[PATRONAT] Drugi rozdział Rachel Van Dyken „LEX. ZASTĘPCA TRENERA PODRYWU"




ROZDZIAŁ DRUGI
GABI

Nienawidzę go.
NIENAWIDZĘ GO!
Nienawidzę, nienawidzę, nienawidzę. Powtarzałam te słowa w myślach jak mantrę, gdy rankiem szłam do niedorzecznie drogiego domu, położonego nad niedorzecznie ładnym jeziorem. Przed budynkiem stał niedorzecznie krzykliwy czerwony mercedes.
Lex to straszny palant.
Wyświadczyłabym społeczeństwu przysługę, gdybym podpaliła jego auto.
Poważnie.
Znajdowało się w nim zapewne tak dużo płynów ustrojowych i zarazków, że gdyby pojazd brał udział w wypadku, wszyscy ludzie znajdujący się na autostradzie złapaliby wirusa, co rozpoczęłoby epidemię, która dotknęłaby całe miasto.
Przeszedł mnie dreszcz.
Zaszufladkowałam Leksa do dwóch pudełek.
W pierwszym umieściłam Leksa z dzieciństwa – przyjaciela, który spędzał czas ze mną i z Ianem, zanim przeprowadził się na drugi koniec miasta, po czym więcej go nie widziałam. Jeździł ze mną do szkoły, a kiedy chorowałam, dał mi pudełko chusteczek. To nic, że ukradł je z biurka nauczyciela. Chodzi o to, że Lex z dzieciństwa był idealnym materiałem na męża.
Kto kryje się w pudełku numer dwa?
Lex dupek, czyli oblicze mężczyzny, z którym zaraz miałam się spotkać. Był to Lex, na którego natknęłam się, gdy miałam osiemnaście lat i który natychmiast tak mnie oszołomił swoją niemal boską urodą, że zabrakło mi słów. Był wytworem mojej nadaktywnej, smutnej, napędzanej hormonami wyobraźni.
Z zewnątrz jawił się jako idealny mężczyzna.
Zamyślony, o uwodzicielskim spojrzeniu.
O bicepsach wielkości mojej głowy.
Na jego widok pomyślałam, że gdybym przeczesała palcami krótko ścięte włosy, to doznałabym spełnienia, zanim by mnie dotknął.
Nieważne. Przeszło mi już. Przeszło jak cholera.
Wielu osiemnastolatków miewało głupie zauroczenia, prawda?
Teraz, kiedy patrzyłam w jego oczy o barwie burzowego nieba, dostrzegałam tylko syfilis lub rzeżączkę, a i tak byłam wspaniałomyślna. Facet był chodzącą chorobą weneryczną, ponadto poważnie grał na każdym moim nerwie. Zachowywał się jak dupek. Mówiąc prosto z mostu, bez zbędnego cukrzenia. Należał do tej kategorii facetów, którzy potrafili powiedzieć dziewczynie, że w sukience wygląda grubo czy odmówić zjedzenia pieczywa z koszyka podanego w restauracji. Rozumiecie? Nawet nie umiał dostosować się do etykiety obowiązującej przy posiłku! Skręcało mnie na samą myśl o nim.
W zeszłym roku postąpiłam głupio, gdy poprosiłam Iana, by poszedł ze mną na zakupy, bo oznaczało to, że, oczywiście, musiał dołączyć do nas również Lex. Usłyszałam wtedy, bez żadnych ogródek, że gdybym przestała rano pić mleko czekoladowe, to zmieściłabym się w mniejszy rozmiar.
Uśmiechnął się wtedy.
Pogłębiły się jego dołeczki.
Nawet skrzyżował ręce na klatce piersiowej, jakby chciał przekazać: „Słuchaj, wyświadczyłem ci przysługę, poklep mnie po ramieniu”.
Zamiast tego kopnęłam go w jaja i gdy próbowałam nabić mu śliwę, przyłożyłam Ianowi.
O co chodzi? A o to, że Lex jest diabłem.
Przebywałam z nim tylko, gdy było to absolutne konieczne, a i wtedy Ian przeważnie robił za bufor między nami. Teraz jednak bawił się w uwijanie gniazdka miłosnego z moją dawną współlokatorką Blake, więc musiałam radzić sobie sama.
Lex otworzył drzwi, gdy agresywnie zapukałam w nie po raz trzeci. Czarne dresowe spodnie wisiały nisko na jego biodrach, klasyczną koszulkę z logo Marinersów[1] miał rozpiętą pod szyją, a na jego nosie znajdowały się okulary w czarnej oprawce, zza których oczy mężczyzny wydawały się tak pociągające, że nie powinno to być zgodne z prawem.
– Słoneczko – przywitał mnie, szerzej się uśmiechając i krzyżując umięśnione ręce.
– Kretyn. – Uśmiechnęłam się słodko. – Nowe okulary? Grubsze szkła?
– Żebym mógł cię lepiej widzieć. – Pochylił się i zmrużył oczy. – O, tu są. – Wyciągnął rękę do mojego cycka.
Tak mocno strzeliłam go po łapie, że aż zapiekła mnie dłoń.
– Raczej nie tak powinnaś traktować klientów. – Potrząsnął ręką. Wrócił do salonu i zostawił szeroko otwarte drzwi. Dobre wychowanie było mu zupełnie obce.
Zgrzytając zębami, zatrzasnęłam drzwi, po czym zdjęłam buty, ponieważ wiedziałam, że jeśli wejdę dalej w obuwiu, facet nie da mi spokoju.
Niezły z niego dziwak.
Szokujące, że chociaż zaliczał tyle panienek, kłopotał się używaniem środków dezynfekujących do sprzątania. Prócz tego zawsze nosił wyprasowane ciuchy. Wszystko u niego było nieskazitelne.
Nawet jego oddech.
Niech go szlag.
Pił tyle samo kawy, co pracownicy Starbucksa, a mimo to w jego oddechu nie było jej czuć.
Patrzenie na Leksa, na jego twarz, niemal bolało, gdy miało się świadomość, że idealna aparycja nie odzwierciedlała jego osobowości. Ani odrobinę!
Miał niebezpieczną, nikczemnie pociągającą urodę, jak bohater książek z gatunku paranormal romance.
Kiedy śniłam, że rozjeżdża go samochód, czasami wyobrażałam sobie, że był szlajającym się po mieście wampirem, ubranym tylko w ulubione, czarne dresowe spodnie, a jego skóra mieniła się w świetle latarni, gdy czekał, aż dziwki ustawią się w rzędzie, żeby mógł dziabnąć sobie co nieco.
Przy głowie przeleciał mi ołówek.
– Hej. – Lex uniósł brwi. – Mamy dużo roboty i muszę cię przygotować na spotkanie z dwoma klientami. Śnij na jawie o laskach w wolnym czasie.
– Nie jestem lesbijką.
Przygryzł wargę, rozsiadając się wygodnie na krześle. Powoli powiódł po mnie wzrokiem, zaczynając na niedopasowanych skarpetkach, na głowie skończywszy.
– Jeśli tak twierdzisz, Gabs.
Nie zabiję go. Nie zamorduję.
– Wiesz – zaczęłam, rzucając torebkę na stolik przed nim – założenie, że wszystkie tak się ubierają, jest obraźliwe. – I co? Miałam na sobie znoszony biały T-shirt oraz dziurawe dżinsy, i chyba nie zmyłam wczoraj tuszu z rzęs. To mój środek odstraszający na Leksa. Nie znosił niechlujstwa.
– Obraźliwe – przytaknął. – Prawdą jest też – wyjął ołówek zza ucha i przesunął nim moją torebkę jak najdalej od siebie – że nie umarłabyś, gdybyś raz na jakiś czas włożyła coś innego niż dżinsy czy T-shirt, Gabs – westchnął. – Powtórz: sukieee…
Wyrwałam ołówek z jego ręki, złamałam go i oddałam.
– Wkładam sukienki, tylko nie na spotkania z tobą. Sukienki są twoim kryptonitem, zwłaszcza czarne miniówki. Nie chcę, byś wyobrażał mnie sobie, „biorąc” prysznic.
Parsknął.
– Chciałabyś.
– Tak. Co wieczór przed pójściem spać modlę się, żeby Lex o mnie marzył, gdy będzie sobie zwalał, ponieważ któraś dziewczyna znów nie postępowała w łóżku według jego zasad. „Niech to szlag, kieruj się podręcznikiem!” – powiedziałam, jak najlepiej naśladując Leksa. Tylko raz słyszałam, jak instruował dziewczynę, a uraz pozostanie mi do końca życia. Co ty, do licha, robisz? Wydaje ci się, że mnie zaspokoiłaś? Jest wykres! Uch.
Przewrócił oczami.
– Bardzo śmieszne, podręcznik powstał nie bez powodu. Masz w ogóle jakiekolwiek pojęcie, ile lasek gubi się, gdy krzyczę, by zmieniły pozycję? Chodzi o to, żeby się pospieszyły, wiesz?
Byłam rozdarta wewnętrznie – nie wiedziałam, czy odczuwałam fascynację czy obrzydzenie.
– To – zmieniłam temat – zacznijmy szkolenie, bo mam tyle pracy domowej z chemii organicznej, że będę ją odrabiać przez dziesięć lat.
Lex westchnął, wyciągając rękę.
– Nie. – Skrzyżowałam ręce na piersiach. – Nie potrzebuję pomocy.
Dobra, potrzebowałam jej. Rozpaczliwie potrzebowałam pomocy, a Lex nie był tylko dosyć mądry – kiedy się przykładał ukazywał prawdziwy geniusz. Nie chciałam jednak, by pomógł mi z pracą domową, bo w moim przypadku chemia organiczna przypominała czytanie w obcym języku.
Odchrząknął.
Nie ruszyłam się.
W końcu wstał, przeszedł na drugą stronę stolika i wyciągnął z mojej torebki podręcznik do chemii.
– Który rozdział?
– Lex…
– Jeśli mam ci wyjaśnić chemię organiczną, to mogłabyś przynajmniej zwracać się do mnie per profesorze Lex.
– Posłuchaj uważnie, Lex. – Podeszłam do niego, po czym wyrwałam mu książkę. – Nie potrzebowałam twojej pomocy, kiedy w zeszłym roku niemal oblałam biologię i, za cholerę, nie potrzebuję jej teraz. Odklepmy tylko szkolenie, żebym mogła wrócić do domu i cierpieć w spokoju, dobrze?
– Dobra. – Bez ostrzeżenia chwycił mnie za ramiona i posadził na blacie wyspy oddzielającej salon od kuchni. – Do tej pory pomagaliśmy znaleźć idealnego partnera tylko kobietom. Zasadniczo odgrywaliśmy skrzydłowego, aby idioci tego świata dostrzegli dziewczyny, które cały czas mieli przed nosem.
Dlaczego stoi tak blisko? Musimy się dotykać? Nakazałam ciału nie reagować na bliskość mężczyzny, ale Lex działał niczym magnes, nawet jeśli był z niego szatan. Mój mózg ledwie funkcjonował, gdy ten koleś trzymał wielkie dłonie na moich ramionach.
– Dobra. – Przełknęłam z trudem ślinę. – A odkąd zdecydowaliście, że będziecie też pomagać facetom, mam takie samo zadanie, tylko z drugą płcią. Muszę dopilnować, by kliencie stali się pewni siebie, żeby zdobyli dziewczynę, która do tej pory widziała w nich tylko materiał na przyjaciela lub, co gorsza, zupełnie ich nie dostrzegała.
– Ciekawe, jak to jest – Lex wciąż mnie nie puścił – kiedy nikt cię nie dostrzega… Może następnym razem rób notatki?
Kolejna obelga.
– Lex. – Głośno wypuściłam powietrze. – Weź się do roboty.
– Słusznie. – Nasze spojrzenia na chwilę się spotkały, po czym Lex potarł grzbiet nosa pod okularami. Nie był to seksowny gest. Naprawdę nie był aż tak seksowny. – Wręczamy nowym klientom kwestionariusz, spotykamy się z nimi w miejscach publicznych, ostatecznie przyciągamy do nich uwagę za pomocą uczuć takich jak zazdrość czy ciekawość. Tutaj wkraczasz do akcji ty. Kiedy dziewczyna zobaczy naszego klienta z inną, uzna go za pociągającego, więc taki też się dla niej stanie.
– To takie łatwe?
– Tak jakby. – Pochylił się. – Ale nie możesz być do kitu.
– Być do kitu?
– W niczym. – Zbliżył głowę, aż jego usta znalazły się tuż nad moimi. Zaczynał mnie przerażać. Uciekłabym, ale byłam uwięziona.
– Lex, odgryzę ci język, jeśli mnie pocałujesz. Przysięgam.
– Wiedziałabyś – zabrał jedną dłoń z mojego ramienia i przyłożył mi ją do ust – gdybym naprawdę cię całował. To, moja kumpelko bez gustu, jest trening.
Opuścił głowę.
Przywarł ustami do moich, a po chwili się wycofał.
– Tak. – Pokręcił głową. – Gabs, musisz otworzyć usta odrobinę bardziej. Chłopcy są głupi. Zawsze zakładają, że im więcej używasz języka, tym lepszy jest pocałunek, chociaż prawda wygląda zupełnie inaczej. Niemniej i tak musisz rozchylić usta, a nie zamykać je jak Fort Knox.
– Co się dzieje? – Próbowałam się od niego odsunąć.
Lex przewrócił oczami.
– Gabs, uwierz mi, to tylko interesy. Możesz nawet trzymać przez cały czas rękę na moim sprzęcie.
– Że co?! – ryknęłam.
– Żebyś nie miała wątpliwości co do tego, że mnie nie podniecasz. – Groźnie wyszczerzył zęby w uśmiechu. – Poważnie, nie mam nic przeciw.
– Ale ja mam!
– Hej! – Zaśmiał się. – Tylko próbuję pomóc.
– Macanie twojego penisa nie jest pomocą, Lex!
– Dziwne, bo przeważnie jednak jest.
– Co za okropny dzień.
– Przez deszcz? – Zmarszczył brwi.
– Nie…
– Pada.
– Przestań! – Popchnęłam go. – Pospiesz się i wystaw mi ocenę za całowanie, żebym mogła iść się pouczyć.
– Całowanie, trzymanie się za ręce, obejmowanie, tulenie, śmianie się i puszczanie oka to tylko kilka umiejętności, w których musisz osiągnąć perfekcję – wyrzucał z siebie mnóstwo okropnych, wprowadzających w otępienie słów.
– Pospiesz się – zrzędziłam pokonana, próbując wyprzeć ze świadomości fakt, że stał przede mną przystojny dupek, który obrażał mnie za każdym razem, gdy nabierał powietrza.
– Ach… – Lex uniósł dłonie. – Nie można pospieszać pocałunku.
– A co z namiętnym pocałunkiem?
– Namiętny pocałunek nie jest pospieszny, jest zapamiętały. Kurna, nie masz o tym zielonego pojęcia?
Rumieniec rozlał mi się na policzkach.
– Z iloma chłopakami się całowałaś, Gabs?
– Z mnóstwem! – Pięcioma. Całowałam się z pięcioma.
– Czerwienisz się nawet na szyi, gdy kłamiesz. – Lex ujął mnie za podbródek i ponownie przywarł ustami do moich. – Rozchyl.
Wzdychając przy jego twarzy, rozsunęłam usta. Przemknął po nich swoimi.
Odsunął się, skrzywiony z irytacji.
– Trochę szerzej, Gabs. Faceci chcą mieć do ciebie dostęp.
Miałam otwarte oczy.
On też.
Nie chciałam, by założył, że mi się to podobało, chociaż zapewne tak właśnie uważał. Tylko że mając otwarte oczy, doświadczałam surowych emocji, ponieważ patrzyłam na niego, kiedy i on mnie obserwował w chwili bliskości.
Przeszył mnie dreszcz.
– Zimno ci? – Wrócił jego uśmieszek.
– Jestem zimna jak kostka lodu. – Spiorunowałam go wzrokiem, stając, zanim on zdjąłby mnie z wyspy.
– Czytasz mi w myślach. – Poważnie skinął głową. – Teraz zrzuć postawę złośnicy i pozwól, że nauczę cię, jak się całować.
– Umiem się całować! – Nie wiem, co mnie naszło. Może chciałam mu udowodnić, że mam jakieś umiejętności, a może napędzał mnie stres wywołany obecną sytuacją. Żeby opłacić czesne, potrzebowałam jego pomocy, co bardzo mi się nie podobało, ale mimo to splotłam dłonie na karku chłopaka i podskoczyłam. Nasze miednice się zderzyły, gdy pożerałam jego wargi z całą namiętnością, jaką mogłam z siebie wykrzesać. Tym razem zamknęłam oczy i cała oddałam się pocałunkowi.
Lex warknął i popchnął mnie na wyspę. Uderzyłam tyłkiem o blat, a dupek wcisnął język do moich ust, ręce zanurzył we włosach i zdjął gumkę, by je rozpuścić. Zmienił pozycję, pod innym kątem domagając się wargami druzgoczącego pocałunku, i mocniej pociągnął mnie za włosy.
Ścisnęłam materiał T-shirtu, przyciągając Leksa, przez co niemal wpadłam do zlewu.
Wtem, gdy ogarnęła mnie obawa, że całkowicie zatracę się w pocałunku, który miał zapewne pozostać najlepszym w moim życiu, przygryzłam wargę chłopaka.
Nie odniosłam tym jednak zamierzonego skutku, o nie. Myślałam, że dobrze postąpiłam. Że wkurzę Leksa, że puści mnie i da mi święty spokój.
Nic takiego się nie stało.
W ogóle.
Odsunął się, sycząc. W jego oczach tlił się ogień. Przez ułamek sekundy, który zdawał się wiecznością, tkwił przy mnie, a ja czekałam. Oboje byliśmy na emocjonalnym skraju. Lex zwilżył wargi językiem, po czym uderzył niczym wąż. Złączył wargi z moimi w dzikim pocałunku, siniacząc mi usta i pozostawiając swój ślad na mojej duszy.
Poczułam jego erekcję i uświadomiłam sobie, że muszę go kopnąć lub się wyrwać, ponieważ istniało niebezpieczeństwo, że Lex stanie się dla mnie kimś więcej niż znienawidzonym wrogiem.
Popchnęłam go tak mocno, jak tylko mogłam.
Zatoczył się w tył, pierś mocno poruszała mu się w rytm oddechu.
– Dlaczego, do cholery, mnie odepchnęłaś?
– Powiedziałeś, że cię nie podniecam! – odparłam, wskazując na jego krocze.
Uśmiechnął się znacząco.
– Zanim mnie ugryzłaś. Wszystko się może zdarzyć, gdy do gry wchodzą zęby, słoneczko.
– Przestań tak mnie nazywać. – Zeskoczyłam z wyspy i pospieszyłam po torebkę. – To skończyliśmy? Zdałam?
Lex stanął przede mną, dotarło do mnie ciepło buchające z jego ciała, gdy się pochylił i szepnął:
– Miałaś rację. Wiesz, jak całować.
Zrobiłam wielkie oczy, odwracając się, by spojrzeć mu w twarz.
– To komplement?
– Nie – cofnął się – prawda. Prawda nie jest komplementem. – Przechylił głowę, bacznie mi się przyglądając. – Nic nie wiesz o facetach, prawda?
Zamykając oczy, ucisnęłam nasadę nosa.
– Tak często dostaję przez ciebie bólu głowy, że powinnam kupić zapas aspiryny.
Wzruszył ramionami, jego mina wyrażała zupełny brak zainteresowania.
– Wychodzę. Możemy trenować jeszcze jutro, nawet cały dzień, jeśli chcesz. Mam rano jedne zajęcia laboratoryjne, ale muszę przed nimi odrobić zadania, bo w przeciwnym razie będę się stresować – powiedziałam.
– Świetnie. – Lex wziął telefon i uśmiechnął się do niego.
– Zatem widzimy się jutro? – zapytałam.
Nie odpowiedział, był zajęty komórką.
– Lex. Puszczalska poczeka. Pasuje ci jutro?
– Tak. – Westchnął. – Wyślę ci e-mail z listą klientów. Musisz nauczyć się jej na pamięć. Jutro zrobimy badania krwi i dostaniesz pigułki antykoncepcyjne…
– CO?! – ryknęłam.
– Ha. – Rzucił telefon na blat. – Żartuję, Gabs. Jeny, serio myślałaś, że każę ci się puszczać?
– Tak!
– Nie martw się. Zajmiemy się sutenerstwem, tylko jeśli dostaniemy dobrą ofertę.
– Do widzenia, Lex.
– Narka, słoneczko.





[1] Seattle Mariners – drużyna baseballowa grająca w zachodniej dywizji American League (przyp. red.).





Komentarze

Popularne posty