[PATRONAT] Trzeci rozdział "Tylko martwi mogą przetrwać" D.B. Foryś
Z
łóżka zwlekłam się dopiero późnym popołudniem. Wstawiłam filiżankę pod wylewką
w ekspresie i otworzyłam okno, żeby zapalić odprężającego papierosa. Słońce
niespiesznie umykało za horyzontem, rozświetlając niebo odcieniem jasnego różu,
przez co cała kuchnia zdawała się skąpana w blasku.
Przysiadłam na parapecie, by
zaczerpnąć świeżego powietrza. Ciepły wiatr zmieszał zapach tytoniu z aromatem
mocnej kawy, przypominając mi, jak bardzo potrzebowałam kofeiny. Odgarnęłam
włosy z twarzy i przymknęłam powieki, wsłuchując się w dobiegający z dworu
gwar; wtedy moje rozluźnienie przerwało ciche pukanie do drzwi.
Zmarszczyłam czoło, ze
zdziwieniem spoglądając w ich stronę, jako że nie spodziewałam się niczyjej
wizyty. Poprawiłam pasek szlafroka, z ociąganiem przeszłam do przedpokoju,
następnie zajrzałam przez wizjer, aby wypatrzeć nieproszonego gościa.
– Sąsiadka, jesteś?! – zawołał
Sebastian, stukając kłykciami o framugę.
– Czego chcesz? – warknęłam.
Widok jego cwaniackiego uśmiechu przyprawiał o rozstrój żołądka. – Jeśli
przyszedłeś pożyczyć szklankę cukru, od razu mówię, że nie mam.
– Otwórz – poprosił. Wyprostował
się, wbijając wzrok w futrynę, jakby wyczekiwał momentu, w którym wychwyci
pogłos przekręcanego w zamku klucza. – Przychodzę z propozycją.
– Raczej nie – oznajmiłam.
Sięgnęłam po stojący na szafce kartonowy kubek po wczorajszej latte, żeby nie
strzepywać popiołu na podłogę. – Zakup papieru i długopisów też mnie nie
interesuje.
– Otwórz – powtórzył. – Nie będę
mówił przez drzwi.
– Nie – zaprzeczyłam stanowczo.
No co za natręt… Absolutnie nie
zamierzałam wpuszczać go do środka. Nie chodziło już choćby o to, że stałam w
cienkiej piżamie, ale o tak drobny szczegół, iż Morrow piął się na sam szczyt
mojej listy podejrzanych. Nie wiedziałam, czego chciał ani co robił w tym
mieście, lecz z pewnością nie uznawałam tego za żaden przypadek.
– Cóż, twój wybór. – Westchnął po
chwili. – W każdym razie mam na oku pewien lokal, ponoć aż roi się tam od
wygnańców, więc planuję to sprawdzić. – Obserwowałam, jak wyjął kawałek kartki
i pospiesznie coś na niej nabazgrał, po czym zgiął ją na pół, aby wsunąć pod
drzwi. – Tu masz adres, gdybyś zmieniła zdanie.
– Dzięki, ale nie skorzystam –
burknęłam ze złością. – Idź sobie!
– Będę czekał. – Zaśmiał się
krótko. – Do zobaczenia.
– Aha, już odliczam minuty!
Wolne żarty. Ani przez sekundę
nie rozważałam pójścia za Sebastianem. Miałam ciekawsze plany, niż bieganie z
nim po krzakach. Skopałam blankiet pod ścianę, by przypadkiem mnie nie kusił,
potem wróciłam do kuchni.
Usiadłam przy stole, żeby jeszcze
raz na spokojnie przejrzeć dokumenty z Genesis i spróbować poukładać wszystkie
zawarte w nich informacje. Według zapisków spotkali Leo na dziedzińcu
obserwatorium, co nijak nie pasowało do demona pierwszej klasy. Te zazwyczaj
trzymały się standardów jak nocne kluby, puby, okolice masowych imprez, czasem
świątynie czy inne religijne miejsca, nie zapominajmy też o obszarach zieleni
miejskiej, lecz nigdy placówki naukowe. Jasne, zdarzało się, że niektóre z nich
odwiedzały jakieś egzotyczne lokalizacje z sentymentu lub upodobania, ale nie
on. Leonardo nie gustował w tych klimatach. Albo zdrajca coś kombinował, albo
to jedno wielkie oszustwo.
Ciągnący od okna chłód coraz
bardziej smagał odkrytą skórę. Wstałam, aby je przymknąć i przy okazji zgarnąć
telefon z salonu. W notatkach znalazłam nazwisko człowieka, który sporządził
raport, dlatego postanowiłam zadzwonić do Isaaca z zamysłem wysępienia jego
numeru.
Po drodze do pokoju natknęłam się
na świstek od Sebastiana. Przeciąg musiał go zdmuchnąć, bo leżał teraz w
przejściu. Biały papier kontrastował z ciemnym odcieniem desek, wręcz
niemożliwy do przeoczenia. Podniosłam go z zamiarem wyrzucenia do śmieci,
jednak ciekawość wygrała i mimochodem zerknęłam na adres, jaki mi zapisał.
Szlag! Nie wiedziałam, czy to
jakiś dowcip, czy desperacka próba zwrócenia mojej uwagi, ale na milion procent
nie uznałam tego za kolejny zbieg okoliczności. Ten palant naprawdę zaczynał
mnie wnerwiać!
Dopiłam kawę w kilku łykach,
zarzuciłam na siebie pierwsze, co wpadło mi w ręce, po czym pognałam do
samochodu. Niestety musiałam odłożyć na później swoje małe śledztwo, by
najpierw zająć się ważniejszą kwestią. Morrow skutecznie niweczył wszelkie moje
plany. Nękana oraz nachodzona przez niego o każdej porze dnia i nocy, nigdy nie
zdołam dotrzeć do prawdy. Nie byłam pewna, jaki chciał osiągnąć cel, lecz jeśli
starał się doprowadzić mnie do szału, właśnie balansowałam bardzo blisko tej
granicy. Z Toronto wykopałam go w parę godzin, nadszedł czas pobić ten rekord.
***
Zaparkowałam
w pobliżu knajpy Andy'ego i od razu weszłam do środka, z rozwścieczeniem
rozglądając się za uciążliwym sąsiadem. Stanowczym krokiem podeszłam do lady,
gdy zauważyłam Sebastiana przy barze, następnie usiadłam obok niego, mocno
trącając go łokciem.
– Kutafon – warknęłam do jego
ucha. – Nie wiem, skąd wiesz o mnie tyle rzeczy ani co tak właściwie sobie
wyobrażasz, ale zapewniam, że ci tego nie daruję. Jesteś jakimś chorym
psychopatą, który wybiera ofiarę, a potem śledzi i prześladuje ją tygodniami?
Bawi cię to? Podnieca? Sprawia, że czujesz się bardziej męski? Jaki jest,
kurwa, twój problem?!
– Nie mam pojęcia, o czym mówisz.
– Morrow obrócił się na stołku, rzucając mi zdumione spojrzenie. – Przecież
sama tu przyszłaś. Do niczego cię nie zmuszałem.
– Jasne – prychnęłam. – Zwabiłeś
mnie zmyśloną historyjką o wygnańcach, choć doskonale wiedziałeś, że tutaj
pracowałam i jak tylko rozpoznam adres, to szybko przyjadę.
– Po pierwsze, Tereso – dobitnie
zaakcentował moje imię – niby skąd miałbym wiedzieć, że tu pracowałaś? Myślisz,
że jestem jasnowidzem? A po drugie, w tym miejscu naprawdę przesiaduje pełno
wygnańców.
– Ciekawe! – wrzasnęłam. – Jakoś
żadnego nie widzę!
– Przestań krzyczeć, bo
przyciągasz niepotrzebne zainteresowanie – syknął, zasłaniając mi dłonią usta,
na co momentalnie się wzdrygnęłam. – Namierzyłem dwóch, siedzą w sąsiedniej
sali, ale specjalnie zostałem tutaj, żeby mieć widok na drzwi i zareagować,
kiedy będą wychodzili. – Zamilkł na chwilę. – Wiesz, miałem cię za
profesjonalistkę, lecz zaczynam przypuszczać, iż jesteś nikim więcej jak
zadufaną w sobie lalunią. Uwierz, że gdybym chciał cię śledzić, nigdy byś się
nie zorientowała. – Przesunął w moją stronę półmisek z przekąskami. – Orzeszka?
– Nie, dziękuję – burknęłam
szorstko. – Wiesz, że na wygnańców jest wyłącznie jeden sposób? Ten ostateczny?
– Wiem. – Wziął łyk piwa. – To
dla ciebie przeszkoda?
– Nie. – Popatrzyłam na kufel,
gdy odstawiał go na blat. Po podejrzanie jasnym słomkowym kolorze odgadłam, że
Andy wciąż rozcieńczał browar wodą z kranu. Życzę smacznego, drogi sąsiedzie. –
Dla mnie czysta whisky. – Przywołałam barmana machnięciem ręki. – Nawet nie
próbuj lać jakiegoś zwietrzałego sikacza, bo pożałujesz – ostrzegłam, kiedy
sięgał po butelkę z obdrapaną etykietą. Już ja przeczuwałam, co w niej
zalegało.
Odwróciłam się, aby sprawdzić, co
jeszcze nie uległo tu zmianie. Nadal śmierdziało wilgocią, to na pewno, meble
bez wątpienia pamiętały szalone lata osiemdziesiąte, ozdabiając brudną podłogę
odpryskującą farbą, klientela także nie odstawała od przyjętych tu norm.
Nie mogłam natomiast nie docenić
drobnych modernizacji. Najwyraźniej idąc z duchem czasu, zastąpiono skrzeczącą
szafę grającą jakimś podrzędnym śpiewakiem, który teraz wył do kotleta,
szarpiąc za struny sfatygowanej gitary. Dojrzałam również stół do bilardu,
ewidentnie wyświechtany, ale mimo wszystko liczył się gest. Gdybym sknerusa nie
znała, powiedziałabym, że Andy powoli przeobrażał tę spelunę w lokal z klasą.
– Zawsze jesteś taka
pasywno-agresywna? – zakpił Morrow, zerkając na mnie z rozbawieniem. Zmrużył
oczy, jakby próbował coś rozwikłać lub chociaż podsłuchać moje myśli.
– Nie. – Ponownie rozejrzałam się
po pomieszczeniu, wcale nie unikając irytująco błękitnego spojrzenia swojego
towarzysza. – Jaki jest plan?
– Na razie żaden. – Wzruszył
ramionami. – Ty zawsze jakiś masz?
– Przeważnie – oczywiście
skłamałam. Demony to nieprzewidywalne skurkowańce. Układanie taktyki czy
szczegółowej strategii w większości przypadków i tak okazałoby się bezcelowe. –
Pilnuj ich dalej. – Wstałam z krzesła, przechylając szklaneczkę do dna.
– Dokąd idziesz? – Sebastian
drgnął nerwowo. Po jego nietęgiej minie odgadłam, że musiał uznać, iż
zamierzałam zrobić coś głupiego.
– Zapalić – powiedziałam
podniesionym tonem. – Chyba nie potrzebuję twojego pozwolenia, prawda?
– Nie możesz tutaj? – Zmarszczył
brwi.
– Zostawiłam fajki w samochodzie.
Wyszłam na zewnątrz, z
rozdrażnieniem dostrzegając, że natręt podążył za mną. Miałam cholerny mętlik w
głowie. Morrow to totalna zagadka. Gdy już myślałam, że go przejrzałam i
rozszyfrowałam jego intencje, jakimś dziwnym trafem mówił lub robił coś, co w
mig obalało moją teorię. Nie wiedziałam, czy był aż tak cwany, czy ta cała
sytuacja to faktycznie nieporozumienie stulecia.
Dotarłam do auta. Otworzyłam
drzwiczki, aby wygrzebać paczkę ze schowka, następnie przysiadłam na masce,
chcąc podelektować się smakiem papierosa. Sebastian dołączył do mnie po chwili.
Wyciągnął rękę i przejechał palcami po karoserii.
– To twój? – zapytał z lekkim
zachwytem w głosie. Rozproszone światło latarni nadało rysom jego twarzy
surowszego wyglądu. Wydał mi się znacznie groźniejszy, niż zapewne w
rzeczywistości był. – '65 ford mustang fastback?
– '67 GT500 Shelby – poprawiłam
go. – Boczne wloty powietrza, silnik V8, stalowy blok, manualna skrzynia
biegów, maksymalna moc 5400 obrotów na minutę, przyspieszenie do 62 mil na
godzinę w sześć i siedem dziesiątych sekundy. – Wypuściłam dym z głośnym
westchnieniem. – Muscle car.
– Hmm… – Morrow podrapał się po
brodzie. – Nieźle.
– Więc… – zaczęłam, by uciąć
dalszą bezproduktywną dyskusję. – Co tak naprawdę tutaj robisz? Tylko skończ z
tą gadką o przeznaczeniu, bo nie uwierzę, nawet jeśli powtórzysz to z tysiąc
razy.
– Prawda jest taka, że – usiadł
obok i wyciągnął papierosa z mojej dłoni, po czym mocno się zaciągnął –
przyleciałem tu w interesach. Nie opuściłem Toronto na stałe i nie mam też
takiego zamiaru. Wynająłem mieszkanie naprzeciw twojego, ponieważ było
pierwszym, jakie poleciła mi agentka nieruchomości. Tyle w temacie.
– W jakich interesach? –
Spojrzałam na niego podejrzliwie. Chciałam przyłapać go na oszustwie, lecz
niestety jego mimika nie wyrażała zbyt wielu emocji. Ten człowiek sprawiał
wrażenie definitywnie niemożliwego do rozpracowania.
– Wbrew temu, co tam sobie
ubzdurałaś, naprawdę prowadzę legalny biznes. Polowanie na demony to bardziej
jak… hobby – oświadczył zdawkowo. – Wiesz, że w przyszłym tygodniu będzie
zaćmienie Księżyca?
– Masz przedziwne zainteresowania
– stwierdziłam, zabierając od niego papierosa. – Od dawna to robisz?
– Można tak powiedzieć. –
Wyciągnął szyję i zapatrzył się w niebo. – To zaledwie zaćmienie częściowe, ale
widok powinien być intrygujący.
– Skąd wiesz o istnieniu
Podziemi? – kontynuowałam zadawanie pytań, ignorując jego usilne próby
skierowania rozmowy na inny tor. Właśnie odkryłam, że robił to za każdym razem,
gdy poruszana kwestia ewidentnie zdawała się dla niego niewygodna. Może jednak
wcale nie był taki trudny do rozgryzienia?
– Jeśli zasłużysz, kiedyś ci
opowiem – oznajmił wymijająco, naciągając kaptur na głowę. – Chodź, robota
czeka.
Podążyłam za jego wzrokiem i
dostrzegłam dwóch mężczyzn oddalających się od baru. Minus wygnańców stanowiło
to, że emitowali symboliczną woń nadnaturalnej energii, dlatego musiałam się
porządnie skupić, żeby ich zidentyfikować. Morrow tymczasem dokonał tego na
poczekaniu. Widocznie dojrzał w nich jakiś szczegół, którego ja nie widziałam.
Zbyt mocno ufałam swojemu dziwacznemu radarowi, nie wykorzystując należycie
pozostałych zmysłów. Będę zmuszona w przyszłości nad tym popracować.
Zgasiłam papierosa i ruszyłam za Sebastianem,
ze skupieniem obserwując otoczenie. Na szczęście dla nas w środku tygodnia nie
kręciło się wielu klientów, dodatkowo panowała noc, lecz i tak należało
dopilnować, by nie zostać zauważonymi.
Wytężyłam słuch, jednocześnie
napinając mięśnie. Nie miałam pewności, czego mogłam się spodziewać po swoim
kompanie. On bez wątpienia nie przestrzegał żadnych zasad, procedur czy
protokołów, poza oczywiście tymi sporządzonymi przez siebie. Do tej pory
współpracowałam z paroma osobami, ale łowcy bym do nich nie zaliczyła. Wolałam
zachować ostrożność, niż potem tego żałować.
Okolica pubu wyglądała na
opustoszałą. Im bardziej oddalaliśmy się od parkingu, tym większy panował
spokój. Dochodzący z knajpy szmer ginął na tle targanych wiatrem liści drzew
oraz sporadycznego pohukiwania sów. Brnęliśmy w mrok. Blask księżyca wspomagało
bijące od pobocza oświetlenie, lecz jego rozmyta łuna nie sięgała odgrodzonych
gęstymi zaroślami terenów. Pozostało mi zaufać wyłącznie swoim instynktom.
Wyminęłam Sebastiana, aby nie
myślał, że to on tutaj rządzi, następnie wyjęłam z kieszeni garść tetsubishi[1] i
wycelowałam w jednego z wygnańców. Metalowe elementy przebiły cienką bluzkę,
haratając skórę, co momentalnie przyciągnęło jego uwagę. Jęknął. Obrócił się w
naszym kierunku, a jak tylko nas spostrzegł, zamiast stanąć do walki,
szturchnął kumpla w ramię, po czym obaj rzucili się do ucieczki.
Serio?!
Musieliśmy trafić akurat na tchórzy?!
– Bierz chudzielca, ja pobiegnę
za osiłkiem – rozkazał Morrow.
– Chciałbyś! – zawołałam. Szybko
wyrwałam do przodu, by nie zdążył mnie uprzedzić, i bez zastanowienia pognałam
za większym. W głośnym przekleństwie dało się wyczuć rozdrażnienie. Z pewnością
nie tego oczekiwał.
Dogoniłam zbiega w kilku krokach.
Energicznie pociągnęłam gagatka za rękę, żeby powalić go na ziemię. Choć
wygnańcy byli znacznie słabsi ode mnie, a co za tym szło, zazwyczaj nie mieli
ze mną większych szans, ten osobnik niewątpliwie wiedział, jak spożytkować
atuty opętanego przez siebie człowieka. Dryblas ledwie drgnął, gdy tarmosiłam
go za fraki. Ani myślał kapitulować tak łatwo. Wyrwał łapsko z uścisku, wziął
szeroki zamach i wymierzył mi solidny cios w twarz. Zaskoczona niespodziewanym
zwrotem akcji nawet nie zdążyłam się zasłonić. Masywna pięść wylądowała na
mojej szczęce, która wydała nieprzyjemny trzask pękającej kości. Odczułam to
uderzenie chyba we wszystkich zakończeniach nerwowych.
Zatoczyłam się do tyłu, co mój
przeciwnik wykorzystał z nieskrywaną radością, na powrót podejmując starania
czmychnięcia stąd w ekspresowym tempie. Prędko złapałam równowagę, aby nie
pozwolić draniowi na zdobycie zbyt dużej przewagi. Usłyszałam w oddali
nawoływania Sebastiana, jednak nie próbowałam go zrozumieć, zbyt ogarnięta
wściekłością błyskawicznie przepełniającą cały organizm. Lekceważąc ból,
popędziłam za dezerterem.
Skoczyłam na jego plecy i
wczepiłam mu palce we włosy. Liczyłam, iż zdołam skręcić skubańcowi kark, a tym
samym odwzajemnię wyrządzone szkody, ale on zręcznie się wywinął, przerzucając
mnie przez siebie. Runęłam na trawę, oszołomiona umiejętnościami mężczyzny i
zła, że go nie doceniłam.
W swoim koszmarnym położeniu
dostrzegłam przynajmniej sprzyjającą okazję, żeby wreszcie odnieść małe
zwycięstwo. Zawinęłam stopę wokół kostki rywala, zanim zdążył nawiać, następnie
przeturlałam się na bok, by upadając, niechcący nie przygniótł mnie zwalistym
cielskiem.
Gruchnął o ziemię, jak
przewidziałam, później uniemożliwił mi wstanie kopniakiem, po którym rąbnęłam
potylicą o kamieniste podłoże, bo oczywiście, zamiast łajdaka wykończyć,
pozwoliłam sobie na parę sekund wytchnienia, naiwnie wierząc, że to go
powstrzyma przed kolejnymi sztuczkami.
Straciłam na moment kontakt z
otoczeniem. Umysł wypełnił nieznośny szum, dzwonienie w uszach przytłumiło pozostałe
dźwięki. Zajęło mi chwilę, nim odzyskałam nad sobą kontrolę, a kiedy znów
spróbowałam się podnieść, nieoczekiwanie doznałam intensywnego ucisku w
ramieniu. Przeciwnik już nie zamierzał uciekać, teraz postanowił walczyć.
Najwyraźniej uznał mnie za słabą konkurencję, więc aby nie tracić cennego
czasu, skoczył na moją rękę, wybijając ją z barku. Krzyknęłam. Nie mogłam
opanować palącego ukłucia promieniującego niemal do kręgosłupa.
To
jakieś nieporozumienie…
Zacisnęłam zęby, gdy
przyuważyłam, że mężczyzna się nade mną pochylał. Uniosłam głowę, by grzmotnąć
nią o jego, jak tylko podejdzie na wystarczającą odległość, niestety to był
błąd. On również wpadł na ten sam pomysł, przenosząc starcie na zupełnie nowy
poziom. Zderzyliśmy się czołami z taką mocą, że aż poczułam silne mdłości.
Jeszcze tego brakowało, żebym nabawiła się przez niego wstrząśnienia mózgu.
Zawyłam z furią, sięgając do wewnętrznej kieszeni kurtki po demoniczną stal.
Kiedy wygnaniec dźwignął się do pionu, wycelowałam w jego serce i wprawiłam ją
w lot.
Nie trafiłam zbyt celnie, pewnie
przez to, że obraz wirował mi przed oczami, zatem już po chwili próbował złapać
za rękojeść, aby wyszarpać sztylet. Stanęłam chwiejnie na nogach, z trudem
nabierając powietrza, potem naparłam na niego z całej siły. Miałam dość tej
zabawy. Zgładziłam mnóstwo demonów znacznie przewyższających go
umiejętnościami, a pozwalałam, by rozstawiał mnie po kątach.
Przewróciłam się razem z nim na
ziemię, przyrżnęłam mu kilkukrotnie, chcąc zdezorientować na tyle, żeby nie zdążył
przemyśleć następnych ruchów, później chwyciłam puginał i dźgałam okolicę jego
mostka tak długo, dopóki nie zyskałam pewności, że definitywnie było po nim.
– Wszystko okej? – Dotarł do mnie
głos Sebastiana.
– Jak najbardziej.
Podniosłam się i oparłam o
rosnące obok drzewo. Zamrugałam parę razy, aby złapać ostrość widzenia. Drugi z
mężczyzn leżał niedaleko moich stóp. Jego uniesione powieki oraz bezwładnie
spoczywające ciało nie pozostawiało wątpliwości, że on także napotkał
ostateczną śmierć.
Wzięłam serię uspokajających
wdechów, by doprowadzić się do porządku. Nie mogłam uwierzyć, że dałam tak
tragiczny pokaz swoich zdolności. Wyszłam na amatorkę, która nie potrafi
spuścić lania marnemu wygnańcowi, a co tu dopiero mówić o pełnowartościowym demonie.
Bosko. Planowałam pokazać sąsiadowi, że nie warto ze mną zadzierać, tymczasem
jedynie udowodniłam, jaka ze mnie oferma.
Zagryzłam wargi, złapałam za
ramię, po czym wydając z siebie stłumiony jęk, odgięłam je do tyłu, aż kość
wskoczyła na swoje miejsce.
– Jezu, Tess! – Morrow zrobił
taką minę, jakby dosłownie poczuł mój ból. – Powinnaś to zostawić lekarzowi!
– Nie ma takiej potrzeby –
stęknęłam. – Jutro nie będzie nawet śladu.
– Żartujesz?! – pisnął. – Ludzie
po takim urazie często wymagają operacji!
Spojrzałam na niego zamglonym
wzrokiem. No tak, on nie miał burego pojęcia o tym, że jestem w połowie
demonem, a moje rany goją się w przyspieszonym tempie. Nie planowałam go jednak
uświadamiać. Nie ufałam mu. Przynajmniej nie na tyle, by od razu wyjawiać swoje
sekrety.
– Będzie dobrze, wierz mi –
zapewniłam go zimnym tonem.
– No nie wiem… – Zerknął na mnie
niezbyt przychylnie. – Poza tym to twoja wina. Mówiłem, żebyś wzięła tego
mniejszego, ale ty musiałaś zrobić mi na złość. Ledwo dałabyś sobie z nim radę,
gdyby był zwykłym człowiekiem. Widziałaś jego łapska?
– Oj, zamknij się – syknęłam,
ruszając w kierunku parkingu.
– Ej, a co z nimi?! – zawołał za
mną. – Nie możemy ich tak zostawić!
– Nie zostawimy – odparłam
spokojnie. – Zaraz ktoś się tym zajmie.
Wyjęłam telefon i wysłałam
wiadomość z adresem baru na numer centrali w Genesis. Ludzie z Watykanu byli
wszędzie, skorzy w każdej chwili zatrzeć wszelkie ślady po demonach, byleby
prawda nie ujrzała światła dziennego. Stanowiło to jeden z niewielu pozytywnych
aspektów naszej kooperacji. Mogłam polować do woli, nie myśląc o
konsekwencjach. Wcześniej tymi sprawami zajmował się Gabe, lecz wiedząc, że
porzucił pracę w Kościele, nie chciałam go tym obarczać ani zmuszać do
odświeżania dawnych kontaktów.
– Chodź, postawię ci drinka –
zaproponował Morrow, gdy dotarliśmy w pobliże lokalu. – Wyglądasz, jakbyś tego
potrzebowała.
Nie zamierzałam się spoufalać, bo
jednorazowa współpraca nie czyniła z nas przyjaciół, lecz złapał za klamkę i
zniknął za drzwiami, zanim zdążyłam odmówić, więc niechętnie podążyłam jego
śladem. Wciąż uważałam go za podejrzanego. Obiecałam sobie, że jak tylko
załatwię sprawę z Leonardem, niezwłocznie wskoczy na sam szczyt mojej listy.
Oczywiście mogłam zadzwonić do Bargo, aby wypytać o wszystko, co o nim
wiedział, gdyż w końcu to on jako pierwszy zwrócił na niego uwagę, ale jakoś
nie tryskałam wobec tego entuzjazmem. Gotów jeszcze zrobić mi piekielną
awanturę oraz zapewne oskarżyć o to, że celowo go tutaj za sobą ściągnęłam.
Wierzcie lub nie, ten facet potrafił zajść za skórę na wiele dni…
Kiedy weszłam do środka, barman
napełniał już nasze kieliszki. Stanęłam obok Sebastiana, następnie przechyliłam
jeden z kielonków, krzywiąc się, gdy palący płyn podrażnił przełyk. Morrow nie
wytrzymał długo. Opróżniałam raptem trzeci, jak zaczął rzucać cierpkimi
komentarzami na temat mojego stylu walki, uznając go za niezbyt skoordynowany,
nie omieszkał także dołączyć do tego zestawu rad, jak mogłabym zwiększyć swój
potencjał.
Potakiwałam i udawałam, że
doceniam jego szczerość, bo wolałam nie wdawać się w głębszą dyskusję. Cóż, to
nie moja wina, że nie mogłam być przy nim w pełni sobą. W żadnym wypadku nie
planowałam tłumaczenia, dlaczego moje tęczówki błyszczą barwą bursztynu. Nie
wyglądał na idiotę. Z pewnością nie łyknąłby bajeczki o tym, że nosiłam szkła
kontaktowe, by zmylić demony…
Wypiłam jeszcze dwie kolejki,
podziękowałam za hojność, potem życzyłam Sebastianowi udanego doprowadzania się
do nieprzyzwoitości i ruszyłam w stronę wyjściowych drzwi. Moje skronie
pulsowały bólem, nie wspominając już o doskwierającym ramieniu, więc nie miałam
dalszej ochoty na pogawędkę. Całe szczęście, że rany niedługo zaczną się goić,
jutro prawdopodobnie będą jedynie symboliczne, inaczej zostałabym
unieruchomiona na dobry tydzień.
Zapaliłam papierosa, powoli
zmierzając na tyły budynku. Wśród grobowej ciszy stukot moich kroków sprawiał
wrażenie cięższego niż kiedykolwiek. Echo rozbrzmiewało za mną, przywołując
nieprzyjemne doznanie niepokoju, dodatkowo nasilane migającą latarnią, która
zaszwankowała chyba umyślnie, byle tylko stworzyć scenerię rodem z taniego
horroru.
Targana irracjonalnym lękiem
przyspieszyłam, żeby możliwie najprędzej dotrzeć do samochodu, wtedy
niespodzianie wychwyciłam tak silny podmuch demonicznej energii, że dosłownie
ugięły się pode mną kolana. Osobnik wysokiej klasy. Co do tego nie miałam
najmniejszych wątpliwości.
Szybko wyjęłam sztylet i
odwróciłam się za siebie, by wypatrzeć jej źródło, wówczas dostrzegłam stojącą
nieopodal kobietę. Obserwowała mnie z zainteresowaniem, jakby oceniała moje
możliwości, które, nie oszukujmy się, były raczej znikome w tym momencie.
Czekałam, aż zaatakuje, licząc, iż jakimś cudem zdołam ją ogłuszyć, aby
wskoczyć do auta, ale ona tkwiła w bezruchu. Gdy postanowiłam zaryzykować i
podbiec bliżej mustanga, zagrodziła mi drogę.
– Daj spokój, przecież obie
doskonale wiedziałyśmy, że nie zdążysz. – Popatrzyła na mnie pobłażliwie,
wzdychając głośno. – Boisz się?
– Jak cholera – powiedziałam
opryskliwym tonem. Chyba wyłącznie nagły skok adrenaliny sprawił, iż nie
zadrżał mi głos. Po spektakularnie spapranym elemencie zaskoczenia
wnioskowałam, że jakiekolwiek były jej zamiary, zabicie mnie nie należało do
jednego z nich, jednak mimo wszystko stałam naprzeciw minimum tysiącletniego
demona, dlatego postanowiłam zachować czujność. – Mów, czego chcesz. –
Przybrałam obronną postawę. Skierowałam sztych w stronę rywalki, by nie ulegało
wątpliwości, iż niezależnie od jej pobudek, bez walki ze mną nie wygra.
– Przekazać wiadomość – rzekła
chłodno. – Chwilowo twoje intencje kolidują z naszymi, wprowadzając
niepotrzebne zamieszanie. Wstrzymaj się ze swoją zemstą, a w odpowiednim czasie
zostanie ci to wynagrodzone.
– Zapomnij – warknęłam, mocniej
zaciskając palce na rękojeści. – Leo jest mój. Umysł mi pęka od wymyślania
metod, na jakie mogłabym zadać mu cierpienie. Nie odpuszczę, zanim nie dostanie
tego, na co zasłużył!
Wrzasnęłam. Nawet nie zdążyłam
zareagować, kiedy broń wypadła mi z dłoni, z kolei głowa odbiła się od
bagażnika, następnie tępy ból ewoluował w istną torturę, gdy kontuzjowane ramię
zostało wygięte za plecy. Przeciwniczka stanęła za mną, przyciskając mnie do
zimnej blachy w taki sposób, że przy chociażby najmniejszym ruchu odczuwałam
agonię wydobywającą się z każdego skrawka organizmu. Przełknęłam ślinę w
momencie, w którym ostry kraniec sztyletu dotknął karku. Przegrałam. Z jej
potęgą nie miałam szans.
– Przepraszam, czy moja wypowiedź
zabrzmiała jakoś niewyraźnie? – wysyczała mi do ucha, napierając jeszcze
silniej. – Zdaje się, iż odniosłaś mylne wrażenie, że przyszłam tu poplotkować,
więc powiem jaśniej: albo zabierzesz stąd swój parszywy tyłek, albo ktoś ci w
tym pomoże.
– Wybieram opcję numer dwa. –
Przekręciłam szyję, nie bacząc na kaleczącą naskórek stal. Chciałam widzieć jej
twarz. – Odwet to jedyne, co trzyma mnie przy życiu, bez niego nie mam nic.
Jeśli naprawdę zamierzasz mi go odebrać, musisz zakończyć to w tej chwili –
wyplułam każde słowo, mówiąc śmiertelnie poważnie, bo właśnie sobie
uzmysłowiłam, że prędzej zginę, niż pozwolę, aby Leonardo zatriumfował
ponownie. Zasłużył na nieopisane męki i niczego innego nie dostanie. Nie teraz,
nie nigdy. – No dalej! – ryknęłam, zniecierpliwiona brakiem jej reakcji. – Na
co czekasz?!
– Cóż… – Kobieta wbiła mi łokieć
pod żebra. Skuliłam się. Katorga była tak wielka, że łzy ciurkiem spłynęły po
policzkach. Przygryzłam język, byleby nie zawyć. Nie umrę pozbawiona resztek
godności, nie poproszę o litość. Za nic nie dałabym demonowi tej satysfakcji. –
Uwierz, ręka mnie świerzbi, żeby ci pokazać, dokąd trafiają takie ścierwa jak
ty – narysowała szpicem ścieżkę na mojej krtani – niestety jakimś
niezrozumiałym przypadkiem nasz obecny Władca ma do ciebie sentyment. Obecnie
twoja śmierć przysporzyłaby mi jedynie samych problemów, ale zaręczam, nie potrwa
to wiecznie. Narobiłaś sobie wielu wrogów, którzy tylko czekają na jego znak,
by zmieść cię z powierzchni Ziemi. Na twoim miejscu zmieniłabym nastawienie.
– Och, zmieni się diametralnie,
tego możesz być pewna – odparowałam, myśląc wyłącznie o tym, jak jej
ostrzeżenie, zamiast przerazić, napędzało do działania. – Przekaż swojemu Panu,
że niecierpliwie wyczekuję, aż go poznam – dodałam sarkastycznie. – Zobaczymy,
czy wytrzyma dłużej niż poprzedni, nim zacznie błagać o miłosierdzie.
– Bardzo mądre – pochwaliła,
prychając z pogardą. – Pyskuj tak dalej, a zobacz… – Urwała, kiedy czyjś krzyk
znienacka zakłócił naszą miłą konwersację. – Ajć, wygląda na to, że mamy towarzystwo.
– Zrobiła krok w tył. Automatycznie obróciłam się za siebie, wtedy dojrzałam
wybiegającego z pubu Sebastiana. – Przy okazji gratuluję wyboru przyjaciół. –
Zaklaskała, na pożegnanie posyłając mi ironiczny uśmiech. – Co jeden to lepszy.
Odetchnęłam, dopiero gdy jej
ciało uderzyło z głuchym chrzęstem o bruk. Pośpiesznie otworzyłam auto i
usiadłam za kierownicą, zanim Morrow zdążył do mnie dotrzeć. Kolejna dawka
pytań to ostatnie, czego w tym momencie potrzebowałam.
Nerwowo obróciłam kluczyk w stacyjce.
Nieoczekiwanie silnik zaskoczył za pierwszym razem, jakby wiedział, iż chciałam
możliwie najszybciej stąd odjechać. Ignorując coraz ostrzejszy ból, nieudolnie
wrzuciłam wsteczny bieg, wycofałam mustanga z podjazdu i wyrwałam do przodu
gwałtownym zrywem.
Zerknęłam we wsteczne lusterko.
Sebastian machał rękoma, nawołując do zawrócenia, ale tego nie zrobiłam.
Docisnęłam pedał gazu. Za kilka godzin i tak zawita w moim progu. Zdziwiłabym
się, gdyby było inaczej.
[1] Tetsubishi –
małe, ostro zakończone kawałki metalu wykorzystywane przez ninja jako broń
(przyp. red.).
Komentarze
Prześlij komentarz