[Patronat] Rozdział trzeci "Tylko żywi mogą umrzeć" D.B. Foryś
Gdy otworzyłam
oczy, było już sporo po jedenastej. Zjadłam szybkie śniadanie i pojechałam do
pracy, bo jakoś nie znalazłam innego sposobu, aby odciągnąć swoje myśli od
tego, co czekało na mnie wieczorem. Remiel. Minęły cztery miesiące, od kiedy
ostatni raz go widziałam, oraz dwa, odkąd z nim rozmawiałam. Cholernie bałam
się swojej reakcji na jego widok…
Dzień
mijał nienaturalnie szybko. Odniosłam wrażenie, że wskazówki zegara pędziły tak
ekspresowo, jakby miały otrzymać nagrodę za każdym razem, gdy tylko minutnik
przekraczał dwunastkę. Klientów było niewielu, a Andy wziął dzień wolnego,
dlatego nie musiałam udawać, że po raz kolejny wycieram czyste stoliki.
Rozsiadłam się wygodnie i, kładąc nogi na blacie, wertowałam wczorajszą gazetę,
jednocześnie rozważając wszystkie swoje możliwości. Nie chciałam przedwcześnie
zamartwiać Gabriela tym, co powiedział demon, ale koniecznie musiałam wiedzieć,
w czym rzecz. Jeśli naprawdę w Podziemiach zmieniały się zasady gry, mogłam być
pewna, że niedługo zmienią się również na Ziemi.
Trasa
do San Diego to niecałe dwie godziny drogi, nie spieszyłam się więc, jechałam
powoli i bezpiecznie, zupełnie jakbym próbowała przekonać samą siebie, że w
każdej chwili mogłam jeszcze zawrócić. Ulice nie były zatłoczone, a słońce
chowało się niespiesznie za horyzontem, sprawiając, iż powstrzymywane do tej
pory emocje coraz bardziej wzbudzały we mnie wątpliwości. Nie miałam pojęcia,
dlaczego odczuwałam lęk, lecz nieprzyjemne uczucie w żołądku za nic nie chciało
odejść. Ścisnęłam mocniej kierownicę i wzięłam kilka głębokich wdechów, by
doprowadzić się do porządku.
Kiedy
zaparkowałam pod domem Whaleyów, na dworze zapadał już zmrok. Muzeum zamknięto
przed godziną, ale wiedziałam, że Remi i jego ekipa gdzieś się tu kręcili.
Miejsce to nawiedzone było od ponad stu pięćdziesięciu lat, choć z zewnątrz
wcale nie sprawiało wrażenia rezydencji rodem z horroru. Żadnych powybijanych
szyb, odpadającego tynku, skrzeczących kruków czy unoszącej się nad posesją
gęstej mgły – standardowych atrybutów dla tego typu klimatu, który często
przedstawiano na filmach. Zwyczajny, klasyczny budynek, obleczony czerwoną
cegłą, wyposażony w zdobione rynny, a nawet białą balustradę. Sielanka.
Niestety
nic bardziej mylnego.
W
środku można rzekomo usłyszeć krzyki i śmiechy oraz wesołe odgłosy dziecięcych
zabaw, natomiast w powietrzu czasem czuło się zapach cygar lub lawendowych
perfum dawnych właścicieli. Nie dość, że dom wybudowano na terenie, gdzie przed
wieloma laty dokonywano egzekucji, zmarło w nim także paru członków mieszkającej
tu ongiś rodziny. Odwiedzający muzeum często przysięgali też, iż widzieli
materializujące się mgliste postacie, zaś temperatura w pomieszczeniach miała
skłonność do nagłych zmian, nie wspominając już o trzaskających okiennicach i
przesuwających się meblach. Każdy naukowiec czy łowca duchów, który chciałby
spróbować wyjaśnić tajemnicę tego miejsca, był tu jak najbardziej mile
widziany.
Dla
Remiela oznaczało to niemałą gratkę, ponieważ, jako autentyczne medium z krwi i
kości, potrafił porozumiewać się z duszami zmarłych, wchodzić z nimi w
interakcje oraz igrać z ich istnieniem. Nie nazwałabym go co prawda potężnym
nekromantą, za którego zawsze chciał uchodzić, ani podrzędnym spirytystą, czyli
określeniem, którego z kolei wręcz nienawidził, mimo to musiałam przyznać, że
znał się na swojej robocie. Wierzcie lub nie, ale jeśli ktoś mógł rozwiązać tę
zagadkę, był to z pewnością on. Ostatecznie nie bez powodu miałam go
ustawionego na szybkim wybieraniu, w razie gdyby na horyzoncie pojawiał się
jakiś paskudny duch.
Zamknęłam
samochód i wzięłam ostatni głęboki wdech, następnie ruszyłam przed siebie, aby
zlokalizować miejsce jego pobytu. Pomimo tego, czym jestem, nawiedzone domy
zawsze przyprawiały mnie o dreszcze. Nigdy nie rozumiałam, po co ktoś chciałby
błąkać się w nich po śmierci. W tej chwili mogłabym wymyślić przynajmniej z
dziesięć ciekawszych pomysłów na spędzenie swojej wieczności.
Złapałam
za klamkę. Drzwi były zamknięte. Zasłonięte okiennice również nie ułatwiały
zajrzenia do środka. Zapukałam lekko w drewnianą konstrukcję, lecz kiedy nie
usłyszałam ani zbliżających się kroków, ani żadnej odpowiedzi, postanowiłam
obejść budynek dookoła. Zdążyłam zrobić raptem kilka kroków, gdy do moich uszu
dotarł dźwięk przekręcanego w zamku klucza. Zastygłam na moment. Ocknęłam się
dopiero na widok obcej twarzy.
–
Mogę w czymś pomóc? – Młody chłopak wychylił głowę na zewnątrz.
–
Szukam Remiela Sorrentino – wyjaśniłam pospiesznie. – Jest tutaj?
–
Na górze. – Otworzył szerzej drzwi, by wpuścić mnie do środka.
Przekroczyłam
próg. Uważnie rozglądając się dookoła, podążyłam w stronę schodów. Wewnątrz
panował kompletny chaos. Cała brygada ganiała z kąta w kąt, niesamowicie zajęta
rozkładaniem różnego rodzaju sprzętów. Dla mnie wyglądały jak zwykłe kamery,
jednak skoro oni mieli siebie za fachowców, były to zapewne jakieś
skomplikowane, czułe na podczerwień aparatury. Remi zazwyczaj pracował sam,
lecz wiedziałam, że miał garstkę kumpli, którzy chętnie pomagali mu przy
większych zleceniach.
Zaczęłam
powoli wchodzić na piętro. Obejrzałam się jeszcze przez ramię, ale nikt z
zebranych nie zwracał na mnie najmniejszej uwagi. Być może pomyśleli, że i ja
zjawiłam się tutaj do pomocy.
Drewniane
schody zaskrzypiały pod naciskiem moich topornych butów, częściowo zagłuszając
dobiegające z oddali odgłosy rozmów.
–
…to trzeba ustawić pod ścianą… – Usłyszałam głos Remiela, po czym dostrzegłam
jego umięśnione plecy. Stanęłam w sporej odległości, czekając, aż się obróci i
mnie zauważy. Nie uprzedziłam go o swoim przyjeździe, ponieważ do ostatniej
chwili nie byłam pewna, czy odważę się z nim spotkać. Lecz koniec końców stałam
tu, zaledwie parę kroków od niego, a moje serce zaczynało coraz szybciej obijać
się o klatkę piersiową. Wszystkie dziesięć palców, jeden po drugim, zacisnęłam
w pięści. W tym samym momencie, w którym ja podeszłam w jego kierunku, on się odwrócił,
zupełnie nieświadomy mojej obecności, i stanął naprzeciwko, wbijając we mnie
orzechowe spojrzenie.
–
Tessa – wymówił niemal szeptem. Nie sposób było nie wyczuć zdziwienia w jego
głosie.
–
Cześć – przywitałam się szybko i odchrząknęłam, by pozbyć się uciążliwej
chrypki.
–
Miernik pola elektromagnetycznego zaczyna odbierać jakieś sygnały. Powinniśmy
zająć pozycje? – Jeden z chłopaków stanął obok nas, całkowicie ignorując moją
obecność.
Jestem przeźroczysta
czy co?!
–
Idźcie, za chwilę do was dołączę – odpowiedział Remi. Nie spuścił przy tym ze
mnie wzroku nawet na sekundę. – Zostaniesz, prawda? – zapytał z entuzjazmem.
–
Hmm… – Z rezerwą rozejrzałam się po pomieszczeniu. Chciałam zostać? Chyba
raczej nie…
–
Później będziemy mogli porozmawiać – zasugerował.
–
Eee… W porządku – zgodziłam się niechętnie. Podciągnęłam rękawy kurtki,
ukradkiem przełykając ślinę. – Powinnam coś zrobić? Jakoś się przygotować?
–
Na początek weź to. – Podszedł bliżej i zawiesił na mojej szyi drewniany
krzyżyk. – Bezpieczeństwo przede wszystkim.
–
Myślisz, że coś naprawdę tutaj jest? – zagadnęłam nieufnie.
–
Ba! Ja to wiem! – wykrzyknął wesoło. – Pytanie tylko, czy będzie chciało się
ujawnić.
No
dobra, mam cichą nadzieję, że nie. Wspominałam już, jak bardzo nie cierpię
duchów?!
Odwzajemniłam
nieśmiały uśmiech i podążyłam za nim. W całym domu porozstawiano różnego
rodzaju detektory, mikrofony czy też sporych rozmiarów klatkę Faradaya[1] własnej
roboty, a wszyscy biegali z poważnymi minami, co dla mnie wyglądało bardziej
śmiesznie niż profesjonalnie. Wiedziałam, że nie było w tym niczego zabawnego,
oraz że zjawy istniały naprawdę, jednak nic nie mogłam poradzić na to, w jaki
sposób ich postrzegałam.
Szłam
za Remielem niesamowicie wąskim korytarzem. Zatrzymałam się dopiero, kiedy
wszedł do skromnego pokoju naprzeciwko schodów. Znajdowało się tam wysłużone
łóżko i podniszczony stolik z dwoma krzesłami, usiadłam więc na jednym z nich,
by w milczeniu zaczekać na to, co będzie dalej. Remi zajął miejsce obok, potem
leniwie przebiegł wzrokiem po moim ciele.
–
Świetnie wyglądasz, Tessa.
–
Ty też – mruknęłam.
Naprawdę
świetnie wyglądał. Na swój sposób zawsze był przystojny. Nie wiedziałam, czy to
nasza dłuższa rozłąka, czy po prostu zwyczajnie za nim tęskniłam, do czego za
nic w świecie nie przyznałabym się głośno, ale nagle wydał mi się niesamowicie
pociągający. Jakby bardziej męski? Nie mogłam wręcz oderwać oczu od jego
wydatnych ust ani lekko zadartego podbródka, który, tak swoją drogą, jakoś
wcześniej uznałam za mało atrakcyjny. Mimo to niespodziewanie nie dostrzegałam
już niczego poza nim, gdy potarł go palcami, wyraźnie nad czymś rozmyślając, a
ja poczułam piżmowy zapach jego ulubionej wody kolońskiej.
–
Co tak zamilkłaś? – Roześmiał się. – Zobaczyłaś ducha?
Palant.
W trzy sekundy prysnął cały czar. Na moje szczęście, bo przysięgam, że mało
brakowało, abym usiadła bliżej niego.
Nie
odpowiedziałam. Odwróciłam głowę i zaczęłam rozglądać się po wnętrzu, zupełnie
jakbym nie chciała niczego przegapić, chociaż nie znajdowało się tu praktycznie
nic poza pożółkłą tapetą czy kilkoma wyblakłymi obrazami.
Na
początku było spokojnie. Remiel zajmował się jakimiś ważnymi sprawami,
natomiast ja przez większość czasu podziwiałam swoje dłonie i wymyślałam
neutralne tematy do rozmów. Dopiero około jedenastej poczułam nieprzyjemny
chłód. Światła pociemniały wskutek spadku napięcia, nie gasnąc całkowicie, za
to pozostawiając pomieszczenia w lekkim półmroku.
Duchy.
Jeśli
są przyjaźnie nastawione, może zechcą uciąć sobie z nami małą pogawędkę, wtedy
będziemy mogli je zapytać, dlaczego wciąż tu tkwią. Zazwyczaj zostają, gdy mają
jakieś niedokończone sprawy, odczuwają żal lub po prostu nie chcą zaakceptować
faktu, że nie żyją. Niestety czasami ich powody są gorsze, bardziej makabryczne
czy przerażające – wyczekują sposobności do zemsty, by odpłacić z nawiązką za
zgotowany im los. Oby dzisiaj poszło gładko…
–
Zaczyna się – oświadczył Remi z podekscytowaniem, na co impulsywnie napięłam
wszystkie mięśnie.
–
Widzisz coś? – zapytałam lekko drżącym głosem.
–
Jeszcze nie – zaprzeczył. – Wcześniej słyszałem szepty, ale kiedy do nich
przemówiłem, umilkły. Jeśli dobrze to rozegramy, może uda nam się przeprowadzić
je na Drugą Stronę.
–
Jesteś pewien, że tego chcesz? – dociekałam. – Nie wiesz przecież, dokąd
dokładnie trafią.
–
Cóż, nie mogą zostać tutaj. Ich obecność wytwarza zbyt duże pole
elektromagnetyczne, a to przyciąga kolejne zbłąkane dusze – stwierdził
rzeczowo. – Jeśli nie chcemy stworzyć tu poczekalni dla upiorów, musimy pomóc
im odejść. Im dłużej tutaj są, tym większe istnieje zagrożenie, że zamienią się
w mściwe duchy. Za trzydzieści, czterdzieści lat nawet samo wejście na posesję
może oznaczać niebezpieczeństwo.
Wyszliśmy
na korytarz. Małymi, powolnymi kroczkami zaczęliśmy krążyć dookoła, zaglądając
po kolei do każdego z pokoi. Było to dość żmudne i czasochłonne, nie
wspominając też, że niesamowicie żenujące. Ostatecznie powstrzymałam się od
komentarza. Śmiertelnie poważne miny moich towarzyszy sugerowały, iż gdybym
powiedziała choć słowo, oskarżyliby mnie zapewne o zrujnowanie wielogodzinnych
przygotowywań.
Na
górze nie napotkaliśmy na nic podejrzanego. Zeszliśmy po schodach, a jak tylko
znaleźliśmy się na dole, ulokowane pod ścianą pianino wydało serię głośnych
dźwięków. Podskoczyłam. Nic nie mogłam poradzić na to, że potrzebowałam
naprawdę niewiele, aby wpaść w histerię, gdy chodziło o duchy.
–
Nie panikuj, bo je wystraszysz – szepnął Remi.
Mimowolnie
przysunęłam się bliżej niego. Temperatura spadała coraz szybciej. Kiedy
wypuszczałam powietrze, wokół moich ust powstawał nieduży obłok pary. Wzięłam
głęboki wdech i próbowałam to ignorować, wciąż zadając sobie pytanie, po jaką
cholerę dałam się wciągnąć w tę całą idiotyczną zabawę z łapaniem gości z
Zaświatów?!
–
Witajcie – zaczął. – Mam na imię Remiel i jestem tutaj, żeby wam pomóc.
Coś
stuknęło. Obróciłam się na prawo w chwili, w której spadł stojący na kominku
świecznik, pękając na paręnaście części. Zadrżałam. Wydałam z siebie cichy
pisk, na co wszyscy obdarzyli mnie piorunującymi spojrzeniami.
–
Nie obawiajcie się, nie zrobimy wam krzywdy – kontynuował Remi.
Podążałam
za nim. Adrenalina sprawiła, że serce uderzało z taką mocą, jakbym właśnie
ukończyła olimpiadę. Absolutnie nie było w tym niczego przyjemnego. Nie miało
nic wspólnego z podnieceniem, jakie odczuwałam podczas polowania. Nienawidziłam
niepewności oraz lęku, które ogarnęły teraz mój organizm. W momencie, w którym
dotarł do mnie jęk i zawodzenie, nie wytrzymałam – musiałam stamtąd uciec.
–
Nie mogę tu zostać! – Dobiegłam do drzwi. Kilkukrotnie przekręciłam klucz w
zamku. Szarpnęłam nerwowo za klamkę. Ani drgnęła, skurkowana. – Otwórzcie to!
–
Zachowaj spokój, bo je rozwścieczysz! – warknął Remi, ale nie zwróciłam na
niego najmniejszej uwagi. Byłam zbyt zajęta walką z mosiężnym uchwytem.
Brakowało mi powietrza!
Nie
umiałam się wydostać. Z bezsilności stanęłam plecami do wyjścia. Dopiero wtedy
zauważyłam, że w pomieszczeniu szalał wiatr. Żyrandol kołysał się we wszystkie
strony, firany falowały w powietrzu, niewielkie figurki i bibeloty spadały z
mebli.
Wyostrzone
zmysły szalały, pracując na najwyższych obrotach. Czułam, że jeśli szybko
czegoś nie wymyślę, piekielna kreatura zamieszkująca moje ciało postanowi
przejąć kontrolę. Nie chciałam tego. Doskoczyłam do okna, by w nim odnaleźć dla
siebie ratunek. Jedyne, co osiągnęłam, to przerażenie na widok swojego odbicia
w szkle. Sama wyglądałam jak zjawa. Chorobliwie blada cera i spierzchnięte
wargi kontrastowały z coraz intensywniej błyszczącymi miodem tęczówkami.
Zacisnęłam zęby, byle tylko nie pozwolić sobie na słabość.
–
Opanuj się, wtedy przestaną! – krzyknął Remi.
Może
bym go nawet posłuchała, gdyby niespodziewanie coś ciężkiego nie uderzyło mnie
w głowę. Upadłam na ziemię. Próbowałam wstać, lecz jakaś nieznana siła
sprawiła, że nie mogłam się poruszyć. Czułam dosłownie, jakbym skamieniała. Nie
zdołałam wydusić ani jednego słowa. Zamknęłam oczy i starałam się skoncentrować
na oddychaniu.
Nie
wiedziałam, jak długo to trwało, ale gdy odzyskałam świadomość, nic z tych
rzeczy nie wydawało się realne. Nie potrafiłam rozpoznać miejsca, w którym
przebywałam. Leżałam na materacu w jasnym pomieszczeniu, a kiedy podniosłam się
na łokciu i wyjrzałam przez okno, odkryłam, że był środek dnia.
–
Napędziłaś mi niezłego stracha, Tessie – usłyszałam zatroskany głos.
–
Nie lubię tego zdrobnienia – syknęłam, rozglądając się dookoła, by zlokalizować
swojego rozmówcę. – Co to było, do cholery?
–
Duch niższego poziomu. Paskudny egzemplarz. Wyczuł demoniczną energię i
postanowił zrobić sobie małą wycieczkę po twoim ciele. Panika jeszcze bardziej
go nakręciła – wyjaśnił z rozbawieniem. – To była dla niego nie lada atrakcja!
–
Zaśmiej się jeszcze raz, a skopię ci tyłek! – warknęłam, zauważając Remiela
opartego o framugę. Znajdowaliśmy się w jego przyczepie, właśnie zdałam sobie z
tego sprawę.
–
Wybacz, mój błąd. – Spoważniał momentalnie. – Wiedziałem, jak ich nie lubisz.
Nie powinienem był prosić, żebyś została.
–
W porządku. W ogóle nie jestem zaskoczona – stwierdziłam szorstko. – Znam cię
przecież nie od dziś.
–
Tessie…
–
Przestań – przerwałam mu. Wyprostowałam plecy, wykorzystując do tego ścianę
kampera. Nie miałam zamiaru wykłócać się na leżąco. – Nie przyjechałam tu
rozmawiać o nas. Wyjaśnij mi, co jest grane z tą kradzieżą, i wracam do
Pasadeny. Zmarnowałam na ciebie już wystarczającą ilość czasu.
–
Jak zwykle! – prychnął. Przewrócił oczami, krzyżując ręce na klatce piersiowej.
Wziął głęboki wdech i pokręcił głową. Próbował mi tym dać do zrozumienia, że
męczyło go moje zachowanie. Zawsze tak robił. Wszystko musiało być po jego
myśli albo wcale. Nie znosił, gdy milczałam lub podejmowałam decyzje, nie
konsultując z nim każdego aspektu swojego życia. Prawdopodobnie właśnie przez
to nam nie wyszło. Oboje chcieliśmy rządzić.
–
O co ci chodzi? – Spojrzałam na niego z wyrzutem. Przeczesałam skołtunione
włosy rękami, potem porozciągałam mięśnie szyi, cały czas czując na sobie jego
uważny wzrok.
–
O to, że ty nigdy nie chcesz rozmawiać – podniósł głos. – Uciekasz od
problemów, zamiast je rozwiązywać. Nie da się po prostu pstryknąć palcami i
sprawić, żeby zniknęły!
–
Wiedziałeś, jaka jestem, kiedy postanowiłeś się ze mną związać, więc pretensje
możesz mieć wyłącznie do siebie – podsumowałam lekceważącym tonem.
Jak
długo zamierzaliśmy jeszcze drążyć tę samą kwestię? Do niczego go przecież nie
zmuszałam. To on miał oczekiwania, nie ja. No bądźmy poważni… Odrobina słodkich
słów i wygibasów w pościeli nie zamieni mnie w kogoś innego. Nagle nie stanę
się ideałem. Nie zapomnę o swoich przyzwyczajeniach. Jeśli naprawdę na to
liczył, chyba zgłupiał!
–
Fakt, ale nie sądziłem, że to będzie aż takie trudne…
–
Zrobiłam błąd, przyjeżdżając tutaj. – Sięgnęłam po buty i zaczęłam zakładać je
w pośpiechu. Nie miałam nastroju na wykład o tym, co mu we mnie nie pasowało.
–
Zaczekaj. – Wypuścił powietrze, podchodząc w moją stronę. – Duchy rozmawiają.
Nie wiem, w czym dokładnie jest rzecz, lecz są przerażone, a to nigdy nie wróży
niczego dobrego. Coś wydarzyło się w Podziemiach. Coś, co zmusiło samego Władcę
do działania. One to czują. Zapewniam cię, że to nie żadna błaha sprawa.
–
Możesz nawiązać z nimi kontakt i wypytać, co wiedzą? – Oparłam ręce na
kolanach. Potrzebowałam czegokolwiek. Choćby najmniejszej wskazówki, której
mogłabym się uczepić, bo naprawdę brakowało mi pomysłów na logiczne połączenie
tych wszystkich nic nieznaczących szczegółów.
–
Próbowałem, ale za bardzo się boją – wytłumaczył, pocierając skroń palcami. –
Uciekają za każdym razem, kiedy tylko zacznę ten temat.
–
Więc wytłumacz mi chociaż, co ma z tym wspólnego jakiś stary krucyfiks? –
dociekałam z lekką irytacją. – Dlaczego miałby posiadać jakąkolwiek wartość dla
demonów?
–
Nie mam pojęcia – oświadczył. – Kilkukrotnie podsłuchałem, jak szeptały między
sobą o tamtym klasztorze, a gdy się dowiedziałem, że coś z niego skradziono, od
razu zadzwoniłem do Gabriela. Jedno jest pewne: znajdziesz krzyż, znajdziesz
odpowiedzi.
Zmarszczyłam
brwi i spojrzałam na niego skonsternowana. To, co mówił, zdawało się
niedorzeczne. Najchętniej dałabym sobie z tym spokój, lecz niepokoił mnie fakt,
że ostatni demon, którego spotkałam, ewidentnie usiłował coś przede mną zataić.
–
W porządku. Załatwię to. – Wstałam, zarzuciłam na siebie skórzaną kurtkę,
następnie skierowałam się do wyjścia. Kiedy już prawie łapałam za klamkę, Remi
zablokował mi drogę.
–
Uważaj na siebie, Tessie. – Położył dłoń na moim policzku, głaszcząc go
delikatnie. – Jak tylko tu skończę, to dołączę do ciebie. Ta sprawa może być
bardziej niebezpieczna, niż przypuszczamy.
–
Nie potrzebuję twojej pomocy – burknęłam. Sięgnęłam do twarzy, by strzepnąć
jego dłoń, ale mnie powstrzymał. Nachylił się nade mną i namiętnie pocałował.
Poczułam
bolesne ukłucie pożądania niemalże w każdym skrawku ciała. Bliskość oraz dotyk
Remiego sprawiały, że całkowicie traciłam trzeźwość umysłu. Zamiast go odepchnąć,
wtuliłam się w jego ramiona. Oddałam pocałunek, wplatając palce w krótkie,
czarne włosy.
Wiedziałam,
że popełniam błąd, ponieważ dla niego oznaczało to tylko jedno. Podniósł mnie,
by posadzić na stole. Zrobił sobie miejsce pomiędzy moimi nogami i przyciągnął
bliżej siebie. Zaczął obsypywać zachłannymi pocałunkami moje policzki, szyję,
dekolt… Dłonie Remiela błądziły po całym ciele.
O Boże! Jak bardzo za
tym tęskniłam!
Za
jego muskularną klatką piersiową, która wyglądała, jakby spędzał całe dnie na
siłowni, choć wiedziałam, że nie chadzał tam wcale. Barwą głosu, zmieniającą
się na głębszą i cieplejszą za każdym razem, kiedy szeptał mi do ucha
nieprzyzwoite słowa, jak gdyby miał to wystudiowane do perfekcji, bym nie mogła
przy nim myśleć racjonalnie. Szczupłymi biodrami, do których moje ręce pasowały
tak idealnie, że gdy tylko obejmowałam go w pasie, odnosiłam wrażenie, iż były
wprost stworzone do tego, aby raz za nie złapać i już nigdy nie wypuścić.
Mój
puls pędził jak szalony. Z trudem łapałam kolejne wdechy powietrza. Kilkudniowy
zarost drażnił podbródek, a smukłe palce wędrowały wzdłuż kręgosłupa,
przyprawiając mnie o przyjemne dreszcze, aż marzyłam już jedynie o tym, by
zedrzeć z niego koszulę i przytulić się do nagiej skóry.
–
…Nie… mogę… – wydyszałam. Popchnęłam go, po czym wybiegłam na zewnątrz.
Uciekłam.
[1]
Klatka Faradaya – metalowy ekran, którego zadaniem jest ochrona przed polem
elektrostatycznym (przyp. red.).
Komentarze
Prześlij komentarz