butelkę od moich ust i rzuca ją w róg celi, reszta wody wylewa się na suchy beton. 
– Koniec tej dobroci – rzuca do mnie, mrużąc oczy. – Niedługo powinni tu być. 
– Kto? – pytam ostro, czując narastającą we mnie siłę po napiciu się.
 Moje ciało powoli wraca do siebie. Czuję palący ból w miejscu gdzie jestem zapięta w łańcuchy, ale nie daję tego po sobie poznać. Nie odpowiada, tylko uśmiecha się do mnie. 
– Jesteś pieprzonym draniem. – Mam ochotę wydrapać mu oczy. 
– Twój gość jest jeszcze większym draniem – sugeruje z podłym uśmieszkiem. 
– Czy to będzie Damion? – pytam, choć znam już odpowiedź. 
– Strzał w dziesiątkę. – Klaszcze dla efektu w dłonie. 
– Jesteście chorzy, wszyscy. – Pluję mu w twarz. 
Wyciera się, po czym odwraca na pięcie i odchodzi dumnym krokiem, nie przestając zanosić się przyprawiającym o ciarki śmiechem. Drzwi zamykają się za nim z hukiem, a jego demoniczny chichot ustaje dopiero po zamknięciu się kolejnej pary drzwi. 

***

Nie wiem kiedy usnęłam, ale budzi mnie dochodzące z korytarza zamieszanie.
 – Gdzie ona jest?! – Poznaję ten władczy głos. Damion O’Donnell. Diabeł we własnej osobie. Przyszedł dokonać tego, czego pragnął, odkąd się urodził.
 – Czeka w celi – informuje go Evan. – Z tobą rozmówię się później. – To jest ostrzeżenie dla Evana. 
– Damion! – odzywa się głębszy, ostry męski głos.
 – Wybacz ojcze – przeprasza Damion. Przyszedł tu z ojcem. Po prostu nie mogło być jeszcze lepiej. Słyszę zbliżające się kroki, gdy w drzwiach pojawia się najpierw ojciec Damiona, a zaraz za nim sam diabeł. Jego wzrok nic nie zdradza, ale próbuje przeanalizować wszystko, co widzi.
 – Czemu ona jest przypięta? – pyta wściekły Damion.
 – A co, mam ją traktować jak księżniczkę? – kpi Evan. 
– Evan! – Teraz pan O’Donnell karci Evana. 
– Wybacz, wuju. – Evan robi się przy nim natychmiast malutki. To tak wygląda władza, którą posiada rodzina O’Donnellów. Oni mają ostatnie zdanie. To z nimi trzeba się liczyć. W tej właśnie chwili przypominam sobie 
o Kelly. Setki razy o niej myślałam. Co się z nią dzieje? Czy jest traktowana tak samo jak ja? Czy może udało jej się uciec i jest bezpieczna? 
– Witaj ponownie, Adeline. – Ojciec Damiona podchodzi do mnie jako pierwszy. 
– Rozkuć ją!- Pojawia się przy mnie dwóch elegancko ubranych mężczyzn. 
Rozkuwają mnie, a ja prawie upadam na szorstki beton. Jednak, o dziwo, ratuje mnie przed tym sam Damion. Jego zapach owiewa moje zmysły i wracam do tej pamiętnej nocy, którą spędziliśmy razem. W jego łóżku. Kochając się, poznając siebie nawzajem, krok po kroku. 
– Drań – cedzę cicho przez zęby. Nic nie mówi, ale jego ciało zdradza wszystko. Jest spięty, ale tylko ja to wiem, bo mogę dotknąć jego napiętych mięśni. Pomaga mi usiąść na moje prowizoryczne łóżko. 
– Damion, to jest nasz wróg – przypomina mu cierpko Evan – którego mamy zabić.
 – Zamknij mordę! – warczy na niego Damion.
 – Wuju, kiedy nadejdzie jej koniec? – pyta Evan, nic nie robiąc sobie z ostrzeżenia Damiona.
 – Niedługo – odpowiada krótko. Muszę stąd uciec jak najszybciej. Tylko jak mam to zrobić? Ciało mam całe posiniaczone i poranione małymi cięciami. Evan zadał mi kilkakrotnie mocne ciosy, które odebrały mi przytomność. Jeszcze nigdy nie czułam takiego bólu. To było straszne, ale nie poddałam mu się ani razu. Może zadawać mi ból, ale nigdy nie będę mu posłuszna. 
– Wychodzimy! – mówi ostro pan O’Donnell. – Damion! 
Damion odsuwa się ode mnie niechętnie i z zaskoczenia uderza mnie mocno w twarz. Mój wzrok rozmazuje się, a głowa uderza o ścianę. Zamracza mnie na chwilę, a ostatnie co widzę, to oddalające się plecy Damiona. Co to miało być? Najpierw traktuje mnie z czułością, aby później uderzyć tak bestialsko…? To jest chore! Tej nocy już nikt nie pojawia się u mnie. Rozmasowuję swoje dłonie w miejscu, gdzie nadal jest zaschnięta krew. Próbuję choć trochę ją zdrapać, ale rana na nowo otwiera się i krwawi. Zastanawia mnie to, czy ktoś mnie szuka. Czy ojciec poddał się w moich poszukiwaniach? Czy postawił na mnie krzyżyk? Zasypiam z tymi myślami, ale po niedługim czasie budzi mnie hałas dochodzący zza drzwi. Staram się udawać, że śpię, gdy ktoś wchodzi do mojej celi.
– Adeline? – pyta szeptem męski głos.
Wewnątrz panuje całkowita ciemność, więc w ten sposób ten ktoś bada teren. 
– Czego chcesz i kim jesteś? – pytam cicho. 
– Jestem posłańcem od twojego ojca. – Zamurowuje mnie na te słowa.
 – Mojego ojca? – upewniam się. 
– Tak, mamy mało czasu. – Przypomina mi o tym, gdzie nadal się znajdujemy. – Jestem ich kretem. To wszystko było zaplanowane. Po zabiciu Xandlera, wszystko się posypało – tłumaczy szybko. – Jedyną opcją było pozwolić na schwytanie was. 
– Was? – Czyżby mówił o Kelly? – Kelly? 
– Tak – odpowiada krótko. 
– Gdzie ona jest? – Moje uczucia buzują we mnie.
 – Mają ją, ale nic jej nie grozi – uspokaja mnie.
 – Tak jak mi – kpię z tego co powiedział. 
– Nie mam czasu ci tego tłumaczyć. – Nie owija w bawełnę. – Mamy mało czasu. Masz tu fałszywe papiery. Musisz się przefarbować. Ukryj się na jakiś czas w jakimś najobskurniejszym motelu w mieście. Nie wychylaj się. Masz tu również kasę na przeżycie. Po tygodniu jedź prosto na lotnisko i uciekaj do Londynu. Tam się ukryj. My zajmiemy się w tym czasie Kelly. Wciska mi do rąk grubą kopertę i ciągnie za sobą.
– Gdzie mnie prowadzisz? – pytam szeptem, gdy wychodzimy z budynku. 
– Tu czeka na ciebie auto. – Kiwa głową na stojący samochód w cieniu drzew.
 – Ale gdzie? – Szukam u niego pomocy. 
– Tu kończy się moja robota. – Klepie mnie dla wsparcia w plecy. – Od teraz musisz radzić sobie sama. 
Na samą myśl o tym przełykam ciężko ślinę. Wsiadam do auta, które natychmiast rusza, zostawiając mojego wybawcę za sobą. Zostałam sama. Nie ma ochrony. Nie ma Kelly. Jestem całkowicie sama. Zdana wyłącznie na samą siebie. Nie mogę od teraz nikomu ufać, prócz samej sobie. Mężczyzna w średnim wieku zostawia mnie na obskurnych obrzeżach LA. Okolica wygląda na niebezpieczną, ale szybko, zaledwie po kilku krokach, które pokonuję w dół ulicy, dostrzegam neonowy szyld, oznaczający dla mnie – w tej sytuacji – schronienie. Płacę czarnoskórej kobiecie za kilka dni z góry, po czym dostaję klucze do pokoju. Natychmiast przekonuję się, że daleko mu do tego określenia. Śmierdzi w nim stęchlizną, a pościel wygląda na praną już niezliczoną ilość razy. Wzdrygam się, ale pokonuję swój lęk przed zarazkami i ściągam wszystko z łóżka. Jestem w stanie jeszcze te kilka dni spać bez pościeli, w końcu od dłuższego czasu właśnie tak spałam. Moje oczy robią się ciężkie i usypiam. Budzi mnie dopiero słońce, starające się przebić do pokoju przez brudne szyby i zakurzone ciemne zasłony. Moje ciało płonie z bólu i zmęczenia. Zwlekam się z łóżka i wchodzę do małej kwadratowej łazienki, która nie wygląda ani trochę lepiej od pokoju. W kątach są grube pajęczyny, a prysznic jest tak zapuszczony, że aż strach pod niego wejść. Patrzę pod nogi i stwierdzam, że moje ciało nie wygląda lepiej od tego syfu panującego w pokoju czy łazience. Spycham gdzieś w głąb siebie myśli o jakichś chorobach, zdejmuję ubrania i wchodzę pod letni strumień wody. Kontakt wody z moimi ranami wywołuje ból. Syczę, ale zaciskam mocno zęby i pozwalam wodzie, by mnie obmyła. Nigdzie nie ma mydła czy ręcznika. Zakręcam wodę po kilku minutach i wychodzę mokra spod prysznica. W pokoju w szafce znajduję jakiś koc i nakrywam się nim. Szorstki materiał ani trochę nie pomaga, ale daje choć trochę ciepła. Po krótkiej drzemce decyduję się wyjść z pokoju i zaopatrzyć się w potrzebne mi do przeżycia rzeczy. Domyślam się, że mnie szukają, więc nie oddalam się zbyt daleko od swojego schronienia. Kupuję kilka ubrań w pobliskim lumpeksie, a w sklepie jedzenie, farbę do włosów i coś do odkażenia ran, po czym wracam zmęczona do pokoju. Biorę ponownie prysznic, dezynfekuję rany i ubieram się w czyste i świeże ubrania. Teraz czuję się o wiele lepiej. Następnego dnia, kiedy czuję się na siłach, farbuję swoje ukochane blond włosy na czarne. Moje serce zaciska się z bólu, ale nie mam wyjścia. Jeżeli chcę uciec za ocean, muszę to zrobić. Więc to po prostu robię. Kolejne dni mijają mi na oglądaniu telewizji i sporadycznym wychodzeniu z pokoju. Po tygodniu mam dość i tak jak zasugerował mój wybawca, wsiadam w pierwszą lepszą taksówkę i jadę na lotnisko. Przechodzę przez odprawę bez problemu i czuję ulgę, gdy siedzę już w samolocie na swoim miejscu. Ludzie ciągle napływają, a samolot za pół godziny ma odlecieć. 
– Nie wiem co się dzieje, ale jacyś dziwni ludzie przeczesują lotnisko – mówi mężczyzna przede mną.
 – Też to zauważyłem – mówi szeptem drugi. 
– Chyba nie myślisz, że szukają jakiejś bomby – szepcze przejęty kobiecy głos.
 – Wszystkiego można się spodziewać w tych czasach – odpowiada jeden z mężczyzn. Odzywa się głos z głośnika, prosząc o zapięcie pasów, bo za chwilę rozpoczniemy lot. Moje ciało rozluźnia się dopiero wtedy, gdy jesteśmy już w powietrzu, a panorama LA pod nami staje się coraz mniejsza, aż całkiem znika, zlewając się w wielką kolorową plamę. Odlatuję w spokojny sen, pierwszy od kilku ostatnich dni. Tak szczerze mówiąc, nie pamiętam kiedy ostatni raz spałam tak swobodnie. Było to chyba tej nocy, kiedy przespałam się z Damionem. Na samą myśl o tym, łzy szczypią mnie w oczy. Moje serce krwawi, ale wiem, że ból po jakimś czasie będzie słabszy. Może będzie mi dane, że uleczy się i znajdę kogoś wartego mojej miłości.
Kołujemy na lotnisku w Londynie, który jest spowity we mgle i deszczu. W porównaniu do klimatu wiecznie słonecznego LA, aura jest tutaj niezwykle ponura. Czemu właśnie tu miałam się schronić? Czy to było zaplanowane? Z tymi myślami wychodzę z pokładu samolotu za masą innych ludzi, którzy przyjechali tu w interesach i sprawach rodzinnych. Ja, jako jedyna chyba, nie wiem co mam robić w tym deszczowym mieście. Jakby pojawiając się spod ziemi, staje przede mną taksówka i nie zastanawiając się, ani sekundy wskakuję do niej z moim małym plecakiem i proszę taksówkarza o zawiezienie do jakiegoś przyjemnego hotelu. Mężczyzna kiwa tylko głową i rusza. Nasza podróż odbywa się w całkowitej ciszy. On o nic nie pyta, ani ja nie zadaję żadnych pytań. Jestem nieufna i czuję się zagubiona w obcym mi mieście. Boże, jestem na zupełnie innym kontynencie, pozostawiona na pastwę losu, który jest dla mnie niewiadomy. Zatrzymujemy się dopiero pod małym pensjonatem. – To nie hotel, ale pensjonat, a rodzina, która go prowadzi jest bardzo miła – wyjaśnia, gdy widzi moją minę.
 – Jak mniemam jest panienka pierwszy raz w mieście i nie zna go, więc myślę, że to najlepsze miejsce, aby zacząć zapoznawanie z nim. 
– Dziękuję – odpowiadam i niepewnie otwieram drzwi. 
Po tym co mnie spotkało, stałam się mniej ufna i analizuję wszystko sto razy, zanim coś zrobię. Taksówka odjeżdża, a ja stoję pod małym, szeregowym domkiem z równie małym napisem informującym o pensjonacie. Nagle drzwi otwierają się, a na ganku pojawia się kobieta z torbą na zakupy. Deszcz nadal leje, nie pozostawiając na mnie ani jednej suchej nitki.
 – Boże, dziecko. – Kobieta otwiera parasolkę i pędzi do mnie. – Czemu tak tu stoisz? Jesteś sama? – Rozgląda się dookoła zaniepokojona. – Coś ci się stało? Wyglądasz jak śmierć.
– Ma pani wolny pokój? – pytam łamiącym się głosem. 
– Tak – odpowiada szybko. 
– Lepiej ukryjmy się w środku przed tą ulewą. 
Bez zastanowienia ruszam ramię w ramię z nią. Starsza, czuła kobieta wprowadza mnie do ciepłego, schludnego korytarza, po czym zamyka za nami drzwi. A ja podskakuję, gdy słyszę ich cichy trzask. Kobieta o nic nie pyta, tylko wprowadza mnie do kuchni, sadza na krześle i zabiera się za robienie czegoś ciepłego do picia. O dziwo, czuję się tu bezpieczniej niż gdziekolwiek do tej pory.









Komentarze

Prześlij komentarz

Popularne posty