[PATRONAT] Rozdział trzeci "Łowcy płomienia" Hafsah Faizal



ROZDZIAŁ 3


W Demenhurze każdy obwiniał kobiety o wszelkie zło, a to wszystko z powodu Szóstki Sióstr. Ta świadomość sprawiała Zafirze ból jak rana, która już nigdy się nie zagoi.
To słowo – Łowczyni – było solą w jej oku i każdego dnia musiała zaciskać zęby, by znieść cierpienie, jakie jej zadawało. Zawsze była Łowcą. Zawsze samą siebie nazywała Łowcą. I choć nie miała wątpliwości, że kobieta odziana w srebro była zaledwie wytworem jej wyobraźni, ta sytuacja dała jej do zrozumienia, że nieważne, co zrobi, zawsze będzie wytykana palcami.
Dokładnie tak, jak Szóstka Starszych Sióstr, które ryzykowały życie, aby zapewnić temu parszywemu królestwu dobrobyt.
Tak wiele poświęciły, mimo to stały się symbolem wstydu. Gdyby Siostry były mężczyznami, Arawiya wciąż tętniłaby magią. Gdyby Siostry były mężczyznami, na kalifatach nie ciążyłaby teraz klątwa. Gdyby Siostry były mężczyznami, wszystko byłoby jak dawniej. A przynajmniej tak mówił kalif Demenhuru.
Zafira miała odmienne zdanie.
Wspinając się razem z Sukkarem na ostatnie ze wzgórz, które dzieliły jej wioskę od Arzu, myślała o tym, jak bardzo chciałaby po prostu być sobą. Jak bardzo chciałaby, żeby kobiety nie były postrzegane przez mężczyzn jako nieudacznice. Pocieszała się w duchu, że nie wszystkie kalifaty prowadziły taką politykę. W Zaramie pozwalano kobietom walczyć na arenach, gdzie mogły rywalizować z mężczyznami jak równy z równym. W Peluzji władzę samodzielnie sprawowała kalifka, wspierana przez swoją Dziewiątą Elitę.
Zafira dotknęła palcami kaptura. Gdyby wyrwała się ze szponów swojego płaszcza i tego całego teatrzyku, w którym grała męską rolę, Demenhur nie pochwaliłby jej decyzji. Wszystkie jej dokonania zostałyby potępione. Czyniąc to, tylko narobiłaby sobie kłopotów.
To nie dzień na tak ponure myśli.
Na horyzoncie pojawiła się czyjaś sylwetka, a Zafira zamarła na ułamek sekundy, lecz nagle rozpoznała delikatne rysy i zaczesane do tyłu włosy. Deen. Jedna z czterech osób, które wiedziały, że to ona była Łowcą Arzu. Czekał na nią z ostrzem w dłoni, niewzruszony silnymi podmuchami mroźnego wiatru.
Zafira zsiadła z konia i szturchnęła chłopaka w ramię.
– Pewnego dnia będziesz przemierzał tę ciemność razem ze mną.
Deen się uśmiechnął, a następnie wbił wzrok w Arz i wypowiedział ulubioną kwestię:
– Ale jeszcze nie dziś.
Jego policzki z dołeczkami były czerwone od zimna, a otulający go zielony płaszcz podkreślał mięśnie ramion, które zyskał dzięki kilkumiesięcznej służbie w armii. Urodą niemal dorównywał swojej siostrze.
– Długo cię nie było. – Zmarszczył nos. – Minn urwie ci głowę.
Zafira wykrzywiła usta. Włosy jej przyjaciela przyprószone były płatkami śniegu.
Deen posiadał ten sam typ urody co Yasmine – włosy lśniące niczym wypolerowane drewno, zaokrąglone rysy oraz ciepłe, piwne oczy. Był piękny, zarówno w środku, jak i na zewnątrz. Jednak po śmierci rodziców przylepił na usta uśmiech, którego Zafira nienawidziła i który ledwo tuszował kłębiącą się w jego oczach udrękę. Nie potrafiła sobie wyobrazić, jak to jest silić się na optymizm, kiedy twoje serce rozpada się na kawałki.
Na czole Deena pojawiła się zmarszczka. Nie mógł zbyt wiele dostrzec pod jej kapturem i szalem, ale zatroskany wyraz jego twarzy świadczył o tym, że zobaczył dość.
– Nic ci nie jest? Coś wydarzyło się w Arzie, mam rację?
– Tylko trochę się przestraszyłam – odparła z uśmiechem. Za dobrze ją znał. – Wiesz, jak to jest.
Mruknął pod nosem i ponownie przeniósł wzrok na ciemny las.
– Jest coraz bliżej, prawda?
Nie musiała odpowiadać na to pytanie. Z każdym dniem Arz stopniowo pochłaniał ich teren, przebijając się przez granicę za pomocą ostrych korzeni. Zafira zadrżała, czując chłód bijący od świeżego śniegu, jaki pokrywał jej płaszcz.
Demenhuni uważali, że to wieczna śnieżyca była ich zgubą, ale prawdziwe zagrożenie stanowił Arz, który wkrótce mógł połknąć wszystkie pięć kalifatów – całe królestwo – pogrążając ich w czerni pełnej szeptów i przerażających stworzeń.
– Zeszłej nocy śniło mi się, że byłem na Sharr.
Zafira zamarła. Sharr. Kto by pomyślał, że usłyszy tę nazwę dwa razy w ciągu jednego dnia. To była wyspa zła, miejsce, którego każdy się wystrzegał. Symbol strachu znajdujący się poza ich zasięgiem, ponieważ leżał wewnątrz pierścienia Arzu.
Tymczasem ta wyspa zdecydowanie istniała. Zanim zabrała Siostry i magię, pełniła funkcję więziennej twierdzy. Teraz była dzika i nieokiełznana, pokryta rozrośniętymi oazami. Wspólnie z Arzem wyciągali ku nim swoje szpony, a każde nowe drzewo było jak kolejny żołnierz zasilający ich armię.
– W więzieniu?
Potrząsnął głową. Wzrok miał nieobecny, gdy wypuścił z ust drżący oddech.
– Więziły mnie sczerniałe dłonie. Czarny dym. Szepty. – Skrzywił się i spojrzał na przyjaciółkę. – Wszędzie słyszałem szepty, Zafiro.
Nie powiedziała mu o szeptach, które nawiedzały ją o każdej porze dnia i nocy.
Deen westchnął.
– Nie wiem, co to ma oznaczać, ale czy musiało mnie to dręczyć akurat dzisiaj?
– Przynajmniej dziś możesz znaleźć sobie zajęcie, które odwróci twoją uwagę od przykrych rzeczy. – Sięgnęła po jego dłoń w rękawiczce, a on złapał małym palcem jej własny.
Zamrugał.
– Na śnieżycę, czy ty właśnie powiedziałaś coś optymistycznego? – Zaśmiała się, a jego twarz pojaśniała. Wspólnie ruszyli w stronę wioski, czując pod nogami delikatny śnieg. – Pamiętasz Inayę?
– Córkę wychudzonego piekarza? – zapytała Zafira. Swego czasu wyłącznie chleb upieczony przez tego mężczyznę wypełniał żołądki mieszkańców zachodnich wiosek.
Kiwnął głową. Była to dziewczyna o łagodnym głosie i przenikliwym spojrzeniu. Miała ciemne oczy oraz włosy bujne jak lwia grzywa.
– Kilka dni temu się przewrócił i wszystko wskazuje na to, że już nigdy nie będzie mógł chodzić. Dlatego chodzą plotki, że teraz jego córka chwyci za lejce.
Zafira poczuła ucisk w żołądku.
– Dziś rano, kiedy otwierała piekarnię, przyszli do niej ludzie za’eem[1]. – Deen zacisnął zęby, a Zafira miała ochotę dla ukojenia pogłaskać go po policzku. – Stałem zaraz obok. Sprzedawałem skóry staremu Adibowi. Jeden z nich wyciągnął ją na zewnątrz, a kolejny rozkazał przypadkowemu mężczyźnie, który prawdopodobnie nigdy w życiu nie ugniatał chleba, stanąć za ladą.
– A za kilka dni Inaya zostanie wydana komuś, dla kogo będzie dobrą żoną – dokończyła Zafira. Deen mruknął pod nosem, potwierdzając jej podejrzenia.
Za’eem stali na czele ich wioski, ale każdy z nich był taki sam. Każdy z nich wiernie słuchał bzdur kalifa. Bzdur, które król powinien był dawno uciszyć, lecz tak naprawdę przymykał na nie oko. Zafira nawet nie rozumiała sensu posiadania króla.
Niestety demenhuńscy mężczyźni mieli pokręcony sposób myślenia, który nakazywał im zrzucić na kogoś winę. Na kogokolwiek. I większość mieszkańców wierzyła w każde ich słowo. Gdyby za’eem powiedzieli, że wszyscy umarliby z głodu, gdyby kobieta prowadziła piekarnię, traktowaliby to jako prawdę absolutną. Stanowili książkowy stereotyp przesądnego społeczeństwa.
– Akch, Deen, dlaczego? – Wzrok Zafiry zaszedł czerwienią, a Sukkar parsknął w wyrazie niepokoju. – W zeszłym miesiącu inna dziewczyna została przyłapana na rąbaniu drewna w Pustym Lesie, gdzie wszyscy parszywi mężczyźni od wielu pokoleń robią dokładnie to samo. Tak jakby jej dłonie szkodziły tym drzewom bardziej niż śnieg.
Deen spojrzał na nią pytająco.
– Martwisz się?
– Czy się martwię? – warknęła Zafira.
Uśmiechnął się.
– Czasem zapominam, że nie jesteś taka jak ja. Ale uważaj na siebie, dobrze?
– Zawsze uważam – odparła, gdy dotarli do domu Deena i Yasmine.
Mężczyzna wskazał podbródkiem na drzwi wejściowe.
– Ona o niczym nie wie. Wolałem nie psuć jej tego dnia. Zwłaszcza że na ślubie będą te kozy za’eem.
Miał rację. Yasmine osobiście rozerwałaby za’eem na strzępy, gdyby usłyszała, co się stało.
Zafira podała Deenowi lejce Sukkara i powoli ruszyła ku zniszczonym drzwiom, jednak nim zdążyła chwycić za klamkę, jej przyjaciółka otworzyła je zamaszystym ruchem, a na jej twarzy malowała się mieszanina niepokoju i wściekłości.
– Miałam nadzieję, że powitasz mnie uśmiechem – rzuciła cierpko Zafira, wchodząc do środka.
Yasmine skrzywiła się jeszcze bardziej.
– Och, uśmiecham się. Charra[2], a uśmiechałabym się nawet szerzej, gdybyś przegapiła ślub.
Zafira mlasnęła i zadrżała, kiedy poczuła na ciele ciepło paleniska.
– Cóż za brzydkie słownictwo. Ludzie byliby w szoku, gdyby cię usłyszeli.
– Już prawie południe. – Yasmine zacisnęła usta w cienką kreskę.
Zafira pomyślała o córce piekarza, Inayi. O ślubie, który nie będzie tak szczęśliwy jak ślub Yasmine.
– Sabar, sabar[3]. Miałam dobry powód.
Yasmine, w przeciwieństwie do Deena, nigdy nie należała do osób cierpliwych. Zafira odrzuciła kaptur i wyciągnęła włosy spod płaszcza, a następnie potarła dłonie, by nieco pozbyć się skuwającego jej kości zimna.
Dawno temu jej kalifat był oazą otoczoną przez piaskowe wydmy, a panujący tu upał bywał nie do zniesienia. Śnieg padał tylko raz do roku, lecz pewnego razu przyszła burza śnieżna, a cały teren już na stałe pokrył się białym puchem. Tamtego dnia oni oraz pozostałe kalifaty utracili magię, która wcześniej tętniła w każdym z pięciu królewskich minaretów[4].
Padli ofiarą pewnego rodzaju klątwy: śnieg dla Demenhuru, pustka dla Sarasynu, nieurodzajność dla niegdyś żyznej Peluzji, katastrofy naturalne dla Zaramu i nawet jeszcze gorsze katusze dla Alderaminu. Mało tego, sytuacja pogarszała się wraz z rozrostem Arzu.
Aquiferzy panowali nad wodą, Uzdrowiciele zajmowali się rannymi, natomiast Żelaźnicy manipulowali metalem. Teraz magia była odległym wspomnieniem, a ich ziemie pogrążały się w ruinie.
Zafira wzięła od Yasmine miskę ciepłej szorby[5] i zamieszała delikatną soczewicę, czując przenikające do jej dłoni ciepło. Potarła pierś w miejscu, gdzie przeszył ją ból na myśl o magii, której nigdy nie miała okazji zobaczyć na własne oczy. O piasku, który nigdy nie łaskotał jej w palce u nóg, ani nie dostosowywał się do kształtu stóp.
Yasmine usiadła i wetknęła pod siebie wypłowiałą chaledżi. Była to luźna, sięgająca do kostek suknia z ciasnymi rękawami, pozbawiona wszelkich błyskotek i kolorowych nici, lecz Yasmine i tak wyglądała w niej olśniewająco. Zafira mogła sobie jedynie wyobrazić, jak będzie prezentowała się na ślubie.
Wielkie nieba. To już dzisiaj.
– Domyślam się, że masz wiarygodne usprawiedliwienie, ale wiesz, co ci powiem? – zapytała Yasmine, gdy nasiona soczewicy rozpływały się na języku Zafiry.
– Nie wiem, czy powinnam się w to bawić w dniu twojego ślubu – odparła Łowczyni. Przygotowywania trwały od kilku tygodni, ale mimo to Zafira wciąż nie była gotowa ujrzeć Yasmine u boku kogoś innego – u boku przystojnego pół-Sarasyna o imieniu Misk. Już nie będzie mogła przychodzić do nich na noc, kiedy pustka panująca w jej własnym domu będzie nazbyt dawać w kość. Nie będzie mogła przytulać się do boku Yasmine niczym zagubione dziecko.
– Nuda. Żal mi tych, którzy co noc fantazjują o tajemniczym Łowcy.
– Nie jestem nudna.
Yasmine parsknęła śmiechem.
– Może czasami. – Zniżyła głos do szeptu. – Najczęściej.
Zafira spiorunowała ją wzrokiem.
– Po prostu nie cierpię, gdy jesteś taka ostrożna, starowinko. Ale – powiedziała, poruszając brwiami – chodzą plotki, że kalif jest teraz w Domu Selaha. Tak blisko!
– Nie rozumiem, co w tym takiego ekscytującego – rzuciła zgodnie z prawdą. Lecz kiedy w jej głowie po raz kolejny rozbrzmiał głos kobiety w srebrze, krew Zafiry zawrzała: Łowczyni. Przypomniała sobie o córce piekarza. Czyżby Ayman, Kalif Demenhuru, wiedział o Łowcy? Ale przecież zawsze była na bieżąco ze wszystkim, co działo się w jej ojczyźnie.
Yasmine szturchnęła ją w ramię.
– Hej. Co, jeśli przyjechał na ślub?
Zafira wybuchnęła śmiechem.
– Tak, na pewno staruszek przebył tak długą drogę tylko po to, by zobaczyć, jak wychodzisz za mąż. – Pochyliła się w stronę kominka i wzięła głęboki wdech, rozkoszując się jego gorącem.
– I jeśli… czekaj. Co się stało? – Yasmine zmierzyła Zafirę kocim spojrzeniem, a wszelkie oznaki rozbawienia momentalnie zniknęły z jej twarzy.
Zafira usiadła prosto i zamrugała.
– Co masz na myśli?
Yasmine pochyliła się ku niej, a jej lśniące, brązowe włosy migotały w świetle paleniska.
– Twoja twarz jest jak obrzydliwe roladki z mięsem, które często robi Deen. Można z niej wyczytać wszystko. Co się stało?
Zafira oblizała usta. To, że rodzeństwo Ra’ad wiedziało o jej prawdziwej tożsamości, już wystarczająco przyprawiało ją o ból głowy, podobnie jak teraz. A Yasmine nie powinna zawracać sobie głowy jej problemami w dniu swojego ślubu.
– Upolowałam dużego jelenia. Jeśli go dzisiaj upieczemy, wykarmimy sporo ludzi. – Zafira wypiła końcówkę szorby i próbowała wygrzebać językiem ostatnie nasiona soczewicy. – Pójdę pomóc Deenowi. – Zaczęła wstawać, ale Yasmine chwyciła ją za płaszcz i silnym ruchem pociągnęła w dół.
Zafira usiadła z ciężkim westchnieniem.
– Nigdy nie pomagasz Deenowi, gdy wracasz do domu… na pewno sobie poradzi bez ciebie – rzuciła ostro Yasmine. – Powiedz, co się stało.
– Porozmawiajmy o czymś innym. Na przykład o Misku. – Zafira próbowała sugestywnie poruszyć brwiami, jednak efekt okazał się marny.
Yasmine parsknęła śmiechem i położyła wytartą, podziurawioną poduszkę na podołku – jedną z trzech, jakie posiadali. Kiedyś należały do rodziców Yasmine i Deena – aptekarzy, którzy wiele lat temu zginęli w wyniku szturmu dokonanego przez sarasyńskiego kalifa na granice Demenhuru. Często przeprowadzał tego typu ataki, pozostawiając za sobą morze trupów oraz opuszczone domy, a ich właścicieli traktował jak więźniów wojennych. Rodzice Yasmine i Deena należeli do tej pierwszej grupy.
Po tym wszystkim Deen zawiesił się w próżni. Był jak duch, niewolnik tych, którzy swobodnie sprawowali nad nim władzę. Wtedy służył w armii, ale wkrótce potem zrezygnował. Nawet najgorsze gnidy opuściłyby wojsko po zobaczeniu śmierci najbliższych. Nie to, że zdezerterował. Po prostu nikt nie przejął się jego odejściem.
– Zafira, proszę – powiedziała Yasmine, a Zafirze ścisnęło się serce w odpowiedzi na ból pobrzmiewający w jej głosie. Na twarzy przyjaciółki tańczyły cienie rzucane przez płomień paleniska. – Dobrze wiesz, że już wkrótce możemy nie mieć okazji na spokojną, prywatną rozmowę przy kominku.
Zafira zacisnęła powieki. Wielkie nieba, miała rację. Yasmine była szaleńczo zakochana w Misku, a on mógł zapewnić jej życie, które było dużo lepsze niż to, jakie dotychczas wiodła. Zafira nie zazdrościła im miłości; po prostu nie wiedziała, jak poradzić sobie ze świadomością, że jej przyjaciółka już niedługo nie będzie tylko na jej wyłączność.
Otworzyła oczy. Yasmine nadal się w nią wpatrywała, czekając na odpowiedź.
– Wiem, Minn. Wiem. – Zafira przygryzła wargę i próbowała uporządkować myśli. Ogień trzeszczał zaciekle, również wyczekując jej następnych słów. A ponieważ nie potrafiła kłamać, postawiła na półprawdę. – Otoczyło mnie dwóch Sarasynów na koniach tak wielkich, że przy nich Sukkar wyglądał jak pies. Dlatego… poprowadziłam ich w głąb Arzu i dzięki temu udało mi się uciec. Nie sądzę, by zginęli. – Jeszcze nie.
– Ty uciekłaś, a oni nie? To wszystko? – Oczy Yasmine błyszczały niczym zaramski miód w promieniach słońca. – Dlaczego w ogóle tam byli? To mogli być asasyni, Zafiro.
Wątpiła w to.
– Byli nieco zbyt wielcy na asasynów.
– Ach, czyli teraz jesteś specjalistką w ocenianiu rozmiaru asasynów? Sarasyni wiedzą, co robią.
– Gdyby tak było, nie próbowaliby mnie złapać, żeby potem zaprowadzić do króla – odparła. – Nie zrobiłam nic złego.
Yasmine uniosła brwi tak wysoko, że zniknęły pod włosami.
– Charra. Zafiro, mówimy o królu. Pomyśl, co by było, gdyby wysłał swojego syna. Nie miałabyś szans w starciu z Księciem Śmierci.
Zafira zadrżała. Za każdym razem, gdy życzyła królowi śmierci, przypominała sobie o jego synu, który zabił w życiu tak wiele osób, że już przestał zmywać krew z dłoni.
– Dlaczego? – Yasmine podniosła głos. – Dlaczego nie możesz zakończyć tego cyrku? Przestać udawać mężczyznę… przestać się ukrywać? Spotkaj się z kalifem i jego przedstawicielami, pokaż im, kim naprawdę jesteś, a na pewno rozwiążą ten problem. Pomagasz swoim ludziom. Nie masz czego się wstydzić.
– Nie mam czego się wstydzić! – wybuchnęła Zafira. – Nigdy nie mówiłam, że jest inaczej. A swoją drogą, jakim prawem kalif mógłby powstrzymać króla?
W oczach Yasmine pojawił się błysk.
– A skąd pewność, że król rzeczywiście ich po ciebie wysłał? Zabił kalifa Sarasynu, więc nie mamy pojęcia, co w tej chwili dzieje się na północy. Kto wie, czego tak naprawdę od ciebie chcieli?
Być może do króla doszły słuchy, że Zafira potrafi więcej niż przeciętny żołnierz. Że pewien mężczyzna jest w stanie zatopić się w mroku i wrócić stamtąd w jednym kawałku.
Ciszę przerywał trzask ognia, który rzucał tańczące cienie na ściany pomieszczenia.
– Naprawdę sądzisz, że kalif cię znienawidzi, jeśli odkryje twoją prawdziwą tożsamość? – zapytała.
Przerabiały ten temat już tak wiele razy, że Zafirę zaczęło męczyć powtarzanie tego samego argumentu po raz kolejny. Yasmine nie zdawała sobie sprawy z wielu rzeczy, które działy się w wioskach Demenhuru.
– Nie znienawidzi mnie. Obróci mój świat do góry nogami. Myślisz, że na mój widok nie będą podawać moich osiągnięć w wątpliwość? Przecież wiesz, jak każdy wytyka palcami Szóstkę Sióstr. Znasz sytuację naszych kobiet. Wszyscy wysłuchują bredni, że do niczego się nie nadajemy, że jesteśmy winne wszelkiego zła, a po ślubie tracimy skrawki wolności… – Zafira urwała, czując, jak pieką ją policzki.
Nie miała zamiaru oczerniać instytucji małżeńskiej, kiedy jej przyszywana siostra od tak dawna marzyła o wyjściu za mąż.
– Nic nie stracę po ślubie z Miskiem – powiedziała Yasmine spokojnym tonem. – Wręcz przeciwnie, zyskam. – Ale Zafira, podobnie jak większość kobiet, nie miała tego, co Yasmine: mężczyzny, który kochał całym sercem. Mężczyzny, który traktował ją jak kogoś równego sobie, a być może nawet kogoś ważniejszego.
– Nie wiem, Minn – wyszeptała. Wbiła paznokcie w wewnętrzną część dłoni, pozostawiając na skórze małe, czerwone półksiężyce. Opuściła wzrok na wzory z henny wijące się po ramionach Yasmine, której skóra jaśniała w świetle rzucanym przez ogień paleniska. Właśnie tego oczekiwało się od kobiet: pięknego wyglądu, wyjścia za mąż. Nie przemierzania mrocznej czeluści Arzu lub patroszenia zakrwawionych zwierząt i karmienia mieszkańców.
Yasmine pokręciła głową, patrząc na nią smutno.
– Ale ja wiem. To, kim jesteś, nie ma znaczenia. Znasz swoją siłę. Dlaczego wciąż żyjesz w kłamstwie i chowasz się pod kapturem, udowadniając tym mężczyznom, że mają rację, mówiąc, że są od nas lepsi? Pomyśl o tych wszystkich kobietach, którym byś pomogła, gdybyś zdecydowała się być sobą.
Zapadła cisza, a gdy Yasmine ponownie się odezwała, zniżyła głos do ostrego szeptu:
– Na co czekasz, Zafiro?
Przyjaciółka zabrała pustą miskę i skierowała się do kuchni. Zafira otworzyła oczy. Lada moment miały się tu zjawić kobiety, które na prośbę Miska będą przygotowywać Yasmine do ślubu. Nie chciała, by ich rozmowa skończyła się w taki sposób.
Nie wiedziała, na co czekała. Ale musiało coś takiego być, prawda? Coś, co musiała udowodnić.
Podbicie Arzu nie zaspokoi tego pragnienia.
Naraz otworzyły się drzwi.
– Oskórowałem jelenia, Minn! – zawołał Deen. Wszedł do środka i się uśmiechnął, gdy ujrzał Zafirę przy palenisku. – Ach, jeszcze nie wyszłaś.
Przeszedł po porysowanej, kamiennej podłodze. W prawej skarpecie miał dziurę, przez którą było widać jeden z palców u nogi.
– Akch, Zafiro. Wyglądasz, jakbyś właśnie przeżyła Sieczkę Minnową.
Zafira zaśmiała się słabo, wdzięczna za jego poczucie humoru. Oczy mu rozbłysły, a wzrok na sekundę powędrował ku jej ustom, po czym spojrzał na swoje dłonie.
– Przyszedłem, żeby zabrać parę rzeczy. Ten jeleń jest nieco większy niż poprzednie.
– Czyżbyś narzekał? – zapytała żartobliwie. A przynajmniej starała się, by zabrzmiało to lekko. Słowa Yasmine i determinacja w oczach Deena sprawiały, że wszystko wydawało się dużo poważniejsze.
– A w życiu – odparł, kiedy znalazł to, czego szukał. Podniósł ząbkowany nóż. – Zobaczymy się później?
– Jeśli panna młoda pozwoli. Wiesz, jaka ona jest.
Roześmiał się i zamknął za sobą drzwi. W pomieszczeniu zapadła cisza, przerywana jedynie trzaskiem ognia.
Zafira wypuściła oddech i podniosła wzrok, widząc wpatrującą się w nią Yasmine. Stała oparta o wejście do korytarza, na wpół skryta w cieniu. Szalejący na zewnątrz wiatr ze świstem przedostawał się do domu przez szpary w oknach. Wyglądała na pogrążoną w myślach.
– Pewnego dnia ktoś przywróci kolor na tych twoich bladych policzkach.
– Nie licz na to, Minn. Nigdy w życiu się nie zarumieniłam – powiedziała Zafira, nagle czując zmęczenie. Ponownie poprawiła poduszki i musnęła palcami wyszyty na jednej z nich wyblakły wzór. W swojej najbliższej przyszłości nie widziała ani małżeństwa, ani miłości. – Demenhuni rzadko to robią. Ty się nie rumienisz, mimo że Misk patrzy na ciebie tak, jakby był gotów w twoim imieniu podpalić całą wioskę.
Yasmine potrząsnęła głową.
– Pewne rzeczy po prostu się wie. Wiem, że twój wybranek gdzieś tam jest, prawdopodobnie równie gderliwy co ty. Spojrzy w te twoje lodowate oczy i sprawi, że się zarumienisz. Sprawi, że będziesz chciała zacząć wszystko od początku. Jestem tego pewna. – Ale smutny ton głosu Yasmine nie pasował do tych pełnych nadziei słów.
Kiedyś matka Zafiry też miała kogoś takiego. Umm trwała u boku swojego wybranka aż do dnia jego śmierci i omal sama nie zginęła, próbując go uratować. Teraz światło w jej oczach zgasło. Żyła, lecz jednocześnie sprawiała wrażenie martwej. To właśnie wspomnienie matki i baby utwierdzały Zafirę w przekonaniu, że była zaledwie zwykłą dziewczyną, która udawała kogoś innego. Jej serce wciąż starało się pozbierać roztrzaskane kawałki i połączyć je w całość.
Była tylko zdruzgotaną dziewczyną, która próbowała wychować siostrę w miejscu zbyt zimnym na prowadzenie szczęśliwego żywota. W jej krwi tętniła beznamiętność, nie miłość czy chęć do życia w miejscu, gdzie wszyscy głośno się śmiali i nie przestawali się uśmiechać, podczas gdy mróz trawił ich byt, a brak magii zabijał ducha. Gdzie nawet wyjątkowy Bakdasz wciąż kontynuował swoją działalność i sprzedawał ludziom lody, kiedy tak naprawdę nie pragnęli niczego innego jak ciepła, które ogrzeje ich zmarznięte kości.
Zafira zebrała kawałki złamanego serca. Założyła kaptur, a umm i baba opuścili ten świat. Yasmine nie miała racji. Zafira nigdy się nie zakocha – nie popełni tego błędu.
Nie było sensu pokładać nadziei w tak ulotnym uczuciu. Miłość oznaczała przegraną.





[1] Za’eem – regionalny urzędnik, lokalny przywódca (przyp. red.).
[2] Charra – (z arab. kharra) gówno. Używane w formie przekleństwa (przyp. red.).       
[3] Sabar – (z arab.) uspokój się, spokojnie (przyp. red.).
[4] Minaret – wysoka, zwykle smukła wieża stawiana przy meczecie, z której nawołuje się wiernych na modlitwę (przyp. red.).
[5] Szorba – (z arab. shorba) pożywna zupa (przyp. red.).









Komentarze

Popularne posty