[PATRONAT] Czwarty fragment "Tylko martwi mogą przetrwać" D.B. Foryś




Zdołałam zasnąć dopiero grubo po północy, lecz nie przyniosło to ulgi na długo. Choć paskudne koszmary nie dawały mi spokoju, nie miałam pewności, co właściwie wyrwało mnie ze snu. Lęk? Telewizor zmieniający kanały? Panika? Migoczące światła? Chłód? Szalejący wiatr? A może obecność mglistej postaci stojącej pośrodku pokoju?
Kiedy ją dostrzegłam, krzyk uwiązł mi w gardle. Próbowałam się poruszyć, ale nie potrafiłam. Błądziłam wzrokiem po pomieszczeniu, szukając dowodu na to, że była niczym więcej niż wytworem wyobraźni, niestety na nic takiego nie natrafiłam. Pot momentalnie oblepił całe ciało. Nie mogłam choćby drgnąć. Pozostało mi jedynie wpatrywać się w ciemną sylwetkę, podpełzającą coraz bliżej mnie.
Dopiero gdy przystanęła w nogach łóżka, dostrzegłam coś jeszcze bardziej obezwładniającego. Jej głowa obracała się w różne kierunki. Chaos. Twarz wibrowała i dygotała, przybierając rozmaite formy. Mutowała. Była powykrzywiana. Nieludzka. Upiorna. Wstrętna. Makabryczna!
Bezsilność. Właśnie to odczuwałam. Osaczała mnie totalna niemoc. Mogłam wyłącznie leżeć otulona zimnem i zgrozą. Oczy mimowolnie zaszły łzami. Wewnątrz organizmu panował żar, zaś na zewnątrz całkowity paraliż. Miotałam się i wyrywałam, wciąż pozostając w bezruchu. Błagałam bezdźwięcznie, aby dała mi spokój. Odeszła. Zniknęła!
Spowił mnie ziąb. Popłoch, łzy, kołaczące serce, odrętwienie, bezczynność mieszały się ze sobą. Mijały kolejne sekundy, a ja wciąż walczyłam, by odzyskać głos. Tak szalenie pragnęłam krzyknąć. Wrzeszczeć! Skomleć! Żebrać o litość!
Zacisnęłam powieki, jak tylko zjawa zaczęła wdrapywać się na materac. Im bliżej się znajdowała, tym większy przenikał mnie mróz. Odnosiłam wrażenie, jakby wokół zapanowała zima. Poczułam powiew wiatru na skórze. Wtedy już wiedziałam. Po prostu wiedziałam, że jej zdeformowane oblicze wirowało w odległości paru cali!
Ciszę przeszył szept. Nie przypominał żadnego znanego mi języka. Dźwięczny, miarowy, coraz szybszy i głośniejszy. Cholerny skowyt. Rozdzierał mój umysł. Zmysły. Traciłam rozum!
Nagle ogarnęła mnie pustka. Poruszyłam rękami. Nie otwierając oczu, zerwałam z siebie pościel i wybiegłam z sypialni. Przez kilka minut łapałam urywany oddech, próbując odzyskać kontrolę. Serce podchodziło do ust. Pompowało krew z taką prędkością, że po chwili płonęłam z gorąca. Ledwie stałam na nogach. Przełykałam ślinę i na zmianę zachłystywałam się powietrzem.
Coś stuknęło, wywołując kolejną falę paniki. Pobiegłam do toalety i zamknęłam drzwi na klucz. Skrycie liczyłam, że to powstrzyma upiora. Zapaliłam światło, aby dodać sobie odwagi, po czym pisnęłam, widząc swoje odbicie w lustrze.
Wszędzie była ektoplazma. Ciemna galaretowata substancja owiła mnie niczym druga skóra. Zaczęłam ją z siebie zdzierać, ale ona rozciągała się jak guma, ponownie przywierając do tułowia. Pokrywała wszystko!
Puściłam wodę i wskoczyłam pod prysznic. Wylałam na siebie pół opakowania szamponu. Tarłam włosy, twarz, ramiona w takim tempie i z taką siłą, jakbym chciała wydrapać sobie drogę do kości. Piana błyskawicznie przybrała barwę atramentowego błękitu. Spłukiwałam ją w pośpiechu, żeby zlikwidować wszelkie ślady obecności zgęstniałej kauczukowej materii.







Komentarze

Popularne posty