[Patronat] Trzeci rozdział "Dirty" Belle Aurora
Julius
Zmęczony, sfrustrowany i głodny siadam
na brzegu zbyt miękkiego motelowego łóżka, by włożyć buty, a potem je
zasznurować.
Próbuję zachować
spokój, ale Ling i jej licealista, Chip, nie dawali mi spać przez całą noc. Nie
jestem w szczególnie łaskawym nastroju. Przysięgam na Boga, jeśli usłyszę dziś
od niej choć słowo o tym, że jest zmęczona, skopię tę jej chudą, odzianą w
Gucciego dupę.
Idę do łazienki,
przeczesuję włosy dłonią, myję zęby, a potem twarz. Wory pod moimi oczami nie wyglądają
dobrze, szczególnie, że mamy spotkanie. Potrząsam lekko głową, gdy dostrzegam
swoje odbicie, wzdycham, a następnie mamroczę pod nosem:
– Jebana Ling.
To kobieta jest
prawdziwym wrzodem na dupie.
Wygładzam dłońmi
marynarkę, po czym wychodzę i zabieram po drodze torbę. Wkładam okulary
przeciwsłoneczne, a chwilę później staję pod drzwiami Ling. Pukam raz, głośno.
Poirytowany przygryzam wnętrze policzka, kiedy nie odpowiada natychmiast. Gdy
unoszę dłoń, by spróbować po raz kolejny, otwiera.
Przesuwam wzrokiem po
jej sylwetce. Jest ubrana, umalowana, odstawiona i gotowa do drogi. Wygina
czerwone usta w uśmiechu, a ja nie dostrzegam nawet śladu wyczerpania na jej
twarzy, co okropnie mnie wkurza.
Ale wtedy robi coś, co
przypomina mi, dlaczego ją przy sobie trzymam.
– Dzień dobry,
słonko. – Z radosnym uśmiechem wyciąga papierową torbę i podstawkę z kawą w
największym możliwym rozmiarze. Daję Ling dodatkowe punkty, kiedy dostrzegam,
że torba jest zatłuszczona.
Z burknięciem odbieram
ją od niej wraz z kubkiem i sięgam po nasze torby. W drodze do samochodu słyszę
za plecami jej cichy śmiech.
– Co się tak
zerwałeś z samego rana? – Mija mnie, by stanąć obok drzwi pasażera, a jej
uśmiech staje się filuterny. – Jeśli ładnie poprosisz, opowiem ci, czemu ja nie
spałam całą noc.
Zaciskam usta, otwierając
samochód i wsiadam, rzucając nasze bagaże na tylne siedzenia. Kobiecy śmiech
jedynie podkręca mój zły nastrój.
Upijam łyk upragnionej
kawy. Jest letnia, ale mocna. Cholera, mogłaby być lodowata, a i tak byłbym
zachwycony. Otwieram torbę, zerkam do środka i w brzuchu mi głośno burczy.
Cokolwiek tam jest, dobrze pachnie. Sięgam po kanapkę, otwieram bez patrzenia i
biorę gigantyczny kęs. Jęczę, gdy dociera do mnie smak. Przełykam, biorę
kolejny kęs burgera z jajkiem i bekonem, ledwie go gryzę i już biorę następny.
Czuję na sobie wzrok
Ling. Nie przestając energicznie przeżuwać, odwracam się do niej i zamieram.
– Co? – mamroczę z
pełną buzią.
Wygina wargi z odrazą,
unosząc brwi.
– Nigdy nie
przyzwyczaję się do tego, jak jesz. Świnia z ciebie. – Udaje, że się wzdryga. –
Obrzydliwe.
– Stare nawyki –
wyjaśniam, wpychając do ust ostatnią ćwiartkę burgera. Unoszę kawę i upijam
łyk. – Nigdy nie byłaś w więzieniu, więc nie zrozumiesz.
Ling patrzy na mnie z
niedowierzaniem, po czym odwraca się do okna.
– Znam wiele osób,
które były w więzieniu. Z nimi też się pieprzyłam. – Świdruje mnie spojrzeniem.
– Oni nie jedzą jak świnie.
Odpalam samochód i mówię
cicho:
– Pewnie, że
jedzą. Kiedy nikt nie patrzy.
W więzieniu między
jedzeniem a tobą był tylko czas, w którym mogłeś wepchnąć go sobie do ust jak
najwięcej, zanim napatoczył się ktoś większy i silniejszy i uznał, że
potrzebuje posiłku bardziej niż ty. Jeśli nie jadłeś szybko, nie jadłeś wcale.
W czasie mojego pierwszego pobytu w poprawczaku miałem szczęście, jeśli udało
mi się zjeść połowę porcji zanim mi ją odebrano. Szybko zorientowałem się, jaka
jest hierarchia ważności, i mi się ona nie spodobała.
Więc ją zmieniłem.
Pewnego popołudnia
starszy, większy i wredniejszy chłopak sprzątnął mi tacę sprzed nosa. Miałem
już dość. Wystarczyło, że tkwiłem zmarznięty i samotny w betonowej dziurze, którą
miałem nazywać domem przez kolejne kilka lat, więc jeśli planowałem znaleźć
sposób, by dłużej nie głodować, musiałem to zrobić.
Prędko zdałem sobie
sprawę, że jeśli chciałem zjeść tamten posiłek, musiałem o niego zawalczyć.
Poprawczak przypomina
bardziej zoo niż więzienie. Pokaż, że jesteś dużym samcem alfa i reszta da ci
spokój. Ludzie robią różne rzeczy z powodu głodu, który karmi ich złość i
irytację. Ta złość i irytacja szybko zmieniają się w czystą furię i nim się
orientujesz, wbijasz kosę w brzuch faceta, z którym tydzień wcześniej grałeś w
kosza. Przez głód nawet najbardziej spokojni ludzie są w stanie posunąć się do
rzeczy, które wydawały im się niewyobrażalne.
Pamiętam, jak uniosłem
tacę, by walnąć nią w głowę tego drugiego kolesia. Nie spodziewał się ataku,
przez co skończył rozwalony na podłodze. Pamiętam, jak unosiłem ten lepki,
ciężki, prostokątny kawałek plastiku raz za razem i jak ogarniała mnie
satysfakcja na widok jego podrygującego ciała. Pamiętam ogłuszający ryk krwi w
uszach i zakrwawionego, nieruszającego się gościa na podłodze. Pamiętam też,
jak podnosiłem jedzenie z podłogi i wciskałem do ust, zanim pojawili się
strażnicy. Pamiętam wyraz twarzy innych chłopaków, gdy mnie wyprowadzali.
Nikt nie próbował mi
więcej zabierać posiłków. Pewnie, nie byłem największy ani najsilniejszy, ale
pokazałem, na co mnie stać. Wiedzieli, że jeśli mnie zaczepią, będą musieli
liczyć się z konsekwencjami.
To nie była moja
ostatnia bójka w poprawczaku, ale minęło sporo czasu, nim wdałem się w kolejną.
Pocieszało mnie tylko to, że wytrzymałem dłużej niż inni. Niemal nigdy nie
traciłem kontroli, chłopcy zaczęli więc przychodzić do mnie po rady lub by się wygadać.
Pierwsza walka ugruntowała moją pozycję w poprawczaku. Zdobyłem ją, nie wiedząc
nawet, co robię. Byłem w tym jednak zarąbisty i z biegiem lat zaskarbiłem sobie
respekt rówieśników. Po raz kolejny nie wiedziałem nawet, że go pragnę, ale
posiadanie go dało mi swego rodzaju władzę, której nie miałem nigdy wcześniej.
Co zabawne, doprowadziło mnie też do tego, kim jestem teraz.
Władza smakuje słodko.
Osuszam kubek z kawą,
wrzucam go do papierowej torby i wręczam Ling. Odbiera ją bez słowa, a ja
wyjeżdżam z parkingu, kierując się na zachód, bo tak jest bliżej.
– Szczegóły? –
pytam po ściszeniu radia.
Ling grzebie przez
chwilę w papierach, aż znajduje właściwą teczkę. Otwiera na pierwszej stronie i
czyta głośno:
– Spór między
rodzinami Castillów i Gambinów. Wpływy Castillów sięgają wszędzie. Mają broń,
brudne pieniądze, kobiety. Gambinowie to klasyczni mafiozi. Narkotyki, ochrona,
łapówkarstwo. Jedyny syn Castilla, Miguel, jest naszym kontaktem. Kilka lat
temu Castillowie i Gambinowie zawarli sojusz. Najstarszy syn Gambina, Dino,
ożenił się z najstarszą córką Castilla, Alejandrą.
– Urocze – mruczę
zimno i beznamiętnie.
Ling parska śmiechem.
– Poczekaj, to ci
się spodoba. – Stuka w kartkę palcem z idealnym paznokciem, ogłaszając
radośnie: – Gambinowie… nie wiedzą, że przyjedziemy.
No to zajebiście.
– Proszę, powiedz,
że to poważny spór.
– Oczywiście. –
Niemal słyszę, jak się uśmiecha. – Chodzi o morderstwo.
Nabieram głęboko
powietrza i wyduszam:
– Kurwa.
Unosi dłonie, starając
się ukryć uśmiech, ale niezbyt jej to wychodzi.
– Co? Przecież już
wcześniej to robiliśmy.
Przesuwam po niej
wzrokiem z miną mówiącą coś pomiędzy „ocipiałaś” a „spiorę cię na kwaśne
jabłko, kobieto”.
– Tak. Ale tamte
sytuacje? Byłem na nie przygotowany, tak samo jak oni.
Opiera się w swoim
fotelu, odchylając głowę, i wzdycha.
– Jezu, gorący
jesteś, kiedy się wkurzasz – mruczy z zamkniętymi oczami.
Mogę jedynie wznieść
oczy ku niebu i się modlić.
Drogi
Boże, Jezu, jestem cierpliwym człowiekiem, ale nie, kurwa, świętym.
Daję sobie chwilę, by
się uspokoić, jadąc w ciszy. Po jakimś czasie Ling pyta:
– Chcesz się
pieprzyć?
Czasem ta kobieta mnie
zdumiewa.
Odwracam się powoli,
ściągając okulary przeciwsłoneczne. Ostrzegam ją wzrokiem, że przegina. Jak
mogłem się spodziewać raczy mnie niewinnym spojrzeniem, przez które krew się we
mnie gotuje. Nie przestaję patrzeć na nią wilkiem, aż wybucha śmiechem.
– Tylko
żartowałam!
Z powrotem odwracam
twarz do ulicy, mrucząc:
– Bardzo, kurwa,
śmieszne.
Drobną dłonią narusza
moją przestrzeń osobistą. Gładzi moje ramię.
– Och, daj spokój.
To był tylko żart. Naprawdę. – Jej dłoń zamiera. – No, chyba że masz ochotę. –
Gniew skręca mi wnętrzności, gdy przyznaje ze śmiechem: – Żartuję!
Muszę przyznać – lubię
Ling. Gdy była z Twitchem, miałem ją za wariatkę. W zasadzie więcej niż raz
radziłem mu, by się jej pozbył. Teraz nie twierdzę co prawda, że nie jest
szalona, ale nie nazwałbym jej złą osobą. W ciągu czterech lat, które razem
spędziliśmy, zdążyliśmy się zaprzyjaźnić. Po pewnej popijawie Ling przyznała,
że jestem jej pierwszym przyjacielem i nie wie, co zrobić z tym faktem. Przez
niechęć do uprawiania z nią seksu zdobyłem jej szacunek. Świadomość, że
poznałem tę część Ling, którą inni rzadko dostrzegali… była przyjemna. Nikt
inny nie widywał żartującej czy płaczącej Ling. Innym dawała się poznać jako
suka i, częściej, zdzira.
Ale podoba jej się to.
Tak broni się przed światem.
Ling kryje o wiele
więcej niż widać na pierwszy rzut oka. Minęły cztery lata, a ja nadal jej nie
znam. Ma wiele warstw i choć niektóre już odkryłem, nadal nawet nie zbliżyłem
się do środka. Do diaska, ledwo zajrzałem pod powierzchnię.
– Dlaczego nie
chcesz się ze mną pieprzyć? Wiesz, że to nie wpłynie na naszą pracę. Wielu
mężczyzn uważa mnie za piękną. – Choć brzmi próżnie, patrzy na mnie z namysłem.
– Jesteś piękna. –
Zerkam na nią. – Ale węże też są piękne. To jednak nie znaczy, że chciałbym, by
któryś ssał mi fiuta.
Uderza mnie w ramię
drobną dłonią, a ja się uśmiecham.
– Dupek z ciebie –
rzuca bez złości. – Chcesz poznać resztę faktów, czy wolisz improwizować?
– Dawaj.
Czyta po cichu, a potem
mruczy:
– Och, robi się
ciekawie.
Świetnie.
– Zechcesz
powiedzieć coś więcej? – Nie kryję irytacji. – Najlepiej jeszcze w tym roku.
– Zamordowany
facet, Raul Mendoza, był szkolną miłością Alejandry Castillo. I obczaj to…
ożenił się z młodszą siostrą Alejandry, Veronicą. O morderstwo oskarżono Dina
Gambina.
Unoszę brwi. W jakie
gówno ja się pakuję?
– Alejandra i Raul
mieli romans?
Ling potrząsa głową.
– Według tych
dokumentów nie. Alejandra to modelowy przykład żony i jest lojalna wobec męża.
Kocha Dina. Według naszego źródła są szczęśliwym małżeństwem.
Zastanawiam się przez
chwilę, po czym pytam:
– A ty co uważasz?
Ling odpowiada bez
wahania:
– Że prawdy
dowiemy się od żony.
Bingo.
Uśmiecham się pod
nosem, zastanawiając, jak przekonam ją, by zdradziła męża.
Po godzinie jazdy
docieramy do celu. Parkujemy przed rezydencją Eduarda Castilla. Zbliżam się do
interkomu, wciskam guzik, a potem mówię:
– Julius Carter i
Ling Nguyen do Miguela Castilla.
Drzwi brzęczą i żelazna
brama zaczyna się powoli otwierać. Niespiesznie pokonuję żwirowany podjazd,
przyglądając się idealnie przyciętemu żywopłotowi i artystycznym rzeźbom przy
wejściu. Rezydencja wygląda dokładnie tak, jak sobie wyobrażałem. Przykuwa
uwagę na zewnątrz, a środek, choć jeszcze go nie widziałem, z pewnością robi
równie duże wrażenie.
Gdy zbliżam się do
wejścia, do samochodu podchodzi dobrze ubrany mężczyzna w okularach, z
słuchawką w uchu i w czarnym garniturze z C wyszytym na kieszeni. Otwiera drzwi
i wyciąga rękę. Wysiadam, wręczam mu kluczyki, a potem obchodzę auto, otwieram
drzwi Ling i podaję jej dłoń. Chwilę później wchodzimy po schodach, na szczycie
których wita nas mężczyzna mniej więcej w moim wieku. Rysy ma ostre. Jest wysoki
i dobrze zbudowany, w jego brązowych oczach pojawia się błysk, kiedy przygląda
się Ling. Przesuwa dłonią po potarganych, czarnych włosach. Wyciąga rękę, a ja
ściskam ją, kiedy się przedstawia.
– Panie Carter,
jestem Miguel Castillo. Dziękuję za przybycie. Nie wiedziałem, że będziesz miał
– zerka na pełne usta Ling – towarzystwo.
Ling się uśmiecha.
– Dzień dobry,
panie Castillo. Mam na imię Ling. Jestem osobistą asystentką pana Cartera. Miło
mi pana poznać.
Natychmiast zdobywa
sympatię Miguela. Ujmuje jej dłoń i całuje ją w knykcie.
– Proszę o
wybaczenie, Ling. Nie chciałem być niegrzeczny. Proszę, mów mi Miguel. – Gdy
patrzy na mnie, uśmiech znika mu z twarzy. – Chodźcie. Wprowadzę was w sprawę.
Gambinowie przyjadą za godzinę. Nie ma czasu do stracenia. – Miguel prowadzi
nas korytarzem. – Z góry przepraszam, ale muszę prosić o zostawienie wszelkiej
broni przy wejściu. Ojciec odebrałby to jako osobistą zniewagę.
Przekaz jest jasny.
Nie obraża się Eduarda
Castilla.
Przytakujemy, a ja
wyciągam swoją dziecinę z kabury pod marynarką. Wygrawerowana czterdziestka
piątka, którą dostałem od Twitcha na trzydzieste urodziny. Koleś nie miał w
sobie za grosz sentymentu, ale ten podarunek będę zawsze nosił przy sobie.
Pozwalam Miguelowi schować broń w bezpiecznym miejscu pod schodami. Ling
wyciąga z marynarki sztylet, mały pistolet kaliber .22 i gaz pieprzowy. Miguel
zaczyna to od niej odbierać, a Ling kaszle, by zwrócić jego uwagę. Sięga w
kierunku spódnicy i zaczyna podciągać ją w górę uda, nie odrywając wzroku od Castilla.
Z miejsca, o którym nie chcę nawet myśleć, wyciąga kolejny pistolet kaliber .22
i następny nóż.
Patrzymy na nią obaj z
Miguelem i podczas gdy on obserwuje ją z zachwytem, ja uśmiecham się do swojej
żmijki.
Kończymy się gapić, gdy
Ling wzrusza ramionami, lekko i uwodzicielsko.
– To wszystko.
Miguel uśmiecha się
zaskoczony, po czym odwraca do mnie.
– Osobista
asystentka, co? Ile by mnie kosztowało, żebym miał taką samą?
Ling podchodzi do mnie,
by z gracją położyć dłoń na moim zgiętym łokciu. Uśmiecha się chytrze, przez co
wygląda na groźniejszą niż zwykle.
– Ceną jest życie.
Gdy prowadzę Ling,
słyszę, jak Miguel mruczy:
– Zdecydowanie
takiej potrzebuję.
Idziemy za nim do salki
konferencyjnej i po tym, jak pomagam Ling zająć miejsce, sam siadam przy stole.
Na twarzy Castilla pojawia się nagle niepokój.
– Raul Mendoza był
moim szwagrem. Moja siostra Veronica wyszła za niego trzy lata temu. W ostatni
poniedziałek Raul nie wrócił do domu.
– Często mu się to
zdarzało? – pyta Ling.
Miguel zaprzecza.
– Kochał moją
siostrę. Zawsze wracał do domu na czas, a jeśli miał się spóźnić, dzwonił. Tym
razem po prostu… zniknął.
Zniknął?
– To skąd wiesz,
że został zamordowany?
Miguel wykrzywia wargi
w ponurym uśmiechu.
– Bo ktoś
dostarczył go do domu. – Rzuca mi spojrzenie. – Mówiąc dokładniej, umieścił
jego martwe ciało w małżeńskim łożu, gdy moja siostra spała.
Ling unosi idealnie
wyregulowaną brew, pytając:
– Veronica się nie
obudziła?
Miguel potrząsa głową.
– Obudziła się
rano obok martwego męża. Po krzykach i płaczach próbowała zadzwonić do ojca,
ale była roztrzęsiona, więc pięć minut zajęło jej wybranie numeru. Ledwie
widziała na oczy, była półprzytomna i mdliło ją.
Nieczyste zagranie.
– Ktoś ją odurzył.
Miguel wyciąga rękę.
– Być może.
Rozważam to przez
moment.
– A ty uważasz, że
to sprawka Dina Gambina. Dlaczego?
Miguel opiera się o
krzesło ze wzrokiem skupionym na mahoniowym blacie i zastanawia nad odpowiedzią.
– Widziałem i
słyszałem różne rzeczy, jeśli chodzi o mojego szwagra Dina, przez które
nabrałem podejrzeń.
Ma wszystkie istotne
informacje.
– Ale twoja
siostra Alejandra jest z nim szczęśliwa, prawda?
Miguel wzrusza
ramieniem.
– Nie jestem
pewien, czy da się tak udawać szczęście. Jeśli Alejandra udaje, należy jej się
jakaś nagroda. – Wzdycha. – Widzę, jak Dino na nią patrzy, gdy wydaje mu się,
że nikt nie widzi. Jak obejmuje ją zbyt mocno, widzę też spojrzenia, które
wymieniają.
– Wszystkie pary
się kłócą – wtrąca Ling.
Oczy Miguela płoną.
– Jest
zazdrośnikiem. Gdy dowiedział się, że Alejandra umawiała się z Raulem, wstał w
połowie rodzinnej kolacji, chwycił ją za ramię i wyszedł. Bez słowa. – W jego
oczach pojawia się chłód. – Znieważył mojego ojca, znieważył moją rodzinę. –
Urywa na chwilę. – Tydzień później Raul był martwy.
Widzę, że facet mocno
to przeżywa, ale żeby oskarżyć człowieka o morderstwo na podstawie takich
informacji…
– To nie
wystarczy.
Uchodzi z niego
powietrze.
– Wiem.
– Co mam zrobić? –
pytam, a Miguel patrzy na mnie błagalnie.
– Porozmawiaj z
Alejandrą. Na osobności. Zapytaj, gdzie był Dino tamtej nocy. Jeśli nie było go
w domu, jest winny. Zamordował Raula. Wiem
to. Płacę ci za to, żebyś to rozstrzygnął. Więc to zrób.
Cztery lata wcześniej
odszedłbym z kasą, nie oglądając się za siebie, ale zmieniłem się. Odwracam się
do Ling. Jej dyskretne skinienie to wszystko, czego mi trzeba.
Kiwam pewnie głową, po
czym wstaję, rozprostowując marynarkę.
– Porozmawiam z
Alejandrą.
Komentarze
Prześlij komentarz